Recenzja Sezonu 4

Stranger Things (2016)
Matt Duffer
Ross Duffer
Winona Ryder
David Harbour

Druga Strona odpowiada

Gatunkowa konsekwencja się opłaciła, bo bodaj po raz pierwszy od swojego zarania "Stranger Things" wyrasta wysoko ponad pierwotne założenie. Nareszcie przestaje być remiksem, odkurzonym
Druga Strona odpowiada
źródło: Materiały prasowe
(Recenzja pierwszej połowy 4. sezonu "Stranger Things": odcinki 1-7)

Nie jestem pewien, czy to przypadek, że serialowe Hawkins leży akurat tam, gdzie leży, bo słynący chyba z absolutnie niczego stan Indiana mógł się już kiedyś pochwalić telewizyjnym miasteczkiem nieustannie nawiedzanym przez dziwności. Millenialsi zapewne pamiętają pewien relikt lat dziewięćdziesiątych: emitowany popołudniami serial o pewnej prowincjonalnej dziurze zwanej wymownie Eerie, gdzie działy się rzeczy niestworzone.

Nie inaczej jest z Hawkins, mieścinie tak idealnie przeciętnej, że tylko tam może znajdować się brama prowadząca do innego świata, do rzeczywistości równoległej, będącej kompletnie wyludnionym mrocznym odbiciem tej naszej. Bracia Dufferowie świadomie przecież osadzili akcję "Stranger Things" na modelowych peryferiach, z dala od blokowych szarości i pastelowych przedmieść, tkając hollywoodzki mit Ameryki jako miejsca, gdzie wszystko może zdarzyć się gdziekolwiek. Zwłaszcza komuś, kto jest dopiero co po mutacji lub pierwszej miesiączce.


Pośrednio sukces tego serialu wyrasta z powielanego od dekad przekonania, że magia dzieciństwa jest niczym magnes dla tego, co niesamowite - a choćby działo się najgorzej, zawsze wygrzebiesz się z tego dzięki kumplom albo starszej siostrze. Jakby twórcy chcieli powiedzieć: "nie bój się, jesteś nieśmiertelny, pryszczaty chłopcze", "dasz radę, nieśmiała dziewojo". A jednocześnie nie sposób nie wyłowić z tego pewnej goryczy. Polanej oczywiście lukrem, bo rzecz dzieje się w finałowej dekadzie analogowej niewinności, na ostatniej prostej prowadzącej ku błogosławieństwom i przekleństwom cyfrowej globalizacji, która skurczyła ten do tej pory wydawałoby się bezkresny świat i odcięła umęczony łeb hydrze tajemnic. Co ciekawe, Dufferowie, moi rówieśnicy, nie mogą nawet pamiętać lat osiemdziesiątych, bo wtedy dopiero uczyli się chodzić i artykułować pierwsze słowa. Dlatego ich wizja dekady, z którą czują duchowe pokrewieństwo, to wizja roztaczana już kiedyś przez Stevena Spielberga, Richarda Donnera czy Roberta Zemeckisa.

Z tego powodu tym, co poniekąd odrzucało mnie od "Stranger Things", była owa popkulturowa nadświadomość. I choć oglądałem ten serial z niekłamanym zaciekawieniem, nie potrafiłem patrzeć na niego inaczej niż jak na spacer po rekwizytorium, gdzie trzyma się w gablotach nie swoje wspomnienia. Kiedy poczucie nowości trochę uleciało, drugi sezon boleśnie obnażył scenariuszowe braki, ale serial powrócił na dobre tory dzięki niezłemu trzeciemu, mimo że opartemu na fajerwerkowym efekcie. Czwarty za to ogląda się świetnie, bo mamy tu do czynienia z przekroczeniem pewnego Rubikonu - zarówno na poziomie charakterologicznym, jak i fabularnym.


Dzieciaki nie są już dzieciakami, a licealistami na kursie kolizyjnym z autorytetami, sympatiami, dotychczasowym życiem. Ale i dorośli nie mają łatwiej, choć akurat sceny skupiające się na próbach wyrwania Hoppera (David Harbour) z radzieckiego łagru na dalekiej Kamczatce, mimo okazjonalnego refleksyjnego monologowania o istotnie ojcostwa, są niewiele więcej niż akcyjno-komediowymi przerywnikami. Bynajmniej nie narzekam, bo Brett Gelman gra tutaj chyba życiówkę jako Murray, karateka i spec od teorii spiskowych. Znacznie ciekawsze są jednak zmagania grupy z Hawkins, teraz rozdzielonej, bo na końcu poprzedniego sezonu Byersowie i Jedenastka (Millie Bobby Brown) wyjechali do kalifornijskiego miasteczka Lenora Hills.

Dziewczyna stawia swoje pierwsze kroki na szkolnych korytarzach, co prowokuje przykre reakcje ze strony popularnych rówieśniczek Pozbawiona mocy, musi szukać źródeł swojej siły gdzie indziej. Jej chłopak Mike (Finn Wolfhard), który przylatuje na wybrzeże na ferie wiosenne, jest dla niej podporą jedynie nominalnie, bo nie ma zielonego pojęcia, jak bardzo Nastka cierpi. Prędko zawiązuje się jednak iście szpiegowska intryga i dziewczyna raz jeszcze okaże się kluczem do rozwiązania tajemnicy. O ile przypomni sobie to, co niegdyś od siebie odepchnęła, a co kilka lat temu wydarzyło się pod okiem doktora Brennera (Matthew Modine), pośród szpitalnych ścian laboratorium.


Byersowie (Noah Schnapp, Charlie Heaton), Mike (Wolfhard) i Argyle (Eduardo Franco), miejscowy dostawca pizzy oraz amator jointa, będą musieli popędzić jej na ratunek - nie mogę jednak zdradzić ani jak, ani dlaczego. Lista obostrzeń przesłanych prasie przez Netfliksa razem z przedpremierowym dostępem do sezonu jest na tyle długa i szczegółowa, że muszę pisać slalomem. Najciekawsze jest i tak to, co dzieje się tam, gdzie wszystko się zaczęło i gdzie zapewne się skończy. Hawkins raz jeszcze staje się bowiem miejscem, gdzie rozstrzygną się losy świata. Kolejna maszkara z Drugiej Strony to postać niczym ze slashera - i nie jest to przypadkowe skojarzenie, lecz coś, co wynika z twórczego zamysłu Dufferów. Główna oś fabularna skonstruowana jest bowiem niczym ejtisowy horror i nie jest to żaden skrót myślowy wygodnickiego recenzenta, lecz fakt. Monstrum wybija bowiem miejscową młodzież jeden po drugim, a Dustin (Gaten Matarazzo), Nancy (Natalia Dyer) i spółka prowadzą dochodzenie, aby oczyścić imię swojego nowego kolegi, oskarżonego o konszachty z diabłem metalowca Eddiego (Joseph Quinn), oraz zażegnać niebezpieczeństwo, które nadeszło z Drugiej Strony.


Pod koniec pierwszej połowy sezonu (dalszy ciąg poznamy dopiero na początku lipca) wszystko pięknie się zaplata. Gatunkowa konsekwencja się opłaciła, bo bodaj po raz pierwszy od swojego zarania "Stranger Things" wyrasta wysoko ponad pierwotne założenie. Nareszcie przestaje być remiksem, odkurzonym eksponatem i reminiscencją minionego. Staje się pełnoprawnym dziełem, nie tylko czerpiącym kreatywnie z dobrodziejstwa lat osiemdziesiątych, ale znajdującym swój język. Świetny jest chociażby pomysł na to, żeby dzieciaki interpretowały dziejące się wydarzenia przez pryzmat gry fabularnej, tłumacząc sobie świat, do którego kazano im nagle dorosnąć, przy użyciu klucza wyobraźni. Po niedawnej szkolnej masakrze w USA złowieszczo wybrzmiewa naniesienie serialowych zdarzeń na tło tak zwanej "satanic panic", kiedy to za wszystko, co złe, oskarżano gry, komiksy i muzykę. Czuć też te trzydzieści baniek wydanych na każdy odcinek: telewizja rzadko wygląda aż tak przystojnie.

I powiem jeszcze, że gdybym znał całość, a druga część sezonu okazała się równie dobra, co pierwsza, dałbym pewnie dziewiątkę. Ale niech poniższa ósemka będzie wyrazem mojego docenienia tego, co udało się braciom Duffer osiągnąć. Koniec fantazjowania o dzieciństwie. Dorośnijcie, i to natychmiast. Na raz, dwa…
1 10
Moja ocena sezonu 4:
8
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
[center]Uwaga! W poniższym tekście mogą pojawić się fragmenty ogólnie uważane za spoilery. Strzeż... czytaj więcej
Platforma Netflix w ciągu ostatnich kilku lat zrewolucjonizowała kanały dystrybucji programów i seriali... czytaj więcej
Chyba każdy z nas marzył o świecie magicznym, w którym mógłby stać się bohaterem i stawić czoła... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones