Czy został/została kiedykolwiek Pan/Pani wzięty/wzięta za kogoś innego? Nie? Nie szkodzi. Dość łatwo można pokazać jak to może wyglądać. Oto proszę sobie wyobrazić, że są Państwo w trakcie ...
Czy został/została kiedykolwiek Pan/Pani wzięty/wzięta za kogoś innego? Nie? Nie szkodzi. Dość łatwo można pokazać jak to może wyglądać. Oto proszę sobie wyobrazić, że są Państwo w trakcie zwykłych codziennych czynności: szkoła/praca, potem dom i może spacer. Ale oto nagle nie wiadomo skąd pojawiają się jacyś dziwni ludzie i zaczynają się od państwa czegoś domagać. Nie dość tego, nagle wszyscy zaczynają twierdzić, że Państwo to nie Państwo.
A taka właśnie niewiarygodna historia może się przydarzyć każdemu. I Hitchcock w swoim kolejnym filmie właśnie taką pokazuje, bawiąc się jednocześnie i konwencją i "sumieniem" Ameryki. Mamy oto sytuację pozornie nieprawdopodobną. Oto zupełnie przypadkowy człowiek w zupełnie przypadkowy sposób zostaje wzięty za absolutnie nieprzypadkowego amerykańskiego superagenta i co gorsza ─ własny rząd niejako nakazuje mu zabawę w ten absurd. A absurdu tutaj niemało, przygody Thornhilla (Grant) to taki "Cary w Krainie Czarów". Jego zachowania są jeszcze logiczne, ale to co robią jego prześladowcy ─ Vandamme (antypatyczny James Mason) i jego pomagier Leonard (demoniczny Martin Landau) już nie. Oglądanie "Północ-północny zachód" dostarcza takiej przyjemności choćby przez fakt, że jest to niemal żywe potwierdzenie geniuszu praw Murphy'ego ─ "jeśli ktoś może coś zrobić źle, to to zrobi", "jeśli problem ma proste i oczywiste rozwiązanie, to nikt na nie nie wpadnie", "ale jeśli ma zupełnie nonsensowne to odkryją je wszyscy", i tak dalej, i tak dalej... Niejasne, a pomyślcie, co się stanie jeśli zechcecie się spotkać z kimś pośrodku niczego, gdzie jedyny samochód pojawia się raz na rok ─ oczywiście niewiadomym trafem właśnie wtedy wypadnie to raz na rok.
Na szczęście grymas losu to nie jedyne co krzyżuje szyki wielkim spiskowcom świata. Najczęstszym ich błędem jest zapominanie o czymś co Graham Greene nazwał czynnikiem ludzkim. Twierdził on, że nawet jeśli wszystko przygotuje się na cacy, wszystkich się wyszkoli, wszystko wydaje się być picuś-glancuś, to i tak człowiek może zachować się kompletnie nieprzewidywalnie. Niby oczywiste, a jak często sami o tym zapominamy. Tym niemniej nie lubimy pokazanych w filmie politykierów za ich lekceważenie ludzi, a Thornhilla podziwiamy właśnie za jego nieprzewidywalność. Dobrze bowiem wierzyć, że można tak jak on nie dać się bezmyślnie wciągnąć w "wielkie" plany tego świata. A do tego Hitchcock w filmie nie cofnął się przed zabawą wielkimi amerykańskimi symbolami ─ jak spotkanie na pustkowiu to oczywiście w środku słynnego pasa kukurydzy, jak spotkanie zakochanych to oczywiście wśród wielkich sekwoi. A czyż może być lepsze miejsce na spektakularny pościg niż Mount Rushmore? Aż szkoda, że Wielki Kanion jest na drugim końcu Stanów, bo Hitch pewnie i dla niego znalazłby scenkę.
Oglądanie "Północ-północny zachód" to oczywiście przyjemność pod każdym względem, ale powtórzę jeszcze raz, że mi osobiście najważniejsza wydaje się płynąca z filmu nauka, że nie można brnąć w sytuacje, gdzie wszystko już dla nas wymyślono, bo wtedy to dopiero nie wiadomo co będzie.
110
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
62%użytkowników uznało tę recenzję za pomocną (37 głosów).
Trudno powiedzieć coś nowego na temat postaci tak zasłużonej dla światowej kinematografii jak Alfred Hitchcock. Mistrz suspensu, rzecz wiadoma, twórca takich dzieł, jak ... więcej