Recenzja filmu

Szpon (1957)
Fred F. Sears
Jeff Morrow

Między piwem a chipsami

Jest w całym dorobku kinematografii światowej pewien nurt, który mnie zupełnie odstresowuje. Ba! Poprawia humor. Proszę wyobrazić sobie: wracamy do domu po męczącym dniu pracy, kąpiemy się,
Jest w całym dorobku kinematografii światowej pewien nurt, który mnie zupełnie odstresowuje. Ba! Poprawia humor. Proszę wyobrazić sobie: wracamy do domu po męczącym dniu pracy, kąpiemy się, wyciągamy z lodówki zimne piwko i jakieś chipsy.
Jako że nasze szare komórki są styrane jak koń po westernie mamy ochotę obejrzeć przed snem coś niewymagającego. Coś, co dodatkowo nas rozbawi. Co to mogłoby być? Każdy ma inne podejście. Ja wybieram tandetne kino. Stare horrory i fantastyka kręcone jeden za drugim ponad pół wieku temu dziś budzą jedynie uśmiech. Z niektórych produkcji już ówcześnie się śmiano. Nie inaczej jest z "The Giant Claw", znanym w Polsce pod tytułem "Szpon".

To nakręcone w 1957 roku przez Freda Searsa dzieło jest, jak można się domyślić nawet po tytule, nieskomplikowane. Podczas próbnych lotów jeden z pilotów zauważa na niebie niezidentyfikowany obiekt latający. Wkrótce okazuje się, że to nie UFO, a ptak, "wielki niczym pancernik" (!). Wojsko wysyła na niego eskadry myśliwców, ale niczym w filach z Godzillą potwór zdaje się niezniszczalny. Jeden z naukowców odkrywa, że ptak jest przybyszem z innego wymiaru, dlatego żadna ziemska broń na niego nie działa. Uczeni z uroczą Sally Caldwell na czele (tak na marginesie, rok po premierze filmu grająca ją Mara Corday została playmate Playboya) konstruują zatem broń, która zgładzi monstrum. Ot, fabuła typowa dla tego typu kina.

"The Giant Claw" jest zaliczany do ścisłej czołówki najgorszych filmów świata; pewną popularność zdobył także w Polsce, gdzie był wyświetlany na przeglądach filmów klasy B. Nie ma się czemu dziwić. Przewidywalny scenariusz, drętwe dialogi i przede wszystkim kiczowate efekty specjalne. Tytułowy bohater, kukła na sznurkach, wręcz śmieszy. Można nabawić się niezłego ataku głupawego śmiechu tak jak śmiano się w dniu premiery filmu. Wygląda, jakby został posklejany przez człowieka, który wymyślił Zontara z "Zontar, the Thing from Venus". Dalej mamy naprawdę słabe efekty ze strącaniem przez monstrum samolotów czy zjadanie przezeń ich załóg. W niektórych ujęciach, gdy ludzkość jeszcze nie przypuszcza co się dzieje, Szpon jest ukazany jak… rozmyte COŚ. Na domiar złego narrator opowiada co się dzieje na ekranie. Straszne! Równie straszne jak w pewnym momencie filmu ptaszyna niczym King Kong zakochuje się w Empire State Building.

Film przetrwał próbę czasu. Jest równie głupi i zabawny jak pół wieku temu. Jeff Morrow, grający jedną z głównych ról, w czasie premiery filmu wyszedł, by go nikt nie skojarzył z człowiekiem z ekranu. Dziś "The Giant Claw" jest uwielbiany przez koneserów złego kina. Pozycja świetna na męskie wieczorki przy piwie – dobra zabawa gwarantowana.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?