Recenzja filmu

Piękny i zły (1952)
Vincente Minnelli
Kirk Douglas
Lana Turner

Po trupach do celu

W latach 50. modne stały się filmy pokazujące drugą, mroczniejszą stronę Hollywood. Jednym z najlepszych przykładów takiego kina jest niewątpliwie "Piękny i zły" z 1952 roku.
W latach 50. modne stały się filmy pokazujące drugą, mroczniejszą stronę Hollywood. Jednym z najlepszych przykładów takiego kina jest niewątpliwie "Piękny i zły" z 1952 roku.

Jonathan Shields (Kirk DouglasBarry Sullivan) jest producentem filmowym. Ma zamiar zrobić nowy film, lecz nie ma na to środków. Postanawia więc zadzwonić do trójki swoich dawnych współpracowników, bardzo popularnych ludzi, którzy podnieśliby renomę jego dzieła. Są to: aktorka Georgię Lorrison (Lana Turner), scenarzysta James Lee Bartlow (Dick Powell) i reżyser Fred Amiel (Barry Sullivan). Żadne z nich nie odbiera telefonu. Producent Harry Pebbel (Walter Pidgeon) ściąga ich do swojego biura na rozmowę. Okazuje się, że mają powody, by nie chcieć współpracować z Shieldsem...

Perłą filmu jest doskonały scenariusz nagrodzony Oscarem. Soczyste dialogi, świetnie rozpisane postacie, nawiązania do wielu sławnych osobistości Hollywood... To wszystko znajdziecie w tym filmie.

Reżyserem filmu został Vincente Minnelli. Szczerze, przed seansem miałam pewne wątpliwości czy mistrz musicalu poradzi sobie z tak trudnym zadaniem. Przecież o wiele lepsi reżyserzy, np. George Cukor ("Narodziny gwiazdy"), sięgali po podobne tematy i średnio im to wychodziło. Minnelli świetnie sobie poradził w ukazaniu zepsucia i bezwzględności Hollywood. Aż żal, że nie uzyskał nawet nominacji do Oscara.

Minnelli wspaniale poprowadził swoich aktorów. Lana Turner, przez wielu nazywana drewnem, pokazała ogromną klasę wcielając się w neurotyczną alkoholiczkę, córkę wielkiego gwiazdora, która sama zostaje jedną z najpopularniejszych aktorek. Dick Powell, wcześniej gwiazdor musicali, również udowodnił, że umie grać, wspaniale kreując postać pisarza - scenarzysty, mającego skłonności do depresji. Jako jego żonę podziwiamy wyborną Glorię Grahame, nagrodzoną za tę rolę Oscarem. Walter Pidgeon jako Pebbel i Barry Sullivan jako Amiel nie robią już tak wielkiego wrażenia jak pozostali, ale i tak ich role można uznać za lepsze niż dobre. Najbardziej błyszczy jednak on – Kirk DouglasBarry Sullivan. W swojej roli jest po prostu perfekcyjny jako bezwzględny, dążący po trupach do celu Shields. W kinie tamtych lat rzadko zdarza się tak wspaniale wykreowana postać. Mimo całego mojego uwielbienia dla Gary'ego Coopera i jego roli w "W samo południe" zastanawiam się, czy to czasem nie Douglasowi należała się nagroda.

Vincente Minnelli nie tylko ukazuje nam prawdziwe oblicze Hollywood, on wręcz degraduje je w naszych oczach z bajkowego miejsca, w którym spełniają się marzenia do krainy koszmarów. Przyglądamy się ludzkiej obłudzie, hipokryzji i bezwzględności w dążeniu do celu, ale jednocześnie dowiadujemy się, że bez tych cech ciężko osiągnąć sukces w Fabryce Snów. Bo Hollywood to nie żadna bajkowa kraina.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Hollywood - fabryka snów, marzenie wielu młodych i zdeterminowanych aktorów, reżyserów, scenarzystów i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones