Recenzja filmu

Mowgli: Legenda dżungli (2018)
Andy Serkis
Joanna Węgrzynowska-Cybińska
Rohan Chand
Andy Serkis

Wtórne i ogłupiające

Patrz, podziwiaj i nie myśl - oto motto przewodnie "Mowgliego". Więcej przesłania i pozytywnej energii mają ostatnie części "Szybkich i wściekłych". Pozornie niby nie jest wiele gorzej niż u
Doskonale wiadomo, czemu Disney odkopał i odświeżył swoją klasyczną animację. Mamy lepsze komputery i w pewien sposób można opowiedzieć tę historię w miarę nowy sposób, przynajmniej pod względem wizualnym. Cyfrowe zwierzątka wyglądają przecież pięknie i w dodatku zrobią wszystko, co tylko sobie reżyser wymarzy, nie odgryzając jednocześnie głowy ludzkim członkom ekipy filmowej. Do tego jeszcze doszła nostalgia oraz kilka utalentowanych osób i ostatecznie wyszedł spory hit. Andy Serkis chciał zrobić to samo, ale się spóźnił. Komputery jeszcze renderowały mu wilki, jak w kinach kolejne setki milionów zarabiała "Księga dżungli".



Stąd odtwórca roli niezłomnego Cezara pozostał z na wpół gotowym filmem, w świecie gdzie ów film jest już gotowy. Hajs został wydany, jakby powiedział ten drugi, Cezar o ksywie "Juliusz". Nie ma powrotu ani szansy na sukces. Pozostaje jedynie minimalizacja strat. Dlatego ustawiając nisko poprzeczkę, "Mowgli" może nawet nie być zły.

Tylko dręczy mnie jedna sprawa. Dlaczego w ogóle filmowcy tak chętnie męczą tę powieść? Dzieciak wychowywany w dżungli przez wilki i mający beef z tygrysem to nie jest jakiś mistrzowski koncept, zawierający milion podtekstów i warstw interpretacyjnych. Skoro tak bardzo paliły się procesory do kreowania cyfrowych zwierzątek, to można było dać kozacką opowieść o lwach, zanim jeszcze Disney nie zdominował tematu. Kreatywności zabrakło już na samym starcie. 



Za "Mowglim" nie stoi żadna ciekawa, nowa idea. To zwyczajne połączenie znanych elementów zbuntowanego ludzkiego szczenięcia oraz walczącej z nim dżungli. Scenariusz autorstwa Callie Kloves znacznie zmienia charakter i role Baloo czy Kaa, a nawet dodaje wątek złego, białego myśliwego (tak bardzo XXI wiek). Wszystkie te udziwnienia jednak w głównej mierze osłabiają wydźwięk opowiadanej historii.

Pod względem scenariusza wciąż najmocniej wybrzmiewa ten z animacji z 1967 roku. Tęskno się robi za tamtejszą prostotą i jasnością przekazu, że trzeba zaakceptować to, kim się jest. Pół wieku później ta sama historia służy karkołomnemu hołdowaniu indywidualności, do tego stopnia, że jak chcesz, to możesz nawet zostać Tarzanem. Dopiero z innego filmu się dowiesz, że Tarzan też musiał się ucywilizować. Doskonale wpisując się w nurt ogłupiającego kina, Andy Serkis hołduje eskapizmowi i karkołomnymi zbiegami okoliczności dopisuje do bólu szczęśliwe zakończenie. Reżyserowi bardziej zależało na tym, by zrobić z głównego bohatera "kozaka", niż miałby dawać on pozytywny przykład lub uczył się czegoś czy wyciągał wnioski z przebytych doświadczeń. Od teraz Mowgli to moralnie ambiwalentny bohater kina akcji, który musi za wszelką cenę się zemścić, a przy okazji wyjść na twardziela.



Fabularnie wersja Disneya też stanowiła pomieszanie z poplątaniem, tam jednak skąpano to w lekkim, przygodowym klimacie wzajemnej solidarności. Tutaj absurdy istnieją na każdym poziomie, zaczynając od skradających się słoni po ludzi mniej rozwiniętych od zwierząt. Za pewną innowację można uznać segment wydarzeń dziejących się w ludzkiej wiosce, lecz został on zupełnie zmarnowany na ładne widoczki, a bez jakichkolwiek dialogów, przemyśleń i refleksji wręcz zaburza spójną strukturę znaną z innych ekranizacji. Freida Pinto, wcielająca się w jedyną istotną ludzką kobietę, nie ma ani jednej sceny dialogowej, a jej postać nie dostaje nawet imienia. To jest to świetne scenopisarstwo? Mowgli z kontaktu z ludźmi wynosi jednie nóż, co pod względem treści nie wydaje się zbyt rozwiniętym rozwiązaniem.

Taka też jest ta "Legenda dżungli" - nie dość odmienna czy dobra, by przebić obraz Jona Favreau. Dwa filmy o podobnej tematyce w podobnym czasie, to częsta praktyka. Jednak gdzie "Królewna Śnieżka" i "Królewna Śnieżka i Łowca" były działami zupełnie odmiennymi, tam dwie najświeższe interpretacje losów Mowgliego plasują się w tej samej kategorii - miałkiej reinterpretacji ideologiczno-propagandowej, służącej bardziej jako wymagające wyłączenia myślenia widowisko niż bajki dla całej rodziny z pouczeniem dla najmłodszych. Oraz oczywiście jest paskudnym przykładem wymierania oryginalności i recyklingu we współczesnym kinie.

Patrz, podziwiaj i nie myśl - oto motto przewodnie "Mowgliego". Więcej przesłania i pozytywnej energii mają ostatnie części "Szybkich i wściekłych". Pozornie niby nie jest wiele gorzej niż u Disneya, lecz szybko można odkryć, że przyzwoita strona techniczna służy głównie maskowaniu fabularnej mielizny. Jak można było wyłożyć na to 150 milionów dolarów?
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones