Film, który pokazuje, jak dobry był pierwowzór Hoopera
Nastał taki czas, że nie ma już dla filmowców żadnych "świętości", wszystko pragną robić od nowa. To nie byłby zły pomysł, gdyby za swój cel obierali filmy, których potencjał nie został
Nastał taki czas, że nie ma już dla filmowców żadnych "świętości", wszystko pragną robić od nowa. To nie byłby zły pomysł, gdyby za swój cel obierali filmy, których potencjał nie został wykorzystany. Wygląda jednak na to, że byłoby to dla tych - często młodych - twórców chyba nazbyt trudne i wymagające inwencji zadanie. Wolą zabrać się za coś, co w swoim pierwotnym kształcie było już dobre. Film Nispela to jedna wielka pomyłka. W skrócie - kolejny amerykański gniot, który wypłynął na fali robienia remaków. Nie widzę doprawdy innego powodu nakręcenia "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną", niż chęć zysku. Film powstał niepotrzebnie i lepszą alternatywą jest obejrzenie po raz kolejny oryginalnej wersji z 1974 roku. Tobe Hooper niewątpliwie zapisał się na stałe w historii horroru. Jego filmy, choć trąciły kiczem, miały w sobie niesamowitą atmosferę. Balansowanie na granicy dobrego smaku i spora dawka tzw. gore - to z pewnością wyróżniki tego reżysera. Jego oryginalna "Teksańska masakra..." stała się już dziełem nieomal klasycznym. Mieliśmy tam do czynienia z idealnym, modelowym przykładem horroru - spokojne wprowadzenie, narastanie napięcia, aż po emocjonujący finał. Ponadto przedstawił nam doprawdy nietuzinkową galerię postaci. Marcus Nispel nowym Hooperem na pewno nie jest. Jego remake jest niestety typowym przykładem filmu "pokolenia MTV". Widać to choćby po teledyskowym montażu i bezładnym nagromadzeniu piosenek. Dialog w filmie Hoopera może nie był najlepszy, ale wpisywał się w całość, tę całość tworzył. U Nispela jest tak strasznie wysilony... Ale można by ten element wybaczyć. Można by, gdyby miał do zaoferowania coś ponad to. A jednak - cały klimat pierwowzoru został bezpowrotnie utracony. Przepraszam, ale "ciemne" zdjęcia nie oznaczają od razu mrocznej atmosfery. Już lepszą miała kiczowata, stara "Teksańska masakra - następne pokolenie", która nieudolnie, bo nieudolnie, ale jednak "puszczała oko" do widza. Tutaj w ogóle nie czuć dystansu reżysera do opowiadanej historii. Gdyby chociaż film wywoływał w kilku scenach dreszcze - niestety. Kolejna porażka. Napięcie, które usiłuje reżyser wprowadzić w pierwszych scenach (w samochodzie) już wkrótce zostanie zupełnie porzucone - na konto schematycznej akcji. Druga połowa obrazu ogranicza się bowiem do pokazywania nieudolnych prób ucieczki bohaterki z rąk piekielnej rodzinki. Wiadomo, że w tego typu kinie ludzie bywają często jedynie "mięsem", ale czy to zezwala reżyserowi na "bylejakość" w ich traktowaniu? Trudno tez pisać tu o aktorstwie - bo byłoby to śmieszne. Jedynie pojawienie się klasycznych (dlatego, że znanych z oryginału) postaci członków psychopatycznej familii było dla mnie czymś atrakcyjnym. Zresztą, ogólnie nawiązania do pierwowzoru są tu niezwykle luźne i film jest krzywdą zadaną temu tytułowi. Z tego wszystkiego najbardziej nastrojowy jest plakat i na nim warto skończyć "przygodę" z tym obrazem.