Recenzja filmu

Istota (2009)
Vincenzo Natali
Adrien Brody
Sarah Polley

Prometeusz podrobiony

Vincenzo Natali debiutował na dużym ekranie w niezwykle błyskotliwy sposób. Jego "Cube" był swego rodzaju objawieniem, które śmiało można uznać za jeden z najlepszych filmów sci-fi dekady. Tak
Vincenzo Natali debiutował na dużym ekranie w niezwykle błyskotliwy sposób. Jego "Cube" był swego rodzaju objawieniem, które śmiało można uznać za jeden z najlepszych filmów sci-fi dekady. Tak obiecujące "wejście" pozwalało żywić nadzieję, że oto narodził się jeszcze jeden młody twórca o bogatej wyobraźni na miarę Christophera Nolana czy Darrena Aronofsky'ego, którzy również w tamtym okresie wyważali sobie drzwi do Hollywood przy pomocy swych niskobudżetowych, ale jakże świeżych produkcji. Jednak wbrew tym oczekiwaniom Natali nie dołączył do grona "dobrze rokujących" i na przestrzeni kilkunastu następnych lat wziął udział w zaledwie kilku projektach, które przeszły bez większego echa. W końcu powraca pod producenckim okiem Guillermo Del Toro w autorskiej wariacji na temat doktora Frankensteina i jego monstrum. Brzmi intrygująco. Niestety, w zasadzie tylko brzmi...

"Istota" to opowieść o trudniącej się genetyką parze naukowców. Elsa (Sarah Polley) i Clive (Adrien Brody) pracują nad uzyskaniem białka, które pomogłoby w zwalczaniu wielu śmiertelnych chorób. W tym celu powołują do życia dwa od początku do końca stworzone przez siebie zwierzęce organizmy. Zachęceni sukcesem postanawiają pójść dalej i w tajemnicy kreują istotę łączącą w sobie DNA człowieka i zwierzęcia. Powstała w ten sposób dziewczynka, której nadadzą imię Dren (Delphine Chanéac), rozwija się w niezwykle szybkim tempie, obdarzona jest dużą inteligencją i wrażliwością. Jej "dorastanie" zdaje się przebiegać bez większych komplikacji, jednak, jak uczy doświadczenie, wywiedzione z historii, za chęć zrównania się z Bogiem z reguły przychodzi zapłacić dużą cenę...

Obraz Nataliego określiłbym filmem straconych szans. Sam pomysł bowiem, choć nienowy, jest niezwykle nośny i otwiera przed twórcą ogromne pole do popisu. Tymczasem "Istota" to po prostu kolejny, średnio ciekawy thriller sci-fi z jednowymiarowymi bohaterami, którzy mają za zadanie jedynie wypełniać wolę scenarzysty. Wszystko jest tu pospolicie poprawne czy też, mówiąc dosadniej: niemrawe, włączając w to dylematy moralne pary nieroztropnych demiurgów. Zamiast postawić na klimat i stopniowanie napięcia, reżyser tapla się nijakim roztworze upichconym ze schematów i banałów. Oglądając jego nieśmiałą trawestację mitu o Prometeuszu, miałem nieodparte wrażenie, że wiem, czym ów film mógłby być. Mógłby być chociażby mrocznym dreszczowcem z mocno zaznaczonymi akcentami erotycznymi. Nie jest jednak nawet tym, bo twórcom zabrakło śmiałości i na wszelki wypadek zatrzymali się w pół drogi.

Co się zaś tyczy tytułowego stworzenia z probówki - ani ziębi, ani grzeje. Nie jest to postać tragiczna wzorem monstrum Frankensteina, która z jednej strony budziłaby grozę, a z drugiej - współczucie. To, co widz dostaje w zamian to androgyniczna kopia Sinead O'Connor z ogonem, która raz ma być niby-słodka, raz niby-zmysłowa, ale przez większość czasu zwyczajnie irytuje strzelanymi przez siebie minkami z katalogu zwierzątek z bajki Disneya. Kiedy zaś z kolei dociera do etapu: "taka groźna jestem", to osiąga to wymiar parodii. Nie szukając zbyt długo porównania: pamiętacie "Smakosza" i jego krwiożerczego bohatera? No właśnie...

Czy w takim razie jest cokolwiek, czym dzieło Nataliego może zaskoczyć w sposób pozytywny? Na upartego można powiedzieć o niezłych zdjęciach Tetsuo Nagaty, ewentualnie o miejscu ulokowania akcji w drugiej połowie filmu, choć i ono nie zostało wykorzystane w pełni. O aktorstwie rozpisywać się nie będę, bo w zasadzie nie ma o czym. Same postaci i ich konstrukcja nie dawały zbyt wielkich możliwości Brody'emu i Polley, inna sprawa, że oni sami nie wyglądają, jakby starali się z nich wykroić cokolwiek interesującego.

Na koniec przestroga: jeśli przystępując do oglądania omawianej pozycji oczekujesz wyrazistego horroru z domieszką fantastyki, ewentualnie podlanego odrobiną psychologii (jak ja to czyniłem), to zapewne srodze się zawiedziesz. "Istota" to przede wszystkim pożywka dla mało wymagającego widza, który bez trudu łyknie ekranowy kicz przysypany cienką warstwą pseudo-zagadnień z etyki, dając sobie wmówić że cały czas mowa na poważnie o rzeczach poważnych. Ja przed oczami dalej mam komputerowo wykreowane tandetne stworki. Bez uczuć, bez osobowości, bez wyrazu. Chyba nie to konkretnie miała na myśli Mary Shelley...
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"It's alive!" - te słowa zostały wykrzyczane przez podekscytowanego doktora Frankensteina w kulminacyjnym... czytaj więcej
Chęć bycia Bogiem to jedna z najbardziej podstawowych cech ludzkich. Nasz gatunek od zawsze stara się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones