Recenzja filmu

Godzilla Minus One (2023)
Takashi Yamazaki
Ryûnosuke Kamiki
Minami Hamabe

Bez minusów?

"Godzilla Minus One" to nie tylko kolejny restart najdłuższej serii w dziejach kina, ale i powrót do jej historycznych korzeni, a dokładniej - hołd dla otwierającego tę franczyzę klasyka Ishirô
Krawaciarze z tokijskiej wytwórni Tōhō wiedzą, że okrągłych rocznic nie obchodzi się dookoła. Na 70-lecie ekranowego debiutu Króla Potworów organizują nam istny koncert życzeń. "Godzilla Minus One" to nie tylko kolejny restart najdłuższej serii w dziejach kina, ale i powrót do jej historycznych korzeni, a dokładniej - hołd dla otwierającego tę franczyzę klasyka Ishirô Hondy. Seans przypomina także środkowy palec wystawiony mimochodem w stronę opływających w mamonę wyrobników z Hollywood. Skromne 15 milionów dolarów zainwestowanych w 37. film o wielkim gadzie na ekranie sumuje się w coś wartościowszego. Otulone nostalgią popkulturowe widowisko okazuje się przede wszystkim opowieścią o posiniaczonych przez wojnę japońskich sumieniach i zbiorowym wykuwaniu nadziei na lepsze jutro.



Ostatnie dni II wojny światowej. Pilot oddziału kamikadze Koichi (Ryûnosuke Kamiki) zamiast umierać za przegraną sprawę, ląduje w wojskowej bazie na wyspie Odo. Pech chce, że do tego samego miejsca zawita i monstrum. Ogromny jaszczur, o którym tubylcy snują legendy, zdziesiątkuje wojskowych, a niezdolnego sprostać żołnierskiemu etosowi chłopaka zostawi z poczuciem winy, bezsilności i wstydu. Powrót zhańbionego kamikadze do Tokio zamieni traumę wojny w pełen żałoby dramat przeżywany na gruzach ojczystego miasta. Jednak powojenny porządek rządzić się będzie innymi prawami, więc i los niebawem się odwróci. Koichi zbuduje rodzinę z pozbawioną dachu nad głową Noriko (Minami Hamabe) i przygarniętą przez nią dziewczynką. Na coraz jaśniejszą codzienność cień rzuci jednak znajomy upiór. Głód zniszczenia napromieniowanej Godzilli wyznaczy Koichiemu ścieżkę zemsty i odkupienia. Wreszcie ma o kogo walczyć. Takich jak on jest więcej, nie będzie więc szedł sam. Śmierć zejdzie na drugi plan - ważniejsze okaże się życie.



Reżyserujący całość, odpowiedzialny także za scenariusz i efekty specjalne Takashi Yamazaki potrafi pogodzić japoński kontekst społeczny lat powojennych i humanistyczne wartości reprezentowane przez poszczególnych bohaterów. W trakcie seansu niejednokrotnie raził mnie jednak przesadnie melodramatyczny ton scen indywidualnych. Egzaltacja japońskich aktorów nie pozostawiała odrobiny przestrzeni na domysły. Patos w scenach zbiorowych rodził zaś skojarzenia z patriotycznymi przemowami z filmografii Rolanda Emmericha (o innym przesłaniu, lecz podobnej emocjonalności). Kto chce, niech zrzuci moje utyskiwania na europejską wrażliwość i przyzwyczajenia, które ograniczają empatię. Na swoją obronę dodam, iż czuć w rzeczonej przesadzie sporo reżyserskiej troski i zrozumienia dla bohaterów. Stawka została jasno wyznaczona, relacje są przejrzyste, a wewnętrzne konflikty - wiarygodne. Yamazaki zastanawia się nad wartością jednostkowego poświęcenia w obliczu masowej tragedii i wobec kapitulacji instytucji władz wojskowych i politycznych. Pozornie słabych cywilów konfrontuje z dwuznaczną martyrologią kamikadze. Szuka czegoś bardziej konstruktywnego. Swoich widzów zaś pragnie po staroświecku pokrzepić.



Nie sądźcie jednak, że gardzi przy tym gatunkową rozrywką. Tytułowy potwór cieszy oko obfitującą w detale fakturą. Co ważne dla dynamiki widowiska, kaijū nie boi się światła dziennego, a pełny arsenał na długo potrafi zachować w sekrecie. Twórcy nie gubią spójności przestrzennej, gdy Godzilla przeżuwa miejskie pociągi, jak patykiem rzuca okrętem wojennym i przechodzi przez drapacze chmur. Ciężar i powolność jego ruchów sprawiają, że trzaska nam w kręgosłupach. W tym samym czasie ciarki wywołują puzony z klasycznego motywu Akiry Ifikube. Obok miejskiej apokalipsy dostajemy też epizody rodem ze "Szczęk" Spielberga i bitwy morskie - z jasno określonym celem, zgrabną dynamiką i pożądanym napięciem.

Znać ambiwalentną symbolikę (i świetne wyczucie kadru), gdy kaijū stoi na tle atomowego grzyba. Choć jest tu raczej agresorem niż niewinną ofiarą testów nuklearnych, nie wyklucza to metafory pojemniejszej niż tylko antyatomowa przestroga. W monster-movie Yamazakiego Godzilla nie ucieleśnia już jednego lęku, lecz pojawia się w miejscu katastrofy, śmierci, zniszczenia. Przypomina o bezsilności człowieka, a jednak tego samego człowieka motywuje do zmierzenia się z własną słabością. Jak na utytułowaną popkulturową ikonę przystało. 
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones