Recenzja filmu

Chappie (2015)
Neill Blomkamp
Sharlto Copley
Dev Patel

Wyobraźnia siedmiolatka

Gdyby się wyzłośliwiać, można by znaleźć analogię dla tego filmu, a także dwóch poprzednich, w... wyobraźni siedmiolatka. Dorosłemu może wydać się czymś egzotycznym i niesztampowym w pomysłach, a
Tekst o kolejnym filmie Neila Blomkampa można by zacząć od analizy przeżyć fanów Obcego i ich recepcji dzieł południowoafrykańskiego reżysera. Twórca "Chappiego" ma być bowiem – wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazują – reżyserem piątej odsłony kultowej już serii. Osobie, która nie zna dzieł Blomkampa (bądź serii o Obcym, co mniej prawdopodobne), taki wysiłek porównawczy oparty na silnym kontraście może wydać się dziwny, a nawet niepotrzebny, nie tylko dlatego, że recenzja dotyczy konkretnie "Chappiego", lecz także z powodu wspólnego fundamentu, którym jest gatunek science fiction. To powinno przecież przywrócić równą pracę serca zaniepokojonym miłośnikom Aliena; człowiek, który siedzi w SF od początku, powinien wiedzieć, jak się zabrać do kolejnej odsłony sztandarowej dla tego gatunku serii. No właśnie, mniejsza o prawdopodobne umiejscowienie Obcego w Johannesburgu, sęk w tym, że mimo gatunkowego powinowactwa Blomkamp mówi zupełnie innym językiem. Każdy z jego filmów dowodzi tej tezy, a w "Chappiem" poetyka bliska południowoafrykańskiemu reżyserowi zbliża się do niebezpiecznej granicy – a może nawet momentami ją przekracza – za którą formalna brawura staje się gdzieniegdzie nieodróżnialna od kiczu.

Tytułowego Chappiego nie należy utożsamiać z karmą dla psów, z psami łączy go tylko wierność i zaufanie, którymi obdarowuje najbliższych mu ludzi. Żeby jednak właściwie przedstawić jego osobę (to określenie wcale nie na wyrost), konieczne jest przybliżenie świata zaprezentowanego nam przez Blomkampa. Wszystko dzieje się – a jakże! – w Johannesburgu. To "wszystko" ma zresztą ograniczony zakres, wiąże się bowiem z walką z przestępczością. W południowoafrykańskim mieście furorę robią roboty skonstruowane przez Deona Wilsona (Dev Patel). To dzięki nim – i ku niezadowoleniu kolegi z pracy Deona, Vincenta Moore'a (Hugh Jackman), który wolałby, żeby to jego robot grał pierwsze skrzypce – policja jako tako opanowuje sytuację w metropolii. Jako tako, ponieważ na jałowej, podmiejskiej ziemi nadal grasują przestępcy, w tym Ninja i Yo-Landi, którym jeden z okolicznych watażków daje kilka dni na spłacenie dużego długu. Co robią członkowie Die Antwoord? Postanawiają okraść furgonetkę z wielką forsą; aby jednak tego dokonać, potrzebują wykluczyć z gry bezlitosne policyjne roboty. Porywają więc ich twórcę, Deona Wilsona – w ich mniemaniu posiadacza pilota, którym da się wyłączyć androidy – a wraz z nim, przypadkowo, jednego ze sztucznych policjantów. Tajemniczy robot to najnowszy "wynalazek" genialnego konstruktora – sztuczna inteligencja, android z własną świadomością. Yo-Landi nazwie go Chappie (Sharlto Copley).

Łatwo możemy się domyślić, jakie szufladki otwiera dzięki Chappiemu autor filmu. Tymi głównymi są sztuczna inteligencja i transhumanizm. Chappie staje się autonomiczną jednostką, ba, co tam jednostką – osobą. Yo-Landi i Ninja, każde na swój sposób, uczy Chappiego życia. Dla impulsywnego mężczyzny jest on przede wszystkim materiałem na przestępcę i w tym duchu stara się go ukształtować, w ekscentrycznej Yo-Landi budzą się zaś uczucia macierzyńskie. O swoim "dziecku" nie chce też zapomnieć Deon Wilson, który co raz wizytuje, szczególnie ku niezadowoleniu Ninji, dwoje przestępców. Oczywiście po to, aby sprawdzić, co u Chappiego, i aby przekazać mu nieco szlachetniejszy zestaw wartości od tego, którym dysponuje otaczające go kryminogenne środowisko. A co z samym Chappiem? Tutaj (potencjalnie) głębokie sf bardzo szybko dryfuje na mielizny kina familijnego. Niestety o osobowości Chappiego reżyser postanowił opowiadać za pomocą klisz rodem ze sztandarowych utworów o trudnym dojrzewaniu. Jest miejsce na bunt wobec rodziców, próby znalezienia autorytetu, chęć bycia częścią grupy. Te klisze uzupełnia już akcent bardziej dramatyczny – Deon dał Chappiemu nietrwałą, niewymienialną baterię. Nie widać szans na zapobieżenie śmierci inteligentnego robota. Do czasu wkroczenia na scenę idei transhumanistycznych. To poniekąd światło w tunelu, nadzieja dana Chappiemu (zamierza z niej zresztą skwapliwie skorzystać), a tym samym człowiekowi – stempelek, którym Blomkamp podbija (podsumowuje) swój film.

Fabuła w filmie południowoafrykańskiego reżysera nie zawsze dotrzymuje tempa futurystycznym pomysłom; jak się rzekło, wprowadza dzieło na ścieżki, których nie powstydziłaby się najbardziej ckliwa latynoamerykańska telenowela bądź też najbardziej patetyczny hollywoodzki produkcyjniak. Uzupełnieniem są inne "kwiatki", dość powiedzieć, że samo wpisanie w "Chappiego" idei AI i transhumanizmu odbywa się z pełną dezynwolturą. Reżyser dość beztrosko, dokładniej mówiąc: wyposażając Deona w laptop, rozprawia się z problemem, który dla wielu jest nie tyle melodią przyszłości, i to dalekiej, ile po prostu nie istnieje i nie może zaistnieć. Budowanie (!) świadomości za pomocą algorytmów jest samo w sobie zajęciem dość karkołomnym. Ale na opakowanie niesztampowych pomysłów można by przymknąć oko, gdyby nie wspomniana fabularna ckliwość. Wydarzeniom przedstawionym na ekranie towarzyszą nierzadko okrutne banały, a ich szczególną emanacją jest wątek społeczny wyrażający się w obecności stereotypowego trepa, białego, wierzącego ciemiężyciela kolorowych (niekoniecznie ze względu na skórę) i wolnych ludzi, upiora apartheidu – i prawdę powiedziawszy świadomej gry z odbiorcą możemy się tylko domyślać, czasami wydaje się, że reżyser wcale nie bierze kwestii swoich bohaterów w nawiasy. Przeciwnie: bierze je bardzo na serio.

W tym tyleż brawurowym, ile przesadzonym miszmaszu eksponowane miejsce zajmuje, siłą rzeczy, formalna strona filmu. Blomkamp lubi dynamiczne ujęcia, którym zresztą odpowiada dynamika fabularnych zwrotów akcji, otwarte przestrzenie, ujęcia panoramiczne, nie boi się też stosowania szerokiej palety kolorów – mimo nawiązywanie do pustynnej postapokaliptyki – w których wiele jest barw jasnych i ciepłych (akcja dzieje się na ogół za dnia). Nie sposób odmówić temu stylowi oryginalności i bezkompromisowości, a jednak pewną granicę, za którą zaczyna się wspomniany na początku kicz – a u widzów dysonans poznawczy – łatwo przekroczyć. Czasami trzy warstwy, o których była mowa: ideowo-poglądowa, fabularna i formalna, rozchodzą się. W "Chappiem" dochodzi do eskalacji tego, do czego reżyser starał się nas przyzwyczaić (i do czego sam chyba przywykł) w dwóch poprzednich filmach. Jakby się zachłysnął tym formalnym, wizualnym, ale też i fabularnym rozpasaniem. Gdyby się wyzłośliwiać, można by znaleźć analogię dla tego filmu, a także dla dwóch poprzednich, w... wyobraźni siedmiolatka. Dorosłemu może wydać się czymś egzotycznym i niesztampowym w pomysłach, a przede wszystkim bardzo świeżym, jak w "Dystrykcie 9", ale przecież łatwo w takim wypadku o budzące śmieszność próby mówienia językiem dorosłych. To jest już trudniej przyswajalne. "Chappie" to film ze stale rosnącą amplitudą, z jednej strony może nas momentami zauroczyć, a z drugiej – niełatwo czasami uniknąć uczucia zażenowania.

I w tym kontekście, tj. w kontekście przywiązania autora do jednego, niezwykle charakterystycznego stylu, zasadne wydaje się pytanie, jak Blomkamp pokaże nam Obcego? Obcego, dla którego środowiskiem naturalnym we wszystkich częściach – mimo obecnych między nimi różnic – były zamknięte, nierzadko ciasne pomieszczenia, potęgujące uczucie klaustrofobii i zagrożenia; Obcego, dla którego nigdy nie wschodziło, tak lubiane przez twórcę "Chappiego", słońce; Obcego, który zmuszał swoich bohaterów do wręcz instynktownej walki o przetrwanie, a nie o uniwersalne idee, społeczeństwo czy ludzkość (ratowanie tej ostatniej przez Ripley to subtelnie czy nawet metaforycznie wprowadzany kontekst, nic namacalnego); Obcego, którego pojawienie się na ekranie z lepszym bądź gorszym skutkiem łączyło się z budowanie napięcia, a nie dynamiką wideoklipu. To antypody "Chappiego", dlatego mi – człowiekowi darzącemu serię z Alienem sporą estymą – siłą rzeczy udziela się kasandryczny nastrój. Ale to tylko memento, o którego trafności będę mógł się przekonać dopiero za dwa, trzy lata. Już dzisiaj wydaje się jednak, że reżyser z RPA – bez względu na to, czy następny film będzie Alienem czy czymś innym – powinien odświeżyć, a może nawet zrewolucjonizować swój filmowy język. Dla swojego i naszego dobra.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Neill Blomkamp to stosunkowo młody i zdecydowanie nietuzinkowy twórca, którego produkcje oferują... czytaj więcej
Zagraniczne recenzje filmu "Chappie" dalekie są od pochwał. Krytycy zarzucają nowej produkcji Neilla... czytaj więcej
Neill Blomkamp to w mojej skromnej opinii jeden z najzdolniejszych twórców kina młodego pokolenia, który... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones