Recenzja serialu

Sprostowanie (2024)
Alfonso Cuarón
Cate Blanchett
Sacha Baron Cohen

Cancel Catherine

Rozmach jest tu iście kinowy: dość powiedzieć, że za zdjęcia odpowiadał Emmanuel Lubezki, jeden z najbardziej spektakularnych operatorów naszych czasów, a kręcono je od Londynu przez Włochy po
Cancel Catherine
źródło: materialy promocyjne
Wenecja kocha Alfonso Cuaróna. To na tutejszym festiwalu premierę miało "I twoją matkę też" – jeden z najważniejszych filmów (nie tylko kina latynoamerykańskiego) nowego wieku; filmem otwarcia była tu "Grawitacja", a sześć lat temu w Wenecji triumfowała "Roma". Tym razem jednak meksykański reżyser nie przyjechał na Lido z filmem, ale miniserią stworzoną dla Apple TV+, pokazywaną w dwóch blokach. Podejrzewam jednak, że znajdą się widzowie, którzy obejrzą "Sprostowanie" na raz; sam reżyser bowiem nazywa swoje dzieło "siedmiogodzinnym filmem" i tak też można je potraktować. Rozmach jest tu bowiem iście kinowy: dość powiedzieć, że za zdjęcia odpowiadał Emmanuel Lubezki, jeden z najbardziej spektakularnych operatorów naszych czasów, a kręcono je od Londynu przez Włochy (ich miłośników na pewno ucieszą urokliwe widoki Wenecji czy Pizy) po RPA.

Imponująca jest też obsada. Na pierwszym planie błyszczy Cate Blanchett, wyraźnie dyskutująca ze swoją rolą w "Tár", oraz Kevin Kline dawno niewidziany w tak dużej i tak dobrej roli. Towarzyszy im Kodi Smit-McPhee (jego kariera po "Psich pazurach" mocno przyśpieszyła, w Wenecji można go oglądać także u Pablo Larraina w "Marii") czy Sacha Baron Cohen, który, chcąc odciąć się od granych wcześniej panów na "B", błyska tu talentem dramatycznym w roli prostodusznego męża granej przez Blanchet heroiny. Dla mnie jednak największą perłą jest występ Lesley Manville – wybitnej angielskiej aktorki, która nawet z kilku scen potrafi zrobić majstersztyk. Tu tworzy go w roli pogrążonej w żałobie matki, ale też koszmaru każdej synowej. W "Sprostowaniu" bowiem każda postać ma przynajmniej dwie twarze; ocena żadnej z nich nie jest oczywista i zmienia się wielokrotnie podczas seansu, co jest jednym z jego największych walorów.

Jeżeli na tle aktorskich legend słabo wypadają młode twarze (Louis Partridge, Leila George), obsadzone w rolach duchów przeszłości, to tylko dlatego, że zakłada to sama struktura opowieści, której wybrane części są nie tyle retrospektywne, co raczej spekulatywne. Prezentują wydarzenia, które mogły, ale wcale nie musiały się zdarzyć – zobaczymy tylko ich potencjalny przebieg, więc i interpretacja odbiega od realizmu. Jak bowiem dobrze wiemy jeszcze z "Obywatela Kane'a" czy "Rashōmona", dotrzeć do prawdy nie jest łatwo; być może, zamiast szafować tym pojęciem, sensowniej jest mówić tylko o różnych jej wersjach. 

Kilka masek nosi Catherine Ravenscroft (Blanchett) – utytułowana reżyserka telewizyjna, pracująca w londyńskim lofcie w otoczeniu młodego i bardzo "woke" zespołu. Catherine jest nie tylko kobietą sukcesu, co naturalnie budzi zawiść otoczenia, ale też oddaną żoną, komplementującą drogie wina, na których znawcę pozuje jej mąż (Cohen), starającą się usamodzielnić syna (Smit-McPhee), niespełniającego wymagań odnoszących sukcesy rodziców. Ale Catherine ma też tajemnice, które niebawem przestaną być takie tajemne. Wszystko to za sprawą profesora literatury angielskiej (Kline), właśnie usuwanego z uczelni z powodu krytycznych uwag wobec pracy jednego ze studentów. Pogrążając się w samotnym życiu w typowej londyńskiej kamienicy, dalekiej od luksusów, w których żyją Ravenscroftowie, postanawia pozbyć się pamiątek po zmarłej kilka lat temu żonie (Manville) – wynosić je będą zresztą polscy tragarze (a z rodzimych akcentów znajdzie się w serialu też miejsce dla Józefa Korzeniowskiego).
 
Wśród nich natknie się na zdjęcia Catherine z okresu, który zaważył na życiu całej jego rodziny – właściwie je przekreślił. W związku z tym bohater postanawia wyrównać rachunki. W efekcie obserwować będziemy tu osobliwy pojedynek: nie tylko ich dwojga, ale też walkę pokoleń, płci (kto z nich jest predatorem, stalkerem, dręczycielem?), intelektu i klas społecznych – jest kilka poziomów, na których dzieło Cuaróna wydaje się interesujące. Obserwować, dodajmy, od początku z mocnym dreszczykiem, który będzie tylko narastać, w ostatnich odcinkach zbliżając się wręcz do horroru. Prócz zagrożenia ważne jest tu również napięcie innego rodzaju, napięcie erotyczne – pojawia się nawet plansza z ostrzeżeniem przed ostrymi scenami erotycznymi w jednym z odcinków. Seks – pokazuje Cuarón – faktycznie doświadczany jest zupełnie inaczej przez każdą ze stron, bywa wykorzystywany jako narzędzie dyscyplinowania, zawstydzania, moralizowania, potrafi rozsadzać rodziny i wysadzać ludzi ze stołków. Kiedyś tabuizowany, stał się jednym z najważniejszych tematów współczesności.

"Sprostowanie", oparte na powieści Renée Knight (literackość działa na korzyść opowieści, problematyzującej, czym jest "fiction"), zabiera oczywiście głos w dyskusji o cancel culture czy slut shamingu, wpisując się w wiele dyskusji rozgrzewających do czerwoności medialne i internetowe spory, a robi to w sposób inteligentny i przewrotny. Mówiąc o pochopnych sądach, złudzeniach, abstrakcji pojęcia sprawiedliwości, nie wyczerpuje przy tym tematu – sam chętnie podyskutowałbym z niektórymi rozpoznaniami, pojawiającymi się szczególnie w ostatnich partiach. Tych jednak nie warto zdradzać, na pewno jednak warto zobaczyć serial do końca – zresztą już po pierwszym odcinku nie będzie to bardzo trudne.
1 10
Moja ocena serialu:
8
Krytyk filmowy, filmoznawca, stały współpracownik Filmwebu. Laureat Nagrody im. Krzysztofa Mętraka, członek FIPRESCI, Europejskiej Akademii Filmowej i kolegium elektorów Złotych Globów.
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?