Kino kłamie. Okłamuje widza. Widz paradoksalnie chce być oszukany. Fantasy – z wyimaginowanym światem, w który można uciec; horror – z nadprzyrodzonym wrogiem, którego można się bać; komedia – z
Kino kłamie. Okłamuje widza. Widz paradoksalnie chce być oszukany. Fantasy – z wyimaginowanym światem, w który można uciec; horror – z nadprzyrodzonym wrogiem, którego można się bać; komedia – z przejaskrawioną rzeczywistością, z której można się pośmiać; wreszcie, definicja kiczu – kino superbohaterskie, w którym główna postać notorycznie myli kolejność wdziewania warstw przyciasnej bielizny. Większość osób stroni od filmów w odcieniach codziennej szarzyzny, tłumacząc: po co przeżywać to samo dwukrotnie, dokładać sobie zmartwień postaci z ekranu? Możliwa odpowiedź jest nadspodziewanie prosta: może dlatego, by docenić to co pomijane, zwykłe, niezauważane?
"Manchester by the Sea" z 2016 roku to oparty na scenariuszu Kennetha Lonergana niezależny dramat – będący jednocześnie jego trzecią próbą na stanowisku reżyserskim – który spotkał się ze znaczącym uznaniem krytyków, owocującym dwiema Nagrodami Akademii Filmowej (za najlepszy scenariusz oryginalny oraz dla najlepszego aktora pierwszoplanowego) oraz Złotym Globem dla odtwórcy głównej roli męskiej. Łącznie, w obydwu wydarzeniach, produkcja wywalczyła – nie wliczając kategorii zwycięskich – osiem nominacji (do najlepszego filmu / dramatu, scenariusza, reżysera, aktorki i aktora drugoplanowego), a przy niewielkim budżecie 9 mln zarobiła blisko 80 mln dolarów.
Surowość fabularnego konceptu pozwala zarysować go w zaledwie jednym zdaniu. Główny Bohater, Lee Chandler (Casey Affleck) – dowiedziawszy się o śmierci brata Joe (Kyle Chandler), którego ostatnią wolą było powierzenie mu opieki nad swym synem Patrickiem (Lucas Hedges) – wyrusza do tytułowego miasteczka, by zmierzyć się z nową rolą mimo odebranych mu, przez współdzielone z byłą żoną Randi (Michelle Williams) traumatyczne wydarzenia z przeszłości, osobistych ku temu zasobów. Powolna narracja rozwoju wydarzeń przeplatana retrospekcjami obrazów z przeszłości, powoli odkrywa przed widzem motywacje bohaterów, pieczołowicie kreśląc kolejne składowe osobowości głównego z nich. Naturalność sytuacji, zachowań i dialogów, liczne zdjęcia okołomiejskich krajobrazów, w tym powtarzalnych ruchów morskich fal czy zimna martwych zabudowań, tworzą atmosferę marazmu wszechogarniającego zarówno przestrzeń, jak i samych mieszkańców. Retoryczna rola duetu muzyki i ciszy, w nieprzerysowany sposób podkreślającego emocje i uczucia – wszystko to składa się na stylistykę subtelną i kameralną, pozostawiającą przestrzeń dla utożsamienia się z bohaterami, sięgnięcia do własnych wspomnień, stawiania trudnych i poważnych pytań, oraz nierzadko odnajdywania na nie bolesnych odpowiedzi.
Realizm. To główna siła utworu, podporządkowująca sobie scenografię, dźwięk, słowo i grę aktorską. Nie jest szczególnie trudnym wcielić się w postać przerysowaną i zostać zauważonym. Historia zna przypadki, gdy najsłynniejszą nagrodę w świecie filmu
Jak wobec tego wykreować postać niecharakterystyczną i nieucharakteryzowaną, niemal pozbawioną cech rzucających się w oczy, a jednocześnie wystarczająco sugestywną, by zrealizować zamierzenie autora całej historii i ukazać dramat dziejący się w umyśle jej głównego bohatera? Odpowiedzi na to pytanie udziela swym występem C. Affleck, od początku do końca pozostając wiernym przyjętej aktorskiej strategii, nie przerysowując roli ani przez moment. Wykorzystując w swej grze oszczędne środki wyrazu, pozwala widzowi odczuć całą gamę nękających jego postać, skrytych pod powierzchnią, utrapień, począwszy od wyrzutów sumienia, braku sił i nadziei na zmianę własnej sytuacji, poprzez pozbawioną marzeń codzienną wegetację, aż do (prawdopodobnie) wynikającej z tego choroby skutkującej spadkiem neuroplastyczności i spowolnieniem toku myślenia. Nawet w chwilach interakcji to Affleck, mimo nienagannej gry pozostałych aktorów, skupia na sobie większość
uwagi widza, od czego jedyny wyjątek stanowi niezwykle przykra scena przypadkowego spotkania i rozmowy Randi z Leem, w której wspaniały popis daje również M. Williams. Śledząc scenariusz filmu, zauważyć można, iż oboje nie odtwarzają wtedy mechanicznie kwestii w nim zawartych, ale modyfikują nieznacznie materiał celem dodatkowego uplastycznienia całości epizodu. Nie sposób nie wspomnieć o innej, pretendującej do miana najbardziej dojmującej, scenie na policyjnym posterunku, w której momencie kulminacyjnym Affleck, dodając spontanicznie jedno jedyne słowo, znacznie uintensywnia przekaz, u niektórych oglądających utwór wywołując nawet łzy w oczach.
Czytając opinie o filmie, napotkać można zarzuty, iż dzieło Lonergana niepozbawione jest dłużyzn, a niektóre sceny przez brak dynamizmu stają się trudne do zniesienia. O ile pierwszy z nich da się obronić, o tyle drugi poczytuję osobiście jako zaletę, świadczącą o konsekwencji przyjęcia założeń o stworzeniu obrazu oddającego rzeczywistość taką, jaką jest. Dialogi nie brzmią, jak te wypowiadane przez błyskotliwe jednostki rodem z filmów sensacyjnych, obdarzone zarówno elokwencją, jak i erudycją skutkującą błyskawicznym formułowaniem efektownych, satysfakcjonujących ripost. Również sytuacje humorystyczne – którymi celem odciążenia psychiki widza współcześnie przeplata się te poważniejsze – nie ociekają żartobliwością, ciążąc bardziej w stronę komizmu sytuacyjnego kontrapunktowanego ponurym kontekstem, zasadniczo zmieniającym ich ostateczny wydźwięk.
Dzięki oparciu fabuły na wydarzeniach mogących przytrafić się naprawdę, scenach osadzonych w powszednich realiach i autentycznej scenografii, niepozowanych modelach postaci, z którymi utożsamić może się przeciętny odbiorca, niewyszukanym języku, jakim się posługują, nienachalnej ścieżce dźwiękowej operującej, oprócz adekwatnie dobranych utworów muzycznych, niejednokrotnie wymowną ciszą, wreszcie – cierpieniu i problemach prędzej czy później, bezpośrednio lub pośrednio dotykających każdego człowieka, powstało dzieło szczere i poruszające, zrealizowane z elegancją i pozostawiające w pamięci nieśmiertelny ślad.