"Touring Band 2000" jest wydawnictwem bardzo wartościowym. Właściwie od niego można zacząć swą przygodę z jednym z najważniejszych zespołów lat 90. - współtwórcami (wraz z Nirvaną i Alice In
użytkownik Filmwebu
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
Facebook
X
Udostępnij
Skopiuj link
Bądź na bieżąco
"Touring Band 2000" jest wydawnictwem bardzo wartościowym. Właściwie od niego można zacząć swą przygodę z jednym z najważniejszych zespołów lat 90. - współtwórcami (wraz z Nirvaną i Alice In Chains) nowego stylu w muzyce rockowej. Grunge, bo o nim mowa, narodził się w Seattle i m.in. był wyrazem buntu wobec zastanej rzeczywistości. Niezgoda i frustracja wyrażały się głównie poprzez "brudne", mocne, agresywne granie z często wykrzyczanym refrenem, albo odwrotnie - poprzez liryczne ballady, w których dawało się odczuć zniechęcenie i bezsilność. "Touring Band 2000" jest reprezentatywny zarówno dla twórczości Pearl Jam, jak i wspomnianego nurtu. Warto się z nim zapoznać z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że zespołu tej klasy co Pearl Jam wręcz nie wypada nie znać. Po drugie, płyta umożliwia powrót do klimatów sceny muzycznej Seattle i okolic lat 90. - charakterystycznego ubioru muzyków, psychodelicznych, autodestrukcyjnych nastrojów czy silnego zaangażowania muzyków i autentyczności tekstów. No i na koniec - aby zwyczajnie cieszyć się kawałkiem świetnej muzyki. Płyta nie jest zapisem jednego koncertu. Otrzymujemy zbiór utworów z różnych miast, które łączy klimat i niemal kameralność. W przeciwieństwie do wystawnego i efektownego koncertu w Nowym Jorku, zarejestrowanego na "Live At The Garden", tym razem wykonania jawią się jako skromne, niemal intymne, z silną więzią, którą nawiązuje zespół z publicznością. Warto podkreślić, że zespół z tego właśnie słynie - zawsze dba o fanów i stawia na koncerty. "Touring Band 2000" rozpoczyna znakomita, długa, rockowa ballada z prawdziwego zdarzenia. W "Long Road" udało się połączyć liryzm z mocnymi gitarami. No i jak to jest zaśpiewane! Utwór wprowadza nas w klimat płyty - już na wstępie wiadomo, czego się spodziewać. Następnie, bez ostrzeżenia, mocne uderzenie i elektryzujące wykonania "Corduroy", "Grievance" i "Animal". Znakomicie "na żywo" wypadają mniej znane kawałki zespołu, "Evaluation", "Leatherman" czy "Not For You". Osobne miejsce należy się mistrzowskiemu wykonaniu bardzo osobistej piosenki "RVM", z której bije niesamowita siła i energia. Najbardziej zyskującym utworem jest "Even Flow" z debiutanckiej płyty zespołu. Nabiera on tu mocy i dynamiki poprzez rozbudowaną, szaloną solówkę na gitarze. Oszałamiające jest wykonanie dzikiego "Lukin", ciekawie prezentuje się galopujący "MFC", urzeka "Given To Fly" z zaproszoną z publiczności fanką. Oprócz wszystkich wspomnianych kawałków, pojawia się też największy hit zespołu "Jeremy". W zestawionych na jeden występ autonomicznych utworach jest kilka miejsc, w których zespół pozwala wytchnąć - "Nothingman", "Daughter" czy "Nothing As It Seems". Na koniec dwa mocne uderzenia, genialnie zaśpiewane przez Veddera, czyli "Do The Evolution" i "Go". Bonusowo dostajemy autorskie wykonanie zaprzyjaźnionego z Pearl Jam klasyka Neila Younga "Rocking In The Free Word", gdzie wokalista porywa z publiczności chłopca i radośnie skacze z nim po scenie. Dodatkowo na płycie znajduje się kilka arcyciekawych dodatków. Tradycyjnie kilka piosenek zarejestrowanych jest z perspektywy perkusisty - możemy podziwiać szybkość i precyzję, z jaką uderza w bębny. Pod hasłami "The Cities", "The Band" i "The Fans" kryją się króciutkie dokumenty, odpowiednio o miastach, w których zespół występował (jest i katowicki Spodek!), zespole i fanach. Wszystko przy ciekawych muzycznych aranżacjach. Są i dwa teledyski - "Oceans" i rysunkowy, kontrowersyjny "Do The Evolution". Przy muzyce z utworu "Smile" możemy podziwiać zabawne wpadki muzyków, np. Eddie wykonujący karkołomny skok z mikrofonem wywraca perkusję. Po oglądnięciu zapisu z koncertów można więc ochłonąć przy interesujących materiałach dodatkowych. Najważniejsze jest jednak to, że za stosunkowo przystępną cenę (35 - 40zł) otrzymujemy kawał rewelacyjnej muzyki. Nie jest tu ważna odwracająca uwagę od muzyki oprawa, ale autentyczny kontakt z występującymi na scenie ludźmi. Więź, jaka łączy zespół z publicznością jest niemal namacalna i, co ważniejsze, udziela się. Prowadzi to, niestety, do uzależnienia - po oglądnięciu całego DVD ma się ochotę do niego od razu wrócić. Zjawiskowa charyzma i mroczny, tajemniczy i niesamowicie elektryzujący głos Veddera, szalone solówki na gitarze McCready'ego, czy dynamiczna gra na perkusji Camerona na długo zapadają w pamięć i, zaiste, ciężko się od nich uwolnić. Dla każdego fana Pearl Jam, ale też po prostu, fana dobrej muzyki jest to pozycja obowiązkowa.