Recenzja filmu

Piękne rzeczy (2017)
Giorgio Ferrero

Paradokumentalny teledysk

Z tego filmu nie dowiemy się zbyt wiele o szczegółach pracy bohaterów, gdyż są oni tylko środkiem do celu, jakim było stworzenie poetycko-muzycznej impresji. Film zaczyna się niewinnie, jak
Ostatnio bardzo modne jest w kręgach kina "festiwalowego" kręcenie dokumentów, które nie są dokumentami. W których granica pomiędzy rejestracją prawdziwych wydarzeń a kreacją jest rozmyta. Twórcy często nawet nie próbują naprowadzić widzów na właściwy tor, wyjaśniając lub chociażby sugerując, czy oglądamy fabułę udającą film dokumentalny, czy też udziwniony, ale jednak dokument. Innym modnym wariantem takiego nie-dokumentu jest prezentacja zebranego dokumentalnego materiału w formie poetyckiej (lub często niestety grafomańskiej) impresji zastępującej jakikolwiek komentarz, który by wyjaśniał, co tak naprawdę oglądamy. Bardzo często eksperymenty takie kończą się fiaskiem ("Las letras", "Esa era Dania", "Meteorlar") - często właśnie z powodu owej niejednoznaczności, utrudniającej odbiór filmu i jego interpretację. Są jednak wyjątki, gdzie twórcy wychodzą z takiego eksperymentu obronną ręką ("The Amazing Truth About Queen Raquela", "Makala"). "Beautiful Things" należy na szczęście do tej drugiej kategorii.

Film na pozór przedstawia historie czworga ludzi wykonujących niecodzienne zawody. Van pracuje na polach naftowych w Teksasie. Danilo jest głównym mechanikiem na olbrzymim kontenerowcu. Andrea jest naukowcem, specjalistą od dźwięku, spędzającym znaczną część życia w komorze bezodbiciowej. Wreszcie Vito pracuje w spalarni śmieci. Jeśli komuś przyszedł teraz na myśl znakomity dokument "Workingman's Death" Michaela Glawoggera, jest to oczywiście dobry trop, jednak traktowanie "Beautiful Things" jako li tylko suplementu do tamtego obrazu byłoby wielce krzywdzące dla jego twórcy. Gdyż dla Giorgio’a Ferrero prezentacja tych - w różny sposób - ekstremalnych zawodów jest jedynie punktem wyjścia dla historii, którą chce nam opowiedzieć. Według zamysłu twórcy, elementem łączącym te wszystkie zawody są rzeczy - piękne rzeczy, które my, obywatele "pierwszego świata" namiętnie gromadzimy. Wiele z tych rzeczy powstaje z przetworzonej ropy naftowej. Następnie są one rozwożone statkami z miejsca produkcji po całym świecie. Są one też testowane - między innymi w komorze bezodbiciowej. Wreszcie, po "śmierci", lądują na wysypisku lub trafiają do spalarni, gdzie w ostatnią drogę wyprawia je czwarty bohater filmu. Te cztery historie spięte są klamrą przedstawiającą scenki z życia tzw. zwykłych ludzi, typowej rodziny z klasy średniej, mieszkającej w niesamowicie zagraconym mieszkaniu, pełnym zbędnych bibelotów.

Wiem, wiem, że w powyższym opisie nie ma nic niecodziennego. Czemu więc "paradokument"? Już wyjaśniam. Otóż z tego filmu nie dowiemy się zbyt wiele o szczegółach pracy tych ludzi, gdyż reżysera nie to interesuje. Jego bohaterowie (o których zresztą w wywiadach mówi "aktorzy") są dla niego tylko środkiem do celu, jakim było stworzenie poetycko-muzycznej impresji na temat konsumpcjonizmu. Monologi wygłaszane przez bohaterów nie są po prostu ich zarejestrowanymi wypowiedziami, lecz zostały napisane przez reżysera/scenarzystę, jak twierdzi, na podstawie rozmów z nimi. Podobnie warstwa wizualna zawiera wiele ujęć i całych scen ewidentnie inscenizowanych. Wszystkie elementy dokumentalne są podporządkowane oryginalnej wizji reżysera.

W tym miejscu muszę napisać kilka słów właśnie o reżyserze, gdyż to jego maestrii zawdzięczamy fakt, że ten dziwny eksperyment zakończył się powodzeniem. Przede wszystkim, Giorgio Ferrero jest nie tylko filmowcem, ale również fotografem i kompozytorem. To pierwsze widać w genialnej kompozycji kadrów, która sprawia, że film jest prawdziwą ucztą dla oczu. Jednak dużo ważniejszy jest ten drugi talent pana Ferrero - muzyczny. Jak sam opowiada w wywiadach - muzyka była dla niego punktem wyjściowym przy pracy nad tym filmem, a dźwięki i ich kompozycja są dla niego równie ważne jak słowa. I to widać - o mój Potworze, jak to widać. Film zaczyna się niewinnie, jak zwykły dokument, po czym z minuty na minutę rozkręca się niczym "Bolero" Ravela, by zakończyć się prawdziwym trzęsieniem ziemi - wgniatającą w fotel industrialną symfonią, gdzie dźwięki idealnie współgrają z obrazem, tworząc coś w rodzaju genialnego teledysku, który mógłby być ilustracją jakiegoś utworu Einstürzende Neubauten lub innego zespołu grającego industrial. Połączenie dokumentalnych zdjęć z muzyką nieodparcie nasuwa skojarzenia z osobą Rona Fricke i myślę, że fani twórcy "Baraki" i "Samsary" oraz współtwórcy "Koyaanisqatsi" powinni niezwłocznie dodać "Beautiful Things" do swojej listy "do obejrzenia". Obraz ten polecam jednak każdemu, kto nie boi się oryginalnych wizji i kinowych eksperymentów, ale dla kogo udane eksperymenty to coś innego, niż arthousowe obserwowanie jak aktorom rosną paznokcie.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones