Odkąd tylko pojawiły się na rynku, fast foody zyskały nie tylko ogromną popularność ale i rzesze zagorzałych przeciwników, przestrzegających ludzkość przed zgubnymi skutkami żywienia się w tego
Odkąd tylko pojawiły się na rynku, fast foody zyskały nie tylko ogromną popularność ale i rzesze zagorzałych przeciwników, przestrzegających ludzkość przed zgubnymi skutkami żywienia się w tego rodzaju przybytkach. Ogromne przychody takich firm jak McDonald's dowodzą jednak, że głos krytyki do przeciętnego zjadacza hamburgerów jednak nie dociera. Rzesze otyłych mieszkańców globu, padających jak muchy na zawały serca i marskość wątroby nic sobie nie robią z alarmów dietetyków i lekarzy. Pewien młody Amerykanin postanowił to zmienić... Morgan Spurlock, bo o nim właśnie mowa, podjął się uczestnictwa w dość osobliwym, wymyślonym zresztą przez samego siebie eksperymencie. Zdecydował, że przez cały miesiąc od rana do wieczora będzie się żywił wyłącznie specjałami z restauracji McDonald's. Jak postanowił, tak zrobił. Przez 30 dni wlewał w siebie hektolitry gazowanych napojów, żołądek wypełniając BigMacami i frytkami. W efekcie przytył 12 kilogramów, wysokokaloryczna dieta spowodowała wyraźne pogorszenie kondycji fizycznej, spadek libido, podwyższenie cholesterolu we krwi, bóle głowy i inne mniej lub bardziej uciążliwe dolegliwości. Swoje poczynania Spurlock przedstawił w postaci dokumentu, śledzącego kolejne dni wizyt w przybytkach McDonald's, przeplatanego osobistymi wynurzeniami na temat pogarszającego się samopoczucia, kronikami spotkań u różnego rodzaju lekarzy, specjalistów ds. żywienia i szokującymi informacjami na temat otyłości współczesnych nastolatków. Przedstawiane dane są rzeczywiście przerażające - ludzie obżerają się bez opamiętania, nie zastanawiając się nad tym co i gdzie spożywają a brak samokontroli skutkuje ogromnym procentem grubasów w całej populacji, narażonych na setki chorób i dolegliwości. Nie dowiadujemy się jednak z "Super Size Me" niczego nowego. Od dawna wiadomo, że fast foody są niezdrowe i najlepiej ich unikać. Prawie każdy, nie tylko specjalista ds. zdrowia wie też, że codzienne spożywanie ponad 5 tysięcy kalorii, nieważne czy to jest BigMac, schabowy czy bigos babuni, skończy się tym samym - nadwagą, problemami gastrycznymi a może nawet miażdżycą lub cukrzycą. Nie można się więc oprzeć wrażeniu, że reżyser w dobie nagłaśnianych w mediach pozwów, jakie grubasy i palacze masowo wytaczają fast foodom i koncernom tytoniowym, porwał się chwytliwego tematu, by z fajerwerkami zadebiutować w przemyśle filmowym. I trafił w dziesiątkę, bo o jego filmie od czasów premiery na festiwalu Sundance mówi się bez przerwy. Wydaje się, że "Super Size Me" to propozycja głównie dla Amerykanów, którzy w dużo większym stopniu uzależnieni są od fast foodów niż Europejczycy, a tym bardziej Polacy, dla których zestaw z McDonald's wciąż jest raczej okazjonalnym posiłkiem niż codziennością. Zastrzeżenia mam też do argumentów, jakie twórca wytacza w filmie. Im głębiej uzasadnienia Spurlocka dotykają globalnych tematów i im usilniej twórca wymądrza się na temat upolitycznionych przesłanek działania koncernów, tym logika jego uzasadnień staje się bardziej krucha i naiwna. A łopatologia, typowa dla amerykańskich produkcji, nie zostawiająca miejsca na własną interpretację, momentami zaczyna nawet drażnić. Na tendencyjność oskarżeń wytoczonych restauracjom McDonald's można jednak przymknąć oko, gdy weźmie się pod uwagę rozrywkową formę filmu Spurlocka. "Super Size Me" to dokument nakręcony z dużą dozą humoru, ogląda się go więc z zainteresowaniem i w stanie totalnego relaksu. Ta rozrywkowośc przeradza się w poważny problem, jeśli reżyser rzeczywiście chciał przyczynić się do zmian w naszych żywieniowych nawykach. W połączeniu z banałami, które nierzadko padają humor staje się jednakże przysłowiowym gwoździem do trumny tych szczytnych intencji. Większość widzów obejrzy bowiem film, pośmieje się, pokiwa głową a tuż po pokazie lub niedługo po nim uda się na kolejnego hamburgera.