Jestem po pierwszym odcinku i serial nie zwalił mnie z nóg. Odcinek w zasadzie cały przegadany,
nic sie praktycznie nie działo. Cały serial jest zrobiony w tym samym klimacie, czy to tylko ten
początek jest taki smętny?
To, że Ty się z jakąś spotkałeś, to też jest błąd argumentacyjny. Musielibyśmy ustalić prawdopodobieństwo. Mi się wydaje nikłe, Tobie inaczej, nie dojdziemy tu do porozumienia, więc ok. w tym punkcie zgodzę się, że tak mogło być.
BTW. Cioran to idiota. Załosne indywiduum, które dawno powinno zdechnąć. Żałuję, że go czytałem i kiedyś mnie nawet podniecał. To jest rak słabości. Rust raczej nie sprawia takiego wrażenia. Znowu sprzeczność.
I owszem - kwestia istnienia detektywa-filozofa-poety jest nie tylko dyskusyjna, to jest objaw skrajnej tępoty scenarzysty. Cioran, to rozgadane nic, które nie umie się wyleczyć z własnej depresji. Nicość leżąca na łóżku i roztrząsająca własny stan bycia błaznem. Możesz sobie to nazywać lirycznym. Dla mnie to jest żalosne.
lostinspace nie chcesz , nie oglądaj, ale i nie zanudzaj tymi smętami serial jest rewelacyjny jeśli wolisz np.niewolnice isaure to też nic mi do tego ile ludzi tyle gustów piszemy czy sie podoba lub nie i krótko sumujemy a odwoływanie sie do filozofii i metafizyki i nie wiem do czego jeszcze jest bez sensu. dla mnie klasa sama w sobie pod każdym względem
BTW. Cioran to idiota. Załosne indywiduum, które dawno powinno zdechnąć. Żałuję, że go czytałem i kiedyś mnie nawet podniecał. To jest rak słabości. Rust raczej nie sprawia takiego wrażenia. Znowu sprzeczność.
I owszem - kwestia istnienia detektywa-filozofa-poety jest nie tylko dyskusyjna, to jest objaw skrajnej tępoty scenarzysty. Cioran, to rozgadane nic, które nie umie się wyleczyć z własnej depresji. Nicość leżąca na łóżku i roztrząsająca własny stan bycia błaznem. Uosobienie melancholii definiowanej jako widzenie świata jako straty, przegranej, straconego.
Możesz sobie to nazywać lirycznym. Dla mnie to jest żalosne. To jest kompletne oderwanie refleksji od rzeczywistości. I znowu wraca zarzut Marty'ego (niezdolność odróżnienai idei od faktu, czyżby nas scenarzysta sam się z czegoś literacko leczył?). Dochodzę do wniosku, że może - w istocie - ten serial to jakaś zabawa literacka. Ale jeśli tak - to tym bardziej nim gardzę, bo dawno wyleczyłem się z literatury. Literatura, szczególnie ta niby bardziej piękna (Conrada bym tu nie zaliczył, Ciorana owszem) - w przeciwieństwie do nauki - to jest rzecz dla błaznów. Rozdwajanie włosa na czworo. To niczego nie uczy. To tylko sprowadza na człowieka słabość i prymitywizm (w całej swojej sublimacji) myśli.
"To, że Ty się z jakąś spotkałeś, to też jest błąd argumentacyjny. Musielibyśmy ustalić prawdopodobieństwo. Mi się wydaje nikłe, Tobie inaczej, nie dojdziemy tu do porozumienia, więc ok. w tym punkcie zgodzę się, że tak mogło być." Tyle, że ja nie stawiam tezy o braku możliwości dojścia do tego konkretnego wniosku przez prostytutkę. Owszem, pełne rozeznanie, prawomocność przyniosłaby dopiero statystyka i analiza.
"Cioran to idiota. Załosne indywiduum, które dawno powinno zdechnąć. Żałuję, że go czytałem i kiedyś mnie nawet podniecał. To jest rak słabości. Rust raczej nie sprawia takiego wrażenia. Znowu sprzeczność." Z tego typu osobistymi odczuciami, osądami (x jest idiotą, y to kretyn) wolę nie dyskutować, bo w zasadzie nie ma nad czym. "Rak słabości" czy może "destruktor pozorów"? Wydaje mi się, że Cioran nie narzucał nigdy konkretnego rozwiązania, konkretnej drogi czytelnikowi (sam był miotany sprzecznościami). Posiadanie poglądów o zabarwieniu nihilistycznym nie musi pociągać za sobą (być może paradoksalnie) przyjęcia postawy wyzutej z wszelkiego działania. Lektura tekstów Emila ponoć wymaga dojrzałości. Ty w pewnym sensie jesteś tego przykładem, skoro zrobił kiedyś na tobie jakieś wrażenie, ale przy tym najwyraźniej nie osłabił twojego ducha.
"Cioran, to rozgadane nic, które nie umie się wyleczyć z własnej depresji. Nicość leżąca na łóżku i roztrząsająca własny stan bycia błaznem. Uosobienie melancholii definiowanej jako widzenie świata jako straty, przegranej, straconego." Dalej, wypadałoby zaprezentować jakieś argumenty potwierdzające twoje twierdzenia. Również, w melancholii tkwią dwie potencje: rezygnacja i pociecha. Stąd, wybór dalszej drogi zależy od nas samych.
"Możesz sobie to nazywać lirycznym. Dla mnie to jest żalosne. To jest kompletne oderwanie refleksji od rzeczywistości." To zależy czy akceptujesz czy nie po-Bergsonowską koncepcję intuicyjnego dotarcia do istoty. Jeśli tak, wtedy introspekcyjne, specyficzne wyczucie, będzie właśnie dotarciem do tego co rozumiesz jako rzeczywistość, a nie zwykły fenomen.
"Dochodzę do wniosku, że może - w istocie - ten serial to jakaś zabawa literacka." Trudno nie uniknąć takiego wniosku, jeśli autor scenariusza jest pisarzem. Sam serial może być dość niezłym przykładem zjawiska intertekstualności.
"Literatura, szczególnie ta niby bardziej piękna (Conrada bym tu nie zaliczył, Ciorana owszem) - w przeciwieństwie do nauki - to jest rzecz dla błaznów. Rozdwajanie włosa na czworo. To niczego nie uczy. To tylko sprowadza na człowieka słabość i prymitywizm (w całej swojej sublimacji) myśli." Kwestia twojego rozumienia "literatury", kwestia definicji "literatury". Bez tego doprecyzowania, uściślenia myśli dalsze zdania są niejasne. W nawiasie dodam tylko, że sztuka jakkolwiek rozumiana, nie ma wcale za zadanie czegokolwiek uczyć, ani nie musi służyć na dworze "przekazu".
Człowieku, koniecznie skorzystaj z mojej powyżej rady i poczytaj sobie - w przekonaniu, że będzie setna rocznica - polecaną książkę. Albo widzę dla Ciebie inne wyjście - spróbuj swoich sił w matematyce (matematykiem, o ile nie jesteś, już nie zostaniesz, ale myślenie ścisłe pomaga -- tylko, że teraz pewnie na Ciebie spadnie jak grom z jasnego nieba i się przestraszysz swoich niezdolności; to zadziwiające jak humanistyka potrafi otępić). Nie widzę dla Ciebie innej możliwości wyjścia z błędnego koła przeintelektualizowania i życia we własnych (i zapożyczonych) rojeniach, w kompletnym oderwaniu od tego jak rzeczywistość wygląda, niż właśnie takie działania. Ewentualnie spakuj plecak i wybierz się na pół roku do Amazonii. Bzdury jakie Ty wygłaszasz... cóż, to ja z okresu studiów na FP kilkadziesiąt lat temu. Na szczęście zostawiłem to za sobą.
PS. Żeby nie było - kierunki ścisłe myślenia, też potrafią człowieka wyrzucić w kosmos rojeń. Po prostu trzeba żyć. Intelektualizm jest kłamstwem, takim czy innym. Sprawia, że zaczynasz bredzić. Chyba, że przypadkiem naprawdę twardo chodzi po Ziemi (to nie Twój przypadek).
Spróbuj zrozumieć rzecz jedną na początek - Cioran to są czyste brednie. Przestań żyć słowem. Zacznij - otoczeniem. Dotknij pierwszy raz od dłuższego czasu myszki od komputera. Naprawdę jej dotnij, poczuj. A dalej to już sobie myśl sam. Żyjesz w totalnym matrixie i tak też odbierasz filmy pisane przez takich samych matrixowców.
1. Więcej w twoich postach jest emocji od treści. Wystarczająco potwierdza to "quasi - aforystyczny" styl.
2. Pisałem o związku między postawą Rusta a filozofią Ciorana. O tym, jak duży wpływ mógł mieć Emil na scenarzystę, gdy ten pisał scenariusz. Twoje wycieczki osobiste są nieuzasadnione z prostego powodu. Nie masz wystarczających podstaw do tego, by uważać, że znasz moje osobiste poglądy. Od kiedy prezentowanie konkretnych stanowisk implikuje konieczność ich wyznawania? Czy jak napiszę o związku "Detektywa" czy samej postaci Rusta z Russelem, to od razu jestem zwolennikiem filozofii analitycznej? Przy okazji powinienem pogratulować ci niesamowitych zdolności psychoanalitycznych.
3. Prezentujesz klasyczne przeświadczenie (cechujące ignorantów zresztą) o tym, że to właśnie twój pogląd jest poglądem absolutnym, tym, który dotknął "prawdy".
4. Zarzucasz mi "życie we własnych i (zapożyczonych) urojeniach), a sam operujesz słowami-kluczami (np. "rzeczywistość", "literatura"), których albo nie potrafisz, albo nie chcesz zdefiniować (co stanowi początek jakiejkolwiek sensownej dyskusji).
5. Oszczędź sobie pseudo-pedagogicznej postawy, która przede wszystkim zdaje się, służy tylko i wyłącznie łechtaniu swojego ego.
Dobra. Specjalnie coś dla Ciebie. Broniącego Ciorana - czego może nie zauważyłeś. W tej chwili w Bangladeszu sytuacja wygląda następująco. Kolejne tereny są zalewane. Miliony osób uciekły na północ. Tysiące poniosły śmierć. Do 2050 roku uważa się, że od kilkunastu milionów, do nawet 50 milionów osób będzie musiało opuścić swoje domy. Matki sprzedają dzieci do niewolniczej pracy, żeby rodziny mogły się utrzymać. Dzieci tracą rodziców, rodzice dzieci.
A Twój Cioranik, literacki, leży sobie na kanapie, usycha z melancholii i daje możliwości (jak to piszesz). Ty jesteś nietomny rzeczywistości. Z takimi Cioranami są dwie możliwości: leczyć, jeśli są chorzy, obić mordę w każdym innym względzie, a jak nie pomoże - ubić. Zajebać typa bez skrupułów. Ty tego po prostu nie rozumiesz. Bo żyjesz w książeczkach.
I dlatego też cenisz ten serial. Ty nie odwracaj kota ogonem, że nie podzielasz poglądów. Jeśli w ogóle dajesz jakiekolwiek szanse takim poglądom w obliczu tego jak wygląda realny świat, to jesteś pseudo-intelektualnym kotkiem na kolankach Ciorana. I właśnie tego - zdaje się - nie pojmujesz. Nie pojmujesz tego, jak jesteś fałszywy. I jakie bzdury cenisz. Jakim debilizmom dajesz szansę i jeszcze nazywasz ich eksploerację genialną.
Ten serial jest po prostu czystą sztucznością. W najgorszym możliwym znaczeniu tego słowa. Nie eksperymentu myślowego - który ma odkryć coś prawdziwego (jak w science-fiction), tylko onanizmu niedorzecznymi teoriami.
Ja nie przychodzę na to forum poważnie dyskutować z ludźmi. Tu nie ma poważnych ludzi. Po prostu. Jesteś tego kolejnym przykładem. Jak podniesiesz nos z nad teoryjek, to możemy poważnie podyskutować - tylko, zauważ, wówczas nie będziemy mieli jak mówić o tym filmidle, czyż nie? A dlaczego tak jest?
1. Za wszelką cenę imputujesz mi nihilizm, starasz się kreślić mnie jako Cioranistę. Już wcześniej wspomniałem, że to zwyczajna bzdura. Inny przykład: gdy biorę udział w dyskusji nad istnieniem Boga, jeśli uznam za fałszywe, bądź niepoprawne czy niepełne pewne kontrargumenty (albo jak ty byś powiedział: "bronię Boga") - znaczy jestem teistą?
2. Sprecyzujmy, Cioran owszem leży i usycha, ale najprawdopodobniej z tego powodu, że nie żyje.
3. "W tej chwili w Bangladeszu sytuacja wygląda następująco. Kolejne tereny są zalewane. Miliony osób uciekły na północ. Tysiące poniosły śmierć. Do 2050 roku uważa się, że od kilkunastu milionów, do nawet 50 milionów osób będzie musiało opuścić swoje domy. Matki sprzedają dzieci do niewolniczej pracy, żeby rodziny mogły się utrzymać." Wiesz co jest zabawne? Że to co piszesz, w żaden sposób nie kłóci się z nihilizmem! Wręcz mógłby być dowodem popierającym egzystencjalny pesymizm, udowadniającym, iż ta postawa dotyka sedna rzeczy! Czyż to nie przykład ujawniający nędzę, absurdalność, kruchość, nietrwałość, brak nadziei w życiu? Tutaj zarówno sytuacja w Bangladeszu, jak i zespół negatywnych przekonań odsłaniałyby tą samą "prawdę" nędzy losu, życia itd.
4. Taki nieco-Kallikles wyziewa z tego co piszesz.
5. Niesamowite jak odszedłeś od głównego tematu. Próbujesz promować myślenie, a następnie popisujesz się ideami instynktownego, impulsywnego i prymitywnego działania.
Cioran leży i usycha w swoich tekstach. I próbuje zarazić tym innych. Nie znajduję żadnego powodu dla którego napisał co napisał, to jest literatura szkodliwa (chyba że - jak napisałeś - ma się odpowiedni dystans). Czy "destruktor pozorów"? Po kim? Jakie pozory chciał zniszczyć? Co nowego niby chciał powiedzieć po Nietzschem, czy Freudzie? Po co? Po jaką cholerę niszczyć pozory? Ślepy był do czego zabawy w niszczenie pozorów doprowadziły w XX wieku?
Nie, nie akceptuję Bergsonowskich introwertyzmów. Eksploracja siebie, zbyt głęboka, to droga do śmierci duszy. Jeśli więc Cioran znalazł jakąś prawdę - to tę właśnie. Że sam się - bezmyślnie - uśmiercił. To jest logicznie oczywiste. Zawsze musi istnieć jakaś podstawa. Jeśli każdą podstawę zaczyna się podważać, wnosi się w siebie nihilistyczną pustkę. To jest właśnie owe zrzucanie kurtyny przez mistrzów podejrzeń - samemu coś zabić, a potem ogłosić, że tego nie ma. Swego czasu czytałem relację Ulama (wybitny polski matematyk), który opowiadał, że w bardzo młodym wieku zaczął się przyglądać swoim myślom chcąc zrozumieć swoje procesy myślowe. I dodał po chwili - oczywiście, nawet w tym młodym wieku zdawałem sobie w pełni sprawę z niebezpieczeństwa nadmiernego prowadzenia takich eksperymentów.
To co piszę o Bangladeuszu nie kłóci się z nihilizmem. Nie jest też jednak absolutnie żadną przesłanką do tego, żeby zostać nihilistą. Jest przesłanką do tego, żeby żyć i działać. O Bangladeszu piszę dlatego, że zaczęło mnie w tym wątku wkur*** podejście typu: czy racja to, czy nie racja, że sens jest czy go nie ma, że tragedia, czy nie-tragedia. A może warto by coś zrobić? Piszę o tym dlatego, że - moim zdaniem - ten film niczego wartościowego nie uczy, dla mnie nie był też wartościową rozrywką. Nic więc nie daje, ale grozi, że zasieje zwątpienie. Jakież to typowe dla zachodniej cywilizacji, nie? Rozpaczać na światem nad miską pełną zupy, potrącać struny swojej wrażliwości i okrzykiwać kolejne arcydzieła i geniuszy. Sorry, ale jakoś mnie to dziś uderzyło w tej dyskusji, szlak mnie zaczął trafiać.
Nie próbuję promować myślenia. Przeciwnie - w tym wątku próbuję promować niemyślenie. O pewnych rzeczach nie warto myśleć, pewne tematy są bezpłodne, a nawet niebezpieczne, straciłem wiele lat życia przez takie humanistyczne rozważanka, a ten film je uosabia. Kolejne "arcydzieło" - wystarczy popatrzeć na oceny. Co się do cholery z ludźmi dzieje. Wczoraj probowałem obejrzeć filmy dokumentalne - okazało się, że nie tworzy się już obecnie takich rzeczy (to co udało mi się znaleźć nie można określić mianem filmu dokumentalnego).
Sedna rzeczy nikt jeszcze nie dotknął. I najpewniej nigdy nie dotknie. A jeśli nawet dotknął, to nie mógł o tym wiedzieć. I to jest jedyne warte uwagi sedno rzeczy. Życie natomiast mamy jedno. Szkoda czasu je tracić na Cioranów, chyba, że z ciekawości i z dystansem.
A odnosząc się w końcu do filmu - co mnie obchodzi, że mamy tam Ciorana. Czy przez to film detektywistyczny stał się lepszy? Czy może raczej przeciwnie? Stał się kolejną postmodernistyczną zabawą odwołaniami, czy - dla mnie - totalną stratą czasu.
Uporządkowując to wszystko.
1. Powodem, dla którego w ogóle wspomniałem o Cioranie (co zresztą rozpoczęło fale twoich ataków i bardzo sugestywnych stwierdzeń na temat mojej osoby), była chęć uzasadnienia określonego zachowania postaci. Uznałeś, że główny bohater szafuje sztucznymi odzywkami w byle jakich sytuacjach. Sedno w moim kontrargumencie nie tkwiło w filozofii Ciorana, ale w konieczności tzw. uzewnętrznienia się(moja pierwotna myśl). Same skrajnie przykre, "egzystencjalne" doświadczenia (a dalej: depresja) wywarły tak mocny wpływ, iż nie mógł powstrzymać wypływającej z niego ekspresji myśli, uczuć itd. I teraz, co ma do tego Cioran? Ano, że w "Na Szczytach Rozpaczy", opisuje właśnie taki podobny stan, zwany przez niego stanem lirycznym (posłużyłem się cytatami w celu wyjaskrawienia podobieństwa). Nastąpiło więc u mnie oczywiste skojarzenie! A skoro występuje takie podobieństwo, zaś sam główny bohater czasem cytuje dokładnie inne fragmenty z dzieł rumuńskiego filozofa, to mam podstawy do tego, by sądzić, że scenarzysta budując Rusta, był pod silnym wpływem konkretnych idei piewcy nihilizmu. I tyle.
Dalej to ty lekko zmieniłeś przedmiot dyskusji, czyli zamiast skupić się na serialu, przeszedłeś na Ciorana, imputując mi nihilizm, oraz przypisując tożsamość poglądów, fałsz etc. Odpowiedź na każde pytanie z nim związane, stanowiłaby tylko kolejny bodziec dla ciebie do przyklejenia mi konkretnej łatki. Sam często bronię jakiejś tezy, ale nie ze względu na jej pokrycie z moim "światopoglądem", tylko na przeczucie niepoprawnej, niesłusznej, czy dziurawej argumentacji. Nie przepadam też za nazywaniem kogoś "idiotą".
2. We fragmencie, w którym mówisz o rzeczywistości, zwróciłem uwagę na Bergsona, bo to był przykład wielości interpretacji dotyczących istoty "rzeczywistości", i dlaczego akurat twoje podejście nie musi być tym najsłuszniejszym. Nigdzie nie mówiłem, że to jedyne wytłumaczenie, ani, że sam reprezentuję intuicjonizm esencjalny.
3. Zadaniem filozofa jest m.in. niszczenie wszelkich podstaw, które to tymi podstawami jedynie wydają się być. Jeśli żadna z podstaw nie stanowi właściwej, ostatecznej odpowiedzi - cóż, niektórzy zatrzymają się przy "nihilistycznej pustce", niektórzy pójdą dalej - choćby w skok wiary, heroizm etyczny itd.
4. Pod niemal każdym nowym serialem (i nie tylko), pojawiają się głosy, posty ogłaszające nowe arcydzieło. Taka tendencja, nic nie poradzisz.
5. "Sedna rzeczy nikt jeszcze nie dotknął. I najpewniej nigdy nie dotknie. " Niewątpliwie.
"A jeśli nawet dotknął, to nie mógł o tym wiedzieć" Gorgiasz? (bardzo nihilistyczny punkt wyjściowy)
"Szkoda czasu je tracić na Cioranów, chyba, że z ciekawości i z dystansem." I o tym mówiłem. O dystansie i ciekawości.
6. "A odnosząc się w końcu do filmu - co mnie obchodzi, że mamy tam Ciorana. Czy przez to film detektywistyczny stał się lepszy? Czy może raczej przeciwnie? Stał się kolejną postmodernistyczną zabawą odwołaniami, czy - dla mnie - totalną stratą czasu." Dla ciebie strata czasu. Dla mnie serial był przyjemną (nieogłupiająca zupełnie, choć niespecjalnie wymagającą) rozrywką, a przy tym stanowi niezły przykład intertekstualności, dialogowości różnego rodzaju sztuk - czyli zagadnień, które należą do sfery moich zainteresowań. Abstrahując, to sama obecność cytatów Ciorana może być po prostu miłym, ciekawym smaczkiem.
7. Niemniej, twój zarzut o nikłym przetworzeniu pierwotnego materiału (czyli całej maści cytatów) jest jak najbardziej trafny, i trudno byłoby mi się z tym nie zgodzić.
1. Te ataki wynikły w dużej mierze z tego, że pomyliłem Cię z Pegazem i nagle ktoś po całej dyskusji w której utrzymywałem stanowisko wlepiania tekstów z różnych dzieł, z którym interlokutor się nie zgadzał, obraca pozycję o 180 stopni i zaczyna mówić o Cioranie. Niemniej jednak - to nie jest żadne usprawiedliwienie, a raczej problem ze mną. Przepraszam za te zachowanie.
Cóż, pisałem już wcześniej, że zachowanie Rusta jest dość typowe dla pewnych przypadków depresji lub nerwicy. Także zgadza się to z obserwacją Ciorana. To jednak kolejna rzecz, która mnie zirytowała. Nie widzę najmniejszego sensu w poetyzacji choroby. Uważam, że samo takie podejście jest jej kolejnym objawem.
Mamy to u Ciorana, ale mamy to również w tym filmie (i wielu innych). Zauważ, że mimo pewnej dyskusji z poglądami Rusta obecnej w tym serialu, ogólnie sugeruje się, że chorobliwość jest m.in. skutkiem inteligencji, przejawem geniuszu. Otóż o ile raczej trafne jest dopatrywanie się związku między wyjątkowo wysoką inteligencją, a arogancją, co wynika z nabytego poczucia wyższości, o tyle związki chorób psychicznych (depresji, nerwic, schizofrenii) są raczej mitem. Występuje raczej odwrotna korelacja statystyczna. Chorują częściej osoby mniej inteligentne (co oczywiście nie oznacza, że nie może zachorować geniusz).
Ponadto, jakoś mnie nie przekonała ta wyjątkowa inteligencja Rusta. W istocie mamy więc mylenie arogancji, bezczelności, stanów depresyjnych oraz cynizmu, z inteligencją. To nie jest pierwszy film, który coś zbieżnego sugeruje. Uważam to za niebezpieczne i niedorzeczne mylenie pojęć.
2. Zmyślać sobie można różne rzeczy. To szczególnie typowe dla filozofów.
3. Zadaniem filozofa jest poszukiwanie prawdy. Niestety, od długiego już czasu zadanie to przejęła nauka, a filozofie tak się nie mogą z tym pogodzić, że zaczęli wymyślać kosmiczne brednie byle uzurpować sobie prawo do dalszego ustanawiania jakichś "prawd". Np. źródłowy błąd logiczny skrajnych sceptycyzmów jest znany od wieków. Sprzeczność logiczna głoszenia prawdy, że prawda nie istnieje. Tymczasem większość współcześnie modnych nurtów nie zajmuje się właściwie niczym innym, jak udowadnianiem ludziom, że prawda nie istnieje. Filozofia upadła i zmieniła się w sztukę gadających do siebie ignorantów, rozpływających się np. nad swoim przekonaniem, że skoro prawda w istocie nie istnieje, to ich myślenie nie jest w niczym gorsze, niż fizyki teoretycznej.
4. Ale to jest przerażające.
5. Nie uważam, że jest to nihilistyczny punkt wyjścia. Przeciwnie - uważam, że istnienie tajemnicy jest jedynym powodem, dla którego człowiek nie stacza się w nihilizm i cynizm. Łatwo to sobie zobrazować. Wyobraź sobie ludzkość, która poznała ostateczną prawdę Wszechświata - jest w pełni naturalistyczny i kropka. Zna już wszystkie prawa rządzące światem. Wyobraź sobie pustkę życia jaka musiałaby wówczas nastąpić.
6. Cóż, intertekstualność jest ciekawa, ale tylko wówczas, kiedy nie podważa podstawowych zasad sztuki. W tym wypadku podważyła. Od nikłego przetworzenia materiału, które czyni postacie sztucznymi, a dialogi pretensjonalnymi, po kompletne rozłożenie zasad pisania kryminału.
Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale twórcy obiecywali, że nie będziemy mieli do czynienia z kolejnym filmem, w którym właściwie scenarzyści sami nie wiedzą do czego zmierzają, tworzą kolejne zawiłości, a potem - na koniec - wszystko to rozpada się jak domek z kart. Tymczasem właśnie taki film otrzymaliśmy! Zagadkę bez rozwiązania. Kosiarz trawników jako rozwiązanie sugerowanych wcześniej wątków? Serio? Tworzył sektę, organizował spotkania, przeprowadzał rytualne mordy, stał za tym, że ludzie z przerażaniem wpadają w trans i wypowiadają krztusząc się jakieś słowa itd.? Nie bądźmy śmieszni. Film nie odpowiedział na 90% pytań. Już nie mówiąc o tym, że rozwiązanie kolejnych etapów śledztwa następowało na zasadzie odgórnych objawień. Zaprzeczono podstawowym zasadom kryminału. I po co? Bo scenarzysta skupił się na popisie znajomością literatury. To jest żałosne. I żadna intertekstualność tego nie ma prawa ratować - nie ma, bo to miał być film, ale nie zabawa teoretyczna dla osób zainteresowanych (takich jak Ty).
A dlaczego tak jest? Odpowiem. Dlatego, że serial w rodzaju Star Treka (science fiction) ma miliard razy więcej do powiedzenia odnośnie rzeczywistości, prawdziwych wyborów, prawdziwych tragedii, prawdziwych dylematów (i to będąc całkowicie przegadanym i abstrakcyjnym), niż to filmidło zwane True Detective, które eksploruje nie rzeczywistość, lecz zachodni onanizm fikcyjnymi problemami wywiedzionymi z naciąganych filozofii, które Ty, jak widać, cenisz (choćbyś się z nimi nie zgadzał). Zaczynam gadać jak socjalista, chociaż mam poglądy prawicowe i liberalne, ale najwidoczniej nie ma wyjścia. Jakaś doza socjalizmu musi się rodzić z takiego oderwania od rzeczywistości (które zresztą uwielbiali Niemcy - zajrzyj w historię). Obawiam się, że powtarzamy na nowe sposoby - a nawet w ramach sprzeciwu - te same głupoty. To jest szokujące, żeby Star Trek, rzecz dziejąca się setki lat w przyszłość na statkach kosmicznych latających z prędkością nadświetlną po galaktyce zaludnionej przez setki ras, był rozsądniejszy i niepomiernie głębszy, niż serial pretendujący do miana intelektualnego zobrazowania jakichś rzeczywistości. Bo jedyne co eksploruje, to puszałkowate pseudo-filozofie zachodu, filozofie nastolatków z za dużym kieszonkowym.
Odpowiedź masz powyżej.
"serial pretendujący do miana intelektualnego zobrazowania jakichś rzeczywistości. Bo jedyne co eksploruje, to puszałkowate pseudo-filozofie zachodu, filozofie nastolatków z za dużym kieszonkowym." Pozwolę przytoczyć swoją wcześniejszą wypowiedź - <<Sam serial nie rości sobie prawa do bycia video-traktatem filozoficznym. Rust nie wygłasza żadnej specjalnie oryginalnej myśli, a strzela często cytatami, bądź parafrazami. Zagadnienie zła jak dla mnie, jest niestety zbyt pobieżnie potraktowane. Zbyt uproszczone. Niemniej jednak, widowisko nie stara się zrobić z widza totalnego głupca, straszliwie wciąga, fascynuje i połyka klimatem, a może nawet kogoś zachęci do zgłębienia, zapoznania się z zagadnieniami kochanej "Sofii">>.
I masz rację, twoje ostatnie zdanie idealnie wybrzmiewałoby w ustach marksisty.
Powiedz mi -- oglądałeś Star Trek: The Next Generation? To jest serial uważany za przegadany, kiczowaty, abstrakcyjny, naciągany, marksistowski... I słusznie. Bo taki jest. Abstrakcyjne rozumowania są typowe dla sci-fi, kicz wówczas rządził telewizją (a szczególnie sci-fi), gadek tam jest mnóstwo, a często pompatycznych, przegadanych i pretensjonalnych, główny twórca miał poglądy oświeconego humanizmu, a więc sporo czerpiące z marksizmu (wbrew pozorom). Jednocześnie jest jakoś tak, że wyjątkowo rzadko zdarza mi się oglądać głębsze i inteligentniejsze seriale, niż ST:TNG. A już ostatnio mam wrażenie, że mimo postępu w finansach, doskonałej gry aktorskiej, efektów, kręcenia wreszcie wszystkiego w prawdziwym plenerze mam poczucie większej sztuczności i pseudo-intelektualnej błazenady, niż w tym serialu science fiction z lat 80. Jak to jest? Może obejrzyj, ciekaw byłby zdania. Bo może to sentyment do czegoś co obejrzałem, kiedy jeszcze seriale mogły mnie czegoś nauczyć? Nie wiem.
Jest jakoś tak, że mimo postępu techniki, seriale wydają mi się coraz głupsze. Zestawiam sobie np. takie True Detective z The Wire (imho - też przereklamowany) i zachodzę w głowę - jak ktoś zdrowy na umyśle może twierdzić, że to ten pierwszy jest lepszy i głębszy.
Zachodzę w głowę, jak można twierdzić, że serialem głębokim jest House, Lost, nBsg czy Breaking Bad (który lubię, uważam za znacznie lepiej zrealizowany, niż detektywa, znacznie lepiej poprowadzony, ale za serial czysto rozrywkowy i może właśnie dlatego - ewentualne pretensje, są bardzo delikatne)
Nie wiem, ja w życiu widziałem tysiące seriali i filmów (nie doszukuj się tego w moim profilu, mam w głębokiej dupie oceny na tym portalu) i powiem Ci, że True Detective jest naprawdę nisko w moim skromnym mniemaniu. Poniżej średniej. Zastanawiałbym się, czy nie postawić wyżej np. Xeny, czy Herculesa, jako mniej pretensjonalnych dzieł, będących tym czym mają być w swoim gatunku.
Istnieje np. pseudo-intelektualne przekonanie, że seriale kanapowe (sit-comy) to dół stawki. Jestem gotów bronić poglądu, że seriale w rodzaju: Seinfeld, Friends, Big Bang Theory (które na początku nie robiło na mnie dobrego wrażenia), Hotel Zacisze i wiele innych, są intelektualnie niepomiernie bardziej wysublimowane w swoich najgorszych chwilach, niż True Detective w najlepszych. Mowię to całkiem serio.
A Ty wreszcie w sumie przyznałeś, że w tym filmie intelektualnie nie ma zbyt wiele. Czyli wracamy do punktu wyjścia. Co jest poza tym. Otóż - intrygi nie ma, jest zepsuta deus ex machina i rozwiązaniami wziętymi z kapelusza. Śledztwa nie ma. Ciekawe - w serialu detektywistycznym. Więc co jest? Dla Ciebie - klimat. Dla mnie go nie ma. I napisałem Ci dlaczego. Dlatego, że ja te wszystkie niedoważone próby intelektualne widzę w każdym punkcie i co drugiej scenie. O co my więc się kłócimy? Wolałeś widzieć co innego, niż rzeczywisty obraz True Detective, samemu sobie dopowiedzieć coś do wzmianek jakie scenarzysta zapodał, i stąd - ten serial Cię chwycił. Ale to jest Twoje złudzenie, to nie jest prawda o tym serialu. Dałeś się nabrać jak widzowie Losta - położę kapeć w salonie, a Ty będziesz miał teorię i nazwiesz mnie geniuszem i mój serial genialnym. Prawda jest taka - baw się do woli. Ale nie wmawiaj innym, że w tym serialu jest to, co sam weń wkładasz w 99%, i nie oceniaj w ten sposób. To jest wielka strata współczesności, że ludzie tego jakby już nie czują. Nie odróżniają tego co jest rzeczywistą głębią sztuki, myśli, analizy, a zahaczeniem o to, co wyczytali na onecie, czy usłyszeli na pseudo-wykładach, pseudo-studiów (szczególnie współczesnej humanistyki). Zapomnij o Cioranie - naucz się dobrze łaciny, jak kiedyś logiczni ludzie.
1. Na temat Star-Treka nie mogę niczego powiedzieć, ponieważ nie oglądałem ani serialu, ani filmów tej marki. Głównie z powodu alergii na gatunek science-fiction. Ale może spróbuję jakoś wkrótce przełamać niechęć.
2. "Jest jakoś tak, że mimo postępu techniki, seriale wydają mi się coraz głupsze. Zestawiam sobie np. takie True Detective z The Wire (imho - też przereklamowany) i zachodzę w głowę - jak ktoś zdrowy na umyśle może twierdzić, że to ten pierwszy jest lepszy i głębszy." Dokładnie na forum Detektywa już kiedyś pisałem, że "The Wire" to dla mnie arcydzieło wśród seriali. Tego pierwszego stawiam w rzędzie "bardzo dobrych".
3. Jak uważasz, ja osobiście nie deprecjonuję dobrych sit-comów (Friends, Scrubs - okej, scrubs nie do końca są sit-comem, niemniej nie bez powodu są obok Przyjaciół), ale wolę ich nie porównywać z serialami pokroju Detektywa. To dwie zupełnie inne kategorie.
4. Ostatnio rozśmieszyła mnie opinia o tym, że serial "Hannibal" jest przeznaczony dla wymagających widzów (od czasu do czasu jakaś postać rzuci terminem z zakresu psychologii). Niestety, występuje pewna tendencja "zawyżania poziomu" wśród pewnej grupy widzów. Seriale przede wszystkim służą rozrywce i ja dobrze sobie z tego zdaję sprawę.
5. Fundamentem serialu jest psychologia dwóch głównych bohaterów (ich motywy, dziania, relacje, sposób myślenia). Również na tym forum wspominałem kiedyś, że "Formalnie zachwyca (praca kamery, zdjęcia, scenografia, muzyka, aktorstwo), materialnie (treściowo) rozczarowuje.".
6. "Ale nie wmawiaj innym, że w tym serialu jest to, co sam weń wkładasz w 99%, i nie oceniaj w ten sposób." Nie wmawiam. Wypowiedzi w serialu, to nieraz explicite cytaty z np. Ciorana, więc nie rozumiem dlaczego związek z nim miałby być nieuzasadniony. Ostatecznie cała dyskusja rozbija się o słuszność interpretacji. Uważasz, że twoje przekonania zupełnie demaskują istotę serialu - proszę bardzo (jak chcesz). Ale twoje stanowisko nie może ustrzec się przed pewnymi błędami, o które zahaczyłem w pierwszym poście.
7. Aha, zwróć uwagę, że osobiście sam nie przedłożyłem jakiejś Wielkiej Interpretacji Sensu, więc znów zarzut o narzucanie komuś swojego zdania jest bezzasadny.
8. Inna sprawa, że z jednej strony wyśmiewasz "literaturę" (cokolwiek to dla ciebie znaczy), a z drugiej mówisz o "czymś, co nazywasz głębią sztuki" (jak chcesz mówić o sztuce interpretacji, pomijając hermeneutykę i 300 lat estetyki?). I dalej usiłujesz przylepić mi konkretną łatkę. I znów przyjmujesz postawę quasi-pedagoga - w tej zabawie nie zamierzam brać udziału, zaś od łaciny wolę zdecydowanie klasyczną grekę.
1. Twoja strata. W życiu nie zaczynaj od filmów ST, gdybyś się zdecydował. Są żałosne. Najlepszy serial, imho, to TNG, ale dużo mu zajmuje czasu, żeby rozwinąć skrzydła (a póki zresztą nie zrozumiesz sposobu wypowiadania ST, i nie przebrniesz przez te początki, będziesz się czuł jak na pseudo-intelektualnym wykładzie; wartością ST są świeże spojrzenia, a nie ścisłe treści jakie przekazuje, często zbyt dydaktyczne jak na mój gust).
2. Czyli dla Ciebie wszystko to arcydzieła, a każde lepsze, niż poprzednie i na odwrót. To rozsądne?
3. Nie porównuję tych różnych gatunków. Twierdzę, że tacy Friendsi (a tym bardziej Seinfeld), zawierają więcej myśli w jednym epizodzie, niż - niby intelektualny TD w całym sezonie. I nie ja uważam, że sitcomy są prymitywne - masa pseudo-intelektualna tak uważa. Tj. aspiranci do miana inteligencji.
4. Więc dlaczego gadasz o arcydziełach i najlepszym serialu w historii w sprawie TD. Słowa Ci się skończyły? Ot, kolejna produkcja. Nawet jak Cię specjalnie kręci - może waż słowa. Ile seriali oglądałeś, żeby mieć w ogóle prawo do choćby zbliżonych opinii? Oglądałeś chociaż 100?
Mam Ci przypomnieć, co o PD napisałeś? Cytuję:
"Serial wszech czasów, Arcydzieło deklasujące wszytko co do tej pory widziałem "
LOL
Jak to się ma do The Wire?
5. No to skoro treściowo rozczarowuje, a jedynie materialnie zachwyca, to jak arcydzieło i najświetniejszy serial w historii? O czym Ty w ogóle w takim razie do mnie mówisz?
6. Acha, teraz sam przyznajesz, że w tym serialu dialogi i monologi, to często explicite (niemal) cytaty. Co było moim zarzutem. Cóż, skoro Ty uważasz, że wrzucanie explicite (niemal) cytatów co parę scen, ni stąd ni zowąd, kiedy zrozumienie treści myśli stojących za tymi cytatami wymaga lektury przynajmniej paru tomów literatury, to nie jest pseudo-intelektualizm o jakim piszę, to... Szczególnie, że - jak mówiłem - te wrzutki są skrajnie sztuczne.
7. Bo jej nie ma, to nie dziwota, że jej nie przedłożyłeś. Ale takież właśnie interpretacje domorosłych analityków (aspirantów do intelektualizmu) stały się, jak w przypadku Losta, czy nBSG, czy Incepcji (wszystko pseudo-intelektualne dzieła) zaczynem hype'a na TD. Wystarczy poczytać anglojęzyczne strony. Ileż to już było różnych teorii, zanim rozwiązaniem okazał się banalny kosiarz trawników.
8. Wyśmiewam hypeowaną literaturę, modną od mniej więcej połowy XX wieku. Nie wyśmiewam np. genialnych opowiadań i powieści Conrada, które potrafią wydobyć niezwykle głębokie sensy między wierszami, z samej historii. 300 lat estetyki? Człowieku - od kilkudziesięciu lat połowa literatury (nie mówiąc o innych dziedzinach) kpi sobie z zasad estetyki i czyni z tego honor.
1. " Czyli dla Ciebie wszystko to arcydzieła, a każde lepsze, niż poprzednie i na odwrót. To rozsądne?" Nie. Jak pisałem, wśród seriali tylko The Wire uważam za arcydzieło. Odwołując się do ocen na filmwebie, to jak zapewne widzisz Detektywowi dałem 9, co oznacza: rewelacyjny. "Rewelacyjny" nie jest synonimem "arcydzieło", przynajmniej w przyjętej przez ten portal koncepcji.
2. "Więc dlaczego gadasz o arcydziełach i najlepszym serialu w historii w sprawie TD. Słowa Ci się skończyły? Ot, kolejna produkcja. Nawet jak Cię specjalnie kręci - może waż słowa. Ile seriali oglądałeś, żeby mieć w ogóle prawo do choćby zbliżonych opinii? Oglądałeś chociaż 100?" Obejrzenie przynajmniej setki seriali w moim przekonaniu nie jest warunkiem koniecznym zaistnienia możliwości uznania czegoś za arcydzieło. Co więcej bezczelnie uważam, że widziałem ich wystarczająco dużo.
3. "No to skoro treściowo rozczarowuje, a jedynie materialnie zachwyca, to jak arcydzieło i najświetniejszy serial w historii? O czym Ty w ogóle w takim razie do mnie mówisz?" W zdaniu: <<Formalnie zachwyca (praca kamery, zdjęcia, scenografia, muzyka, aktorstwo), materialnie (treściowo) rozczarowuje.>> , materia=treść. Tak więc mówię, że serial jest bardzo dobry, lecz NIE JEST arcydziełem (bo rozczarowuje ze względu na treść).
4. "Acha, teraz sam przyznajesz, że w tym serialu dialogi i monologi, to często explicite (niemal) cytaty" Chwileczkę, nie teraz, a już w pierwszym poście. Cóż, ty uważasz cytaty za "sztuczne wrzutki" i z tym przede wszystkim polemizowałem. Próbowałem ci uzasadnić, iż ich obecność nie jest zupełnie przypadkowa.
5. Lost było dobrym serialem przez pierwsze (powiedzmy) dwa sezony. Potem sami twórcy nie wiedzieli co właściwie robią, oraz co starają się przekazać.
6. "Wyśmiewam hypeowaną literaturę, modną od mniej więcej połowy XX wieku." Heh, zastanawiam się, czy nie pijesz m.in. do Cortazara.
" Człowieku - od kilkudziesięciu lat połowa literatury (nie mówiąc o innych dziedzinach) kpi sobie z zasad estetyki i czyni z tego honor." Jasne, niemniej by móc z czegoś zakpić, wypada to coś znać. Poza tym jakikolwiek manifest anty-estetyczny (bądź poza anty-estetyczna) wpisuje się w teorię estetyczną, a prędzej czy później dostanie odpowiednią szufladkę. Zaś oczywiście sam powrót do "przedrozumienia" daje szansę na właśnie kolejne rozbicie skostniałych struktur.
Widzę, że muszę Cię łapać za słowa. Cytat z Ciebie o TD:
"Serial wszech czasów, Arcydzieło deklasujące wszytko co do tej pory widziałem "
I tyle... (BTW. Odpowiedziałem też na inne Twoje posty na poprzedniej - teraz - stronie). Może przekopiuję:
wczoraj
1. Totalnie się z tym nie zgadzam. Dobrych parę lat temu zwróciłem swoje zainteresowania w kierunku science-fiction, popularnym ujęciom nauki, literaturze faktu, realnej historii i wciąż odkrywam nowe treści. One oczywiście zazwyczaj nie są nowe w sensie doświadczenia ludzkości, ale są wiele poziomów powyżej tego, co serwuje nam taki TD, czy w ogóle większość kina. Naprawdę, uważam to za wyjątkowo płytki serial. Zazwyczaj nawet w głupawych serialach znajduję stwierdzenia, które odświeżają moje myślenie. Ot, ujmą coś co nazywamy banałem od nowej strony i sprawią, że kolejny raz przekonam się, iż to co uważałem za banalne, wcale takie - dla mnie - nie było, tylko o czymś nie pomyślałem. Ten serial? Zero, absolutne zero takich rewelacji. I powiem Ci dlaczego - właśnie dlatego, że nie jest w najmniejszym stopniu szczerą analizą, jest przytaczaniem książkowych, utartych sloganów. I to jest właśnie w nim, tragicznie wręcz pseudointelektualne.
2. Prawo może sobie czerpać z trzech źródeł. Nie zmienia to faktu, że naprawdę dobry prawnik wciąż odkrywa nowe wnioski w nowych sytuacjach. Nikt pośród ludzi nie domyślał wszystkiego. I to jest między innymi rolą sztuki - eksplorować nieznane, chociażby przy użyciu starych pojęć. Tego TD nie czyni. Uczyniłby np. gdyby melancholijne zapędy Ciorana zapędził na nieznane grunty i z nimi je zderzył. Wówczas moglibyśmy tak my - jak i autorzy filmu (tak właśnie!) - dojść do nieoczekiwanych wniosków. Ale ten film zadowala się wygłaszaniem.
3. Ja zawsze mam taką pozę. Nic na to nie poradzisz. Ani ja. Mój podstawowy argument wcale nie jest głupi. Przeciwnie - dotyczy martwoty współczesnej pseudo-sztuki, która nie szuka, a bawi się schematami, albo wygłasza.
4. Kolaż w przypadku idei - to czysty prymitywizm. Idee żyją dopóty, dopóki są eksplorowane, a nie lepione na płótnie jako etykiety. Nie wiem dlaczego tego nie pojmujesz, albo udajesz, że nie pojmujesz. Sztuka nie polega na tym, że masz rozpoznawać nawiązania - to jest sztuka idiotów, wyrodzona w postmodernizmie. Sztuka polega na ożywianiu idei w sytuacji.
Weźmy np. jakieś zmyślenie science fiction. Science fiction to coś w rodzaju mitu. Mit, to coś w rodzaju duszy idei. Weźmy np. twoją złość na mnie. W fantasy mógłbyś ją zakląć w szklaną kulę i mogłaby potem zniszczyć świat (kto wie?). W sci-fi może się przenieść przypadkiem np. w trakcie jakiegoś eksprymentu i spięcia w jakiegoś robota, uzyskać samoistny byt, zacząć podróżować po świecie. Co z tego wynika? Nie wiem. Wiedziałbym więcej, gdybym napisał o tym robocie książkę. Bo oto wszedłby do biblioteki i tam ta złość miałaby jakieś znaczenie, podobnie jak w kuchni przy obieraniu ziemniaków. Rozumiesz? Ja sam nie wiem jakie wnioski wyciągnę, a nie wygłaszam wyczytane slogany. To jest domena prawdziwych twórców. To jest właśnie prawdziwa literatura (żyjąca obecnie szczególnie w fantastyce). To jest coś o czym twórcy TD nie mają zielonego pojęcia.
Niemożliwe. To nie są moje słowa. Najprawdopodobniej mylisz mnie z innym użytkownikiem.
Fakt, w całej tej gorączce pomyliłem Cię z niejakim Pegazem. Zwracam honor. I zaznaczam, że i część innych moich wypowiedzi w takim wypadku mogło być kierowanych do Ciebie, a sugerowanych jego wypowiedziami. Serio, jakoś mi umknęło, że dyskutuję z inną osobą. Sorry.
Muszę chyba ochłonąć. Kolejny raz się uruchamiam na jakimś forum, o jakimś przeciętnym filmidle, nie wiadomo po jaką cholerę i tak nikogo nie przekonam, a i tak nie miałoby to sensu.
Cóż... W takim wypadku, jako, że w tamtym poście odnosisz się do argumentacji kogoś innego, pozostawię odpowiedź samemu zainteresowanemu @pegazowi_filmweb. Zwłaszcza, iż zrobił się niezły, dyskusyjny misz-masz.
Zaznaczę na koniec tylko jedną rzecz. "Sztuka polega na ożywianiu idei w sytuacji." - Problem w tym, że do dziś nie mamy satysfakcjonującej definicji sztuki, zatem nie wiemy do końca z czym to się je. Część z propozycji jest za szeroka, część za wąska, część ignoruje zupełnie nowe nurty, aspekty, itd. Definicja zaproponowana przez ciebie jest za szeroka (np. czy w takim razie każdy wynalazek techniczny jest dziełem sztuki? czy sztuką jest nawet obudzenie idei rewolucji w duchu narodu?).
"sztukę odświeżają ludzie, którzy o estetyce nie mają żadnego pojęcia, lub takimi teoriami po prostu gardzą. " Duchamp? Eco? (obecne czasy weryfikują tę tezę)
Masz prawo nie przepadać za postmodernizmem, awangardą, czystą formą. Owszem, "artyści" reprezentujące te kierunki często tworzą coś wątpliwego "artystycznie", ale czy jakakolwiek wartość artystyczna musi być warunkiem koniecznym uznania czegoś za dzieło? Post-intelektualny spadek jest na tyle problematyczny, że w zasadzie może zakwestionować samego siebie, i tym samym wzbudzić uczucie głupoty, absurdu, zażenowania, zagubienia (a wzbudzenie uczucia to cel wielu dzisiejszych "performansów"). Czy intelektualizm twoim zdaniem nadmierny nas zgubi? Być może.
Niemniej i ja nabieram wątpliwości, oglądając czasem "byle co", ale dobrze "sprzedane" (z odpowiednio wydumaną teorią).
A teraz objawienie: chciałem po prostu obejrzeć porządny film detektywistyczny. Dawno nie oglądałem, wszyscy piali z zachwytu nad True Detective. Co dostałem? Rozgadaną cytatę z rozlicznych twórców i nurtów, pozbawioną dramaturgii, intrygi, ostatecznie ładu, składu i sensu. Obejrzałem film detektywistyczny, policyjny - bez śledztwa (chyba, że śledztwem nazwać wyciąganie śladów i rozwiązań z kapelusza). Film policyjny bez tajemnicy - chyba, że tajemnicą nazwać jakieś popłuczyny po egzystencjalistach i kolaż kalek z filmów o seryjnych mordercach i sektach. Innymi słowy - a idź panie z tym filmem w filipiny. Takie mam z niego wrażenia. Średnia ocen na metacritic? Krytyków (z różnych zachodnich pism): 87%. Widzów? 9.2/10 (przy 654 głosach). Ileż można? Chyba naprawdę zacznę oglądać kompletne bzdurki z lat 80-tych, bo większą wartość ma bezpretensjonalny kicz, niż pretensjonalny balon.
Za szeroka... No nie wiem. Mi się wydaje, że trafia w sedno. A czy wynalazek naukowy staje się w ten sposób sztuką? Tak. Ale w tym sensie, że sama rzeczywistość potrafi tworzyć sztukę, w tym sensie co się mówi, że życie tworzy najlepsze filmy, czy pisze najlepsze książki. Wynalazek, który swoim bytem zaczął odsłaniać przed ludźmi pewien sens, odegrał pewną sztukę. Na tym samym - tyle że w próbówce literatury - polega dobre science-fiction, zresztą w ogóle literatura. Tworzymy pewien zespół cech (czy to postać, czy byt przyszłości, czy otoczenie) i uruchamiamy w nim bohaterów. Z tego w sposób naturalny powinien się rodzić sens. Który może być zaskoczeniem - właśnie dlatego - dla samego twórcy. Tak jest w najlepszych dziełach.
Jest to zresztą różnica - wykryta już wieki temu - między symbolem, a alegorią. Alegoria wychodzi od stwierdzonego faktu ogólnego i stara się go przedstawić w konkrecie na zasadzie schematu (jest to więc właśnie zwykłe przytoczenie, przedstawienie, cytat, w najlepszym wypadku zabawa formalna), symbol wychodzi od konkretu i niejako sam przez się dociera do ogółu (i to jest już bardzo tajemniczy proces, a Ci, którzy umieją grać tą nutą są potem pamiętani jako wybitne osobistości sztuki na wieki, to jest już magia). Oczywiście możliwe jest też tak twórcze przetworzenie, że same staje się symbolem, odsłania niejako samo przez się, mimochodem, głębsze sensy przed człowiekiem.
Polecam ten anglojęzyczny esej w temacie (myślę, że oddaje on wiele z tego o czym tutaj sobie dookoła dyskutujemy): http://www.othervoices.org/1.1/vbell/symbol.php
Nie widzę większego problemu w dzisiejszym świecie, niż ludzka pretensja intelektualna. Na Boga, na czym w sumie polegają demokratyczne debaty. Na konflikcie interesów? Od dawna w to wątpię. Demokratyczne debaty polegają na pretensjach do pewnych wizji świata. Tak, jestem pewien, że to właśnie intelektualizm (chociaż raczej pseudo), właśnie ta pretensja rozgadania i posiadania zdania na każdy temat (której sam jestem przejawem) na wygubi.
Dlaczego ludzie nie potrafią po prostu usiąść i się dogadać. Naiwne? Owszem. Ale jestem przekonany, że teoretycznie (w sensie zadowolenia z kompromisu po fakcie) byłoby to możliwe w 99% sytuacji konfliktowych. Współczesna sztuka jest tylko kolejnym tego objawem - objawem niewygody z samym sobą i wynikających z tego pretensji. Albo - jeśli wolisz - skutkiem owego mającego nas jakoby doprowadzić ku niebu, rozczarowania mitem, uśmiercenia Boga.
Eco? Czytałem - i jego prace teoretyczne, i "Imię róży" i "Wahadło Foucaulta". Nie trafia to do mnie. Duchampa kojarzę jedynie z nazwiska, chociaż pewnie kiedyś musiałem go czytać.
Coraz więcej znam osób, które zaczynają oglądać - w wieku dorosłym - dobranocki, albo twierdzą, że potrzebują bajek. Mają rację. To chyba jedyny ratunek w tym otoczeniu. To jest oczywiste, że uogólniam. Nie każdy eksperyment, czy intelektualizacja jest zła. Wydaje mi się, że jednak inne czasy nie znały takiego zalewu hochsztaplerów (to jest wina demokratyzacji, umasowienia dostępu do pióra, pędzla i pięciolinii). Współczesnej muzyki klasycznej też w większości nie daję rady słuchać. Dowiaduję się, że to potrzeba nowości. Wszystko inne już zagrano. Tylko jakoś nie rozumiem dlaczego w XIX wieku można było, a dzisiaj już nie można stworzyć po prostu dobrego walca. Zastanawiające, nie?
" Tak, jestem pewien, że to właśnie intelektualizm (chociaż raczej pseudo), właśnie ta pretensja rozgadania i posiadania zdania na każdy temat (której sam jestem przejawem) na wygubi." Oczywiście, dzisiaj przyjmujemy pozę "specjalistów od wszystkiego" i faktycznie jest to problem, o którym już wcześniej mówił m.in. Ortega, charakteryzując człowieka masowego (ten to faktycznie zrobił na mnie ogromne wrażenie).
"Współczesna sztuka jest tylko kolejnym tego objawem - objawem niewygody z samym sobą i wynikających z tego pretensji. Albo - jeśli wolisz - skutkiem owego mającego nas jakoby doprowadzić ku niebu, rozczarowania mitem, uśmiercenia Boga."
Po części tak, z pewnością stanowi objaw niewystarczalności, niedopowiedzenia, nieusatysfakcjonowania. Po części.
"Dlaczego ludzie nie potrafią po prostu usiąść i się dogadać. Naiwne? Owszem. Ale jestem przekonany, że teoretycznie (w sensie zadowolenia z kompromisu po fakcie) byłoby to możliwe w 99% sytuacji konfliktowych"
Cechujesz się bardzo mimo wszystko pozytywnym osądem nt natury ludzkiej, a to faktycznie nieco naiwna, lecz w zasadzie uzasadniona postawa (nawet pro-libertariańska).
Problem "wyczerpania materiału" krąży/-ł zarówno wokół literatury, muzyki jak filozofii (słynna wypowiedź Whiteheada, że filozofia to generalnie zbiór przypisów do Platona). Na ile ta kwestia jest rzeczywiście prawdziwa pokaże czas.
I nie zmienią tego wydumania o przewracaniu estetyki poprzez dystansowanie się do niej i jej zaprzeczanie. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś w ten sposób odświeżył sztukę. Jeśli już, to sztukę odświeżają ludzie, którzy o estetyce nie mają żadnego pojęcia, lub takimi teoriami po prostu gardzą. Nie ludzie, którzy chcą pokazywać jak są wspaniali świadomym stosunkiem do teorii. Póki Gombrowicz gardził estetyką (świadomy jej jednak) tworzył najlepsze dzieła. Kiedy zaczął twierdzić, że nią gardzi i intelektualizować swoje przewroty, popadał w coraz większy pseudo-intelektualizm i coraz bardziej się wypalał.
Sztuka jest odruchem i przygodą wyobraźni, a nie dyskursem naukowym. Współczesna skłonność do intelektualizacji jest żałosna. Najlepiej to widać w sztukach plastycznych - do czego się stoczyły na tej drodze. Kiedyś jeleń na rykowisku to był kicz, a dziś się podziwia kropki nasrane w pijackim widzie na płótno. I to się daje - intelektualnie (czyżby?) - uzasadnić! W końcu sztuka, to to, co ktoś określi jako sztukę, nie? Taaaa, głupiejmy tak dalej.
Brednie.