Recenzja filmu

Sicario (2015)
Denis Villeneuve
Emily Blunt
Benicio del Toro

Na ziemi wilków

W „Sicario” widzimy, że ekstremalne problemy wymagają ekstremalnych sposobów ich rozwiązywania. Prowokacje, przykrywki, nieuzasadnione używanie broni palnej. Takie jest prawo panujące na wojnie
RECENZJA ZAWIERA SPOILERY
Po wielkim sukcesie zarówno pierwszej, jak i drugiej części „Diuny”, zdecydowałem się zgłębić filmografię Denisa Villeneuve'a. Przez długi czas kojarzyłem go tylko jako twórcę filmów science-fiction, a okazało się, że ma również wielki talent do opowiadania historii zwykłych ludzi. Do tej pory wspominam, z jak wielkim przejęciem oglądałem po raz pierwszy „Labirynt”, który miał swoją premierę w 2013 roku. Moim zdaniem jest to nie tylko jeden z lepiej napisanych, ale i wyreżyserowanych współczesnych kryminałów. Postanowiłem więc sięgnąć po kolejny film tego kanadyjskiego twórcy, jakim jest „Sicario”. I muszę przyznać, nie kryjąc rozczarowania, że tym razem nie poszło Villeneuve'owi tak dobrze.

Zaczyna się dość obiecująco. Młoda agentka FBI Kate Macer (Emily Blunt) i jej kolega Reggie Wayne (Daniel Kaluuya) uczestniczą w nalocie na bazę kartelu narkotykowego o nazwie Sonora, który od paru lat starają się rozpracować. Nie znajdują w niej żadnego z hersztów, za to znajdują dziesiątki trupów poukrywanych za ścianami domu. Po tej akcji Macer zostaje zwerbowana przez niebywale wyluzowanego, chodzącego w laczkach agenta CIA Matta Gravera (Josh Brolin) do supertajnej misji, której celem jest pojmanie szefa Sonory. Dzięki temu zagrożenie zostanie zwalczone u źródła, a amerykańskie służby przestaną jedynie „ślizgać się po powierzchni problemu”. Macer zgadza się wziąć udział w tej operacji. Jednakże, im więcej szczegółów odkryje, tym bardziej będą testowane jej moralność i poczucie prawa. Uporczywe trzymanie się procedur nie będzie miało racji bytu na, jak to określił tajemniczy Alejandro (Benicio del Toro), „ziemi wilków”, gdzie rządzą niekonwencjonalne metody pracy zadymiarzy.


Sicario” ma parę atutów, o których warto tu wspomnieć. Niewątpliwie świetną robotę wykonał Roger Deakins, autor zdjęć, który, opowiadając nawet tak brutalną historię w tak niesprzyjającym krajobrazie, nie traci swojego artystycznego wyczucia. Bezbłędnie łączy chociażby purpurowe chmury wlokące się po ciemniejącym niebie z wybuchami i strzelaninami w nieodległym meksykańskim mieście, które Macer obserwuje przez lornetkę na dachu siedziby CIA. Efektowny jest również sam początek, w którym wkomponowano w suchy, piaszczysty step agentów FBI ubranych całkowicie na czarno. Jednak najlepszym ujęciem jest, według mnie, moment, w którym żołnierze o zmroku idą w kierunku tunelu przerzutowego wykorzystywanego przez kartel. Ich zupełnie ciemne sylwetki wyraźnie i przepięknie odcinają się na tle pokolorowanego na pomarańczowo przez zachodzące słońce horyzontu.


Aktorsko bardzo dobrze sprawia się Benicio del Toro, którego postać na samym końcu okazuje się tytułowym „sicario”. Tożsamość Alejandro od samego początku jest dla nas wielką tajemnicą, na temat której milczy cały zespół. Del Toro daje swojemu bohaterowi całą tę tajemniczość, która sprawia, że do samego finału nie jesteśmy w stanie go rozgryźć. Przy Macer jest małomówny i zachowuje stoicki spokój, ale już na akcjach potrafi być wyjątkowo bezwzględny. Film został też dość sprawnie wyreżyserowany przez Villeneuve'a. Szczególnie uwagę należy tu zwrócić na szeroko omawianą przez widzów scenę konwoju niebezpiecznego więźnia z meksykańskiego sądu do siedziby CIA po amerykańskiej stronie granicy. Na tym, jednak, zalety tego filmu się kończą.


Podstawowym mankamentem „Sicario” jest nie do końca dobrze napisany scenariusz. Historia, którą stworzył Taylor Sheridan, jest bardzo niejasna. Powodem jest to, że obfituje ona w dużo niedopowiedzeń, co sprawia, że widz łatwo gubi się w akcji, nie wie kto jest kim i co z czego wynika. Nie mam przez to na myśli absolutnie, że jest to zły scenariusz, bo on ma w sobie potencjał. Wymaga jednak pewnych naprawdę potrzebnych zmian, żeby odbiór tego filmu był prawidłowy.


Uważam też, że Emily Blunt nie została dobrze dobrana do roli głównej bohaterki. Widziałem dużo filmów z jej udziałem i wiem, że rola Kate Macer zdecydowanie różni się od postaci, które zazwyczaj gra, z którymi jest najczęściej utożsamiana (może z wyjątkiem Rity Vrataski z „Na skraju jutra”). Ja, kiedy myślę o Emily Blunt, mam w głowie przede wszystkim Królową Freyę z „Łowcy i Królowej Lodu”, Żonę Piekarza z „Tajemnic lasu” czy Mary Poppins z „Mary Poppins powraca” i kiedy widzę ją ubraną w mundur S.W.A.T., czy z papierosem w dłoni, wygląda dla mnie dość surrealistycznie. Dlatego nie do końca pochwalam decyzję o powierzeniu jej tej roli.


Sicario” jest filmem poruszającym problem moralności, który wpisuje się w dyskusję nad często dyskutowanym w domenie publicznej zagadnieniem: Czy można łamać prawo, żeby osiągnąć pożyteczny i dobry dla społeczeństwa cel? Czy służby bezpieczeństwa powinny mieć możliwość naginania bądź obchodzenia istniejących przepisów między innymi w celu zwalczania przestępczości zorganizowanej? Kiedy oburzona agentka Macer spotyka się ze swoim przełożonym, by powiedzieć mu o nieproceduralnych (delikatnie mówiąc) działaniach zespołu Gravera, ten zapewnia ją, że działają w granicach prawa i że nie musi się obawiać ewentualnych konsekwencji udziału w misji. Jednak ona nie przyjmuje tego do wiadomości. Przy każdej kolejnej sytuacji domaga się jawności i klarowności metod działania, za co obrywa ze strony agentów CIA. Ponieważ, choć to wydaje się dziwne, to nie ona ma tu rację, a oni. 

W „Sicario” widzimy, że ekstremalne problemy wymagają ekstremalnych sposobów ich rozwiązywania. Prowokacje, przykrywki, nieuzasadnione używanie broni palnej. Takie jest prawo panujące na wojnie ze wszelkiego rodzaju zagrożeniami dla obywateli. Racji nie ma ten, kto przestrzega procedur (Macer), ale ten, którego działania pozwalają zlikwidować niebezpieczeństwo (Graver), nawet jeżeli obejmują one zatrudnianie ludzi o nie do końca jasnej przeszłości (Alejandro). A o podstawę prawną tych metod nie trzeba się martwić. Nie ma takich rzeczy, których nie da rady przykryć jakimś paragrafem, klauzulą, albo których nie da się utajnić. Alejandro po zmuszeniu Kate do podpisania właśnie takiego dokumentu poradził jej, żeby przeprowadziła się do jakiegoś małego miasteczka, w którym jeszcze istnieje prawo, bo tam rzeczywiście się przyda. Żeby zapewnić ludziom bezpieczeństwo, czasem trzeba zapomnieć o prawie i się z nim nie liczyć. Żeby walczyć z kartelami, trzeba być wilkiem. A Kate Macer wilkiem nie jest. I na taki tok rozumowania nakierowana jest cała akcja filmu. Obserwujemy główną bohaterkę dowodzącą swoich racji, walczącą o trzymanie się zasad. Widzimy, jak jej argumenty rozbijają się o nieugięte stanowiska agentów CIA i ostateczny wydźwięk filmu jest taki, że to ona zachowuje się dziwnie, jakby była z kosmosu. Zastanawia mnie tylko fakt, dlaczego w takim razie wybrali do misji akurat ją? Mogli przecież znaleźć jakiegoś innego agenta, który nie zadawałby tylu pytań, nie awanturowałby się o ich metody pracy, nie domagałby się od przełożonych, żeby mu wszystko mówili i który przede wszystkim nie groziłby ujawnieniem wszystkich nieprawidłowości, a który i tak byłby zadowolony, że może pojechać na misję i uczyć się od najlepszych. A jednak postawili właśnie na służbistkę i awanturnicę, jaką była Kate Macer, którą ostatecznie trzeba było uciszyć klauzulą. Nie wiem, dlaczego Matt Graver dokonał właśnie takiego wyboru.


Reasumując, „Sicario” jest dobrą historią, która ma potencjał, ale nad którą trzeba popracować już na etapie pisania scenariusza. Nie możemy zapominać, że wszystko zaczyna się od scenariusza, który musi być naprawdę rzetelnie napisany, z uwzględnieniem wszystkich detali. Jeśli historia w nim przedstawiona szwankuje, automatycznie rzutuje to na efekt końcowy. Mnie nie pozostaje już nic innego, jak tylko znów zanurzyć się w filmografię Denisa Villeneuve'a i odnaleźć w niej kolejny film, który, mam nadzieję, zachwyci mnie bardziej niż „Sicario”.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Sicario
Handel narkotykami to niezwykle dochodowy biznes, który przynosi ogromne profity okupione jeszcze większą... czytaj więcej
Recenzja Sicario
"Sicario" Denis Villeneuve ("Pogorzelisko","Wróg") znów próbuje nas chwycić za anatomiczne struktury... czytaj więcej
Recenzja Sicario
To nieco dziwne, że właśnie w kontekście "Sicario", który zdaje się jedynie solidnie zrealizowanym filmem... czytaj więcej