Może i to nie był prawdziwy bad boy, ale też fajnie zmarnowana godzina życia
Nie dajcie się oszukać tytułowi. Jest on nieprawdziwy. Znaczy nie przeczę, że pojawia się w tym filmie dziewczyna, ale jej obiekt miłosny nie jest badboyem. Zostaliście zwiedzeni już na starcie,
Nie dajcie się oszukać tytułowi. Jest on nieprawdziwy. Znaczy nie przeczę, że pojawia się w tym filmie dziewczyna, ale jej obiekt miłosny nie jest badboyem. Zostaliście zwiedzeni już na starcie, ale się nie przejmujcie: film i tak spowoduje, że zaczniecie wątpić w sens własnej egzystencji.
W pierwszych ujęciach widzimy zmęczonych statystów, którzy zapewne od kilku godzin są zmuszeni do powtarzania tej samej czynności. Mają oni bowiem tańczyć do niemych dźwięków wydobywających się z głośnika. Jest to już zapewne któreś z kolei ujęcie, bowiem podrygują już bez żadnej siły w sobie, co jest niezwykle sztuczne. Nie kupuję ich tańca. Mimo to, zmęczeni statyści zrobili o wiele lepszą robotę w kreacji swoich postaci niż główni bohaterowie. Dawno nie widziałem tak źle odegranych ról, ani Siena Agudong, ani Noah Beck nie podołali.
I w pewnym momencie tego wszystkiego na ekranie pojawia się nasz tytułowy badboy (chociaż trzeba zauważyć, że tutaj zawinili tłumacze, bo "QB" to skrót od quarterback, nie zaś badboya); początkowo myślałem, że będzie dobry, że zryje główną bohaterkę w stylu wattpadowym. Ależ to były płonne nadzieje! Okay, pojawił się na motocyklu, przyodziany w modny fryz, skórzaną kurtkę. Przez cały film jednak nie sprawił, że zauważyłem jakoś mocno jego istnienie. Jakby zamiast niego nasza Dallas rozmawiała z serem, to bym nie widział większej różnicy. Znaczy trochę bym widział, bo scena seksualna z serem by nie była normalna, a pojawiła się i była nawet spoko. Tak patrzyłem na ten pokój i pomyślałem, że w w sumie spoko tapeta na ścianie, chyba sobie taką walnę.
Ten film to marna opowieść o cheerleaderce i sportowcu, o którym marzą wszystkie dziewczyny. Jest sarkastyczny, krnąbrny, nieposkromiony, cyniczny, ale tylko na papierze. Udaje, że ma wywalone na cały świat. Drayton ma szanse zostać czołowym graczem footballu amerykańskiego. Bohater nie ma w sobie zupełnie krzyny charakteru. Jest kiepski. Po prostu słaby. Napisany na kolanie, zagrany z wielkim bólem. Porozmawiajmy też o samej dziewczynie. Jest mdła i stereotypowa do porzygu. Tańczy, dopinguje, dobrze się uczy. Zabrakło tylko, aby grała ją biała blondynka. Niestety tak nie było. Aha, oczywiście na jedynej lekcji angielskiego w filmie omawiane jest "Romeo i Julia" - mimo to reżyser kompleksowo zawalił sprawę i nie zrobił dobrego teen drama.
Film jest okropny na wielu płaszczyznach. Fabuła denna, muzyka źle dobrana, gra aktorska sztywna, a ciąg logiczny na poziomie dedukcji przedszkolaka. Większość aktorów wygląda na nauczycieli, a mimo to grają szesnastolatków. To właśnie uwielbiamy w tego typu kinie.
Polski tłumacz zdecydował się na m.in. przetłumaczenie "beer-pong" na "piw-pong". W sensie ciekawy pomysł, ale pokazuje tylko jak bardzo oderwani od realiów współczesnej młodzieży są dystrybutorzy. Tłumaczyć coś tak oczywistego, to jakby przełożyć nazwisko Igi Świątek jako Holidayson. Nie ma takiej potrzeby. Tyle. Co ciekawe nie przełożył w tytule "badboya" jako "złego chłopca". Szkoda.
Oglądałem ten twór i przy tym pisałem sobie fragmenty pracy zaliczeniowej na studia. To jest tego typu film: ma lecieć w tle, nie przeszkadzać i przy tym odmóżdżyć. Ma dostarczyć rozrywkę swoją beznadziejnością. W tym właśnie spełnia się najlepiej. Solidna trójka.