Twórca hałaśliwej i niebezpiecznej "13 dzielnicy", Pierre Morel, wypuścił na rynek swoje najnowsze dziecko – równie głośną i groźną "Uprowadzoną". Pomimo skromnego dorobku reżyser przyzwyczaił
Twórca hałaśliwej i niebezpiecznej "13 dzielnicy", Pierre Morel, wypuścił na rynek swoje najnowsze dziecko – równie głośną i groźną "Uprowadzoną". Pomimo skromnego dorobku reżyser przyzwyczaił nas do mocnego kina akcji i tętna szybszego niż podczas przejażdżki golfem 4 ze Śnieżki w trakcie lawiny. W kinie tego typu po raz kolejny wiemy, czego się spodziewać – nieustraszonych bohaterów w stylu "Rambo" i Johna McLane'a ("Szklana pułapka") oraz fajerwerków związanych z walką dobra ze złem. Emerytowany szpieg Bryan (Liam Neeson) wyraża zgodę na wyjazd swojej 17-letniej córki do Paryża. Z pozoru spokojnie zapowiadające się wakacje zamieniają się w koszmar, gdyż z czasem niewinna podopieczna byłego agenta zostaje porwana przez handlarzy żywym towarem. Głównemu bohaterowi nie pozostaje nic innego, jak tylko odbić ukochaną córkę i przy tym zrobić "porządek" z bezwzględnymi porywaczami. Fabuła, choć z pozoru trywialna – w rzeczywistości okazuje się bardzo dobrze dopracowana, w końcu scenariusz napisał sam Luc Besson, znany z reżyserii "Leona zawodowca" czy "Wielkiego błękitu". I to właśnie jego współpraca z reżyserem owocuje w filmie pełnym emocji i wrażeń. W filmie o szybkim, zawrotnym tempie i nieprzemijającej akcji od pierwszych napisów do końcowych. W filmie, którego nie powstydzi się żaden miłośnik sensacji. Przyglądając się stronie technicznej, na tle innych, nowych produkcji z zachodu, "Uprowadzona" jest filmem na wysokim poziomie. Pomimo że jest to kino francuskie, a nie amerykańskie, film jest zrobiony w dobrym stylu. Główny bohater nie jest przesadnie charyzmatyczny, a jego przeciwnicy nie posiadają mocy rodem z nowej części "Harry’ego Pottera". Właśnie dlatego nowego filmu Pierre'a Morela nie ogląda się z niedowierzaniem i oczekuje się każdej kolejnej sekundy poczynań głównego bohatera. Mamy tu do czynienia z ostrzegawczymi spojrzeniami, perswazją słowną, upomnieniami i wreszcie z pościgami, walkami, strzelaninami, wybuchami i jedną wielką grą ogni i naboi. Ach, i ten Bryan, który choć nie potrafi podkręcać naboi i nie ma samochodu zamieniającego się w robota – w mgnieniu oka zamieni stado oszalałych, rozgniewanych wrogów w szary proch i nie odniesie w przy tym żadnych większych urazów. No, ale co tu się czepiać i wybrzydzać, kiedy mamy prawdziwe, dobre, męskie kino akcji – bo przecież o to nam właśnie chodziło.