Recenzja filmu

Red Rocket (2021)
Sean Baker
Simon Rex
Bree Elrod

Strażnik Texxxasu

U Bakera prawda tłucze z każdej strony – jego film to ironiczny portret sflaczałej męskości oraz czuła opowieść o odroczonym przez życie rachunku krzywd. 
Strażnik Texxxasu
"Jesteś błogosławiony" – słyszy z ust nieletniej kochanki Mikey Saber (Simon Rex) po namiętnym seksie w samochodzie. Błogosławiony czy nie, na pewno impregnowany na sukces. Po latach spędzonych w Los Angeles Mikey wraca z podkulonym ogonem do miasteczka w Teksasie. Jego powrót ilustruje szlagier "Bye Bye Bye" autorstwa błogosławionego zespołu N'Sync, w którym chłopaki śpiewają, dosłownie, o byciu "uderzonym prawdą". U Bakera prawda tłucze z każdej strony – jego film to ironiczny portret sflaczałej męskości oraz czuła opowieść o odroczonym przez życie rachunku krzywd. 

Mikey melduje się na ganku swojej wściekłej żony i obiecuje pokutę za grzechy. Żona ulega nieodpartemu czarowi męża marnotrawnego i przygarnia go pod swój dach. Poszukiwania pracy idą dokładnie tak, jak możecie sobie wyobrazić, zaś gdy Mikey wypala w trakcie jednej z rozmów rekrutacyjnych o swojej przeszłości w branży porno, jedyną słuszną reakcją po drugiej stronie ekranu wydaje się sarkastyczne westchnienie: "czego to te przegrywy nie wymyślą, żeby zapaść w głęboki, amerykański sen". Cóż, tym razem to my dostajemy prawdą na odlew. Mikey, ekhm, Saber, to w istocie przebrzmiały gwiazdor filmów dla dorosłych, a jego żona – przeżuta i wypluta przez pornobiznes emerytka – powróciła do miejsca urodzenia, by rozpocząć nowe-stare życie. Teraz, pełni resentymentów, ale i dawnej czułości, mocują się w bezkrwawym klinczu. W wolnych chwilach natomiast Mikey przemierza jałową ziemię na rozklekotanym rowerze, handluje ziołem i wzdycha do nastoletniej pracownicy sklepu z pączkami, w której błyskawicznie dostrzega materiał na gwiazdę i zarazem swój bilet powrotny na pornosalony. "Mówię tu o poziomie Jenny Jameson i Sashy Grey" – przekonuje swojego kumpla z przypadku, dzieciaka z wyrokiem za podszywanie się pod weterana wojny w Iraku. Boże, błogosław Amerykę.

Choć Mikey ewidentnie wierzy w to, co mówi (a mówi m.in. o wpływie kosmosu na sprężystość swoich mięśni oraz precyzję myśli), nie wygląda wcale, jakby miał powrócić na czerwone dywany – choćby te po drugiej stronie wzgórz Hollywood. Wygląda natomiast na gościa, który doprowadzi w końcu do tragedii i każe sobie za to podziękować. Wcielający się w niego Simon Rex ma za sobą karierę, która nadaje się na ponury dokument Michaela Glawoggera albo na kolejny hitowy serial Netfliksa: był modelem L'Oreal, VJ-em w programach MTV, członkiem "Słonecznego patrolu", raperem o pseudonimie Dirty Nasty, chłopakiem Paris Hilton i Meghan Markle, a także – duuuh – aktorem porno specjalizującym się w scenach masturbacji oraz zdobywcą nagrody AVN, która dla Mikeya jest symbolem ostatecznego etapu człowieczej ewolucji. Łatwość, z jaką bohater zjednuje naszą sympatię, ma – pomijając niewątpliwą charyzmę i aktorskie umiejętności Rexa – źródła w owej symbiozie życia ze sztuką, jednak sztama nie trwa długo. W momencie gdy Mikey zaczyna urabiać małoletnią wybrankę swojego serca i pchać ją siłą do Los Angeles, śmiech więźnie nam w gardle. Zrywając z bohatera kolejne pancerze, Baker odsłania całkiem podłego i bezwzględnego gościa, którego największym grzechem nie jest wcale cynizm, tylko bezbrzeżna głupota – Mikey odtwarza w końcu schemat, który zaprowadził go na samo dno. 

W swoich dotychczasowych, fantastycznych filmach, od "Take Out" przez "Mandarynkę" po "Florida Project", Baker portretował wspólnoty kształtujące się na społecznych marginesach, ludzi skłóconych z życiem na najniższym poziomie politycznej wojny oraz prowincję, która – w myśl zasady, że nieczystości spływają w zgodzie z prawami grawitacji – staje się oczyszczalnią ścieków dla liberalnych elit. W "Red Rocket" ten wątek powraca, a zderzenie niepisanego kodeksu konserwatywnej, teksańskiej "rodziny" z nieostrą, ciężką do zdefiniowania wrażliwością Mikeya musi w końcu doprowadzić do eksplozji. Czytaj: do obnażenia fasadowości jednego świata i podważenia rytuałów rządzących drugim. I choć nie ma wątpliwości, po której ze stron opowiada się Baker, trudno go za to winić – jego świetnie napisany, wyreżyserowany z biglem i koncertowo zagrany film to kolejna opowieść o prawie do życia na własnych warunkach, poszukiwaniu komunii dusz w znoju oraz toczącej się gdzieś ponad głowami bohaterów wojnie o Amerykę. Gdy reżyser puszcza spoconego, nagiego Mikeya w szaleńczy bieg po ulicach, wśród powiewających gwieździstych flag i równo przystrzyżonych trawników, trudno o jaskrawszą metaforę osi tego społeczno-politycznego konfliktu. Biegnij, Mikey, biegnij! Może się uda. 
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones