Recenzja filmu

Drzewo życia (2011)
Terrence Malick
Brad Pitt
Sean Penn

Bez życia

Megalomania tego filmu przywodzi mi na myśl bardzo konkretne wydarzenia z naszej narodowej martyrologii, dlatego apeluję: nie stawiajmy pomników! Poprośmy Malicka, niech podrasuje trochę swój
Megalomania tego filmu przywodzi mi na myśl bardzo konkretne wydarzenia z naszej narodowej martyrologii, dlatego apeluję: nie stawiajmy pomników! Poprośmy Malicka, niech podrasuje trochę swój film, niech dorobi mu polską, czy też raczej smoleńską gębę i będziemy mieli pamiątkę jak się patrzy! Wystarczy drobna korekta w obsadzie. W rolę ojca powinien się wcielić Donald Tusk, matką (i tu wkrada się odrobina genderowej przewrotności) po prostu musi być Jarosław Kaczyński, a zmarłym bratem, no cóż – zmarły brat.

Jedno, czego Malickowi zarzucić nie można, to braku konsekwencji. Reżyser metodycznie, od rozpoczynających film ciemności, rozpraszanych przez niewiadomego pochodzenia jasność, po ostatnie sceny, gdy na plaży spotykają się wszyscy bohaterowie tej biblijnej opowieści, realizuje swoją idee fix. I niech nikt nie mówi, że przesadą było wciąganie w tę historię dinozaurów czy wielkiego wybuchu. To wszystko jest jak najbardziej na miejscu, doskonale komponuje się z lewitującą panią O’Brian i szklaną trumną pośrodku lasu. Zapatrzywszy się w rude włosy Jessici Chastain, można śmiało pomyśleć, że oto znaleźliśmy się w niemądrej główce Ani z Zielonego Wzgórza. Jest uroczo naiwnie i bardzo sentymentalnie. Od początku wiemy, kto jest dobrą wróżką, a kto niegodziwym czarnoksiężnikiem, choć w końcu okazuje się to nieważne, bo wszyscy zgodnie maszerują ku wiecznemu szczęściu.

Terrence Malick pokusił się o ukazanie boskiego wymiaru świata i ludzkiej egzystencji. Jako pretekst posłużyły mu dzieje rodziny, w której nieustannie ścierały się ze sobą dwa modele życia: w łasce i w naturze. Pierwszy z nich, wyraźnie waloryzowany przez reżysera, reprezentowany jest przez matkę. Drugi zaś, którego reprezentantem uczynił Malick ojca, został ostatecznie zdeprecjonowany i odesłany do domu. Gargamel w końcu zrozumiał swe błędy i ukorzył się przez smerfami, które tym razem nie są przedstawicielami nazistowskiej ideologii. A szkoda, może to obudziłoby pana siedzącego za mną, który zdrzemnął się podczas seansu.

Filmowi nie pomogły niestety piękne zdjęcia. Zamiast poezji otrzymaliśmy poetyckość, a poetyckość ma się do poezji jak ładne porównanie do wyjebanej w kosmos metafory. Poezja to odejmowanie, redukowanie, to kucie żelaza. A poetyckość to dodawanie, to dmuchanie kolorowego szkła. Ten obraz jest niczym bańka mydlana, którą nawet najbardziej cierpliwy i wyrozumiały widz zapragnie w końcu zniszczyć nieznacznym ruchem ręki. 
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Najnowszy film Terrence'a Malicka opowiada między innymi o młodości Jacka, amerykańskiego chłopca, która... czytaj więcej
Liczba życiowych wątków i problemów podjętych przez Malicka w "Drzewie życia" poraża, ale najbardziej... czytaj więcej
W XXI wieku istota ludzka postanowiła się zapomnieć, dostosowując się do zasad wytworzonych tu i teraz, w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones