Recenzja filmu

Mass Effect: Paragon Lost (2012)
Atsushi Takeuchi
Freddie Prinze Jr.
Vic Mignogna

Shepard w skórze Vegi

Akcja filmu dzieje się między pierwszą a drugą częścią gry. Znany z trójki James Vega wraz ze swoim oddziałem dostaje zadanie zlikwidowania Krwawej Hordy, która atakuje jedną z kolonii. Pech
Akcja filmu dzieje się między pierwszą a drugą częścią gry. Znany z trójki James Vega wraz ze swoim oddziałem dostaje zadanie zlikwidowania Krwawej Hordy, która atakuje jedną z kolonii. Pech chciał, że wrogie oddziały złożone z krogan i vorchy to nie jedyne zagrożenie. Główni antagoniści drugiej części gry – Zbieracze – atakują ludzką kolonię. Vega wraz z oddziałem wyrusza na ratunek.



"Paragon Lost" jest ewidentnie spóźniony. Ten film powinien zostać wypuszczony jako promocja drugiej części, czyli przed premierą samej gry. Cała fabuła kręci się wokół Zbieraczy i nie wprowadza absolutnie żadnych nowych wątków. Dodatkowo bohaterowie nie wiedzą, z jakim wrogiem mają do czynienia i dochodzi do kuriozalnej sytuacji, że widz ma większą wiedzę niż postacie z filmu. Skoro nie jest to produkcja dla fanów gry, to może dla osób, które nie miały nigdy styczności z przygodami Sheparda? Nic bardziej mylnego. Film nie wyjaśnia wszystkiego od początku. Jest mowa o wielu rzeczach, które wymagają znajomości pierwszej części. To jest produkcja dla nikogo. Twórcy chyba chcieli złapać dwie srogi za ogon. Przez taką praktykę nie udało im się złapać nawet wychudzonego wróbla.

Cała historia została nieprawdopodobnie spłycona i z bogatego uniwersum "Mass Effecta" niewiele tu pozostało. Mamy pokazane niektóre klasy z gry, jak np. biotyk (użyte są nawet te same dźwięki używania mocy), pojawiają się bohaterowie znani z uniwersum jak Liara T’Soni, Admirał Steven Hackett i  Kapitan David Anderson. Wielokrotnie mowa jest o Shepardzie, ale to głównie historia Vegi. Sama postać Jamesa Vegi to jedno wielkie nieporozumienie. Uwielbiam tę postać, to moja ulubiona z trzeciej części i jedna z bardziej lubianych w całym uniwersum. To niebywale charyzmatyczny Hiszpan, który wie, co to wojaczka. Jest twardy na tyle, że nie mrugnie okiem przed naciśnięciem spustu. W filmie łudząco przypomina Sheparda. Nie wiem, czy to wina rysownika, ale Vega z gry wygląda o wiele bardziej groźnie niż ten z filmu. Co prawda jest wysoki i rozbudowany w barach, ale to nie ten sam poziom. Ten z gry z powodzeniem mógłby pojawić się w "Gears of War", ten z filmu to typowy marine - nic nadzwyczajnego. Nawet polubić go ciężko. Tak jak już wspominałem, zachowaniem niebywale przypomina Sheparda. To nie ten sam twardziel, który ma jaja, że urządza sobie sparingi z komandorem statku w ładowni. To nie ten sam człowiek, który rzuca na lewo i prawo żartami. To nie ta sama osoba, która rzuca swoje hiszpańskie powiedzonka. To, co w filmie zrobili z Vegi, to jedna wielka kpina.



Vega nie jest zbyt lubiany przez fanów uniwersum. Obsadzenie go w głównej roli chyba było od początku pomyłką. Tym bardziej że filmowa wersja Hiszpana nie przekona nikogo do tej postaci. Pod koniec filmu James musi podjąć niebywale trudną decyzję. Zdecydowanie trudniejszą niż te znane z gry. Jego decyzję można jakoś zrozumieć, ale niebywale wiele traci. Nawet w moich oczach, a przypominam, że to jedna z moich ulubionych postaci. Na całe szczęście Vega nie działa sam. Drugą najważniejszą postacią jest Treeya przedstawicielka rasy asari. Tak jak Liara, Treeya poszukuje przekaźników protean. Cała ta postać bardzo przypomina Liarę. Jest to praktycznie młodsze i mniej doświadczone odbicie znanej fanom uniwersum asari. Szkoda, że twórcą nie udało się stworzyć nowej, dobrej postaci, takiej, jaką była Liara. Poszli w utarte schematy i to nie wyszło. Ogromnym plusem jest Essex i Brood. Ten pierwszy to przyjaciel Vegi i kompan w oddziale. Jest lekkomyślny i jedyne, czego pragnie, to zginąć w efektownej akcji jako bohater. Nie wiem dlaczego, ale ta postać zdecydowanie przypomina mi Vegę z gry. Ma tę charyzmę. Natomiast Brood to kroganin. Pojawia się w filmie od początku, ale dopiero w połowie zaczyna odgrywać jakąś większą rolę. To zdecydowanie najlepsza postać w całym filmie. To typowy przedstawiciel krogan, więc nie da się go nie polubić. Szkoda, że na tak krótko pojawia się na ekranie. Mógłby uratować tą produkcję.

Kreska w filmie to miks japońskim i amerykańskich animacji. Znaleziony półśrodek jest zjadliwy, ale zdecydowanie nie zachwyca. Można było zrobić coś zupełnie innego, a zapewne lepszego. Jednak ciężko się do czegokolwiek przyczepić, bo styl zupełnie nie przeszkadza. Gorzej jest z komputerowymi animacjami. Wyglądają jak te z "Appleseed" sprzed 10 lat. Ten element powinien wyglądać inaczej. Na szczęście takich scen tego typu jest niewiele.

Animowana adaptacja uniwersum "Mass Effecta" nie wyszła najlepiej. "Paragon Lost" to obraz dla nikogo i ciężko mi go z czystym sumieniem polecić. Nie ma tu nic, czego fani gier by nie znali. Postać Vegi została strasznie spłycona i zwyczajnie sprofanowana. Scenarzyści poszli po linii najmniejszego oporu. To nie jest dobry film. Co prawda te półtorej godziny nie spędziłem źle, bo uwielbiam uniwersum "Mass Effecta", ale chyba tylko to i mała nadzieja, że coś w końcu się istotnego wydarzy, trzymała mnie przy ekranie.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Mass Effect: Paragon Lost
Jako wielki miłośnik serii "Mass Effect" nie mogłem odpuścić sobie filmu mającego akcję w tym uniwersum.... czytaj więcej