Recenzja filmu

Salo, czyli 120 dni Sodomy (1975)
Pier Paolo Pasolini
Paolo Bonacelli
Giorgio Cataldi

120 dni Sodomy

Pier Paolo Pasolini - skandalista, zajadły komunista, homoseksualista, niezwykle odważny w swych tworach, łamiący konwencje, usuwający moralne granice i ujawniający, co czai się w tematach tabu.
Pier Paolo Pasolini - skandalista, zajadły komunista, homoseksualista, niezwykle odważny w swych tworach, łamiący konwencje, usuwający moralne granice i ujawniający, co czai się w tematach tabu. Chciał, aby znaleziono go martwego ze spuszczonymi spodniami zachlapanymi jego własną spermą i sterczącym penisem. Zamysł ten nie do końca mu się powiódł, ale pobity i przejechany swoim własnym samochodem ładnie po śmierci zapewne nie wyglądał. Jego ostatnim filmem, którego premiery nie doczekał z powodu spotkania z wcześniej wymienionym samochodem to odważny, mocny, perwersyjny i brutalny "SALO o le 120 giornate di sodoma" luźno oparty na zapiskach Markiza De Sade. Jeśli miałbym porównać go do jakiegoś innego filmu, to przychodzi mi na myśl "Bijitâ Q" Takashi Miike, tyle że pozbawiony wszelkiego humoru i skrajnie przez to poważny, z odmienną myślą przewodnią, ale wykorzystujący podobne środki przekazu. Oto mamy czołowych przedstawicieli władz nazistowskich w prowincji Salo łącznie z prezydentem Włoch, akcja trwa w czasie II Wojny Światowej. Już od pierwszych minut widać, że moralność to dla nich słowo absolutnie obce. Wybierają oni 30 osób obu płci i udają się z nimi do oddalonej od miasta posiadłości, w której żyją kazirodczo i w pełnej sodomie. Film wygląda więc mniej więcej tak: po wstępie, akcja przenosi nas do wspomnianej już rezydencji, gdzie na zmianę mamy opowieści erotyczne i pornograficzne starszej kobiety o charakterze stymulującym seksualnie (bohaterów, nie widzów), różne odmiany pożycia seksualnego, rozważania mniej lub bardziej perwersyjne bohaterów oraz poniżanie, trochę tortur, a pod koniec pojawią się również sceny gore. Wydaję mi się, że po tym opisie nie ma już wątpliwości, z jakim filmem mamy do czynienia. Co go jednak odróżnia od wielu innych shockerów? Film ma przesłanie, myśl przewodnią rozwijaną bez litości podczas opowiadania akcji za pomocą samych zachowań bohaterów bez wyraźnego jej zaakcentowania czy powiedzenia wprost. Trudno ją czasem (wielu ludziom) wyłapać w tym kotle perwersji, ale jak się ją już odnajdzie, można zacząć doceniać film. Poprzez pozbawienie akcji wszelkich barier moralnych widzimy nie tylko nieludzkich ludzi, ale również przemianę osób niewinnych. Pasolini zdaje się mówić, że zło jest w każdym z nas, a to, co dobre, jest jedynie nienaturalnym więzieniem cywilizacji, jeśli jednak znajdziemy się w miejscu, gdzie prawa przestrzegać nie trzeba, nasze prawdziwe instynkty, nasze prawdziwe "ja" wypłynie na powierzchnię. Jedyna niewinność czy też dobro, jakie pojawią się w filmie, nie przynoszą uczucia katharsis, bezlitośnie zderzone ze złem, kończyć się może tylko w jeden sposób. Zaprawdę bardzo smutna i apokaliptyczna wizja ludzkości. Nie bez znaczenia jest również fakt, iż bohaterami są naziści, Pier był bowiem ich przeciwnikiem, dlatego też oni są sprawcami filmowego zepsucia moralnego. Czy więc może film być jedynie próbą pokazanie w makabrycznie perwersyjnym zwierciadle nazizmu? Wydaję mi się, że film można rozpatrywać i w ten sposób, choć historia w nim przedstawiona bardzo silnie poszerza obszar swojego zepsucia na całą ludzkość. Trudno oprzeć się wrażeniu, że film jest bardziej uniwersalny, a nie skupiający się wyłącznie na nazistach. Jeśli chodzi o sposób przedstawienia historii to zdjęcia jak i scenografia są ascetyczne, czasem tylko pomieszczenia mają więcej zapełnionych przestrzeni. Sposób filmowania przybiera formę dokumentalną, opisuje nam beznamiętnie kolejne wydarzenia nie sugerując czy postępowanie bohaterów jest dobre bądź złe. Muzyka, jeśli się pojawia, jest muzyką klasyczną. Aktorzy zagrali bardzo realistycznie i naturalnie, wykreowanych przez nich ludzi nie sposób lubić, a o to zapewne chodziło. Wspomnieć należy w końcu o wadach filmu. Po pierwsze, nagromadzenie perwersji i brutalności zarówno psychicznej, jak i fizycznej nie jednego może przyprawić o mdłości i obrzydzenie, co prawda jest to efekt zamierzony, dzięki niemu poznajemy przesłanie filmu, ale wynika z tego "po drugie". Po drugie, z powodu "po pierwsze", wielu kolejnym osobom umknie myśl przewodnia film, który to z kolei pozostawi po sobie wspomnienie jedynie mało ambitnego shockera. W końcu, po trzecie, film może okazać się najzwyczajniej w świecie nieco nużący, szczególnie w pierwszej połowie, gdzie fabuła układa się w schemat: opowiadanie, "zabawa", rozmowy, opowiadanie i tak kilka razy. W trakcie filmu pojawiają się coraz to nowe "atrakcje", ale i te po pewnym czasie przyzwyczajają do siebie i zamiast obrzydzać tracą nieco na swym szokującym znaczeniu. Podsumowując "SALO o le 120 giornate di sodoma" to ciężkie, chore kino z przesłaniem, które wyłania się z morza obrzydliwości dzięki beznamiętnemu pokazywaniu zboczeń. Film, który zmusza do myślenia szokiem, jaki wywołuje u przeciętnego widza. Film odważny i bezkompromisowy. Film, który zapisał się już na stałe w kartach mocnego kina. Film, który polecam obejrzeć, każdemu na własną odpowiedzialność.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W latach 1976-77 we Włoszech nastąpił "wysyp" filmów z podgatunku "nazisploitation", którego motywem... czytaj więcej
Ostatni film w reżyserskiej karierze Pier Paolo Pasoliniego w momencie wejścia na ekrany wywołał skandal... czytaj więcej
Uwaga! Recenzja zawiera spojlery. Wiosną 1975 roku Pasolini przystąpił do realizacji kolejnego filmu. Od... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones