Po średnim 1 odcinku , i dobrym drugim dostajemy nudny 3 :(
JONUSIE ZMARTWYCHWSTAŁY, NIE JESTEM SAMA
Od razu mi raźniej. Jak uzbieram ze trzy osoby wspierające tą piękną miłość, to chyba założę jakąś partię, albo związek wyznaniowy.
Koleżanko, z głębi fanowskiego serca - DZIĘKUJĘ *orkiestra strażacka gra skoczną melodyjkę ku twej czci*
ależ proszę :D może jakiś osobny temacik założymy , bo takiej twórczości w internetach jest pewnie dużo więcej
Jak założysz, to daj znać. Jam płochliwa tchórzofretka, ale i wstyd się przyznać leniwiec i bytuję tylko w jednym temacie, więc trzeba mnie nakierować paluszkiem na, że tak powiem, inne żerowisko :D
Połaziłam wczoraj po netach i wdziałam, że ta historia obrazkowa z Tormundem i Jonem zyskuje należną jej popularność. Teraz pozostaje sprzedać ten wątek dedekom. Najlepiej wyku*wistym mieczem, że zacytuję klasyka :D
"I Tormund z tym tekstem... no no no Tormund, czy jest coś o czym nie wiemy? "
To jest nawiązanie do książkowego Tormunda, który wypominał Jonowi, że "jeśli mężczyzna nie używa członka, to on wciąż mu się kurczy, aż wreszcie pewnego dnia chce się odlać i nie może go znaleźć."
"On by nie wszedł na obrady Rady jak pijany do karczmy i by się nie szarogęsił. On by zrobił tak, żeby być na nią ZAPROSZONYM. I NIKT by nie okazał mu braku szacunku. Choćby tam przyszedł bez portek na gołej rzyci i bez morderczego karka u boku." Idealny opis różnicy między Cersei a Tywinem.
Nie wiem już kogo bardziej nie mogę znieść: tępej dzidy Cersei, Jaimego jako głąba i pantoflarza i czy Dany sypiącej tytułami, jak z rękawa :/
Ramsay zaczyna mnie irytować. Mam wrażenie, że on to by nawet trafił w totka te 60 milionów, co to ostatnio były do zgarnięcia ;) Mam nadzieję, że jak już jednak zdecydowali się zrobić z Umbera zdrajcę, to przynajmniej nie skończy się na torturach Rickona, no ileż można :/
To jest trochę irytujące, że temu Ramseyowi się wszystko udaje, ale w sumie Sansa mu uciekła, chociaż to ;P Ja mam nadzieję, że coś innego będzie kombinował z Rickonem, no w końcu ile można patrzeć jak kogoś torturuje.
Ja myślę, że z Rickonem to jakiś podstęp mający na celu przywrócić rządy Starków w Winterfell, a ten cały Umber może ich popierać. W końcu Rickon to oficjalnie jedyny żyjący męski dziedzic Neda. Jest jeszcze Bran, ale nikt tam tak naprawdę nie wie, gdzie się podziewa i czy jeszcze zipie. Tym razem Ramsayowi już się nie upiecze, bo ileż można. Założę się, że sprawiedliwości dziejowej stanie się zadość i Boltonek zginie rozszarpany (wzorem swoich piesków) przez jakiegoś wilkora, prawdopodobnie Ducha (choć, coś mi mówi, że Kudłaczek żyje).
No wiesz, jest to nie mniej honorowe od konszachtów z wzorem cnót wszelakich Ramsayem B. ;)
Muszę powiedzieć, że byłaś wyjątkowo łagodna w swej recenzji, bo imho ten odcinek nadaje się praktycznie w całości do kubła :/ I nawet nie dlatego, że były jakieś idiotyzmy z cyklu przewrót w Dorne, bo w sumie nie było, ale dlatego że praktycznie w żadnym wątku nic nie ruszyło naprzód, znów było kręcenie się w kółko, wałkowanie zgranych motywów, gadki o dupie maryni, czyli to czego po prostu nie trawię w tym serialu :( Tylko tym razem było tego jeszcze więcej niż zwykle.
Nie mogę znieść tego jak dedeki rozwlekają wszystko do granic możliwości i absurdu. Przykład z Wieżą Radości w tym odcinku jest wielce wymowny. Nosz qrwa, ubyłoby im gdyby dali całą scenę zamiast tyrionowych sucharów i wymiocin Sama? Sztuczne rozwlekanie takich wątków sprawia, że tracą cały swój potencjalny impakt. Co będzie w kolejnym odcinku? Ned podbiegnie po schodkach i utną jak będzie otwierał drzwi?
Meereen to padaka po całości, mają Tyriona, mają Varysa, mają miasto w którym nieustannie wrze i jest o krok od rewolty, przecież tu powinno cały czas dziać się coś ciekawego! Przecież Tyrion jako Namiestnik w s2 był rewelacyjny, tu miał szansę się również wykazać, a nie kiwnął do tej pory palcem, by zacząć ogarniać sytuację. Jak przypomnę sobie jego sceny z drugiego sezonu, gdzie wparowywał na spotkania Małej Rady i gasił Cersei na dzień dobry, jak rozgrywał dworskich konfidentów, jak pozbywał się Slynta, jak przekabacił Lancela itd., to aż żal na niego teraz patrzeć. Varys zresztą jest niewiele lepszy. Pisałem w drugim temacie, że o ile plusem jest fakt, że coś tam zaczął robić, to sama scena była przegadana, a wartość uzyskanych informacji żadna. Nic z tego nie wynikło, nijak nie popchnęło akcji naprzód.
"czy ktoś może mi wytłumaczyć sens istnienia Robaka i Missandei w tym serialu i dania im aż takiej ilości czasu??"
No jak to - Missandei pokazała cycki w którymś poprzednim sezonie i może pokaże znowu, na wszelki wypadek jest więc dalej w obsadzie. A Robak ją koffa i jest słitaśny... Fani szaleją ;)
W KP też akcja stoi w miejscu. Scena Małej Rady w tym odcinku była fajna, ale nie oszukujmy się - miała raczej potencjał komediowy. Ogólnie od marszu Cersei wszystko po staremu - wróble robiąc co chcą, Tommen jest miękkim fletem, Cersei mściwą idiotką, a Jaime jej kundelkiem - tyle wynika z tego wątku po 3 odcinkach... No szał! A przecież można było zacząć robić coś ciekawego z tymi postaciami, niechże one na Rulora ewoluują, reagują na to, co widzą i co się wokół nich dzieje. Nie, wszystko po schemacie, wszystko po linii najmniejszego oporu... Masz rację, że patrzenie jak Cersei popisowo chrzani wszystko czego się nie tknie, jak rozwala całą pracę Tywina, jak nie wyciąga wniosków itd., jest mega irytujące. Bo przecież jej nieuchronny upadek mógł być pokazany dużo ciekawiej, tak że jeszcze zrobiłoby nam się jej na koniec żal. Ale nie, według dedeków Cersei musi po prostu funkcjonować w trybie zdzirowatej, zawistnej oszołomki cedzącej przez zęby, że jak ktoś będzie źle o niej mówił, to ona chce o tym wiedzieć - rily?! No i Jaime snujący się za nią bez własnego zdania, bez odrobiny refleksji - nie mogę na to patrzeć :/ Wypisz wymaluj Tommen za 15-20 lat.
O odnalezieniu się kolejnego Starka w ponurym zamczysku złego olbrzyma, pardon - lorda Boltona, nie chce mi się nawet pisać. Ramsay to kolejna postać, która istnieje w dedekowym uniwersum tylko w jednym celu. On akurat musi dbać o markę serialu jako szokującego i brutalnego. Starki zaś są po to, by ich maltretować i zabijać. Ich pieseły również.
Nawet Mur był tylko ok w tym odcinku - raz ze względu na zbyt wyluzowane reakcje na pojawienie się ożywionego Lorda Dowódcy (ot, umarł i wrócił, not a big deal...), a dwa ze względu na wspomnianą przez Ciebie Meliskę. Znów bowiem mamy postać rysowaną jedną grubą krechą. Już pojawiły się u niej jakieś wątpliwości, rezygnacja, jakiś mały kryzysik wiary nawet i mogło być inaczej, ciekawiej, ale nie - po zmartwychwstaniu Jona na powrót przywdziała maskę religijnej fanatyczki i dalejże chwalić Rulora... Masz rację, że to było wybitnie wkurzające. A jeszcze na to wszystko wyskoczyła ni z tego nie z owego z tym zapowiedzianym zbawcą, gdzie ledwie odcinek wcześniej miała załamkę, że Rulor do niej nie przemówił, że źle to wszystko interpretowała, nawet nie wierzyła że jest w stanie go wskrzesić, a teraz hop i mamy nowego kandydata na zbawcę ludzkości, kij z tym, że nie wie o nim nic więcej ponad to, że oparł się jej cyckom i wrócił z zaświatów. Cóż, może to wystarczy... Dobrze, ze ją Davos wygnił zanim się rozpędziła.
Plusem jest wspomnienie przez Tormunda o kuśce Jona - Twoja teoria zaczyna nabierać realnych kształtów ;)
Byłam? :D A byłam przekonana, że pocisnęła odcinkowi! Nawet napisałam, że odcinek był w sumie o niczym! Może te moje plusiki i entuzjazm wobec Jona zrobiły "sztuczny tłum".
Mnie się w sumie podobały takie szczególiki, i to w sumie z racji emocjonalnego stosunku wobec pojedynczych bohaterów. Lubię Qyburna, Babkę, Goździk, Jona, Tormunda i Edda - to jakoś ich sceny są z zasady dla mnie spoko - a wystarczy mi teraz, ŻE ICH NIE SZMACĄ. Oczywiście chyba bym zemdlała, gdyby każda z tych osób dostała rozbudowane, interesujące sceny, w których mogliby się wykazać. Ale na to nie liczę. Jeżeli po prostu nie dzieje im się krzywda, uznaję to za plus.
Kurczę, ja nawet dałam plusika Varysowi za PIERWSZĄ dłuższą scenę od czasów 3 sezonu! A czy można tę scenę porównać do jego dawnych popisów?
Reszta to minusy, nudy, dłużyzny, sceny wyprane z emocji na przemian ze scenami wywołującymi jedynie zniechęcenie, irytację i złość. Melissandre i niestety Davos zepsuli mi scenę z Jonem, Cersei z pudlem zepsuli mi scenę z Qyburnem. Rickon z Ramsayem zniesmaczył.
Fajnie, że Rada pokazała Cersei i pudlowi, co nich sądzą, ale oddałabym ten moment satysfakcji za po prostu naradę! Kraj w rozsypce a jesteśmy raczeni pierdołami. Oddałabym zupełnie nic nie wnoszącą Dankę i podśmiechujki Tyriona za naradę w Meeren, o jakiejś akcji nawet nie chcę marzyć. Kolejny kraj w rozsypce a my dalej jesteśmy raczeni pierdołami. Czy w Braavos nie istniał czasem bank, który stracił właśnie kupę kasy? Czy zamiast okładania się kijami i powtarzanych w nieskończoność "girl" i man" nie można by pokazać jakiejś narady banksterów :) ?
Czy Rickon MUSIAŁ się pojawić w Winterfell, dlaczego Ramsay nie może teraz pokazać się jako zdolny/ lub nieudolny pan na zamku, tylko jak pustak siedzi i zaciera ręce na myśl o kolejnych okropieństwach?
Tak że wiesz, dla mnie poziom jest dalej ten sam. Być może brak Dorne i obecność Jona jakoś nieświadomie mnie osłodziły :D
Tak, tych plusików zebrało się trochę i może dlatego miałem wrażenie, że obeszłaś się dość humanitarnie z tym odcinkiem ;) No i Jon, na mnie też zrobił w sumie dobre wrażenie, ale mogło być jeszcze lepiej.
Mnie w ogóle wnerwia ostatnio ten niewykorzystany potencjał. Nawet tak wykastrowany z ciekawych postaci i wątków materiał, jakim obecnie jest ten serial, daje dużo więcej możliwości, niż takie flaki z olejem jak to coś... Patrz, przeżyliśmy jakoś załamkę formy, jaką złapały w pewnym momencie postacie Dany i Tyriona, po czym obie wygrzebały się w końcu z muły, by mieć naprawdę przyzwoitą, a w porywach nawet bardzo dobrą drugą połowę poprzedniego sezonu. Do tego teleportował się tam Varys, więc wszystko zaczynało wyglądać naprawdę nieźle. Może nie idealnie, ale na obecne standardy tego serialu naprawdę nieźle. I co? I cała para w gwizdek. Wszytko znów się rozłazi i grzęźnie w debilizmach i bylejakości.
To tylko jeden wątek, a w pozostałych jest niestety nie lepiej, albo niewiele lepiej. Tylko Mur się jeszcze broni, tak jak, dzięki bogom, obronił się w poprzednim naszpikowanym idiotyzmami sezonie.
Też cieszę się, że jeszcze mi nie zeszmacili wszystkich ulubieńców, ale z drugiej strony fakt, że taki Qyburn, Tormund czy Edd pojawią się na chwilę i jakimś cudem dostaną fajna scenkę, to trochę mało. Choć świadomość, że można ich w każdej chwili ukatrupić, jak się coś dedekom uroi, sprawia, że należy wyjątkowo docenić każdą ich sekundę na ekranie ;)
Ja tak na dobrą sprawę oglądam ten serial już chyba tylko dla Jona no i przypisanych do jego wątku drugoplanowych bohaterów, z Davosem na czele. Napisałbym też, że dla Żelaznych, a zwłaszcza dla Yary, ale podejrzewam, że to będzie wątek trzecioplanowy, a siostra Theona pojawi się jeszcze może wszystkiego ze 3 razy, jak Doran w poprzednim sezonie, więc się nie nastawiam.
Na resztę mam totalnie wylane.
Miało być "wygrzebały się w końcu z mułu" :) Wszystko przez to, że "y" i "u" są koło siebie ;)
Ja oglądam jak TWD - czyli wynajduję sobie jakiegoś bohatera, którego jeszcze lubię i żyję czasem przeszłym na zasadzie: czasem w tej gnojówce znajdzie się jakaś perełka i ona napędza mnie na cały sezon. Bywa cały odcinek (jak Hardhome), bywa, że jakaś wyjątkowo udana scena. Nie mam dużych oczekiwań, żyję na tych nielicznych dobrych aspektach przez resztę sezonu jak na kroplówce i jakoś leci :)
Ale naprawdę, naprawdę jestem zdumiona, jak bardzo GoT zjechało na przestrzeni kilku sezonów, nie mogę wyjść z podziwu, że można teraz pokazać w taki sposób Tyriona, Varysa, czy choćby nawet Cersei! Jak wyrugowano słowne ping-pongi, wypalono do zera wielowymiarowe, skomplikowane interakcje między całą siatką bohaterów. Zwróć uwagę, że teraz jest jakoś tak.. jałowe jeden na jeden, a jeżeli jest więcej osób, to i tak jest jakoś tak ubogo. Kiedy Tyrion był w KL miał relacje z Shae, Joffem, Cersei, Varysem, Sansą, Podrickiem, Bronnem, zamienił przynajmniej kilka słów z LF, Ogarem, Ros, Pycellem. Było tego mnóstwo, z każdym ta relacja była inna. Do tego miał zróżnicowane sceny: statyczne sam na sam z Cersei, jak i dynamiczne z kilkoma osobami.
Tak samo Cat, Arya, Tywin, Robb, Jon, itd.
Uwielbiałam to i brakuje mi tego.
W ogóle mam wrażenie, że dawniej było więcej bohaterów, także pobocznych i jakoś na każdego starczyło czasu. Dziwne, nie?
I wtedy, w takim bogactwie ciekawych scen można sobie było pozwolić na heheszki, jak wysłanie Poda do burdelu i grillowanie go później o szczegóły :D Teraz, w tej nędzy, takie głupawe sceny zamiast dawać chwilę oddechu i budzić wesołość jeszcze bardziej wkurzają.
Jest to jakiś sposób na to, by przebrnąć przez ten serial i w sumie w takim zalewie durnoty i bylejakości jedyne sensowne rozwiązanie to wyłapywanie takich perełek, które gdzieniegdzie się jeszcze trafiają.
"Nie mam dużych oczekiwań, żyję na tych nielicznych dobrych aspektach przez resztę sezonu jak na kroplówce i jakoś leci :)"
Dobreee :) W umie to stara sprawdzona strategia na przetrwanie niektórych żyjątek - ograniczyć życiowe funkcje i potrzeby do minimum i czekać na lepsze czasy ;)
Zgadzam się całkowicie co do braku relacji między bohaterami. Tego mi chyba najbardziej brakuje. Bo przecież nie zawrotnej akcji czy zaskakujących zgonów, itp. W czasach swej świetności ten serial wbrew pozorom nie bazował tylko na tym, ale właśnie na świetnie nakreślonej, skomplikowanej siatce relacji i zależności między postaciami, między całymi rodami, z tą całą polityką i trudną historią w tle, pełną zadawnionych urazów i krzywd. Sezon pierwszy czy drugi miały oczywiście trochę takich zaskakujących twistów, ale imho największą ich wartością było właśnie to o czym piszesz - ten dynamizm postaci i ich wzajemnych interakcji. Poza tym te zwroty akcji miały swoje dalekosiężne konsekwencje dla całej fabuły i dla postaci - skutkowały szeregiem dramatów i trudnych wyborów stojących przed bohaterami, które w logiczny sposób prowadziły do dalszych zwrotów akcji itd. Jak to porównać z takimi idiotycznymi scenami jak zaszlachtowanie Martellów czy nawet śmierć Roose'a, które są podyktowane doraźnymi potrzebami tfurców i ich widzimisię (ta postać nam nie pasuje, nie mamy na nią pomysłu, więc ją zabijmy), a nie wynikają logicznie z toku wydarzeń.
Rzeczywiście - bohaterowie się wykruszają, a jakoś czasu antenowego, by rozwinąć tych, którzy zostali brakuje. Mało tego, stają się coraz bardziej jednowymiarowi i płascy, jak Tyrion czy Ramsay, podczas gdy będąc jednymi z wielu, byli znacznie ciekawsi. To nie w ilości wątków i postaci jest problem, ale w umiejętności wykorzystania do maksimum każdej minuty. Tej umiejętności tfurcom niestety brakuje. Dopóki mogli się podpierać Martinem było ok, bo on miał to wszystko poukładane i przemyślane w najmniejszych szczegółach. Teraz jest bida z nędzą.
A propos humoru, to żeby te seny były choć rzeczywiście zabawne... Nawet z tym mają tfurcy problem :/
Mówię ci, taka metoda się sprawdza. Testowane na zwierzętach. Tych z tacką kelnerską oczywiście, nie biednych kotełkach i myszkach :P
Dobrze pamiętam, jak dawałam przykład GoT jako produkcji, która bardzo dobrze pokazuje wpływ śmierci bohaterów na innych bohaterów i na rzeczywistość, że to wraca, nawet kilka sezonów później. Dawałam przykład GoT użytkownikom, którzy w reakcji na moje narzekanie na nudę i domaganie się akcji zarzucali mi, że oczekuję pewnie "szczelanek" i jak mi się nie podoba, to powinnam oglądać Niezniszczalnych :D Dawałam wtedy przykład GoT, w którym w przyciemnionej komnacie siedzi dwójka lub grupka bohaterów i jedyny ruch polega na dolewaniu wina ale równocześnie TYLE SIĘ DZIEJE.
Teraz niestety nie mogę podać GoT jako pozytywnego przykładu :(
"Poza tym te zwroty akcji miały swoje dalekosiężne konsekwencje dla całej fabuły i dla postaci - skutkowały szeregiem dramatów i trudnych wyborów stojących przed bohaterami, które w logiczny sposób prowadziły do dalszych zwrotów akcji"
no właśnie, porównajmy reakcje po ścięciu Neda, Krwawych Godach, czy po Joffie, do reakcji po śmierci Dorana, Roose'a, Stannisa czy "zaskakującego" zwrotu akcji w postaci małżeństwa Sansy. Te pierwsze miały sens i coś do nich prowadziło.
Te drugie... no cóż :)
Choć jest mniej bohaterów, akcja i dynamika siadła. Tyrion w KL miał sceny z mnóstwem postaci i każda była wartościowa, coś wnosiła. Teraz nie można wykrzesać niczego głębszego i sensowniejszego z kontaktów z TRZEMA.
Zgadzam sie co do królewskiej przystani w 100%. Normalnie nic tam nie ma nowego. Nic nowego z tymi postaciami sie nie dzieje pffff. Oby chociaż w książce było lepiej
W książce już jest lepiej :) Jaime wprawdzie nie jest w KP, ale jest jedną z najlepiej napisanych i najciekawszych postaci w sadze. Co do Cersei to po marszu za wiele jej nie było, ale przynajmniej wszystko, co doprowadziło do jej uwięzienia i pokuty było dużo lepiej napisane niż to serialowe padło.
No dokładnie a Jaime jaki był od 1 sezonu nadal taki jest. A w książce zajebisty ziom
Według mnie dobry odcinek, po raz pierwszy widzimy legendarną postać jaką jest Arthur Dayne, do tego pijacka gra niczym z Wiedzmina 3 :D
https://www.youtube.com/watch?v=n_tDj_OY6RI
Odcinek ratują retrospekcje Brana pod Wieżą Radości. Nareszcie niedługo największa tajemnica sagi zostanie rozwiązana.
Kiedyś w sporze o Jona Snow, napisałem, że zjem własnego buta jeśli nie okaże Księciem Którego Obiecano. Wygląda więc na to, że obejdę się smakiem. Zresztą słowa Melisandre do Jona mówią wszystko "Stannis nie był Księciem Którego Obiecano, ale ktoś musi nim być". Odcinek oceniam na 7.
Oczywiście się mylisz, Obiecanym Księciem jest Walder z Winterfell niewiadomo dlaczego przezwany przez twórców na Willisa.
Najważniejsze pytanie w szóstym sezonie brzmi, kto będzie nowym Fetorem i czy Walder pokona umarłych zasiadająć potem na Żelaznym Tronie?
Bękart i reszta się nie liczą.
Chyba jednak zjesz. Nie ciesz się przed Wichrami Zimy. Może w serialu pójdą w to nudne i żałosne rozwiązanie, ale Martin tak przewidywalny nie będzie i nigdy nie był. Jon pewnie odegra ogromną rolę w historii, ale na pewno nie będzie Azorem Ahai. Możliwe też, że Azor Ahai to bzdura, albo nie jest tak dobry jak o nim myślimy...
Czy człowiek, który zatapia miecz w sercu swojej żony, aby go zahartować wydaje się normalny ? Bonusowo powiem, że Światłonośca (w wersji angielskiej czyli "Lightbringer") znaczy Lucyfer. To chyba wystarczy by mieć wątpliwości czy Azor Ahai jest taki dobry.
Scena kiedy Jon walczy z Innymi, gdy odpływa łodzią rzucając wymowne spojrzenie Królowi Zimy, jasno sugeruje, że to właśnie między nimi dojdzie do konfrontacji.
Martin bywa nieprzewidywalny, ale jeśli chodzi głównie o zabijanie głównych bohaterów i łamanie pewnych konwencji. Natomiast saga, mimo że nieszablonowa fabularnie zmierza jednak w określonym kierunku. Wizje Mellisandre na Murze, sny Jona jasno sugerują, że to on jest Azorem Ahai. Być może Azor Ahai to bzdura w którą wierzą Czerwoni Kapłani, ale Książe Którego Obiecano został przepowiedziany już dawno temu przez jedną z przodków Targaryanów, która w wizjach zobaczyła również zagładę Valyrii.
W tych przepowiedniach prawdopodobnie pojawił się również wątek Księcia Którego Obiecano, zrodzonego z Pieśni Lodu i Ognia. Przez wieki Smoki toczyły walki polityczne i dopiero Rheagar zainteresował się przepowiedniami o Księciu. A czyim dzieckiem jest Jon Snow po ostatnim odcinku chyba nie ma wątpliwości. Rozwieją je niedługo kolejne wizje Brana.
Nie ma czegoś takiego jak jasne sugerowanie. Równie dobrze twórcy mogą wpuszczać nas w maliny. Zresztą Jon nic nie znaczy, póki nie ma smoka, bo obecnie byłby praktycznie bezbronny w starciu Innymi. Zresztą nie da się tego wykluczyć, ale pamiętać należy, że serial to jedno, saga to drugie.
Książe Którego Obiecano, Azor Ahai... To zbyt proste, żeby Martin umieścił to w książce. GRRM wiele razy burzył tego typu schematy, gdy pojawia się jeden, wybrany bohater. Albo historie od bękarta do wręcz boga. Nie ten adres. Azor Ahai jak podejrzewam okaże się być albo zły albo będzie czymś innym niż sobie wyobrażamy. Na pewno nie będzie bohaterem, który uratuje ludzkość przed Zimą. Po Martinowemu będzie jeśli okaże się, że Snow jest jakimś cudem prawowitym dziedzicem Żelaznego Tronu, ale nie będzie miał tego jak udowodnić, albo w wyborze mścić rodzinę czy bronić się przed Innymi, źle wybierze i pogrąży królestwo.
Podoba mi się twoja teoria. Gdyba się sprawdziła i Jon NIE okazał się Zbawcomesjaszem, to chyba bym dała jakiś punkcik serialowi za piękne takie trololo (książki nie czytałam).
I za widok Melisandre, która znowu się pomyliła >:D
W książkach Snow na pewno nie wybawi świata. W serialu raczej też nie, choć kto ich tam wie. Choć niestety mimo wszystko serial sugeruje, że trio Dany, Tyrion, Jon wybawi Westeros... Odsyłam do sagi, bo jest rewelacyjna i na przewidywalne zakończenie nie ma co liczyć ;)
Wiesz, że tak silnie jest promowany Jon jako Zbawcomesjasz, że nawet nie brałam pod uwagę innej opcji? Poddałam się tej Jonopropagandzie, jakbym się wczoraj urodziła :D Tak że dzięki za otrzeźwienie!
Wiem tylko tyle, że Martin zapytany kiedyś o to, kto ostatecznie zasiądzie na tronie powiedział, że ktoś, kogo się w ogóle nie spodziewamy.
Jonopropaganda bardzo skutecznie obrzydziła mi tę postać, tak, że na tę chwilę uważam ją za jedną z nudniejszych i bardziej męczących... A wystarczyło nie wrzucać codziennie newsa o Jonie Snow i nie wsadzać go wszędzie w rozmowach o serii... Ech... Niech ginie.
Ktoś niespodziewany to zapewne będzie jakaś marionetka w ręku któregoś z graczy. Jestem #TeamVarys, więc kibicuję Aegonowi, ale na dziś sądzę, że największe szanse ma Sansa. Choć nie w #TeamLittlefinger tylko w swoim własnym ;)
Nie chcę cię urazić z racji twojego nicka :) ale tak samo obrzydziła mi Dankę Danypropaganda :) Tak naprawdę zaczęłam ją tolerować jakoś w 4 sezonie, a w 5 (wg mnie!) zaliczyła nawet kilka dobrych scen. Ale tak ogólnie to mam do niej stosunek pewnie taki, jak ty do Jona ;)
Ja również kiedyż myślałam, że to będzie Sansa,.
Za czasów KL byłam jej wierną fanką, podczas gdy wielu widzów jej nie trawiło. Stąd myślałam, że taka nieoczywista postać ma szansę. Ale po dziwacznym wątku z piątego sezonu straciłam dla niej serce. Gdyby zdobyła tron swoją własna siłą, tą, którą demonstrowała w KL, a nie przez dziwną zemstę, w której jedyną ofiarą była ona sama, to byłoby cudne.
Ja szczerzę Dany też średnio trawię (ale nic o tym nie wiesz i nic o tym nie słyszałaś, jestem PRAWOWITĄ KRÓLOWĄ ! :P), ale na Dankopropagandy nigdzie nie widać. Przynajmniej dla mnie, może się mylę, ale większość raczej ją hejtuje ;)
Ja tam liczę na zemstę. Przede wszystkim na zemstę. Jej siła w KL to bycie workiem do bicia i płakanie w poduszkę. Cierpiała i nie mogła zrobić nic, a nawet nie próbowała. Ale teraz może zacząć grę, zemścić się i wygrać tron... Byłoby ciekawe, że ta, która była tak długo w stolicy niewolnicą, zasiadłaby na tronie.
Dankopropaganda ucichła coś ostatnimi czasy, ale od początku serialu tak do czwartego działała intensywnie :)
Ja jestem zwolenniczką zemst takich jak Varysa na swoim oprawcy z czasów młodości, czy Jona na Slyncie. Czyli czegoś, co jest albo metodycznie zaplanowane i przynosi głęboką satysfakcję oraz poczucie "sprawiedliwości" mścicielowi bez poniesionych kosztów własnych, lub zemsta dokonana niejako przy okazji, może nawet nie jest to uświadomiona zemsta (można się zastanawiać, czy Jon znał wszystkie przewiny Slynta wobec jego rodziny). Również bez kosztów własnych.
Absolutnie kretyńską uznaję zemstę właściwie wmanipulowaną w Sansę, która robi to nie mając żadnych środków, ani umiejętności w tym kierunku. I ponoszącą ogromne starty własne, podczas gdy obiekt zemsty ma się lepiej, niż przed doświadczeniem zemsty :D
To już Arya ma potrzebne atrybuty, jak zwichniętą psychikę, wysoki poziom nienawiści i agresji, jeszcze wyższe poczucie krzywdy i przede wszystkim całkowity brak oporu przed zniszczeniem, zabiciem drugiego człowieka. Dlatego mogła zabić tego gościa w karczmie i dokonać zemsty dzięki okazji, która wpadła jej w ręce.
A Sansa ani sobie nie wypracowała swojej zemsty (jak Varys), ani nie miała żadnej okazji, żeby z niej skorzystać (jak Jon, Arya, czy Tyrion na Tywinie).
Co do samej Sansy - pisałam o tym milion razy, ale co tam, napiszę milion pierwszy :D
Dla mnie wspaniałym, unikalnym, pomocnym jej atrybutem była właśnie jej cichość, dobroć (przynajmniej na tle KL), i jak to nazywam "miękka siła". To one pozwoliły jej przetrwać upokorzenie i bicie na KL, gdzie żyła otoczona wrogami i świrami. Przetrwała też różne zagrożenia dzięki pomocy Tyriona, czy Ogara i trzeba zadać sobie pytanie: czy zyskałaby tych sprzymierzeńców, ich szacunek i pomoc, gdyby była zdzirowatą intrygantką, jedną z pierdyliona tego typu biczy na królewskim dworze?
Ja nie miałam wrażenia, że ona cierpi po kątach jak mimoza. Przecież z godnością znosiła upokorzenia, zachowała się jak prawdziwa dama, na weselu Joffa. Pamiętasz? Jak Joff i jego prostacka mamuśka mają bekę, ludzie na poziomie są zniesmaczeni, a Sansa siedzi jak KRÓLOWA, ma emocje pod całkowitą kontrolą, nic nie jest w stanie jej wzburzyć. Albo kiedy po serii upokorzeń z podniesioną głową deklaruje miłość do Joffa, czym zadziwia tak wytrawnego (wtedy) pałacowego wyjadacza, jak Tyrion. Czy tak zachowuje się głupia, bezwolna mimoza?
"Cierpiała i nie mogła zrobić nic, a nawet nie próbowała"
no dobrze, ale CO ona miała robić? Sansa żyła w KL na dworze szaleńca i jego pie*dolniętej mamuśki, bez zaplecza stronników, bez potężnego rodu za plecami, bez pieniędzy, którymi mogłaby kupować sprzymierzeńców, jako zakładniczka i jak piszesz, wręcz niewolnica. Co ona mogła robić, skoro każdy przejaw buntu, jakiejś akcji mógł się dla niej źle skończyć?
A jednak udało jej się jakoś zdobyć przyjaźń Margery, pomoc Ogara, kiedy groził jej zbiorowy gwałt, a także szacunek Tyriona, który nie skonsumował ich małżeństwa (czy miałby takie opory, gdyby miał do czynienia ze zwykłą "knucicielką"? wątpię).
W KL Sansa dzięki swojej miękkiej sile, dobroci i godności przetrwała nietknięta, zyskała pomoc i szacunek przynajmniej u niektórych i odeszła stamtąd z podniesioną głową.
W Winterfell Graczka Mścicielka Sansa została - wybacz dosadność - brutalnie wyruchana, pobita, wymęczona, nie zdobyła pomocy ani szacunku nikogo (Theon pomaga jej raczej z poczucia winy wobec Starków, nie konkretnie JEJ) odchodzi przegrana, upokorzona i możliwe że z dzieckiem oprawcy.
Faktycznie, zemsta jej służy :)
Pozostaje pytanie, czy Ned i Cat woleliby swoją córeczkę jaka była w KL, czy jako seksualną niewolnicę Boltona.
Uff, upisałam się, ale temat Sansy strasznie mnie wkurza :D
Wiesz w serialu to zemsta Sansy właściwie nie istnieje. Motyw z Winterfell jest debilny i jak podejrzewam i tak zostanie zapomniany. Sansa się ani trochę nie załamie, nic w niej to nie zmieni, będzie taka jak po ucieczce z KL w Orlim Gnieździe. Scenariusz zapomni ten epizod. Po prostu wysłali ją tam, bo nie mieli innego pomysłu na wątek. Bardziej odnosząc się do książki Arya ma średnie widoki na zemstę. Sprzątnie kilku ludzi z listy, ale to nie jest taka zemsta, jaką może wywrzeć Sansa. Ona jest bliska osiągnięcia z LF armii Doliny. Ona może odzyskać Winterfell, walczyć by zniszczyć Freyów i Boltonów, a z czasem może i Lannisterów. Choć na to widoki średnie. Po prostu może więcej i jej zemsta bardziej by mi się podobała, bo osiągnięta od kompletnego zera, przez spiski do pokonania oprawców.
Ona żyła w otoczeniu wrogów i świrów. Była poniżana i była wśród morderców jej ojca, w sumie też brata i matki. Ale sama tą swoją niewinnością i uległością do tego doprowadziła. Choćby przez powiedzenie Cersei o planach Neda, dawno temu. W ogromnej mierze jej winą, było to co ją spotkało. I zgadzam się, że najlepsze co mogła robić to być uległą, albo jeszcze lepiej - udawać uległą. Być taką jaką była, ale nie być też głupią i szukać szansy choćby ucieczki. Pamiętam, że znosiła to dzielnie, choćby na weselu Joffa i pamiętam też, że cierpiała i to bardzo nawet jeśli tego nie pokazywała. I tak, przez to, że miała tragiczną historię i była zrujnowana zdobyła współczucie Ogara czy Tyriona, ale nic by jej to nie dało gdyby nie LF. Czyli coś na co nie miała wpływu. Ale to współczucie to też nie jej zasługa, ona była w KL po prostu jak popychadło, które jakimś cudem ktoś uratował. Bo gdyby nie to, Tyrion w końcu skonsumowałby małżeństwo, a ona zakończyłaby ród Starków. I Sansa na dobrą sprawę nie mogła nic zrobić, poza powolnym próbowaniem znalezienia sobie ucieczki. Mogła też się zabić. To chyba wciąż lepsze niż życie wśród morderców rodziny. W KL ona nic nie osiągnęła i tylko cierpiała. Marg też jej nie lubiła, a czysto politycznie z nią rozmawiała.
Z podniesioną głową ? Uciekając uliczkami i będąc przemycaną na statek, a potem poszukiwaną za królobójstwo w całym królestwie ? Ona tam umarła. Była radosna, szczęśliwa i pełna życia. Kiedy opuściła KL była już wrakiem człowieka. A Winterfell to jest jakaś parodia. Tam ona też nie grała, a znów była popychadłem, tylko kończyło się to jeszcze gorzej. Tyle, że ona z książek nigdy by się na to nie zgodziła, ale wiadomo, dedeki piszą scenariusz na kolanie i dlatego ją tam wsadzili.
Po prostu inaczej rozumiemy tę zemstę, bo ja patrzę głównie na książkę :P
A ja bym właśnie chciała, żeby choć raz coś potoczyło się zgodnie z oczekiwaniami. Jasne, twist z Azorem byłby niezłym shockerem, ale w sumie to po uj? Zaczynam mieć dosyć tego jak Martin wywraca wszystko na dziesiątą stronę i robi z sagi telenowelę brazylijską. Nie mówię, że wszystko musi iść gładko tak jak sobie fani wykoncypowali, wolałabym jednak, żeby Azorem nie okazał się Sam, a na Żelaznym Tronie nie zasiadł Ramsay.
Azora Ahai, Zbawcy czy kogoś tam, może w ogóle nie być. To nie musi być jeden, konkretny człowiek, Melissandre może uganiać się za mirażem...
Zima przyjdzie. Smoki spalą Innych. Nastanie wiosna. Koniec pieśni.
Ano wieeeem... racjonalna i krytyczna strona mojej natury wie, że byłoby najlepiej, gdyby był twist z przepowiedniami i wszystko skończyło się w mniej oczywisty sposób (co nie znaczy wywrócenia wszystkiego do góry nogami ;) Martin rzeczywiście łamie schematy typowej fantastyki i nie przeczę, jest to jedna z największych zaleta jego sagi. Natomiast ta druga część mnie, ta nieracjonalna, romantyczna i wykarmiona na książkach Tolkiena, marzy o Jonie Snow pod rękę z Daenerys pokonujących Innych, wszystkich niegodziwców i przywracających w Westeros pokój, dobro i sprawiedliwość ;D
No ale jaka jest "Gra o tron" każdy widzi... Valar morghulis ;)
dla romantycznej części twej natury ;)
http://static.prsa.pl/images/7b4c3207-6271-4eea-bf43-9c277a06018f.jpg
och...
https://66.media.tumblr.com/80ad2c455691771bec1d76febf9a6afe/tumblr_nuunmji2ab1s 7xfipo1_500.gif
Ta postać płonąca na krzyżu przed wojskami Boltonów z trailera nowego sezonu - obawiam się, że to Osha.
Osha chyba jest zbyt mało ważną postacią żeby tak kończyć. Kto niby miałby ją pomścić? Jon Snow jej nawet nie znał.
Osha bardziej prawdopodobne, że nakarmi pieski, zgodnie z tradycją, nie wiem czy dostanie szansę w polowaniu jak ta blondyna wcześniej, ale raczej nie, bo Ramsay jest teraz trochę zajęty i nie ma tyle czasu na rozrywki poza zamkiem.
Zwłoki w trailerze to był ewidentnie chłop i to dorosły, ale w drugim trailerze jest więcej płonących krzyży, czyli to jakieś randomowe obdartusy postawione jako "totemy" dla postraszenia przeciwnika.
Jeśli już ktoś ze znanych postaci będzie oskórkowany, to Rickon, ale nie byłby wtedy pozbawiony twarzy i podpalony, bo mijałoby się to z celem. Jeśli już, to mogłoby dojść do odwrotnej sytuacji - Ramsay powtórzy stary numer i wystawi spalone zwłoki jakiegoś dzieciaka że to niby młody Stark.
Ramsayowi zabicie Rickona póki co zupełnie się nie kalkuluje, bo młody najlepiej sprawdzi się jako szantaż wobec Jona. Zabity Rickon = Snow zrównujący Boltonów z ziemią. Ramsay może Rickona zabić ew. po pokonaniu Jona, wtedy mały Stark będzie tylko niepotrzebny zagrożeniem. No chyba, że Ramsayowi kompletnie odbije szajba i oskóruje Rickona dla zabawy. Wtedy będzie tak, jak mu przepowiedział ojciec - zginie śmiercią wściekłego psa.
Właśnie tak to widzę: Ramsay będzie się czuł mocny, nie będzie brał pod uwagę porażki i może zaszantażować Sansę i Jona, że jeśli się nie podporządkują, to ich młodszy brat podzieli los tych panów na krzyżach. A wiadomo jaką podejmą decyzję.
Tylko zapominamy e Ramsay to psychopata. Jemu własne okrucieństwo i kompleks niższości przylsania zdrowy rozsądek. Myślę, ze z czystej satysfakcji i zemsty na Starkach będzie znęcać się nad Rickonem i z pewnością go zabije, zapewne w taki sposób, żeby było widowiskowo i ku przestrodze. Niestety, bo osobiście nie podoba mi się ten watek.
Pytanie do znających książki: ile lat miał Ned w wydarzeniach pod Wieżą Radości? Bo jakoś strasznie młodo i chucherkowato wygląda w tych flashbackach