Recenzja filmu

Co nas kręci, co nas podnieca (2009)
Woody Allen
Larry David
Evan Rachel Wood

Allen drugiej kategorii

(Na początku poproszę Czytelnika o wybaczenie, ale najnowszy filmWoody'ego Allenanazywać będę w dalszych akapitach tytułem oryginalnym, ponieważ wersja polska jest dla mnie nie do przyjęcia.)
(Na początku poproszę Czytelnika o wybaczenie, ale najnowszy filmWoody'ego Allenanazywać będę w dalszych akapitach tytułem oryginalnym, ponieważ wersja polska jest dla mnie nie do przyjęcia.)

Wyznam od razu, że entuzjazm pana Marcina Pietrzyka, według którego w"Whatever Works"Allen"wspiął się na wyżyny twórczego geniuszu", jest mi całkowicie obcy – i to mimo (a właściwie dlatego) że jestem ogromnym fanem twórczościWoody’ego. Dla mnie"Whatever Works"nie tylko nie jest "Allenemw szczytowej formie", ale bez większego trudu przywołałbym dziesiątki lepszych dokonań reżysera. Jak naAllenafilm jest po prostu słaby i dla mnie plasuje się niżej nie tylko od dzieł pokroju"Annie Hall","Manhattanu"czy"Zbrodni i wykroczeń", ale i od osiągnięć mniej wspaniałych, jak"Anything Else"(alias"Życie i cała reszta") czy"Sen Kasandry".

Fabuła zasadza się na zderzeniu – za sprawą, jak to uAllena, wszechmogącego przypadku – losów dwojga kompletnie odmiennych ludzi. Z jednej strony Boris Yelnikoff, podstarzały, nieznoszący świata tetryk intelektualista, niedoszły samobójca nękany conocnymi atakami paniki ("Umieram!") i mający się za geniusza otoczonego przez miernotyvel "gąsienice". Z drugiej strony Melody St. Ann Celestine, ładna, głupiutka powiatowa miss, uciekinierka z głębokiego Południa, wychowana w konserwatywnym, chrześcijańskim domu. Po roku Boris i Melody są już małżeństwem (sic!), gdy do Nowego Jorku w poszukiwaniu zaginionej córki zjeżdża najpierw mama, a później tata pani Yelnikoff.

Obok wszelkiego typu różnic między Borisem i Melody głównym motorem akcji staje się nierzadko komiczne, częściej jednak drażniąco stereotypowe skontrastowanie Nowego Jorku i Południa. Marietta, matka Melody, zaczyna jako "małomiasteczkowa, bogobojna, (...) piekąca ciastka" kobiecina, kończy jako "wyzwolona" artystka tworząca kolaże "na temat seksualnej perwersji i ludzkiej wolności" i żyjąca w trójkącie z dwoma mężczyznami. John, ojciec, okazuje się utajonym homoseksualistą, którego przynależność do Narodowego Stowarzyszenia Broni Palnej „była manifestacją seksualnej nieadekwatności”. Liberalny Nowy Jork ucywilizował i wyzwolił tumanów z prowincji. Znów jakaś forma laurki dla Wielkiego Jabłka, tylko wszystko to jakieś takie... Jeśli przypomnieć sobie, jak pięknie potrafił Allen – i to nie tylko w filmach poważniejszych ("Zbrodnie i wykroczenia","Mężowie i żony"), ale i w komediach (prześmieszna"Miłość i śmierć","Annie Hall","Hannah i jej siostry") – stawiać pytania dotyczące spraw najważniejszych, Boga, miłości, sensu życia, jeśli przypomnieć sobie nierzadko głębokie spostrzeżenia, jakich potrafił na te tematy dokonywać, unikając jednak prostych recept i czarno-białych schematów,"Whatever Works"zwyczajnie rozczarowuje. Pytania znikają, dostajemy za to teksty w rodzaju: "Niebawem wszystkie głęboko zakorzenione przekonania[Marietty]wylądowały prosto w kiblu, tam, gdzie ich miejsce". Przebija przez to samozadowolenie liberalnego intelektualisty, ale nie tenWoody, którego polubiłem. Zwróćmy uwagę, że to pierwszy filmAllena, w którym tak dobitnie podkreśla się, że Boga nie ma, a w kwestiach moralno-miłosnych obowiązuje jedna prosta zasada, tj. „co tylko działa („whatever works”), jak długo nie krzywdzisz innych”. Poprzedni film Woody’ego, "Vicky Cristina Barcelona", także podejmował temat oczekiwań i wartości związanych z miłością, ale mamy tam mniej pouczania, a więcej ciepłej ironii i zadumy nad złożonością ludzkiego serca.

Dlaczego narzekam na płytkie przesłanie"Whatever Works", skoro jest to film innego kalibru, zamierzony przede wszystkim jako śmieszny? Po pierwsze, jako miłośnikWoody’egowiem, że stać go na dzieła jednocześnie niebywale dowcipne i zarazem w niewymuszony sposób skłaniające do rozmyślań nad tym, co ważne; kiedy oglądam takie filmy, jak"Annie Hall"czy"Miłość i śmierć", zawsze ujmuje mnie ta niezwykła magia gorzkiej słodyczy i czuję, żeAllenowiudało się dotknąć jakiejś tajemnicy. "Whatever Works"na tym poziomie zawodzi, zaopatrzone jedynie w niezbyt głęboki "morał", sformułowany zresztą niepotrzebnie dwa razy (na początku i końcu). Po drugie, nawet jeśli zrezygnujemy z tych wymagań i popatrzymy na film wyłącznie jako na źródło śmiechu, "Whatever Works"nieszczególnie spełni te oczekiwania. Owszem, jest tu kilka świetnych dowcipów ("Dotknij tego odbiornika, a zrelaksuję ci głowę gołymi rękami"), ale dosłownie kilka.Woodynakręcił mnóstwo zabawniejszych filmów, by wymienić tylko wspominaną już"Miłość i śmierć","Bananowego czubka","Zagraj to jeszcze raz, Sam","Anything Else"...

Dla mnie"Whatever Works"nie sprawdza się więc przede wszystkim jako film Woody'ego Allena. Dowcipem się nie skrzy, fabuła jest niezbyt zajmująca, papierowa i cokolwiek przewidywalna, a jeśli chodzi o "duże" tematy– najwyraźniejpreferujęAllena, który pyta i wątpi, odAllena, który odpowiada.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po okresie europejskiej tułaczki Woody Allen wreszcie powrócił do swej ojczyzny, do miejsca, w którym... czytaj więcej
Na Manhattanie jest chyba jakaś specjalna, magiczna mieszanka powietrza lub coś w tym stylu. A może po... czytaj więcej
Woody Allen - niezrównany mistrz ironii i błyskotliwych aforyzmów, powrócił ze swojej europejskiej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones