Pod błyszczącą karoserią

Antoni Nykowski skorzystał z konwencji popularnych obecnie – kina akcji spod znaku "Johna Wicka", a nawet elementów kina superbohaterskiego. Brzmi to może karkołomnie, ale nie bardziej niż próba
Pod błyszczącą karoserią
źródło: Materiały prasowe
Seria Zbigniewa Nienackiego nie miała szczęścia do ekranizacji. Na pięć dotychczasowych niezła była tylko jedna – pierwsza, z 1965 roku, w tytule której niefortunnie nie wspomniano jednak o Panu Samochodziku. Po "Wyspie Złoczyńców" klęski były mniej lub bardziej spektakularne. Serial "Samochodzik i templariusze" był zwyczajnie nudny i miał do zaoferowania niewiele ponad niezwykle popularnego (dzięki roli Hansa Klossa w "Stawce większej niż życie") w tamtym czasie Stanisława Mikulskiego w roli głównej. O adaptacjach z lat 80. można za to powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że były nudne. Kiczowate, kampowe, pstrokate – zwyczajnie pokraczne, próbowały podczepić się pod ówczesną modę na kino nowej przygody. Wreszcie, po niemal 30. latach otrzymaliśmy najnowszą, szóstą wersję filmowych przygód Pana Samochodzika.

Pod wieloma względami wpisuje się ona w dotychczasową tradycję adaptowania książek Nienackiego. Zawsze odchodziły one dość daleko od książkowego pierwowzoru i próbowały stosować popularne w swoim czasie konwencje gatunkowe. "Wyspa Złoczyńców" sięgała po tropy westernu, ale także easternu – film powstał zaledwie rok po sukcesie "Prawa i pięści". Janusz Kidawa i Kazimierz Tarnas z kolei korzystali z wzorów popularnego ówcześnie w Polsce kina amerykańskiego: w "Panu Samochodziku i niesamowitym dworze" jest trochę i młodzieżowego horroru, i kina sensacyjnego. "Pan Samochodzik i praskie tajemnice" to z kolei Indiana Jones pożeniony z Jamesem Bondem.



Nie ma więc co się dziwić, że Antoni Nykowski skorzystał z konwencji popularnych obecnie – kina akcji spod znaku "Johna Wicka", a nawet elementów kina superbohaterskiego. Brzmi to może karkołomnie, ale nie bardziej niż próba zaadaptowania przygodowej prozy młodzieżowej sprzed 60 lat na język współczesnego kina. Od początku jasne więc było, że ktoś będzie niepocieszony – albo zatwardziali fani książek, albo współczesny widz, przyzwyczajony do pewnego tempa akcji, określonych rozwiązań narracyjnych i konkretnego standardu dramaturgicznego. Literacki pierwowzór daleko odstaje od tego, jak dziś wygląda kultura młodzieżowa – niewiele w nim szybkiego tempa, dramaturgia co chwilę pogrąża się w mieliznach, a zwroty akcji z daleka pachną naiwnością.

Nykowski wraz ze scenarzystą Bartoszem Sztyborem dokonali więc rozbiórki fabuły. Zostawili tylko szkielet – kilka postaci, ogólny zarys historii i cel, przed którym stoją bohaterowie. Niekiedy tylko puszczają oko do czytelników niespodziewanym nawiązaniem czy żartem – jak zamiana względem książki fryzur głównych postaci kobiecych. Ten jakże ryzykowny manewr - szczególnie ze względu na silny fandom Nienackiego, który z pewnością nie będzie zadowolony z jakichkolwiek zmian - okazał się dobrym rozwiązaniem. Przebieg akcji nabrał dynamiki – najeżony jest konfliktami, walką dobra ze złem, transformacjami bohaterów, kolejnymi zagadkami i wyzwaniami. Czego by nie mówić, to akcja leci na łeb, na szyję aż miło, choć, co prawda, nie zawsze z wielkim sensem. Mknie jednak na tyle potoczyście i z humorem, że podczas seansu na wszelkie nielogiczności przymyka się oko.



Zgodnie z wymaganiami współczesnych filmów akcji, scena otwierająca od razu wrzuca nas w wir wydarzeń. Pan Samochodzik (Mateusz Janicki) ściga się z dwoma przeciwnikami w walce o krzyż de Moleya. Scena ta nie tylko zapewnia natychmiastowy zastrzyk adrenaliny, ale od razu przedstawia bohaterów i określa dynamikę relacji między nimi. Potem, przez chwilę, jest jak w książce – czyli Pan Samochodzik rusza po skarb Templariuszy, podobnie jak cała rzesza amatorów drogocennego kruszcu. I choć zagadka zakonu przez cały czas pozostaje w obrębie wzroku bohaterów, to akcję nakręca konflikt między Panem Samochodzikiem a Amigosem (Jacek Beler) – czarnych charakterem w jeszcze czarniejszym płaszczu i z najczarniejszym sercem, który nie ugnie się przed niczym, byleby zdobyć upragniony skarb.

Amigos bardziej przypomina karykaturę antagonisty, ale sprawdza się w ramach kina młodzieżowego, gdzie podział na dobro i zło zawsze podlega hiperbolizacji. Zresztą jego zorropodobny strój zdaje się być hołdem złożonym niesławnemu Baturze, przeciwnikowi Samochodzika z "Niesamowitego dworu". Pozostali bohaterowie są bardziej stonowani, przez co potrafią wzbudzić różnorakie emocje. Świetnie wypadła trójka młodych aktorów (Olgierd Blecharz, Kalina Kowalczuk, Piotr Sega) wcielająca się w role harcerzy – choć fizjonomicznie dobrano ich stereotypowo. Dobrze sprawdzają się jako element humorystyczny, ale również emocjonalny. Mateusz Janicki jako bohater tytułowy nie jest może wymarzonym Panem Samochodzikiem, ale dysponuje zarówno atrakcyjnym obliczem, jak i szelmowskim uśmiechem. Całkiem przekonująco dokonał także na ekranie transformacji z pyszałkowatego egoisty w człowieka skorego do współpracy.



Zresztą, pominąwszy wszelkie zagadki, przygody i tajemnice, stawka filmowej opowieści jest podobna do tej z książki. W dość zaskakujący sposób socjalistyczny etos wspólnotowości świetnie zgrał się z netfliksową polityką wspierania różnorodności. Różnorodności również etnicznej, bo w ciekawy sposób udało się scenarzyście wydobyć zminimalizowanym w powieści wątek Jaćwingów, czyniąc z nich coś na pograniczu hippisowskiej komuny i sekty rodem z "Midsommar".

Trzeba jednak przyznać, że pomysł twórców na całą serię nie jest wybitnie oryginalny. Bo Pan Samochodzik w tej wersji jest dość mechanicznym skrzyżowaniem Jamesa Bonda (jest i Q, i M) z Indianą Jonesem – podobnie jak bywało to już w adaptacjach przed laty. Brakuje czegoś, co by nadało mu wyjątkowości, określiło, uczyniło charakterystycznym – tym nie jest nawet samochód, który pozostał praktycznie niewykorzystany. Pojazd nie jest ani pokraką z książek, ani futurystycznym statkiem kosmicznym z "Praskich tajemnicach". Ot, zwykły jeep z małymi wyrzutniami rakiet. Nic czego byśmy już nie widzieli. Jakąś szansą na wydobycie wyjątkowości mogło być osadzenie akcji w PRL-u, ale ówczesnych realiów na ekranie praktycznie nie ma. Obawiam się, że to efekt uboczny faktu, że za produkcję odpowiedzialny jest Netflix, któremu zależy na tym, by jego produkcje były zrozumiałe dla każdego, globalnie – a więc nawet socjalizm musi wyglądać trochę jak normalny, przeciętny ustrój.



I ta charakterystyczna dla medialnego potentata dążność do wtłaczania w ścisłe formatki nie służy "Panu Samochodzikowi", który nie potrafił zaproponować żadnej własnej, oryginalnej formuły – czy to estetycznej, czy fabularnej. Czego by nie mówić o wcześniejszych filmowych adaptacjach powieści Nienackiego, to były one "jakieś", nawet, jeśli tym, co je wyróżniało, była wyjątkowa pokraczność – podobna do tej, jaką odznaczał się książkowy samochód. I może właśnie ta pokraczność powinna być wpisana w tę serię, nawet kosztem kiczu i kampu. Zamiast niej otrzymaliśmy produkt gładki, nieskazitelny, a przez to zimny i ostatecznie dość nijaki. Jak z samochodowego salonu – a przecież samochodzik był dziełem pasjonata, który nie bał się śmieszności, bo wiedział, że największa wartość skrywa się pod maską. Natomiast w tej wersji pod błyszczącą karoserią akcji, pościgów, walk i poprawnie poprowadzonej dramaturgii chyba nie skrywa się zbyt wiele.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones