Recenzja Sezonu 4

The Umbrella Academy (2019)
Peter Hoar
Andrew Bernstein
Elliot Page
Tom Hopper

Parasolki z Cronenberga

Najnowsza odsłona przygód rodzeństwa Hargreeves liczy tylko sześć odcinków, podczas gdy każdy poprzedni sezon składał się z dziesięciu epizodów. To odczuwalna zmiana - wątki są prezentowane
Parasolki z Cronenberga
źródło: Materiały prasowe
Ekranizując komiksowy pierwowzór, Steve Blackman i Jeremy Slater odcisnęli swoje piętno na "The Umbrella Academy". W pierwszym sezonie przytemperowali szaleństwo oryginału (cała historia o wieży Eiffla trafiła do kosza), stawiając na rozwój bohaterów i tragiczny rys ich wzajemnych relacji. Sezon drugi był luźno inspirowany wątkami z komiksu "Dallas" (orbitując wokół zabójstwa J.F. Kennedy’ego), zaś trzeci z oryginału brał jedynie miejsce akcji (Hotel Oblivion). Najnowsza odsłona przygód rodzeństwa Hargreeves jest całkowicie autorską wizją Blackmana, bo Gerard Way i Gabriel Bá nie stworzyli kolejnych komiksów. Jak showrunner poradził sobie bez materiału źródłowego?
  
Czwarty sezon "The Umbrella Academy" rzuca bohaterom nowe wyzwania. Spotykamy ich po sześciu latach, gdy - pozbawieni mocy w obcej linii czasowej - próbują ułożyć sobie normalne życie. Wychodzi różnie. Luther (Tom Hopper) zarabia jako tancerz erotyczny, Ben (Justin H. Min) właśnie wyszedł z więzienia, Viktor (Elliot Page) prowadzi bar w Kanadzie i unika kontaktów z rodziną. Alison (Emmy Raver-Lampman) gra w reklamach, następstwem trzeźwości Klausa (Robert Sheehan) jest postępująca paranoja, a Piątka (Aidan Gallagher) tropi wyznawców teorii spiskowych na zlecenie CIA. Diego (David Castañeda) i Lila (Ritu Arya) stawiają czoła kolejnym małżeńskim kryzysom, próbując wychowywać dzieci. Gdy na ich drodze stanie szalone małżeństwo (Nick Offerman i Megan Mullally), bohaterowie znów będą musieli działać wspólnie. Zyskają także szansę na odzyskanie supermocy i okazję, by ponownie uratować świat. A może przyczynią się do jego zagłady? Zdania są podzielone.


Najnowsza odsłona przygód rodzeństwa Hargreeves liczy tylko sześć odcinków, podczas gdy każdy poprzedni sezon składał się z dziesięciu epizodów. To odczuwalna zmiana - wątki są prezentowane pospiesznie, jakby twórcy bali się, że nie zdążą upchnąć w finale wszystkiego, co wymyślili. Jednocześnie czuć, że formuła tego szalonego superbohaterskiego widowiska się powoli wyczerpuje. Fabuła pozbawiona podpory w postaci komiksu jest mniej zajmująca i nawet mimo ograniczonego metrażu upchnięto tu sporo scenariuszowej waty (przedostatni odcinek niemal w całości skupia się na wątkach pobocznych, odwlekając finał - tego typu retardacja ma sens, ale nie w przypadku, gdy ewidentnie czuć pośpiech gdzie indziej).

Wizja dysfunkcyjnej rodziny superbohaterów oraz kilka przegiętych akcji nie robią dziś takiego wrażenia, jak w momencie premiery pierwszego sezonu - tym bardziej, że konkurencja w postaci "The Boys" paltofrmy Prime Video wysoko postawiła poprzeczkę w kwestii epatowania przerysowaną brutalnością. Czwartemu sezonowi nie pomaga ani rwane tempo, ani fabularna powtarzalność - znów mamy tu supermoce jako źródło traumy, konfrontację z przemocowym ojcem i przesłanie, że w kupie - tzn. w rodzinie - siła. Na pierwszy plan wysuwa się związek Lili i Diego, czyli dość standardowe kłopoty małżeńskie, które po kolei odhaczają obowiązkowe punkty schematu tego typu wątków. Cierpią na tym inni bohaterowie - zwłaszcza Luther, na którego zabrakło pomysłu, więc został drużynowym głupkiem i wątpliwej jakości elementem komicznym.


Na pierwszy rzut oka finałowy sezon "The Umbrella Academy" powinien zadowolić fanów serii. Jest tu przecież wszystko, co działało poprzednio - wystawione na próbę relacje rodzinne, szalone teorie spiskowe, groteskowy klimat i szczypta emocji, od których serce potrafi zabić szybciej. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że to powtórka z rozrywki. Momentami kreatywna (wątek czasoprzestrzennego metra, twist z nowymi supermocami), chwilami dająca sporo frajdy (Nick Offerman i Megan Mullally szarżują aż miło, jakby znów byli razem na planie "Parks and Recreation") i całkiem spektakularna (body horror w rozmiarze XXL z finału nie bierze jeńców). Ale zarazem pełna problemów, zmarnowanych szans i niespełnionych obietnic.

Dużo narzekam, bo nowy sezon serialu Blackmana powtarza problemy finału "Gry o tron" - tam też nagle showrunnerzy musieli sobie poradzić samodzielnie i okazało się, że wszystko, co genialne, brało się z literackiego pierwowzoru. Bez niego twórcy zawiedli. I tutaj ma się wrażenie, że najnowsze przygody Parasolek to zaledwie cień serialu, który pokochaliśmy. Mimo kilku dobrych pomysłów, realizacyjnej sprawności oraz powrotu bohaterów, których od 2019 roku zdążyliśmy zwyczajnie polubić, finał "The Umbrella Academy" pozostawia niedosyt, bo nie wytrzymuje porównania z trzema poprzednimi sezonami. Może w jakiejś alternatywnej linii czasowej twórcy poradzili sobie z tym zakończeniem lepiej. Szkoda, że się o tym nie przekonamy.
1 10
Moja ocena sezonu 4:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W przeciągu ostatnich lat oglądanie latającego faceta w czerwonych gaciach przestało być wstydliwym... czytaj więcej