Recenzja filmu

RoboCop 2 (1990)
Irvin Kershner
Peter Weller
Nancy Allen

RoboCrap

Joel Schumacher w swoim "Batman Forever" z 1995 roku zbudował tandetny pomnik dla Rycerza Nocy. Kiczowata konwencja jego filmu pozwoliła uwypuklić karykaturalność postaci villainów, zbudować
Joel Schumacher w swoim "Batman Forever" z 1995 roku zbudował tandetny pomnik dla Rycerza Nocy. Kiczowata konwencja jego filmu pozwoliła uwypuklić karykaturalność postaci villainów, zbudować Neo(n)-Gotham, a przy tym opowiedzieć historię o Batmanie nie zmieniając jej najważniejszych założeń. Film ten stworzono w całkowitej świadomości, nie był żadną wpadką, lecz celową zabawą konwencją. Niestety, dla twórców "RoboCopa 2" "Batman Forever" powstał zbyt późno, aby mogli uczyć się od Joela. Na planie sequela "RoboCopa" spotkali się: Irvin Kershner - reżyser "Imperium kontratakuje" - dla wielu stał się ikoną Kina Nowej Przygody, który dał światu najlepszą część "Gwiezdnych wojen", Frank Miller - legenda świata komiksu i człowiek, który zaaranżował walkę dwóch najbardziej znanych superbohaterów oraz Walon Green - znany jedynie z kilku produkcji, pośredni scenarzysta. Żaden z nich nie potrafił wykorzystać esencji swojego doświadczenia. Ich film to kreskówka, która wymknęła się spod kontroli i urąga całej marce.

W Detroit po staremu: OCP nadal trzyma za jaja miasto, RoboCop ma pełne ręce, roboty, a przestępczość oplata mackami każdą grupę społeczną, sięgając nawet szczytu korporacyjnych wieżowców. Świat jest podły, a ludzkim życiem gardzi się na każdym kroku, o czym informują widza po raz kolejny tragikomiczne spoty reklamowe. Pierwszy z nich to reklama zabezpieczeń do samochodów. Włamywacz, "testujący" owe zabezpieczenia, zostaje rażony prądem i umiera. Kierowca z uśmiechem na ustach wytacza ciało rabusia z samochodu i rzuca ironiczny komentarz: "Bezgłośnie. Nawet nie ma potrzeby zawiadamiać Policji". Coś jednak jest nie tak. Niby jest humor, ale jakiś taki wyrwany z kontekstu, niby sytuacja przedstawiona na spocie jest groteskowa i w pewnym sensie prawdziwie odnosi się do zasad panujących w świecie, ale nie w ten sposób w jaki powinna. Żart momentalnie obraca się przeciwko twórcom, bo widz zdaje sobie sprawę, że jest to śmieszne i tylko śmieszne.

Kontynuacja hitu z 1987 roku to festiwal recyclingu. OCP po raz kolejny chce rządzić wszystkim i wszystkimi, tym razem jednak za pomocą dużo mniej subtelnej intrygi, przestępczość znowu kwitnie, pomimo superlatyw i optymistycznych opinii na temat projektu RoboCop, a mechy ED 209 ruszają na ulice miast, ponieważ są bezpiecznym produktem z certyfikatem zaufania. Jeśli już pojawi się jakiś nowy pomysł to: albo nikt tego nie wykorzystuje, albo nie ma on sensu. Pomysł zmarnowany? Rodzina Alexa. Żona i syn pojawiają się na samym początku filmu i mają być symbolem walki wewnętrznej między maszyną sterowaną dyrektywami a kochającym ojcem i mężem, a tym samym emocjonalnym pomostem między Alexem i światem. Prędko jednak okazuje się, że to jedynie pretekst, aby zresetować RoboCopa, po czym rodzina zapada się pod ziemię. Pomysł bez sensu? Detroit cierpi z powodu nowej choroby, która nazywa się - Nuke. Narkotyk w zastraszającym tempie zyskuje nową klientelę. Jest niebezpieczny, ponieważ... Ciężko powiedzieć, dlaczego ten narkotyk jest tak niebezpieczny. Cytując jedną z postaci odpowiedzialną za jego dealing: "Uzależnieni od narkotyków są niebezpieczni tylko wtedy, gdy próbują zdobyć pieniądze na narkotyki". Jak widać twórcy za pomocą motywu narkotyków zdołali do filmu przemycić międzynarodową myśl przewodnią, którą powinno kierować się społeczeństwo przy monopolizacji narkotyków.

Te pomysły: złe, bezsensowne czy nawet absurdalne mogłyby się obronić, ponieważ zepsute Detroit przyjmuje wszystkich, nawet złych scenarzystów. Tylko, że Detroit nie jest wcale brudnym i obskurnym miastem jakie znaliśmy z poprzedniej części. Teraz nawet bezdomni paradują po ulicach w wyprasowanych koszulach, a matki-imigrantki z Azji, wychowują swoje czyściutkie i pachnące dzieci w sterylnych warunkach panujących w narkotykowej melinie. Człowiek, który razem z Lucasem pokazał światu jak ma wyglądać zużyty sprzęt bojowy, statki kosmiczne, które przeszły niejedną misję oraz oszronione stroje z Hoth, nie potrafi pokazać brudu i degeneracji miasta. Owszem, w filmie Kershnera krew leje się strumieniami , świat jest brutalny, a dzieci przeklinają, lecz wszystko jest zbyt czyste, zbyt ładne i zbyt nowe. Pamiętacie scenę egzekucji Murpha z poprzedniego filmu? Albo przemianę jednego z bandytów w mutanta zaraz po kąpieli w toksycznych chemikaliach? Te wszystkie cuchnące i lepkie zaułki, śmierdzących i wrednych ludzi, te zadymione speluny? Tutaj największym przejawem okrucieństwa będzie rozkręcenie cyborga na części, a najohydniejszą lokacją fabryka "wyrwana" z poprzedniej części.

Hej! Nie ma co spisywać tego filmu na straty! Przecież został jeszcze RoboCop - symbol nadziei dla miasta, które już nie istnieje. Nie człowiek, lecz dopiero maszyna jest w stanie stawić czoła przestępczości. Superbohater przyszłości z twarzą niezastąpionego Wellera! Dlatego w kolejnej części...upomina ludzi palących papierosy w miejscu publicznym. Żeby nie było: nie mam problemu z pomysłem wdrożenia dyrektyw, które ograniczają sposób pracy RoboCopa. Nie mam w ogóle problemu z niektórymi pomysłami, które mogą mieć naleciałości kretynizmu. Mam problem z tym, jak one są wprowadzane do filmu i jak są w nim rozwijane. Jest w filmie taka scena, w której przeprowadzany jest casting na zastępcę blaszanego gliny. Przed naukowcami, jak i widzami, występują cyborgi, które po krótkim wprowadzeniu i pokazaniu sztuczek, popełniają samobójstwo. Po każdym pokazie specjalista w sprawach psychologii, grobowym głosem informuje, że potrzebują kogoś o stabilniejszej psychice. Dlatego w połowie filmu na następcę RoboCopa zostaje wybrany przywódce sekty narkotycznej i przestępca (!). Jest w filmie również scena, podczas której szefowie OCP informują burmistrza, że ich korporacja przejmie miasto jeżeli te nie zapłaci im należnego wynagrodzenia. Burmistrz postanawia więc urządzić zbiórkę charytatywną, podczas której w talent show występuje człowiek guma grający na skrzypcach (!!). Jest też inna scena, w której pokazany jest strajk policjantów. Z transparentami w ręku chodzą cały dzień w kółko przed posterunkiem policji (!!!) Scenarzyści w ten sposób wykreowali świat tak bardzo oderwany od poprzedniego filmu i tak bardzo oderwany od rzeczywistości, że przez większość seansu zastanawiałem się, kiedy któraś z postaci wyciągnie tort i zawoła: "Wojna na żarcie!".

Twórcy przekroczyli cienką granicę żenady, za którą są już tylko złe pomysły, złe żarty i totalna powierzchowność. Swego czasu film Verhoevena nie był tylko "porządnym akcyjniakiem z mięchem", ale wręcz wizjonerskim komentarzem społecznym. Wystarczy choćby zobaczyć, co obecnie stało się z Detroit. "RoboCop 2" nie stara się rozwinąć jakiejkolwiek postaci z pierwszej części, podjąć jakiegokolwiek tematu społecznego, dorzucić cegiełkę do filmów prowadzących dialog o postępie technologicznym i idei łączenia ciała ludzkiego z maszyną. Film ten został stworzony w oderwaniu od oryginału, łącznie ze zmianą świata przedstawionego, przez ludzi, którzy tak naprawdę nie wiedzieli, co chcą osiągnąć. Ktoś wyciągnął pomysł z zeszytu komiksowego, ktoś inny podłapał fajną animację poklatkową na poprzednim planie filmowym, a ktoś jeszcze inny zupełnie olał sprawę i władował fajne strzelaniny do filmu. Ostatecznie kontynuacja przygód gliniarza, który powrócił do życia daje jedynie satysfakcję w prymitywnej sferze rozrywkowej. Fajne ślady po kulach, super miniguny kładą tych ludzi i bombastycznie te mechy śmigające po ekranie. Joel w przytoczonym przeze mnie wcześniej "Batman Forever" też przyjechał do miasta z budą odpustową, też walił po oczach słabymi dowcipami, ale nie zapominał o dwóch najważniejszych rzeczach: świadomości pracy i szacunku dla oryginału.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones