Na "Czarny czwartek" szedłem pełen najgorszych obaw. Swoje zrobiła reklama: jedna z największych i najbardziej oczekiwanych polskich produkcji od czasu filmu "Popiełuszko. Wolność jest w nas". Przykro mi, ale nie chodzę do kina po to, by się modlić i ocierać patriotyczne łzy. Szukam za to angażującej historii i nietuzinkowego bohatera. W ostatnich bogoojczyźnianych kiczach można ich było szukać ze świeczką.
O dziwo, nie jest to przypadek filmu Antoniego Krauzego. W "Czarnym czwartku" nie każe się nam oglądać ubranych w kufajki rycerzy, którzy z "Jezus Maria" na ustach maszerują ginąć za wolność kraju. Robotnicy idą na czołgi, bo są głodni. Władze wprowadziły przed świętami monstrualne podwyżki żywności, zapominając o jednoczesnym wzroście wypłat. Robotnicy chcą w miarę godnie żyć: mieć własne mieszkanie, samochód i pieniądze, by nakarmić i ubrać rodziny. Ich bunt bierze się przede wszystkim ze złości i poczucia poniżenia.
Tadeusz Sobolewski napisał kiedyś (cytuję z pamięci), że twarze bohaterów filmów Kazimierza Kutza mają twarz tłumu. To samo można by powiedzieć o "Czarnym czwartku". Krauzego interesuje zbiorowość – tajemnicza siła zdolna "wyrywać murom zęby krat". Nawet jeśli portretując ją, reżyser popada w patos, to jest to patos czysty, szlachetny. Dlatego zakrwawiona flaga niesiona w jednej ze scen na czele demonstracji nie wydaje się sztucznie doklejonym symbolem cierpienia narodu. Krew ofiar, które poniosły śmierć przypadkowo i bez sensu, jeszcze nie zdążyła ostygnąć.
Krauze mógł wraz ze scenarzystami lepiej skonstruować fabułę filmu. Poszczególne wątki rozjeżdżają się na lewo i prawo, nie zawsze doczekawszy się rozwiązania z prawdziwego zdarzenia. Historie dobrego komunisty (Grzegorz Gzyl) oraz żołnierzy, którym kazano strzelać do strajkujących, zasługują na rozwinięcie. Z kolei małżeństwo Drywów (granych przez bardzo dobrych Martę Honzatko i Michała Kowalskiego) – początkowo znajdujące się w centrum uwagi twórców - mogłoby się częściej pojawiać w środkowej, "dokumentalnej" partii filmu. Ten nerwowy, "urywany" styl "Czarnego czwartku" da się jednak w końcu zaakceptować, biorąc pod uwagę temperaturę zdarzeń, o których opowiada.
Obraz Krauzego równie dobrze można potraktować jako dobrą lekcję historii jak i pełnokrwisty dramat o zwyczajnych ludziach zniszczonych przez głupią i brutalną władzę. Uniwersalny wydźwięk "Czarnego czwartku" sprawia, że powinny go zrozumieć i "poczuć" nie tylko niezłomne polskie patriotki w moherowych wdziankach.
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu