Recenzja filmu

Do ostatniej kości (2022)
Luca Guadagnino
Taylor Russell
Timothée Chalamet

Kości zostały zjedzone

Jeśli filmy są lekcją empatii, "Bones and All" zasługuje na miano masterclassu. Opowieść o parze kanibali podróżujących przez amerykański Midwest okazuje się przede wszystkim czułym studium
Kości zostały zjedzone
Jeśli filmy są lekcją empatii, "Bones and All" zasługuje na miano masterclassu. Potrzeba było nie lada talentu i wrażliwości, aby zekranizować wydaną w 2015 roku powieść Camille DeAngelis i nie osunąć się przy w tym w eksces rodem z kina klasy B. Luca Guadagnino ma tę moc, dlatego opowieść o parze kanibali podróżujących przez amerykański Midwest okazuje się przede wszystkim czułym studium charakterów. Tak jak w "Tamtych dniach, tamtych nocach" reżyser portretuje bohaterów spętanych pragnieniami, spod władzy których nie są w stanie się wyzwolić.



Choć horror kanibalizmu jest tu przede wszystkim horrorem udręczonego umysłu, Guadagnino i scenarzysta David Kajganich ("Suspiria") nie rezygnują z waloru szoku. Wybornie usypiający czujność widza prolog kończy się incydentem, w wyniku którego główna bohaterka, 16-letnia Maren (znana z "Waves" Taylor Russell), zostaje porzucona przez jedynego opiekuna. Z aktem urodzenia i małą sumą pieniędzy w kieszeni dziewczyna wyrusza na poszukiwanie matki, której nigdy nie poznała. Wkrótce odkrywa, że na świecie jest więcej takich jak ona, żyjących na społecznym marginesie nomadów ogarniętych głodem surowego ludzkiego mięsa. Jeden z nich, grany przez Timothéego Chalameta buntowniczy Lee, staje się jej przewodnikiem i towarzyszem podróży. Wraz z upływem czasu między młodymi rodzi się uczucie. Czy jednak ścigani przez demony, zmagający się z destrukcyjnym nałogiem kochankowie będą w stanie odnaleźć spokój? A może, jak śpiewał klasyk, na końcu i na początku jest tylko samotność?      



Odpowiedź, której udzielają Guadagnino i DeAngelis, nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. "Bones and All" na każdym kroku ucieka od ocen, moralizowania i łatwych opozycji. Kanibale (sami nazywający siebie zjadaczami) dopuszczają się potwornych czynów, ale pozostają przy tym głęboko ludzcy: spragnieni bliskości drugiej osoby, zmęczeni ciężarem tajemnicy, którą muszą dźwigać na barkach. Ich ofiary także tkwią w życiowym klinczu. Ktoś dogorywa w pustym domu opuszczony przez rodzinę, ktoś inny ukrywa przed żoną swój homoseksualizm. Każdy na własny sposób szuka odrobiny ukojenia. Jedni – w lekach lub przygodnym seksie, inni – w makabrycznych rytuałach. Stan ducha bohaterów uwydatniają przestrzenie, w których toczy się historia: zapyziałe mieszkania, pogrążone w marazmie ulice prowincjonalnych miasteczek, bliźniaczo podobne do siebie przydrożne dinery i puste szosy pośrodku niczego. Choć akcja "Bones and All" rozgrywa się w latach 80. w czasach mitologizowanej przez Amerykanów prezydentury Ronalda Reagana, Guadagnino unika nostalgicznej stylizacji à la "Stranger Things". Świat z jego filmu jest wypłowiały i brzydki niczym sprany t-shirt.  



Przygnębiające tło rozświetla romans głównych bohaterów. Maren i Lee przypominają zarówno wykolejone "Dzieciaki" Larry’ego Clarka, obdarzone supermocami wampiry z seriali dla nastolatków, jak i wyjętych spod prawa wyrzutków z "Badlands" Terrence’a Malicka. Nierozważni i romantyczni przemierzają kolejne stany przy dźwiękach hitów z epoki (Joy Division, Kiss), a także melodyjnej gitarowej suity Trenta Reznora i Atticusa Rossa. Ona szuka odpowiedzi, on ucieka od wyrzutów sumienia. Gdy w trakcie postojów podziwiają rozciągające się przed nimi majestatyczne krajobrazy, wydaje się, że wypatrują miejsca, w którym mogliby być kimś innym. W którym dałoby się zacząć wszystko od nowa. Atmosfera tęsknoty za lepszym światem i lepszą wersją własnego "ja" wypełnia szczelnie cały film.                     

Mimo że Guadagnino lubi mieszać konwencje (horror, kino drogi, melodramat) i kilka razy skutecznie igra z oczekiwaniami widza, w ostatecznym rozrachunku "Bones and All" okazuje się zaskakująco prostą, klasycznie opowiedzianą historią. W związku z tym, że powracają w niej motywy (fascynacja cielesnością, udręki i rozkosze okresu dojrzewania, badanie granic miłości) i aktorzy (Chalamet, Stuhlbarg, Sevigny, Harper) znani doskonale z poprzednich dzieł reżysera, ekranizacja powieści DeAngelis wydaje się naturalną kontynuacją jego artystycznej drogi. Jednocześnie jest to rzecz na tyle prowokująca i świeża, że trudno ją umiejscowić w którejś z szufladek współczesnego mainstreamowego kina. Jeśli więc zaostrzyłem Wasz apetyt, proszę się częstować.        
1 10
Moja ocena:
8
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones