Filmowcy inspirują się prawdą, ale dają pohasać wyobraźni. Interesuje ich legenda będąca rozwinięciem hipotez, których policyjne śledztwa nie potrafiły z całą pewnością potwierdzić. Jeśli snują
"My z niego wszyscy", wycedzili Norman Bates, Leatherface, Buffalo Bill i inni zwyrodnialcy z piekła rodem. Swoim bestialskim portfolio morderca i nekrofil Ed Gein otworzył puszkę Pandory z dewiacjami, jakich Ameryka lat 50. nie znała. W efekcie niejednego zainspirował do złych czynów i jak nikt wcześniej zasiał ziarna na żyznej glebie popkultury.
Kim był, czemu tak sobie poczynał i co lub kto wywołał mu chaos pod czaszką? To pytania nęcące, jak nęcące bywa wchodzenie do umysłów odmiennych niż nasze. Bardziej jednak niż jedynie słuszne odpowiedzi, twórców trzeciej części antologii "Potwory" interesuje przemielony przez popkulturę mit Ed Geina – a więc odpowiedzi możliwe, lecz nie konieczne. Filmowcy inspirują się prawdą, ale dają pohasać wyobraźni. Interesuje ich legenda będąca rozwinięciem hipotez, których policyjne śledztwa nie potrafiły z całą pewnością potwierdzić. Jeśli snują życiorys, to raczej pozmyślany tu i ówdzie. "Historia Eda Geina" stanowi biografię mordercy, w której od społeczno-obyczajowego tła, na którym pojawiła zbrodnia, istotniejsza okazuje się dywagacja na temat chorej wyobraźni zbrodniarza… oraz masowa wyobraźnia, którą Rzeźnik z Plainfield – jak okazało się po latach – mocno umeblował.
Netflix
W takim kluczu etyczna obojętność serialu Ryana Murphy’ego (producenta wykonawczego), Maxa Winklera (reżysera) i Iana Brennana (scenarzysty) – a więc brak moralistycznej nagany wobec postępków antybohatera – znajduje swoje uzasadnienie. Po przedstawieniu budzącego odrazę modus operandi Geina (Charlie Hunnam na przekór warunkom jako delikatny, samotny prostak) finałowe wywoływanie w nas empatii dla chorującego na schizofrenię mordercy wydaje się zamierzoną prowokacją. Nie jest to prowokacja pusta, skoro tematem przewijającym się przez ten i poprzednie sezony jest niejednoznaczność filmowego medium i łatwość sterowania zbiorowymi emocjami. Gdy w skaczącej (w kinofilskich powiązaniach niemal wideoeseistycznej) chronologii wydarzeń trafiamy prosto na premierę "Psychozy" Hitchcocka, filmu najmocniej inspirowanego przypadkiem Geina, wówczas ekran wypełnia parafraza słynnej sceny prysznicowej: krwawsza, dosłowniejsza, nieuciekająca od nagości. Nie oglądamy wówczas montażu z 1960 roku, lecz obraz, jaki mógł utrwalić się w wyobraźni zszokowanej seansem i zmanipulowanej przez Hitcha publiczności.
Przemoc u Murphy’ego i Brennana znów komentuje sama siebie, wskazuje na nas palcem… po czym na zmianę nim grozi i kusi. Ów brak konsekwencji (również w skokowej konstrukcji fabuły) mógłby być wadą, lecz naprzemienne prowokowanie kinomanów do rachunku sumienia i czynienie zadość ich niezdrowej ciekawości składa się w stymulującą szare komórki całość. W ośmioodcinkowej "Historii Eda Geina" celebruje się eksploatację kobiecych ciał, nadużywa się przemocy wobec nich, czyniąc je ofiarami, kusicielkami lub inspiratorkami złego. Można dyskutować nad szkodliwością takiego ich przedstawienia, lecz wynika ono z konkretnego odczytania dewiacji Geina. Mamy mianowicie do czynienia z buzującym od religijnej opresji matki (Laurie Metcalf), wychowanym wśród starotestamentowych gróźb seksualnie zaburzonym wiejskim głupkiem. Sceny jego zwyrodnień przeplata się jednak scenami wizyjnymi, mimo dosłowności biorąc makabrę w nawias – nawias choroby umysłowej, niemożliwej do spełnienia fantazji lub gatunkowych konwencji.
Netflix
Gdy Gein poluje w ciemności na nianię w odcinku trzecim, dostajemy zapowiedź slasherów w rodzaju "Halloween". Z kolei sceny o mrocznym zabarwieniu erotycznym przybierają kolory kiczowatego musicalu. Gdy oglądamy epizody z Ilse Koch (Vicky Krieps) – nazistowską zbrodniarką wojenną, którą Gein miał się inspirować – nie patrzymy na postać z realistycznej "Strefy interesów", lecz na "Sukę z Buchenwaldu" rodem z tandetnych komiksów z biblioteczki Geina. Kiedy indziej szczegóły jego zbrodni skrupulatnie analizują sam Alfred Hitchcock, Robert Bloch i Anthony Perkins, zaś znaczenie krwawych poczynań na tle pulsujących nastrojów społecznych Ameryki lat 60. i 70. interpretuje Tobe Hooper, przyszły autor "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną".
"Historia…" przygląda się popkulturze w jej powieleniach i odbiciach, w jej niebacznej na nic żarłoczności i kreatywności. I szerzej, kulturze jako wielkiemu, inspirującemu – na dobre i na złe – pochłaniaczowi, aż chce się powiedzieć: jako czarnej dziurze, która, czy tego chcemy, czy nie, wszystkich nas wciąga. Murphy i spółka znów opowiadają także o złu i pokazują, że odpowiedzialnych za nie może być wielu, lecz kino w jego przedstawieniu umywa tutaj ręce. Kino może i żeruje na faktach, a etykę miewa w głębokim poważaniu, lecz przecież krzywe zwierciadło filmowej przemocy ma prawo do pęknięć, zniekształceń i sprzeczności. Czego "Historia Eda Geina" jest bardzo ciekawym przykładem.