Kolejny odcinek za nami, więc tak w skrócie:
- wątek Barneya z lekka nudnawy, żałosny i z tyłka wzięty, dobrze chociaż że Playbook będzie dalej rządził Nowym Jorkiem ;)
- wątek Teda i Robin - ujdzie, dało się tego słuchać i na to patrzeć, w końcu zakończono ten etap
- wątek Lily i Marshalla - przyjemny, chociaż prosty, to porządnie i mądrze poprowadzony, tylko czemu Past Lily nie zareagowała na wieść o tym, że będzie miała dziecko? :P
Szkoda, że znowu Matki nie było tylko...
Już mam.
Artykuł z Cobie: http://au.ibtimes.com/articles/536074/20140128/met-mother-season-9-spoilers-actr ess-cobie.htm#.UvP1bbSHPbw
Dziwny artykuł na temat matki: http://insidetv.ew.com/2013/05/13/how-i-met-your-mother-cristin-milioti/
Notka z Twittera: https://twitter.com/HIMYM_CBS/status/157181672276766720
Pozdrawiam. :)
Nie wiem dlaczego uznałeś ten artykuł na temat matki za dziwny, może nie zrozumiałem go po prostu zbyt dobrze, ale ten ostatni akapit:
Was there ever a moment when you thought about trying to make Robin the mother?
BAYS: No. We’ve heard that question a lot. What always made the show interesting to us is that Ted meets the perfect woman, and it’s [still] not his final love story.
chyba dosyć jasno mówi, że serial skończy się tak, jak wszyscy przewidują, a przynajmniej wskazuje na to, że Robin nie będzie z Tedem.
No właśnie się mylisz. "Nie, Słyszeliśmy to pytanie wiele razy. Co zawsze było dla nas interesujące w serialu to, to że Ted poznaje idealną kobietę, i nadal to nie jest jego finalna historia miłosna." Wydaje mi się że chodzi o matkę, ponieważ Robin raczej idealna nie była dla Teda, sam wiele razy powtarzał że nie chce idealnej, chce Robin.
Napisane jest wyraźnie, że nie było momentu, kiedy Robin miała być Matką. Po co dorabiać ideologię?
A kto powiedział, że Robin miała być matką? ;_; To jak twórcy się wypowiedzieli, wnioskuję że chodziło im o matkę dzieci bo teraz pokazują cały czas, jaka to ona jest idealna dla Teda. Dlatego w mojej chorej główce dalej mam nadzieje, że Ted i Robin skończą jakoś razem.
Nie wiem, początkowo zrozumiałem, że własnie chodzi o matkę, ale raczej mówią o Robin. Ted sam powiedział, że Robin nie jest perfect, stąd taka moja wstępna analogia była, ale raczej się mylę.
Ja osobiście nigdy nie widziałam chemii w przypadku tej pary, no chyba, że za chemie uznać to, że scenarzyści prawie w każdym odcinku ich bycia w związku pakowali ich do łóżka. Nie mieli nic wspólnego ze sobą, żadnych zainteresowań, marzeń, celów. Robin nie za bardzo tolerowała dziwactwa Teda o czym świadczy chociażby odcinek, w którym stwierdziła, że nie chce słuchać o tym jak minął mu dzień, bo jego dni są nudne. Może to jest osobista awersja, ale ta postać jest tak niekonsekwentna, że czasami mam wrażenie, jakby scenarzyści nie mieli w planach tego, żeby została w serialu tak długo. Na początku była kreowana na silną, niezależną kobietę, która wie czego chce i do tego dąży, a z czasem zaczęła się zachowywać jak rozchwiana emocjonalnie nastolatka, która nie ma pojęcia o tym, jak funkcjonuje świat i jak powinno się zachowywać w społeczeństwie. Najbardziej podobała mi się będąc w związku z Kevinem i Donem, wtedy zachowywała się całkiem w porządku, jak prawdziwa, dorosła kobieta, a nie napalona gówniara, która chce wszystkiego, czego nie może mieć.
Ja osobiście chemię widziałem, ale to jest subiektywne i kazdy ma takie odczucia. Rzadko kiedy ich pakowali do łózka, Mieli taki etap jak się kłocili, mieszkając razem i nie bedąc ze sobą. Kiedys nie mieli zainteresowań, i jesli pamiętasz rozstali się tylko z tego powodu, bardzo oboje przeżywali rozstanie, każde na swój sposób. A czy Barney i Robin mają wspólne zainteresowania? Tym bardziej nie, chodzi o to, żeby się uzupełniać, a z mojego osobistego punktu widzenia T/R się uzupełniali idealnie. Teraz odkąd Robin dojrzałado miłości, dzieci i związków pasujądo siebie jeszcze lepiej i to widać. Przy Barneyu Robin stała się dziwna, skrzeczy wariuje, prawie w każdym odcinku pokazują, że inaczej myslą. Gdy Barney miał wypuścić gołębie, a robin chciała miec strzelców oddawających salwę. Ostatecznie Robin tylko miała prawdziwe wątpliwości ich malżeństwa, a Barney reagował dziecinnie. Plus wymyslenie im wspólnego mówienia zdań i tych ich "ooooh" - to jest tak sztuczne. Porównując to wspólne salutowanie T i R jest normalniejsze i słodkie.Ta nastolatka, o której mówisz została wytworzona ze zdegradowania postaci Robin, żeby pasowała do Barneya bo on sam musiał zostać nadal Awesome dla fanów. Co do Dona i Kevina to się zgodze, ale zauważ, że tak było tylko dlatego, że są to silne postaci mężczyzn, dominujących dojrzałych i przy okazji pokazujących tez wrażliwość. Taka sama zawsze była przy wszystkich wygłupach zTedem i ich rozmowach. Przy Barneyu... bleh
Rzadko? Byli parą, która najczęściej była w łóżku. Chociażby pierwszy odcinek 2 sezonu, gdzie sam Ted prawie wprost powiedział, że przez pierwsze 2 tygodnie w ogóle nie wychodzili z łóżka i nie nosili w ogóle bielizny.
Poza tym, myślicie że dlaczego Matka rozwiązuje krzyżówki, ma zestaw do kaligrafii i kolekcję monet? Nie na darmo mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają, a podobieństwa łączą.
To kto do siebie pasuje to kwestia oczywiście czysto subiektywna, ja po prostu mówię o tym, że postać Robin i cały wątek jej związku z Tedem jest bardzo źle przeprowadzony, przez co wiele rzeczy nie trzyma się kupy i jest naciąganych.
A co do dziecinności Robin - od początku taka była, przynajmniej w mojej opinii.
Być może tak było,że nie wychodzili z łóżka. Ja jakbym miał taką Robin obok siebie też bym jej z łózka nie wypuszczał. Co do podobieństwa matki do Teda, moim osobistym zdaniem jest to w drugą stronę przesadzone, ponieważ twórcy wiedzą, że jeden (i to niepełny) sezon z matką nie udowodni nam, że jest lepsza od Robin. Musieli zrobić z niej damską wersję Teda plus zrobić z niej anioła bez skrzydeł. Na to ludzie narzekali bardziej niż im sie to podobało, bo jest to praktycznie mało realne. Dla mnie Robin dość często w pierwszych sezonach była dojrzalsza od Teda w niektórych momentach, a on sam jest najpoważniejszym z grupy. Tu się po prostu nie zgodzę, że zawsze była dziecinna. Co do bycia ostrą, nieokiełznaną lubiąca przemoc,pijącą szkocką itp. Jest wyjaśnione, że Robin byłaod małej traktowana jak chłopiec i dopiero przy Tedzie zaczynała czuć się kobietą i pokazywac tą wrażliwą stronę, co osobiście mi się podobało. A wątek jest źle poprowadzony i tu się też raczej każdy na forum zgodzi. Widocznie nie uwzględnili chemii między Joshem i Cobie na scenie,i że z tego co zamierzali (ciocia Robin) wyjdzie związek, który naprawdę bardzo dużo osób uwielbia, co moim osobistym zdaniem jest błędem scenarzystów i powinni pójść tym tropem z Robin. Durne to, no ale cóż,zobaczymy co z tego wyniknie w ostatnich odcinkach. Jeszcze wątek medalika nie jest rozwiązany (tak sądzę) nadal ma byc katastrofa na ślubie, oraz Ted ma mieć rozwaloną rękę i siedzieć smutny na stacji. I osobiście nadal uważam, że nie zakończyli ich wątku, i jedyną postacią która to może rozwiązać inaczej, jest matka rozmawiająca z Robin, zczego też słyszałem, że ich chemia i rozmowa mają byc wyjątkowe. A jak wiemy matka wpłynęla na każdego na ogromną skalę.
Cóż, dla mnie kobieta, która uchodzi za zdecydowaną i silną, a kompletnie nie wie czego chce, nie jest dojrzała. Nie chciała Teda na początku, ale kiedy ten zaczął spotykać się z Victorią to coś zaskoczyło, a kiedy już z Victorią zerwał, to znowu jej przeszło i musiał ją zdobywać na nowo. Co za dorosła kobieta tak robi? To jest zachowanie dla licealistki, która jest zazdrosna, że jej kolega we friendzonie znalazł sobie dziewczynę, ale nie dla dorosłej kobiety. Poza tym, kiedy już niby Ted znowu zaczął się o nią starać pod koniec sezonu,a ona coś do niego czuła, była gotowa przespać się z Sandym Riversem, dlatego Ted musiał wywołac deszcz. Co za dojrzała i poważna kobieta tak robi?
Hmm... Nie wiedziała, czego chce, ponieważ w jej psychice jest nastawiona na karierę, azycie jej pokazywało wielokrotnie chociazby na przykładzie Teda, że ludzie się zmieniają, zmieniała się i Robin. Co do wątku post-Victoria to się kompletnie nie zgodzę, Robin zachowała się jak powinna, solidarność babska, gdzie Ted przez miał dziewczynę i chciał się kochac z druga, bo nagle się doweidział prawdy o uczuciach Robin. Tu akurat on popełnił błąd i Robin miała prawo tak się zachowac, że go zgasić,ale nadal coś do niego czuła. Co do Sandy'ego to tak było to sugerowane,ale nie wiesz czy Robin, by na to ostatecznie poszła. Wiemy tylko, ze Sandy zmienił do niej podejście, żeby ją poderwać, a ona była zniszczona sytuacją z Tedem. A co do jej wyskoków i ogólnie jej podejścia... To to taki typ kobiety, Ted też miał duzo dziewczyn, czy lasek na jedną noc, Barney to już w ogóle. Nie świadczy to o dojrzałości kogoś. W dodatku jesli już nawet częsciowo zgodzimy się z Twoim zdaniem, to właśnie bedąc z Tedem najszybciej dojrzała i rozwijała skrzydła w kierunku romantycznym i ustatkowania się.
Cóż, widzę, że nikt nikogo nie przekona ;) dla mnie Robin to źle przeprowadzona postać a jej decyzje ukazują wielką niekonsekwencję, co już wcześniej argumentowałam. Tak czy inaczej, dziękuję za dyskusję :)
Nie ma problemu, żeby nie było, że wychodzę na osobę z ograniczonym spojrzeniem, zgadzam sie, że Robin jest źle poprowadzoną postacią, a jej jedyną wadą wg mnie jest to, że jest boi sie powiedziec co czuje i mysli, jak zamknieta ksiega. :)
Obejrzyj sobie 1 i 2 sezon ponownie, bo grubo się mylisz. Pamiętam dokładnie te wątki, jak Robin przy Tedzie uczyła zachowywać się jak w poważnym związku przystało, zrobiła się wrażliwsza, wspierała swojego faceta kiedy ten miał problemy z pracą. Z tego co pamiętam, to Robin tak ześwirowała właśnie po rozstaniu z Tedem, dokładnie tak jakby powoli chcieli ją przypiąć do Barneya.
Dla mnie własnie sam fakt, że prawie 30 letnia kobieta musi się uczyć jak zachowywać w związku, jest zwrotem w stronę dziecinności. Kobieta pracująca, niby "sukcesu", silna i zdecydowana, a mając powiedzieć facetowi, że go kocha, zachowuje się jakby miała 13 lat.
Chodzi mi o poważny związek, taki jaki chciał stworzyć Ted od początku. Co ma wspólnego to, że nie potrafi powiedzieć kocham z niedojrzałością ? Nigdy nie miała faceta takiego jak Ted, prawdopodobnie zawsze mówiła wszystkim kocham na odczep, sama nie wiedząc co to dokładnie znaczy.
Zresztą ile razy był poruszany temat dzieciństwa Robin i tak dalej, to wszystko jest wytłumaczone. Każda kobieta jest inna, tylko że przy Tedzie wreszcie ogarniałą dupę.
A to koniecznie para musi mieć tak dużo ze sobą wspólnego i posiadać wspólne zainteresowania, aby między nimi była ta chemia? No chyba niekoniecznie, a najlepszym przykładem będzie tu Lily i Marchall gdzie nie mają ze sobą tak dużo wspólnych punktów. Poza tym ja czegoś takiego nie kupuję - mamy Barneya i Robin co są w każdym calu tacy sami i jest to tak bardzo sztuczne...
A jeśli chodzi jeszcze o Robin i Teda - absolutnie się nie zgodzę, że do siebie nie pasują. Pasują i to bardzo. Wzajemnie się uzupełniają, Robin wnosi do życia Teda nutkę szaleństwa, a Ted wnosi do życia Robin stabilizację. Poza tym na przestrzeni tych wszystkich lat wspierają się jak typowa para - Ted jest zawsze wtedy, kiedy Robin potrzebuje rady/rozmowy, pomógł jej między innymi w sprawie siostry czy pracy w telewizji i odwrotnie - Robin pomogła Tedowi np. w sprawie zerwania z Zoey.
Robin pasuje idealnie do Teda. Pamiętam te odcinki, kiedy Robin po raz pierwszy powiedziała Tedowi, że go kocha. Nie mówiła tego jeszcze nigdy żadnemu facetowi i to było magiczne, a teraz to zdanie pada z jej ust w kierunku Barney'a przynajmniej kilka razy w ciągu jednego 20 min odcinka. Barney i Robin to pomylony wątek, kompletnie do siebie nie pasują. Ted zawsze był na każde zawołanie Robin, to co zrobił dla niej kiedy przystroił mieszkanie lampkami, Barney nigdy czegoś takiego dla niej nie zrobił, Playbook'a nie zniszczył tak jakby się początkowo wydawało, miał kopię i w ostatnim odcinku też posiadał jeszcze kilka stron, które dał tym przypadkowym typom, ale założę się, że nie jest to jeszcze ostateczne pożegnanie z tą księgom. Kiedy Robin go potrzebowała w Central Parku, też ją olał dla gry w LaserTag, co prawda potem się zjawił, ale znów Ted go uprzedził. W 5 sezonie Barney brał lekcje od Teda dotyczące Robin. Tak się zachowuje facet? Powinien sam zrobić wszystko żeby ją poznać, tak jak Ted, a on zachował się dziecinnie. A ten wisiorek mimo, że Jeanette wrzuciła go do wody myślę, że i tak jeszcze go w tym sezonie zobaczymy, ten wisiorek to taki talizman coś jak żółta parasolka matki. Pewnie Robin go dostanie, ale nie od Teda.
Genialnie zmontowany i jeszcze ta muzyka w tle. Świetny zwiastun dla kogoś, kto nie widział jeszcze tego serialu.
Właśnie na kilka/kilkanaście godzin przed ślubem ludzie odstawiają czasem największe akcje, np. uciekają sprzed ołtarza itd. Czują po prostu palący się grunt pod nogami, czują się przyparci do muru i nagle robią rzeczy, których bali się kilka tygodni wcześniej. Może Ted poczuł się podobnie. Wcześniej nie chciał psuć nastroju Robin, ale na kilka godzin przed jej ślubem... może było mu już wszystko jedno.
mi się wydaje, że to ojciec robin ma medalik i da jej go na ślubie. z tego co pamiętam (ale mogę się mylić) to, gdy kiedys kiedyś był pokazany fragment jak lily mowi do teda "panna młoda Cie wzywa" i pokazane jest lustrzane odbicie robin w sukni ślubnej to ma ona coś na szyi
Na szybko sobie wróciłem do tego momentu i faktycznie Robin ma na sobie jakiś naszyjnik, ale nie jestem w stanie stwierdzić czy to jest ten sam. A jeśli już miałbym na coś stawiać to raczej jest to inny naszyjnik.
A jeśli już miałby ten cały naszyjnik powrócić do Robin to myślę, że jest prostsze rozwiązanie - jako, że był on przekazywany z rąk do rąk parę razy to możliwe, że ktoś mógł go najzwyczajniej w świecie pomylić.
też sobie wróciłam do tego momentu - jak dla mnie to jest naszyjnik z perełką, a nie serduszkiem
Tekst "Are you jesus!?" jak dla mnie był najlepszy od około 3 żałosnych sezonów. Nawet się śmiałem przez cały odcinek, po za poprzednim odcinkiem z matką najlepszy w tym sezonie (i ogólnie spoko. Szkoda tylko że Robin-Balonik wszystko zniszczyła(ja naprawdę kiedyś uwielbiałem tą postać?)
Tu może jestem z mniejszości ale dla mnie jedynym sensownym zachowanie wszystkich postaci jest "dorastanie" Barneya, reszta tragedia.
A i dla mnie przedostatni odcinek z pijanym Barneyem -> on nie istnieje, dalej nie wiem co robi Barney, powiedzmy nie było wtedy zadnego odcinka, przerwa w nadawaniu.
Nareszcie Robin była znośna. Zero wrzasków, głupich min, czy innego bezsensownego bełkotu co tylko pokazuje, że przy Tedzie jest po prostu sobą, taką z początkowych sezonów, a przy Barney'u zachowuje się jak niedojrzała nastolatka. Nigdy nie byłem fanem tej pary, ale teraz kiedy już zamknęli ten rozdział zacząłem się przekonywać do T&R.
Obejrzałem ostatnio 4 pierwsze sezony po raz kolejny. Nie wiem z której strony Robin pasuje do Barney`a. Od samego początku byli jak najlepsi kumple, bro`s i tak dalej. Przy Tedzie nauczyła się kochać, być w związku i kobietą. Mnie dobijało to, jak razem R/B się zachowywali, jak jakaś para upośledzonych osób. I teraz widać dokładnie, jak poważna Robin zachowywała się w ostatnim odcinku(przy Tedzie). Jestem ciekawe, która laska która tak bardzo kibicuje R/B, i uważa ich za swoją ulubioną parę, tak na prawdę by chciala być z takim barneyem, i żeby ten jej chłoptaś tak się zachowywał. Czas dorosnąć dziewczyny, bo potem macie pretensje do faceta a nie do samej siebie. Że nie ma normalnych facetów xD NIE NO BEKA
Całkiem znośny odcinek :) Na plus na pewną było to:
+ Zakończenie sporu Marshalla i Lily - myslałam, że przeciągną to na kilka odcinków, tak jak zrozbili z podróżą Marshalla. Byłam pewna, że pogodzą się może w przedostatnim odcinku. To było miłe zaskoczenie, że tak szybko ta sprawa się zakończyła.
+ Robin znów zachowywała się normalnie, tzn. bez durnych min, wrzasków itd. Podczas spaceru z Tedem była naprawdę spoko i całkiem sensownie mówiła. Pierwszy raz od dawna mnie nie irytowała. Scenę z latającą Robin pominę milczeniem....
+ Przemowa Teda na moście - fajnie opisał prawdziwą miłość. Z tym, że ja wolałabym, żeby te słowa wypowiadał o matce. Mogli zrobić jakiś skok w przyszłość i pokazać ile szalonych rzeczy Ted zrobił z miłości do swojej żony i wtedy na pytanie "czy jest szalony" mógłóby powiedzieć to co powiedział na moście. Bardziej by mi się to podobało gdyby te słowa były o miłości do "matki".
Też uważam, że te slowa o miłości powinien wypowiadać Ted w kontekście matkki, nie lubie tego całego przeciąganego wąku Robin/Ted, narazie wygląda to tak, że Robin była największą miłością jego życia, a matka wciąż pozostaje w cieniu, mogłiby jej poświęcić więcej czasu.
Raaaanyyy, ale Wy marudzicie. Jak tak bardzo Was męczy ten serial, że musicie przewijać i obniżać oceny to może po prostu przestańcie go oglądać?
Trochę nie rozumiem tego narzekania, bo dla mnie odcinek był bardzo dobry. Przemowa Teda na moście - jak najbardziej na plus. Mówi te wszystkie rzeczy o prawdziwej, jedynej miłości i o tym, że gdy się taką spotka to się nie odpuszcza i nie poddaje, a potem widzimy, jak daje Robin odejść. Czyli taka ładna metafora tego, że nawet jeśli ją "kocha" to wie, że to nie jest ta jedyna, prawdziwa miłość, wybranka na którą czekał całe życie. Nie wiem też, co było złego w Robin jako baloniku - przecież wiadomo, że to się działo w wyobraźni Teda, który do tej historii z balonikiem odnosił swoje starania o Robin. Jego wzrok gdy patrzy na oddalającą się Robin imo mówi jasno, że jest mu trudno ale to już skończone. Myślę, że twórcy wiedzą, że teraz, gdy zaserwowali nam takie "pożegnanie", to jakikolwiek powrót do starych dziejów tej pary byłby strzałem w kolano. I to mnie nastraja pozytywnie - bo mam nadzieję, że do tego wątku już nie wrócimy.
Historia Barneya też nie była najgorsza - jak ktoś już ładnie wspomniał, Barney przekazuje tę bro-pałeczkę dalej. Ten odcinek to było takie podsumowanie całej jego "działaności" - klub ze stripteasem, imprezy, playbook, garnitury. To cały Barney, który już się wyszalał i idzie dalej, bo przecież nikt nie może przez cale życie stać w jednym miejscu.
Podobał mi się wątek Marshalla - wydaje mi się, że w tym odcinku w końcu wspomniano o czymś, co w wielu amerykańskich sitcomach jest ignorowane - o tym, że małżeństwo to nie walka ani rywalizacja o to, kto "wygra" kłótnię. Lilly dość ładnie to podsumowała - czy Marshallowi zależy na tym, aby doszli do porozumienia, czy na tym aby udowodnić swoją rację i jej błąd? To chyba nie o to chodzi w poważnych związkach i ktoś w końcu miał odwagę to pokazać. A to, że Lily wróciła do pokoju i się pogodzili jest imo również normalne - pobyła jakiś czas z dala od męża, wszystko przemyślała na spokojnie, doszła do wniosku co będzie dla ich związku najlepsze i podjęła decyzję. Mam wrażenie że ci, którzy tak zawzięcie krytykują ten wątek, nie do końca wiedzą jak poważne kłótnie wyglądają w realnych związkach i jak się kończą. Mi się akurat podobało to, że twórcy pokazali jak jest w prawdziwym życiu.
Myślałam, że poprzedni odcinek, o Matce, osiągnął dno, jednak odcinek 17 nawet podskakując nie byłby w stanie dotknąć dna, tak bardzo pod nim jest.
Cholera jasna, ileż można ciągnąć wątek z Robin? Ileż razy już Ted miał sobie odpuszczać? Jakiś czas temu obejrzałam sobie sezon 3 i 4, dla przypomnienia, zwłaszcza, że bardzo lubiłam wątek ze Stellą. Tyle razy Ted powtarzał, że Stella jest tą jedyną, chce spędzić z nią życie, a kiedy Robin przed jego ślubem powiedziała mu, że coś do niego jeszcze czuje, to ją wyrzucił za te słowa ze ślubu. A teraz? Teraz scenarzyści zupełnie o tym zapominają i tworzą idealną, niezachwianą nigdy miłość, która nie przemija i trwa wiecznie. Dodatkowo, Robin jest tak słabo zrobioną postacią, nigdy nie zrozumiem, co ktokolwiek może w niej wiedzieć. Ni to ładne, ni to mądre, puszczalskie do tego...
Do tego logika twórców serialu - zerwij z fajną laską (Victoria) bo nie chce, żebyś się z kimś przyjaźnił. Trochę później wyjedź do innego miasta, żeby zerwać przyjaźń.
Kłótnia Lily i Marshalla potraktowana po macoszemu, bardzo byłam ciekawa do kogo Lily zadzwoniła i gdzie pojechała, a okazało się, że kompletnie to olali.
Wątek Barneya mógł potrwać trochę dłużej, niż kilka marnych scen, bo był całkiem zabawny i ciekawy.
maaasakra;/chlip chlip. Wychodzę z założenia,że im odcinek bardziej nierealny, bardziej zachodzący pod science-fiction, tym gorzej się go ogląda. Ja nie znosze groteski,ale widze,że większość widzów również. Jakbym chciała obejrzeć science-fiction to nie włączałabym komedii;/
oj czepiasz się, czepiasz się... Jeśli chodzi o takie miłosne rozterki to wiadomo, że logika nie ma tu nic do gadania, a w zasadzie to takie sytuacje cechuje je jej brak. Poza tym w momencie zerwania z Victorią Ted nawet nie przypuszczał, że kilka miesięcy później Robin będzie wychodziła za mąż.
A zgodzę się co do wątku Lily i Marschalla - w momencie gdzie zaczął ją on w koncu nabierać jakiś ciekawych kształtów momentalnie go rozwiązali i nie dowiedzieliśmy się kto był tą tajemniczą postacią w samochodzie.
wiecie może gdzie obejrzeć ten odcinek z napisami bo szukam i nie mogę znaleźć :/
Nie możesz znaleźć napisów, bo ich jeszcze nie ma. Długo się ociągają z tym odcinkiem.
C H O M I K. J. P L
P R O F I L W A M P I R Z YC A B U H A H A
N a p i s y p o p o l s k u
Koleżanko po pierwsze nie wiem co nie podobało Ci się w odcinku z matką. W 20-stu minutach musieli upchnąć całe jej życie w Nowym yorku. Idealnie została uchwycona jej bezgraniczna miłość do Maxa, którego tak mocno kochała, że wolała zerwać oświadczyny, że prawdopodobnie inne związki, które nie zostały pokazane w tym odcinku również po pewnym czasie się kończyły.
Mówisz, że ile można ciągnąć związek Teda i Robin. Jest tu pokazana ta sama sytuacja, w jakiej znajduje się matka, przez osiem lat ona musiała się zmagać z tęsknotą do osoby, którą uważała za swoją prawdziwą miłość, która przepadła na zawsze. A Ted miał jeszcze gorzej, bo spędzał z Robin każdą chwilę nie mogąc z nią być.
Nie sądzę, żeby to było aż tak bardzo oderwane od rzeczywistości, ponieważ jej wiele, bardzo wiele osób, które kochają kogoś nad całe życie i nie mogą z nią być.
To, że Ted miał ożenić się ze Stellą nie oznacza, że na ten moment zapomniał o miłości do Robin. Myślę, że każdą z kobiet, z którą był miał szczególne uczucia ale jak sam powiedział w tym odcinku(9x17) nigdy nie było żadnych pięciu najlepszych zawsze była tylko ona.
Nawet jeśli uważam, że Ted i Robin do siebie nie pasowali, bo byli totalnymi przeciwieństwami, co po niektórzy mogą powiedzieć, że dlatego idealnie się dopasowywali ale w małżeństwie by nigdy to nie zdało egazminu biorąc chociażby pod uwagę to,że Robin nigdy nie chciała mieć dzieci, więc w jaki sposób mieli by się dopasować(?). Na starość pozostało by jedynie zgorzknienie i gorycz do drugiej osoby, która nie chciała nam dać tego o czym marzyliśmy.
Myślę, że osoby, które ciągle narzekają na to ILE można ciągnąć ten wątek T&R. Nigdy naprawdę kogoś nie kochało skoro nie potrafią sobie wyobrazić jak długo można kochać jedną osobę. A można.
Nie jestem Twoją koleżanką :)
Tak jak pisałam, w odcinku z matką nie podobało mi się to, że zrobili z niej nowojorską Matkę Teresę, przesadzili z wybieleniem tej postaci przez co straciła ona kolory i stała się bezbarwną, pustą postacią po której już wiem, że nie mogę się spodziewać nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób zachwiać jej obrazem.
Radzę sobie przypomnieć sezon 4, w którym Ted zdecydowanie NIE CHCE Robin i mówi jej to wprost na swoim weselu. Nie wygląda mi to na wieczną miłość, którą teraz próbują wmówić. Zresztą, cały 4 sezon jest powtarzane, że Ted wierzył, że to Stella jest tą jedyną, z którą chce spędzić życie, nawet po feralnym ślubie gdy spotyka ją na ulicy NY wciąż mówił to powtarzał dokładnie takimi słowami.
Tobie polecam popatrzeć na życie. Małżeństwa rozpadają się po 30 latach czasami, ludzie dochodzą po tym do siebie, bo takie jest życie. Wydaje mi się, że ludzie, którzy nie narzekają na wątek T&R są po prostu jeszcze dziećmi :)
Ted pragnął się ustabilizować po prostu, a ten słub ze Stellą, któy miał się odbyć po tylko paru miesiącach znajomości był jednym wielkim nieporozumieniem. Ted wtedy nie myślał zbyt trzeźwo.
Poza tym czasami tak w życiu bywa. Raz odrzucamy jedną osobę, by za jakiś czas do niej zalatywać. Jak Robin była z Donem to odrzucała względy zarówno Barneya jak i Teda, a teraz to już pewnie nie pamięta o takiej postaci w swoim życiu co Don ;) Oczywiście to tylko serial, ale w życiu też tak bywa.
Ted jest romantykiem, który jeżeli coś poczuje, to za tym podąża. To samo tyczy się pierwszego odcinka, gdzie po kilku godzinach znajomości powiedział Robin, że ją kocha. Po prostu taki typ człowieka, więc też nie można od niego oczekiwać, że jeżeli pozna kobietę z którą gotowy jest się ożenić, to będzie czekał kilka lat dla zasady, bo co ludzie powiedzą.
Pewnie, że w życiu bywa różnie, mnie jedynie nie podoba się niekonsekwencja w serialu, gdyż w tym przypadku bardzo mnie ona razi ;) tak, jakby scenarzyści już sami zapomnieli, co działo się wcześniej.
Nie byłby taki zły, gdyby nie ten nachalny śmiech z taśmy co pół minuty. Ubaw z Barneya uderzającego głową o ścianę - serio? Tak samo w "Slappointment in Slapmarra", kiedy Barney krytykuje garnitur Marshalla, śmiech leci po każdym zdaniu, a przecież to kotlet odgrzewany od dziewięciu lat...
Nigdy nie lubiłam Barneya, to skończony dupek, ale doceniałam jego błyskotliwość. W tym sezonie ani razu nie zaskoczył niczym szczególnie inteligentnym, wciąż tylko wałkowane są te same motywy, które znamy już na pamięć.