Recenzja filmu

Serce nie sługa (2001)
Tony Goldwyn
Ashley Judd
Greg Kinnear

A jednak monogamia...

Na początek "wielkie brawa" za udane tłumaczenie tytułu. Urzekło mnie wręcz. "Someone like you" to przecież prawie to samo. No dobra, nie będę czepiać się szczegółów - w końcu to nie pierwsza
Na początek "wielkie brawa" za udane tłumaczenie tytułu. Urzekło mnie wręcz. "Someone like you" to przecież prawie to samo. No dobra, nie będę czepiać się szczegółów - w końcu to nie pierwsza taka tłumaczeniowa perełka. Muszę od razu powiedzieć, że nie przepadam za komediami romantycznymi. Prawie że ich nie lubię. Większość z nich jest nieznośnie przewidywalna, z założenia znamy zakończenie po znikomym zapoznaniu się z bohaterami. Nie mówię, że same happy endy są złe - ogólnie lubię dobre zakończenia i zwycięstwo dobra nad złem - ale ta nieszczęsna prostota... Czasem (żeby nie było, że wpadam w stereotyp pisząc "zawsze" lub "w większości") zbytnia prostota. Tym razem nie było inaczej, ale jednak coś mnie oczarowało w tym filmie. Choć może to za dużo powiedziane, byłam zaskoczona, że miło spędziłam czas i nie dostałam kolejnej dawki gęsto polukrowanej bajki z "they lived happily ever after", sztucznego dramatyzmu i załamywania rąk, rzucania się z mostu z miłości i podcinania sobie żył. Ot, taka zwyczajna niezwyczajna historyjka. Nawet bohaterka nie okazała się słodką i naiwną do niemożliwości laleczką, wciąż wierzącą w deklaracje, notorycznie przebaczającą swojemu mężczyźnie. To mi się bardzo spodobało. Ogólnie chodzi (jakżeby by inaczej!) o romans. Mamy tu obowiązkowy wątek zdrady, porzucenia, braku chęci angażowania się w nowe związki, powolne rodzenie się uczucia, zaufania, a w końcu miłość na całego. Główna bohaterka to dziennikarka Jane Goodale (Ashley Judd), która przeżywa gorzki zawód miłosny. Jej mężczyzna porzuca ją i wraca do swojej poprzedniej partnerki. Jane długo nie domyśla się, kim jest jej rywalka. Skrzywdzona i rozgoryczona wprowadza się do mieszkania kolegi z pracy (głównie aby wywołać zazdrość byłego kochanka, bo cała rozmowa na temat przeprowadzki odbywa się na jego oczach) i potem zaczyna pisać felietony na temat samczego zachowania mężczyzn w kwestii podejścia do związków, a dokładnie w kwestii ich (nie)wierności i rzekomej poligamii. "Odkrywa", że faceci zachowują się jak byki - można sobie poczytać o tzw. efekcie Coolidge'a - które nigdy nie pokrywają dwa razy tej samej krowy, choćby nie wiem jak przerabiać ją na inną krowę. Byka nie da się oszukać, zawsze się zorientuje, że próbuje się go zrobić w... konia. Owe felietony Jane pisze pod pseudonimem, podając się za dr Marie Charles. Zdobywają wielką popularność i wszystko szłoby idealnie, gdyby nie fakt, że nieistniejąca pani doktor zostaje zaproszona do wzięcia udziału w programie. A Jane ma ją znaleźć. Ogólnie robi się nieciekawie. Ale, jak to ma miejsce w komediach romantycznych, wszystko dobrze się kończy. Jane odkrywa, że jednak jej teoria nie do końca sprawdza się w rzeczywistości, a byk może wrócić do swojej starej, ukochanej krowy. Znajduje miłość tam, gdzie jej w ogóle nie szukała i tu akurat świetnie sprawdziło się powiedzenie, że kto się czubi, ten się lubi. Kolega z pracy okazał się nie takim draniem i lekkoduchem, za jakiego go początkowo brała. Tu był według mnie mały zgrzyt i nieudana próba analizy psychologicznej, jak to niby Eddie Alden (czyli ów kolega, czyli Hugh Jackman) został strasznie skrzywdzony i ogólnie nieziemsko pokiereszowany emocjonalnie przez swoją dawną dziewczynę, a teraz nie angażuje się w związki, tylko co noc obraca inną panienkę. No wybaczcie, ale to było wyjątkowo głupie i płytkie. Aż by się chciało rzec: amerykańskie. Oczywiście tę dziewoję musiano wprowadzić do akcji, żeby jakoś wytłumaczyć (w razie gdyby ktoś jednak nie do końca zrozumiał) zawikłaną fabułę i Eddie musiał się na nią wpakować w czasie aerobiku czy też jogi. Ale gdyby przymknąć na to oko, to film naprawdę jest niegłupi. A raczej nie jest głupi, żeby nie było, że jednak zostałam zwolenniczką takich produkcji. Cóż, jeśli ktoś lubi - polecam. Jeśli ktoś nie lubi, nie polecam. Mnie się ogółem podobało, ale za często raczej bym nie oglądała - zbyt dużo cukru mogłoby mi się od tego osadzić na zębach.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones