Recenzja wyd. DVD filmu

Pewnego razu na Dzikim Zachodzie (1968)
Sergio Leone
Charles Bronson
Henry Fonda

Esencja westernu

Kiedy Sergio Leone przyszedł prosić szefów studia Paramount o pieniądze na swój nowy projekt, usłyszał: „zrobisz jeszcze jeden western, a potem dostaniesz wolną rękę”. Można powiedzieć, że
Kiedy Sergio Leone przyszedł prosić szefów studia Paramount o pieniądze na swój nowy projekt, usłyszał: „zrobisz jeszcze jeden western, a potem dostaniesz wolną rękę”. Można powiedzieć, że etatowy twórca westernów („Za garść dolarów”, „Za kilka dolarów więcej” i „Dobry, zły i brzydki”) w tym wypadku nie miał wyboru i musiał ulec postawionemu przez producentów ultimatum. Tak więc nieco z przymusu nakręcił kolejny film opowiadający o Dzikim Zachodzie. Można ironicznie stwierdzić, że obraz ten bez wątpienia jest najlepszym w jego karierze. Zanim jednak „Pewnego razu...” stał się klasykiem, musiał zmierzyć się z ogromną falą krytyki. Podobnie było m.in. z „2001: Odyseją kosmicznąStanleya Kubricka, ale to już zupełnie inna bajka. Jakkolwiek warto zauważyć, że większość obrazów uważanych dziś wręcz za monumentalne dzieła w historii kina przechodzi trudną drogę do chwały. Pewne jest jednak, że film nie przypadł do gustu Amerykanom. Zastosowano liczne zabiegi mające na celu skrócenie filmu, gdyż był dla typowych wyjadaczy popcornu zbyt długi (wycięto 20 minut materiału). Scenariusz na pierwszy rzut oka wydaje się dość prosty. Do miasteczka Sweet Water przybywa Jill McBain (Claudia Cardinale), prostytutka, która miesiąc wcześniej wyszła za mąż za Bretta McBaina. W Sweet Water miała zacząć nowe, lepsze życie. Jednak w dniu jej przyjazdu do miasteczka, rodzina McBainów (2 synów, córka i ojciec) zostaje brutalnie zamordowana przez bandę dowodzoną przez Franka (w tej roli kapitalny Henry Fonda). Banda ta została wynajęta przez Mortona, chorującego na raka kości bogacza, którego marzeniem jest połączenie koleją dwóch wybrzeży Ameryki Północnej. Na drodze do szczęścia stoi jednak teren należący do McBaina. Sprytnie pozostawione przez Franka ślady powodują, że wina spada na inną bandę, dowodzoną przez Cheyenne'a (Jason Robards), od dawna poszukiwanego przez wymiar sprawiedliwości złoczyńcy. Pomocy wdowie w dokonaniu zemsty na zabójcach udziela człowiek zwany Harmonijką (Charles Bronson). Jest to niezwykle tajemnicza postać, która kryje w sobie pewien sekret, którego rozwiązanie poznamy dopiero na zakończenie filmu. Monotonne opowiadanie historii wbrew pozorom dodatkowo podnosi wartość tego filmu. To powolna narracja sprawia, że opowiadana historia staje się wręcz poetycka, nabiera głębszego wyrazu. Każdy kadr z kolei to istne mistrzostwo świata. Przepiękne plenery, przesycone kolorami zieleni, błękitnego nieba i czerwonego piasku przenoszą nas w magiczny świat tamtych czasów. Zastosowanie kluczy kompozycyjnych, złotego podziału i ujęć z dużą głębią ostrości są świadectwem geniuszu autora zdjęć Tonina Delli Colli, jak i jego doskonałego porozumienia z reżyserem. Wielowymiarowe postacie to kolejny atut tego filmu. Ktoś powie, że dziwka o złotym sercu pragnąca odmienić swoje życie jest niemal w każdym westernie, czy też tajemniczy samotnik-mściciel grywający na jakimś instrumencie gdzieś już był. I owszem, ma rację. Leone do filmu czerpał ogromnie dużo z najlepszych obrazów tego gatunku, tworząc tym samym idealny, podręcznikowy wręcz wzór westernu. Oglądając świetne kreacje Charlesa Bronsona, Henry'ego Fondy, Jasona Robardsa, nie ma mowy o jakiejkolwiek nudzie. Każda postać intryguje, wzbudza sympatię (nawet czarny charakter), a widz odnajduje w każdej z nich jakąś część siebie. Równie dobra jest Claudia Cardinale, choć wbrew uprzedzeniom nie grała jedynie „ciałem”. Całość zamyka przepiękna muzyka, napisana przez Ennio Morricone, którego twórczości nie trzeba przedstawiać. W porozumieniu z Leone stworzył on niebanalną, wpadającą w ucho fakturę. Co ciekawe dla każdej z postaci napisał inny temat muzyczny. Końcowy pojedynek, rozgrywający się pomiędzy głównymi bohaterami długo pozostaje w pamięci i myślę, że duża w tym zasługa właśnie muzyki. Dzieło Sergia Leone zachwyca pod każdym względem, począwszy od kapitalnego scenariusza stworzonego przez Bernardo Bertolucciego, przez genialną muzykę, grę aktorską, kończąc na fenomenalnej reżyserii i cudownych zdjęciach. Bezapelacyjnie „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie” jest esencją westernu i zawiera wszystkie najlepsze jego cechy, czasem wykraczając poza ramy gatunku. A Sergio Leone tym obrazem pokazał, że jest reżyserem nietuzinkowym i zasługuje na miejsce wśród najlepszych.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Sergio Leone, jeden z najwybitniejszych twórców westernów, gdy pod koniec lat sześćdziesiątych udał się... czytaj więcej
Sergio Leone to prawdziwy geniusz. Bardzo rzadko zdarza się, aby kontynuacja filmu była lepsza od... czytaj więcej
Do wyreżyserowania tego filmu Sergio Leone został nakłoniony przez wytwórnię Paramount. Amerykanie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones