mimo wszystko lubię tę grę, bo niewiele jest tytułów z tak ciężkim i smutnym klimatem, w którym grający ma poczucie beznadziejności i braku nadziei na pozytywny finał, a krótka scena tortur do
Pierwsza część morderczego duetu "Kane & Lynch" pojawiła się całkiem niespodziewanie, gdyż studio odpowiedzialne za grę kojarzone było głównie z jedną marką - "Hitman". Nie licząc chwilowego skoku w bok w postaci udanego "Freedom Fighters", IO Interactive zajmowało się wyłącznie kontraktami dla Agenta 47. Aż w 2007 roku zapragnęli wytchnienia od łysego zabójcy, co zaowocowało wydaniem gry "Kane & Lynch".
U podstaw był to zaledwie poprawny cover shooter, choć z wieloma pomniejszymi bolączkami technicznymi, które potrafiły zaburzyć przyjemność z rozgrywki. Lecz warto było zacisnąć zęby, ponieważ duńscy scenarzyści zaserwowali dojrzałą męską opowieść w stylu Michaela Manna. Kane to starzejący się najemnik, ofiara wielu błędnych życiowych decyzji, skazany na śmierć przez sąd, jak i swoich dawnych pracodawców. Nie ma szans na odkupienie, a tym bardziej na przeżycie, ale musi dokonać ostatnich wysiłków, aby spłacić szefów, którzy w zamian oferują szybką śmierć oraz łaskę dla rodziny. Do pomocy dostaje psychopatycznego Lyncha, który z początku przysparza tylko kłopoty. To gra smutna, brutalna, niedająca nadziei na happy end. Po jej ukończeniu człowiek inaczej spoglądał na strzelaniny. Czy podobnie stało się z jej kontynuacją?
I tak, i nie. Fundament został ten sam, choć rozgrywkę znacznie zdynamizowano. Przyspieszono oddawanie strzałów, usprawniono chowanie się za osłonami, a na koniec zaserwowano tzw. kamerę z ręki, która często telepie się na wszystkie strony, a wizualne anomalie rodem z kamer vhs wprowadzają jeszcze większy chaos. I to może się podobać, na swój sposób urozmaicać rozgrywkę, ale również dekoncentrować lub wręcz irytować. Zależy od podejścia i preferencji. Mnie ten pseudodokumentalny styl bardzo się podobał, choć nie sposób odnieść wrażenia, iż zabieg ten miał zatuszować braki w grafice (jakość tekstur odrzuca tak samo dziś, jak i dziesięć lat temu). Przynajmniej do warstwy dźwiękowej nie można się przyczepić. Wystrzały są całkiem soczyste, krzyki przeciwników, jak i bohaterów sugestywne, a muzyka, choć minimalistyczna i skąpo serwowana, klimatyczna i niepokojąca.
Gra się w to dobrze (zwłaszcza w co-opie, cały tytuł od A do Z można przejść na podzielonym ekranie z kumplem i drzeć na niego mordę, żeby cię reanimował, bo "jakiś Chińczyk nagle wyskoczył zza rogu i poczęstował mnie śrutem" - true story), więc skąd te wiadra pomyj wśród wielu komentarzy oraz recenzji? Obiektywnie patrząc, to wiele zarzutów jest uzasadnionych. Pomijając już średnią jakość grafiki (bo przecież nie o grafikę w grach chodzi, ktoś kiedyś rzekł) oraz wspomnianą wcześniej stylówę, która miała swoich zwolenników, jak i przeciwników. Graczy oburzyła długość produkcji. Można ją bowiem ukończyć w cztery godziny z palcem w... nosie. Sprawny gracz może ją zamknąć nawet w godziny trzy. Cenię sobie niedługie tytuły, ale taki czas to skandal dla produkcji AAA. Owszem, jest multi (martwe), ale jako gracz stricte singlowy (nie licząc sporadycznych potyczek kanapowych), nie poczytuję tego za argument. Z drugiej strony krótki czas potrzebny na ukończenie gry ma potencjał na wielokrotne przechodzenie w co-opie z różnymi kolegami (gorzej jeśli takowych nie posiadamy).
Kolejna sprawa to historia. Ta zabiera nas do Szanghaju, w którym to Lynch ułożył sobie życie z dziewczyną w przytulnym mieszkanku. Akcja zaczyna się, gdy Lyncha (tym razem to na nim skupia się opowieść) odwiedza Kane w interesach. Oczywiście już od początku wszystko się wali, a później jest tylko gorzej, gdy dosłownie całe miasto pragnie śmierci dwójki (anty)bohaterów. Jest krótko, jest intensywnie, ale przy tym nudno i szaro buro jeśli idzie o lokacje. Owszem, trafiają się całkiem przyjemne ulice Szanghaju bądź wnętrza ogarniętego chaosem biurowca, ale większość walk toczy się w odludnych miejscach: smutne dzielnice, opuszczone ruiny lub puste magazyny. Poprzedniczka raczyła nas naprawdę zróżnicowanymi miejscówkami (plac budowy, klub nocny, ulice Tokio, więzienie, wenezuelska dżungla i wiele innych), a "dwójka", choć usprawiedliwiona scenariuszem, nie rozpieszcza nas i wydaje się jedną długą misją. Jednak największą wadą, przynajmniej moim zdaniem, jest zakończenie, które tak naprawdę powinno być otwarciem dla drugiej fazy gry. A tu nagle ciemny ekran i napisy końcowe. Jedno z najbardziej niesatysfakcjonujących zakończeń w historii gier wideo (choć słabym bym go nie nazwał). Boli tym bardziej, gdyż naprawdę interesują mnie dalsze losy Kane’a oraz Lyncha, a od dziesięciu lat nie dane mi było ich poznanie i zapewne nigdy nie będzie, ponieważ odzew i sprzedaż były na tyle słabe, iż prawdopodobieństwo powstania trzeciej części jest nikłe. Wielka szkoda.
"Dog Days" jawi się jako średniaczek niewarty uwagi. I owszem, jest ona przeciętna, rozczarowała fanów "jedynki", a wielu nowych graczy odrzuciła. Ale ja mimo wszystko lubię tę grę, bo niewiele jest tytułów z tak ciężkim i smutnym klimatem, w którym grający ma poczucie beznadziejności i braku nadziei na pozytywny finał, a krótka scena tortur do dziś przyprawia mnie o gęsią skórkę. Dlatego pomimo licznych wad "Kane & Lynch 2" gorąco polecam fanom posępnych strzelanek, a zwłaszcza tym, którzy szukają czegoś intensywnego do kanapowej kooperacji. Cała reszta może od końcowej oceny odjąć 1-2 punkty. To no nie jest gra dla wszystkich ludzi.