Recenzja Sezonu 1

Problem trzech ciał (2024)
Minkie Spiro
Derek Tsang
Jovan Adepo
Liam Cunningham

Kosmiczny pesymizm

"Problem trzech ciał" robi nam wykład z prawdziwie kosmicznego pesymizmu. W efekcie dostajemy science-fiction, któremu bliżej do panów Ligottiego, Schopenhauera, Thackera czy Lovecrafta niż
Kosmiczny pesymizm
źródło: Materiały prasowe
Kiedy ekranizujesz "Problem trzech ciał" tytułowy problem trzech ciał to twój najmniejszy problem. Nad słynną zagwozdką z pola fizyki głowiły się pokolenia uczonych. Przed showrunnerami serialu Netfliksa stanęły zaś inne wyzwania. David Benioff i D.B. Weiss zekranizowali już jednego klasyka fantastyki (patrz: "Gra o tron"), teraz łączą siły ze scenarzystą Alexandrem Woo i we trzy ciała próbują poradzić sobie z problemem, jakiego nastręcza literacki pierwowzór: popularna i ceniona trylogia science-fiction autorstwa Cixina Liu. Żarty piszą się same, bo efekt ich pracy ma niejeden problem.

Niby szkoda, przecież Benioff i Weiss mają niezły tzw. "track record" jeśli chodzi o adaptacje uznawane za niemożliwe. Ale umówmy się: "Gra o tron" sprawdziła się jako serial, bo cykl George’a R.R. Martina jest względnie ekranizowalny - i serializowalny. Czytaj: ma wyraźnie nakreślone postacie i intrygę, ma paliwo, które napędza wieloodcinkową, wielosezonową narrację. Głównym problemem jest tam "tylko" skala: tyleż fabularnego skomplikowania, co wymaganego budżetu (oraz oczywiście: brak zakończenia - jak się okazało, problem dość poważny). Liu tymczasem podnosi poprzeczkę.



Mamy tu nie trzy, tylko jeden problem: taki, że trylogia Liu stanowi przykład tzw. "twardej" fantastyki naukowej. Siłą rzeczy pogłębione są w niej więc raczej idee niż postacie. Książkowy "Problem trzech ciał" to zwyczajnie lepsze myślowe ćwiczenie niż opowieść, lepsza fizyka niż literatura. I w tym sensie zrealizowana dla platformy Netflix ekranizacja jest całkiem wierna - bo wiernie powiela istotę oryginału, wraz z jego wadami i zaletami. Jasne, Benioff, Weiss i Woo coś tam przesuwają z tomu do tomu, mnożą postacie, krzyżują relacje - nie mówiąc już o tym, że przekładają generalną "chińskość" pierwowzoru na międzynarodową obsadę i międzynarodową scenerię. Sedno opowieści - oraz problemu - pozostaje jednak bez zmian.

"Problem trzech ciał" zaczyna sprawiać kłopoty, kiedy tylko ktoś spyta "o czym to w ogóle jest?". Akcja skacze bowiem w czasie i przestrzeni, a to o pokolenie, a to o lata świetlne. Raz jesteśmy w Chinach czasów rewolucji kulturalnej, raz we współczesnym Londynie, raz w przestrzeni wirtualnej. Zaczynamy od względnie prostego pytania: co łączy przymusowo reedukowaną w latach 60. córkę chińskiego fizyka z bieżącą plagą tajemniczych śmierci, jaka dotyka cenionych naukowców? Sytuacja jednak szybko eskaluje, a postaci i pytań robi się tym więcej, im dalej w las (drugi tom trylogii Liu nosi znamienny tytuł: "Ciemny las"). Dość powiedzieć, że właściwe zawiązanie akcji - czyli moment, w którym krystalizuje się istota fabularnego konfliktu - następuje dopiero w odcinku piątym. I faktycznie: od tej chwili serial ogląda się zdecydowanie lepiej. Szkoda jednak, że to odcinek piąty - z ośmiu.



Benioff, Weiss i Woo dobijają tu do ściany ograniczeń serialowego medium. "Mózgowa" literatura może się dobrze czytać, nawet jeśli nie dostarcza nam czystej fabularnej frajdy. "Mózgowa" telewizja, która nie gwarantuje narracyjnego konkretu, nie ogląda się już zbyt dobrze. Znamienne, że kiedy Netflix zabrał się za ekranizowanie Jacka Dukaja, w zasadzie odstawił Dukaja na bok i wymyślił wszystko od zera. Inspirowany Dukajową "Starością aksolotla" serial "Kierunek: Noc" wziął z książki byle akapit i wycisnął z niego historię nie mającą z Dukajem nic wspólnego. A Dukaj to z grubsza taki polski Liu.
  
Oczywiście: problem braku ciekawych bohaterów i wartkiej akcji można na różne sposoby obchodzić. Wszystkie, hmm, "narracyjnie nieklasyczne" seriale ostatnich lat (od "Twin Peaks: The Return" przez "Legion" po "Za starych na śmierć") rekompensowały fabularny "luz" unikalnymi estetycznymi doznaniami. "Problem trzech ciał" - niekoniecznie. Przyznam, jest to wybitnie nietypowe SF: niby z kosmitami, ale bez kosmitów, niby ze statkami kosmicznymi, ale bez statków kosmicznych. Przede wszystkim jest to jednak ciąg scen, w których ludzie w pomieszczeniach dyskutują o naukowych zagwozdkach. Wygląda to telewizyjnie, tanio, nieciekawie. Jest przegadane. Okej, raz na jakiś czas przenosimy się do przestrzeni wirtualnej, ale przypomina ona raczej pustynię zbyt małego budżetu (choć budżet był podobno duży). W sumie najbliżej stąd chyba do filmografii Alexa Garlanda: do serialu "Devs" czy "Anihilacji" (jest nawet Benedict Wong w obsadzie). Garland jednak potrafi pięknie przepisywać dylematy intelektualne na dylematy emocjonalne. W "Problemie…" brakuje takiej synergii. 



Kolega śmieje się, że bohaterowie "Problemu trzech ciał" są równie ciekawi, co bohaterowie zadania domowego z fizyki. Sęk w tym, że nauczyciel nie oczekuje od nas, żebyśmy zainteresowali się losami jakiegoś tam Jasia, który wyrusza z punktu A, tylko żebyśmy obliczyli, ile czasu zajmie Jasiowi dotarcie do punktu B. Trio showrunnerów stosuje tymczasem wszystkie triki ze scenariopisarskiego arsenału, byle tchnąć życie w grupę swoich protagonistów i uczynić ich ciekawymi. Śmierć bliskich, kryzys w związku, nieodwzajemniona miłość, śmiertelna choroba, moralne rozterki… Bez skutku. Mamy nawet castingowe fikołki: aktorzy znani z "Gry o tron" przekornie grają skrajnie różne role. Liam Cunningham nie jest już pariasem Davosem, tylko twardą ręką rozdaje karty jako rządowy ważniak. John Bradley - niegdyś fajtłapowaty Sam - wciela się gościa, który porzucił karierę naukową, zluzował i zarobił miliony w przemyśle przekąskowym. Tylko Jonathan Pryce jest znowu złowieszczy i arogancki. Spoza grona Westerosian wyróżnia się wyłącznie wspomniany Wong, w swoim stylu sympatycznie zmęczony i całkiem wiarygodny jako zwykły policjant wrzucony w przerastające go niezwykłe okoliczności. Reszta obsady (z jednym wyjątkiem, o którym zaraz) - Jess Hong, Jovan Adepo, Eiza González, Alex Sharp - snuje się przed kamerą, cierpi sobie i zupełnie nas nie obchodzi.

Zostajemy więc zaledwie z ciekawymi kontekstami i ciekawymi konceptami. Mniejsza o nanowłókna, żywe komputery i tajnych agentów mianowanych przez ONZ - wszystko to fajne - grunt, że już sam naczelny pomysł jest rewelacyjny. Oglądamy przecież rewolwerowy pojedynek między Ziemianami a rasą obcych, tyle że rozpisany na lata świetlne: pistolety już wypaliły, ale kule dotrą do celów dopiero za pokolenia. Oczywiście skala konfliktu jest nieco zbyt totalna, by dała się łatwo przepisać na wciągającą historię - i właśnie dlatego "Problem trzech ciał" ani trochę nie wciąga. Wciąż jednak działa jako metafora ludzkości w obliczu kryzysu klimatycznego. Jako alegoria dylematu, przed jakim stoimy sami: czy należy gasić doraźne pożary czy raczej myśleć perspektywicznie o pożarach, z którymi będą musiały sobie radzić dzieci naszych dzieci? Ludzkość w obliczu spodziewanej (choć odłożonej na dużo, dużo później) inwazji również wygląda tu całkiem znajomo - zupełnie jak ludzkość w obliczu pandemii. Wiecie: w sklepach puste półki, w domu depresja.



Zresztą "Problem trzech ciał" broni się chyba przede wszystkim jako portret depresji właśnie. Ale nie depresji - stanu psychicznego, tylko depresji - postawy filozoficznej. Cała fabularna machina rusza przecież w ruch za sprawą jednej osoby: głęboko skrzywdzonej i rozczarowanej ludzkością astrofizyczki Ye Wenjie. Rosalind Chao gra być może jedyną naprawdę dobrą rolę w tym całym serialu i daje upiornie chłodny portret kobiety doprowadzonej na skraj człowieczeństwa, na skraj humanistycznej perspektywy. To skraj, z którego widać już naszą błahość w obliczu majestatu gwiazd. Na glebie gniewu, żalu i resentymentu Ye wyhodowała sobie bowiem przenikliwą obojętność na człowieka. Wyrzekłszy się iluzji, które warunkują funkcjonowanie w społeczeństwie, dostrzega jedynie, jak bardzo ludzkość jest przez te iluzje zniewolona: uwikłana w gry językowe, metafory, symbole, politykę, ideologię, propagandę. Jak bardzo ludzkość krzywdzi i okłamuje siebie samą.
   
Jeśli sztuka stanowi laboratorium pomysłów, a nauka jest sztuką wcielania ich w życie, mamy tu niebezpieczny zalążek: pomysł prawdziwie groźny i perfidnie uwodzicielski. To myśl, że Nic Nie Ma Znaczenia. Że my, Ziemianie, jesteśmy jedynie pyłkiem kurzu na nieskończonej tafli kosmosu. Nie inaczej: "Problem trzech ciał" mimochodem robi nam wykład z prawdziwie kosmicznego pesymizmu. W efekcie dostajemy science-fiction, któremu bliżej do panów Ligottiego, Schopenhauera, Thackera czy Lovecrafta niż jakichś tam Einsteinów czy Hawkingów. I może na tym polega prawdziwy paradoks "Problemu trzech ciał". Bo jak tu się przejąć losami bohaterów, kiedy Benioff, Weiss i Woo - nieważne: celowo czy przypadkiem - argumentują dużo atrakcyjniej na rzecz Niczego (oraz Nietzschego). Innymi słowy: przekonują, że nie ma po co oglądać ich serialu.
1 10
Moja ocena serialu:
4
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones