Kto filmu nie widział, niech zobaczy, a kto zna, warto sobie odświeżyć, wybrać się do kina, by odbyć podróż do przeszłości, by zobaczyć film w zupełnie starym stylu, wypróbować na sobie, jak
"Casablanca" jest jednym z tych filmów, które się po prostu zna. A nawet jeśli się go nie widziało, to nie sposób nie rozpoznawać tytułu lub odtwórców głównych ról, Humphreya Bogarta i Ingrid Bergman. Słynny melodramat, film legenda. Ale przypomnijmy dla porządku fabułę. Akcja filmu rozgrywa się w 1941 roku, w Maroku, w położonej na wybrzeżu Casablance pozostającej pod kontrolą rządu Vichy. Do miasta ściągają uciekinierzy z ogarniętej wojną Europy, by stąd udać się w finałową podróż przez Lizbonę do Stanów Zjednoczonych. W lokalu słynnym na całą Casablankę, prowadzonym przez Amerykanina Ricka Blaine'a (Humphrey Bogart), goszczą szukający ratunku uciekinierzy, oszuści, przedstawiciele władz Vichy, naziści. Gra się tu w ruletkę, konwersuje, popija trunki, oczekując na szansę podróży do Stanów lub nie czekając już na nic. Pewnego dnia w tymże lokalu pojawia się Victor Laszlo (Paul Henreid), przywódca ruchu oporu wraz z małżonką, Ilsą Lund (Ingrid Bergman). Para pilnie potrzebuje zdobyć listy tranzytowe, które pozwolą obojgu (a szczególnie ściganemu przez nazistów Victorowi) przedostać się do Stanów. W posiadaniu owych listów, zbiegiem okoliczności, jest właściciel klubu, Rick. I sprawa byłaby całkiem banalna, gdyby nie to, że przed kilkoma laty, jeszcze w Paryżu, Rick i Ilsa mieli romans. Spotkanie po latach burzy spokój dwojga… Aż trudno uwierzyć, że "Casablanca" ma 67 lat! Jak przystało na dystyngowaną staruszkę, starzeje się z godnością, przy tym, jak to zwykle z damami bywa, trudno powiedzieć coś niemiłego pod jej adresem. Zwyczajnie nie wypada narzekać. Ponadto, tak naprawdę, trudno utyskiwać na cokolwiek, bo film ogląda się całkiem dobrze. Są w nim oczywiście sceny, które mogą wydać się mało wiarygodne psychologicznie, trochę nawet śmieszne, ale po co psuć sobie filmową przyjemność? W żadnym razie! Na ewentualne kompromitacje i patetyczności po prostu przymykamy oko. To, co wydaje się szczególnie ciekawe w kontekście filmu, to jego ogromna popularność. "Casablankę" odnaleźć można w każdym leksykonie filmowym - określana jest nie inaczej jak: "film kultowy", "najsłynniejszy", "romans wszech czasów", "arcydzieło kina", itd. Wydaje się, że popularność i fenomen filmu opiera się na dość solidnym fundamencie, który oceniany z dzisiejszego punktu widzenia ma dwie (ponadczasowe) zalety. A są nimi: solidna robota filmowa, typowa dla tamtego okresu, ale rzemieślniczo bez zarzutu (to w końcu złote lata Hollywood) oraz aktorzy. To, że film Curtiza ogląda się z przyjemnością, jest w dużej mierze zasługą Bogarta i Bergman. Ona – elegancka, piękna, subtelna, niemal lśni na ekranie; on, jak zawsze powściągliwy, o interesującej, myślącej twarzy wygrywa swojego Ricka, samotnika z zasadami z klasą, po której poznać można największych. Trudno w przypadku "Casablanki" mówić w ogóle o kreacjach aktorskich, cokolwiek oceniać, Bogart i Bergman to po prostu ikony, legendy kina. Kto filmu nie widział, niech zobaczy, a kto zna, warto sobie odświeżyć, wybrać się do kina, by odbyć podróż do przeszłości, by zobaczyć film w zupełnie starym stylu, wypróbować na sobie, jak działa (i czy jeszcze działa) magia kina.