Recenzja filmu

Jurassic World: Odrodzenie (2025)
Gareth Edwards
Scarlett Johansson
Mahershala Ali

(Ten sam) okrzyk dinozaurów

Po ostatnim, bardzo słabym "Jurassic World: Dominion" miałem nadzieję, że to już koniec wydobywania ropy z tej wyeksploatowanej serii — bo bądźmy szczerzy, ostatnie filmy były co najwyżej mocno
Po ostatnim, bardzo słabym "Jurassic World: Dominion" miałem nadzieję, że to już koniec wydobywania ropy z tej wyeksploatowanej serii — bo bądźmy szczerzy, ostatnie filmy były co najwyżej mocno średnie, a szczególnie "Dominion". Niestety, ponownie dostajemy kolejną naciąganą część. Tym razem na reżyserskim stołku zasiadł Gareth Edwards, który dał nam m.in. rewelacyjnego "Łotra 1", więc miałem cichą nadzieję, że może faktycznie — jak wskazuje tytuł — będzie to odrodzenie. Niestety, zaprzeczyłbym temu…


Akcja dzieje się pięć lat po wydarzeniach z ostatniej części, kiedy dinozaury „gościły” na naszej planecie, lecz ekosystem Ziemi okazał się dla nich niesprzyjający. Te, które przeżyły, zamieszkują obecnie odizolowane tereny o klimacie przypominającym ten, w którym niegdyś żyły. 32 lata przed wydarzeniami z tej części, w pewnej placówce badawczej eksperymentowano na dinozaurach, w wyniku czego powstały zmutowane gatunki. Po katastrofie w tej placówce dinozaury wydostały się na wolność, wywołując apokalipsę.


Martin Krebs (Rupert Friend), będący jakimś farmaceutą, dowiaduje się, że na jednej z wysp zamieszkanych przez zmutowane gatunki żyją trzy konkretne dinozaury, których DNA może posłużyć do stworzenia leku dla osób chorych na serce. Zbiera więc ekipę, w której skład wchodzą: najemniczka Zora (Scarlett Johansson), typowy nerd/naukowiec dr Henry Loomis (Jonathan Bailey) oraz sternik Ducan Kincaid (Mahershala Ali), który kiedyś pracował z Zorą — i jego własna ekipa. Wyruszają razem, by zdobyć próbki krwi od trzech dinozaurów: jednego wodnego, drugiego lądowego i trzeciego latającego. 

Cała fabuła jest strasznie przewidywalna i nudna aż do szpiku kości. Bohaterowie są bardzo nijacy, momentami wręcz głupi. Dialogi bywają żenujące i mało wiarygodne, a sama gra aktorska wypada bardzo słabo. Scarlett się stara, ale niestety dla mnie nie grała wiarygodnie. To samo reszta obsady — jedynie Mahershala Ali zagrał w miarę dobrze i przekonująco na tle pozostałych. Ten film to typowy przykład żerowania na nostalgii. Mamy tu wszystko, co widzieliśmy już w poprzednich częściach: piękne ujęcia roślinożernych dinozaurów z charakterystyczną muzyką z "Jurassic Parku" w tle, czy obowiązkowe — i totalnie bezcelowe — spotkanie z T-Rexem. Po prostu był, bo „tak każe tradycja Jurassic Parku”. Więc jeśli widzieliście jakąkolwiek część tej serii, to tutaj dostaniecie dokładnie to samo. Zero kreatywności, zero nowości. Nawet te zmutowane dinozaury nie wniosły nic świeżego. Poza tym, że ich DNA może posłużyć jako lek, nie mają żadnej głębszej roli ani cech charakterystycznych, zachowują się jak zwykłe dinozaury, jakby nie do końca przemyślano, po co właściwie zostały wprowadzone. 


Tak więc, jeśli jesteście fanami dinozaurów, nie oczekujcie ani wielu scen z dinozaurami, ani dobrej akcji, ani tym bardziej czegoś świeżego. Jeśli natomiast nie znacie tej serii i byłby to dla was pierwszy kontakt z franczyzą, to może faktycznie będzie to coś nowego. Ale dla mnie — osoby, która widziała wszystkie części i nie jest jakimś wielkim fanem — był to po prostu nijaki, bezduszne kopiuj-wklej, zrobione tylko po to, by zarobić na fanach serii. Jeśli koniecznie chcecie to zobaczyć, lepiej poczekać aż trafi na VOD, bo według mnie wizyta w kinie to tylko strata czasu.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Jurassic World: Odrodzenie
Lato! Na dworze skwar tak dotkliwy, że odechciewa się nawet myśleć. Sala kinowa kusi przyjemnym chłodem i... czytaj więcej
Marcin Pietrzyk
Marcin Pietrzyk
5