Recenzja filmu

Spencer (2021)
Pablo Larraín
Kristen Stewart
Timothy Spall

Diana, czyli Anna

Na wałkowane do znudzenia pytanie o "prawdziwą" Lady Di Larrain odpowiada równie bezpretensjonalnie: kiedy Diana Spencer nie musiała być kimś innym, najprawdopodobniej była sobą. 
Diana, czyli Anna
I żyli długo i szczęśliwie? Twórca "Jackie", Pablo Larrain, któremu w zaskakującym zwrocie w karierze weszło w krew portretowanie kobiet władzy oraz "królowych ludzkich serc", jest w nowym filmie niczym zawodowy bajkopisarz odczarowujący książęcy mit. Na warsztat bierze krótki epizod z życia księżnej Diany – trzy mgliste grudniowe dni z 1991 roku, podczas których erozja małżeństwa z księciem Karolem wchodzi w decydującą fazę. Dlatego "Spencer" to nie próba sakralizacji Diany lub stworzenia przykładnej biografii. Wręcz przeciwnie – reżyser za wszelką cenę stara się sprowadzić postać księżnej na ziemię; zdjąć ją z koturnów,  pokazać jako kobietę i przede wszystkim – jako matkę.

Wystudiowana i wstrzemięźliwa ekspresja Kristen Stewart każe postrzegać Dianę jako outsiderkę nieakceptowaną przez monarszy reżim. Aktorka kontroluje swoją charakterystyczną manierę w sposób, który nieoczekiwanie nadaje jej postaci wiarygodności. To, co serwuje nam Kristen, różni się oczywiście od mistrzowskiej roli Emmy Corrin z "The Crown". Inne nie znaczy jednak gorsze – pełne bólu spojrzenie Stewart, jej rozedrgane usta oraz niepewny uśmiech opowiadają historię o Dianie, ale też o popkulturowym micie, za którym ją ukryto. Kristen wydobywa z księżnej Walii czarnego łabędzia, zaś dążenie do autodestrukcji czyni jej niechcianym talentem. Kompulsywne jedzenie, bulimia czy nawracające stany lękowe wyniszczają kobietę od środka. A wszystko przez fantomy nieosiągalnej perfekcji oraz konieczność podporządkowania się anachronicznej etykiecie dworu.

Za zamkniętymi drzwiami Sandringham House panuje wojskowy rygor: łamanie nadwornego dress code'u jest niedopuszczalne, dlatego Diana, zależnie od pory posiłku, zmuszona jest przebrać się w wyznaczoną kreację; zasłony w jej pokoju powinny być zszyte, a posiłek na świątecznej wieczerzy należy skonsumować do ostatniego okruszka. Kolejne pozycje z wykwintnego menu wyznaczają domownikom rytm mijających dni, co sprawia, że życie ma tu wymiar fanatycznego obrzędu. Z drugiej strony, wszelkie relacje przypominają chłodne, biznesowe transakcje. Diana jest dla klanu Windsorów królewską walutą, która nie może stracić na wartości. Nic dziwnego, że wyizolowana bohaterka zżywa się mocniej ze starą, zniszczoną kurtką swojego ojca czy wyhodowanym na rzeź bażantem niż z błękitnokrwistymi członkami familii.

Snując swoją ponurą baśń, Larrain daje się ponieść magii dziecięcej wyobraźni. Zjawa zamieszkująca wyobraźnię Diany to nikt inny jak uciśniona, zdradzona i w końcu pozbawiona głowy Anna Boleyn. Fantasmagoryczna paralela między kobietami unaocznia skazy skostniałego patriarchalnego świata, w którym zmuszone były funkcjonować obydwie bohaterki. Abstrahując nawet od faktu, że umiejscowienie Anny w onirycznych wizjach Diany ma nieco bardziej przyziemny sens – stracona żona Henryka VIII to jej daleka przodkini. 

Starannie dopracowana scenografia oraz kostiumy przenoszą nas w klimat lat 90., ale ekranowy świat jest pastelowy, przyblakły i teatralny. Osnute mgłą zdjęcia Claire Mathon wzmacniają poczucie izolacji, czyniąc z królewskiej posiadłości więzienną twierdzę. Nic zatem dziwnego, że Diana snuje się po korytarzach rezydencji jak duch, raz po raz przekraczając granicę między jawą a koszmarem. Wielokrotnie widzimy, jak roztrzaskuje się na małe kawałki: gdy z premedytacją rani się sekatorem lub kompulsywnie połyka perły – symbol zdrady niewiernego męża. Te wszystkie obrazy to oczywiście tylko projekcja; wytwór dzikiej wyobraźni Diany, która jak uparte dziecko staje na kursie kolizyjnym z całą rzeczywistością.

"Po prostu bądź piękna, ładnie wyglądaj" – mantra powtarzana Dianie jest niczym klątwa rzucona na księżniczkę przez złą wróżkę chrzestną. Jazzowa muzyka Johnny'ego Greenwooda podsyca ekranowy niepokój, czyniąc z rozterek protagonistki zmysłowe widowisko. Czas na antrakt przychodzi dopiero wtedy, gdy księżna Walii spędza upragnione chwile ze swoimi synami. Sceny z Harrym i Williamem skrzą się humorem, a bohaterka odcina się na chwilę od królewskich szarad i odsłania swoją rozbrajającą bezpretensjonalność. Zaś na wałkowane do znudzenia pytanie o "prawdziwą" Lady Di Larrain odpowiada równie bezpretensjonalnie: kiedy Diana Spencer nie musiała być kimś innym, najprawdopodobniej była sobą. 
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones