Kości

Bones
2005 - 2017
7,6 78 tys. ocen
7,6 10 1 78475
7,0 4 krytyków
Kości
powrót do forum serialu Kości

Hej,
z uwagi na fakt, że same się już gubimy w czytaniu tego natłoku historyjek własnych, postanowiłyśmy naszą etiudę wraz z postem-matką, który nas zainspirował do działania umieścić w nowym temacie. Dobra kupa nie jest zła-jak to mówią więc wszystko razem trzymać odtąd będziemy. Miłego czytanka. TO wszystko dla Was!
Czekamy na opinie i wskazówki!
Pozdrówki!!!
M&A

marlen_3

Marlen, Ty już mi tu panikacji nie włączaj ;D Będzie dobrze bo jakże mogło by być inaczej ;D Ja jutro będę siać strach pośród mieszkańców Olsztyna, których... UWAGA!!! UWAGA!!! POZOR!!! POZOR!!! uprasza się o NIE wychodzenie z domów :D

Rokitka

Dobrze wiedzieć;D

Ja na szczescie w odpowiednio dalekiej odległości bede.....;DDDD

PS. Jak zdam KPK za pierwszym podejsciem to bedzie git.....Bo wykroczenia to juz pikuś.

ocenił(a) serial na 10
marlen_3

HeH...Dziewczyny: to jest genialne !!! Szczególnie ta ostatnio dodana część:D Lance naprawdę jest słodki, mimo, że czasem trochę denerwujący xD Mam nadzieję, że Joss odnajdzie Brennan, jak najszybciej xD Piszcie, piszcie :D

suerte_2

UUUU uuu wow ekstra cudeńko... nie wiem co powiedzieć

A tak na marginesie… Rokitka jak zdałaś na prawo jazdy?

OLUNIA16

W tym największy szkopuł, że nie zdałam :( Stres mnie chyba zjadł... Ale to nic, do trzech razy sztuka, a mi zostały jeszcze dwa :D

ocenił(a) serial na 10
Rokitka

Ja jeszcze za młoda na prawo jazdy, ale moi znajomi dają mi odczuć, że jestem zagrożeniem na drodze. Nawet, gdy jadę rowerem łamię wszelkie zasady... Ostatnio ( tzn. w wakacje, gdy budowali w moim mieście autostradę i gdy była ona jeszcze zamknięta) jechałam z górki całą drogę bez trzymanki (omal co nie zderzyłam się z autem) a raz prawie z koleżanka wpadłyśmy pod koparkę xD Także się nie martw, zdasz na pewno. Jak ja mogę jeździć na rowerze ( i jeszcze żyję) to Ty bez obaw uzyskasz prawko :D

suerte_2

Właśnie nie przejmuj się tym w końcu są trzy podejścia - jak sama powiedziłaś. Ja jak czegoś nie zdaję to przed poprawą uczę się jeszcze bardziej niż przed sprawdzanem może i ty tego spróbuj.::))) Powodzenia

ocenił(a) serial na 10
OLUNIA16

Nie przejmuj się mój kolega wdawał 3 razy i dopiero za trzecim zdał..
Poradzisz sobie ;)
A na marginesie ... kiedy cd xD

__Czekoladka__

Rokitko, NOC TO... Jest jescze kolejny termin i kolejny, jeśli trzeba. Ostatecznie możesz żyć bez prawka - ja żyję i mam się dobrze. Wierzę w Ciebie i nie łam się. Jesteś Bones Lachones, a te są twarde... ponoć.

marlen_3

Bardzo Wam dziękuję za wszelkie słowa otuchy i pocieszenia :) - Rokitka

Tą część dedykujemy wszystkim, którzy nas czytają. Jesteście naprawdę wielcy, a Wasze komentarze motywują nas do dalszego działania. Bez Was, niczego by nie było :)

***63***

Booth z czułością dotknął ściany inkubatora. W środku leżała malutka dziewczynka. Córka… Jego córka… Była podłączona do masy kabli i wężyków. Mimo wszelkich przeciwności świata na którym pojawiła się tak nagle, nie poddawała się. Oddychała miarowo i od czasu do czasu poruszyła rączką albo nóżką.
-Dzielna dziewczynka.- wyszeptał pochylając się nieco.- Pamiętaj, że mama i tata czekają tu na ciebie.
-Dzień dobry.- do sali weszła pielęgniarka. Sprawdziła kroplówkę i zanotowała coś w karcie leżącej przy inkubatorze.
-Przepraszam, co z moją córka?- zapytał gdy już miała odchodzić.
-Niestety bez zmian.- odpowiedziała, spoglądając na niego smutno.- Bardzo mi przykro.
Booth pokiwał głową i szybko odwrócił się w stronę małej. Nie chciał aby kobieta zauważyła łzy, które momentalnie napłynęły mu do oczu.
-Skarbie…- ktoś położył mu dłoń na ramieniu. Rękawem otarł twarz.
-Co tutaj robisz? Powinnaś leżeć.- w jego głosie zamiast przygany zabrzmiały tłumione łzy.
-Nie mogłam wytrzymać. Musiałam ją zobaczyć.- podeszła bliżej. Seeley otoczył ją ramieniem i oboje wpatrywali się w malutką istotkę oddzieloną od nich zimną ścianą inkubatora.
-Jest taka maleńka…- westchnęła cicho Annie.
-Jak fistaszek.- uśmiechnął się niewyraźnie.- Jak jej damy na imię?- zapytał, gdyż nagle uświadomił sobie, że nigdy nie rozmawiali o tym jak będzie się nazywać ich dziecko.
-Nie wiem kochanie… Może Rose? Jak moja babcia?- zaproponowała.
-Rose…- powtórzył i spojrzał na córkę.- A może Hazel? Nasz mały fistaszek.- uśmiechnął się gdyż dziewczynka poruszyła malutką rączką.- Zobacz, chyba jej się podoba.
-Na to wygląda. Nazwijmy ją Hazel Rose.
-Hazel Rose Booth.- wygłosił ze wzruszeniem mocniej przytulając żonę.- Powinniśmy ją ochrzcić.
-Co?! Nie!- wykrzyknęła Annie, gwałtownie odsuwając się od niego.
Seeley popatrzył na nią zaskoczony.
-Dlaczego?
-Nigdy ci tego nie mówiłam, ale…- przerwała zmieszana, szukając jak najbardziej racjonalnego wytłumaczenia swojego wybuchu.- Ale… Uważam, że mała powinna mieć możliwość wyboru.
-Jakiego wyboru?- zirytował się.- Jestem katolikiem i chcę aby moja córka była ochrzczona. Jeśli nasza wiara nie będzie jej w przyszłości odpowiadać to po prostu nie będzie praktykować.
-Masz rację.- przytaknęła aby załagodzić nieco narastający konflikt.- Jestem zmęczona. Porozmawiajmy o tym później.- poprosiła spoglądając na niego z przybraną miną cierpiętnicy.
-Uważam, że chrzest nie powinien podlegać żadnej dyskusji, ale niech ci będzie. Nie będę cię już męczył.- przystał na jej prośbę. Odwrócił się z powrotem do córki.- Do zobaczenia malutka. Bądź dzielna. Tatuś niedługo wróci.- pożegnał się i odprowadził Annie do jej sali. Tuż po jego wyjściu kobieta wyciągnęła telefon komórkowy i wybrała numer.
-Tak?- w słuchawce odezwał się szorstki męski głos.
-To ja.
-Stało się coś?- głos momentalnie nabrał nadzwyczajnej łagodności.
-Stało i to dużo. Musisz do mnie przyjechać.
-Coś z małą?
-Tak. Przyjedź, proszę.
-Będę za pół godziny.- usłyszała i rozłączyła się.
Po kilkudziesięciu minutach w drzwiach pokoju Annie pojawił się Sven.
-Co się dzieje skarbie?- zapytał zaniepokojony.
-Ten dureń chce ochrzcić małą.- powiedziała ze złością.
-Co?!!!- wykrzyknął.- Nie pozwól mu na to!!
-Nie zamierzam. Musimy coś wymyśleć i to szybko.
Po wyjściu Lance, Joss zabrała się za pakowanie. Zarezerwowała sobie bilet na jutrzejszy lot do Glasgow. Postanowiła, że swoje poszukiwania rozpocznie od wydawnictwa Blue Bird. Właśnie sprawdzała czy spakowała już wszystko, gdy nagle przyszła jej do głowy pewna myśl. Seeley tuż przed śmiercią Brennan zdradził jej, że nagłe pogorszenie się stanu Temperance jest co najmniej podejrzane i że poprosił o pomoc w tej sprawie Camille Saroyan. Rzuciła trzymaną w ręku kosmetyczkę na łóżko. Wciągnęła na siebie płaszcz, chwyciła kluczyki od samochodu i wybiegła z mieszkania.
Parkując przed Instytutem Jeffersona miała już w głowie obmyślony plan wyciągnięcia z Cam jakichkolwiek informacji o Brennan. Nie wzięła jednak pod uwagę tego, że wszyscy, którzy znali Bones byli z jakichś niezrozumiałych względów, wrogo do niej nastawieni.
-Przepraszam.- zaczepiła ochroniarza.- Szukam doktor Camille Saroyan.
-Była pani umówiona?- zapytał uprzejmie mężczyzna.
-Niestety nie. Jestem psychologiem współpracującym z FBI i mój partner Seeley Booth prosił abym odebrała od doktor Saroyan dokumentację sprawy, którą właśnie prowadzimy.
-A czy mógłbym zobaczyć jakieś pani dokumenty?
-Ach… tak.- pogrzebała przez chwilę w torebce.- Proszę.- podała mu swoją legitymację.
-W porządku.- oddał jej dokument.- Zaraz wydam pani identyfikator i może pani wejść do środka.
Po kilku minutach poszukiwań w końcu Josephine odnalazła Cam w jej gabinecie. Zapukała i usłyszawszy krótkie „proszę”, weszła. Saroyan siedziała za biurkiem i przeglądała jakieś dokumenty.
-Dzień dobry.- przywitała się.- Nazywam się Josephine Foster, współpracuję z Seeley’em Booth’em.
-Wiem kim pani jest.- odpowiedziała chłodno Cam.
-No tak…-słowa Saroyan na chwilę zbiły ją z tropu.- Seeley przysłał mnie po wyniki badań.
-Jakich?- na twarzy dyrektorki Instytutu odmalowało się zdziwienie pomieszane z zaskoczeniem. Już od dawna z nim nie współpracowała ze względu na zaistniałe wydarzenia.
-Ostatniej sprawy jaką prowadziliście wspólnie.- rzuciła pewnie Joss, mając nadzieję, że ta nie zorientuje się.
-Chodzi ci o sprawę Helen Hudson?
-Tak.
-W takim wypadku musisz przez chwilę poczekać. Usiądź, proszę.- Camille starała się być uprzejma w stosunku do osoby, która kręciła się wokół Booth’a i została zastąpiona przez tą całą Annie. Przez chwilę nawet zrobiło jej się żal tej całej Josephine. W końcu ona też kiedyś była związana z Seeley’em. Nie rozumiała tylko jednego. Dlaczego ta kobieta mimo tego, że ją porzucił dla innej nadal z nim współpracuje, mało tego, nawet była świadkiem na jego ślubie, o czym dowiedziała się od Lanca Sweets’a.
-Dziękuję.- Joss z ulgą zajęła miejsce naprzeciwko niej.
Cam wystukała kilka liter na klawiaturze i przez chwilę w skupieniu wpatrywała się w ekran. Zaklęła cicho.
-Przepraszam cię. Raport tej sprawy mam w laptopie, a laptopa w samochodzie.- wyjaśniła.- Nie pogniewasz się jak pójdę teraz po niego?
-Nie… Jasne, że nie.- zapewniła ją. Oto los daje jej szansę, którą nie sposób jest nie wykorzystać.
Camille wyszła z gabinetu, zostawiając uchylone drzwi. Gdy tylko to zrobiła Josephine zakradła się do komputera. Przejrzała pobieżnie kilka plików zapisanych na pulpicie, jednak żaden z nich nie był tym, czego szukała. W końcu trafiła na folder „Poufne”. Kliknęła na niego jednak, zamiast jego zawartości ujrzała komunikat żądający podanie hasła dostępu.
-Cholera.- zaklęła półgłosem. Wpisała kilka słów, które mogłyby nim być lecz cały czas wyskakiwało jej okienko o błędzie. W końcu zrezygnowana wystukała na klawiaturze słowo „SEELEY”. Natychmiast pojawiła się ukryta zawartość pliku.
-Nie, to jest zbyt piękne żeby mogło być prawdziwe.- wymamrotała.- Stary, dobry, poczciwy Seeley. Widocznie doktor Saroyan nadal darzy mojego brata uczuciem.- uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła wybiórczo czytać. W tekście mignęło jej kilka razy nazwisko Brennan. Wyciągnęła pendrive i zgrała na niego zawartość pliku. Na korytarzu rozległ się miarowy stukot szpilek. Odgłos stawał się coraz wyraźniejszy i głośniejszy. Ktoś się zbliżał.

M&R

ocenił(a) serial na 10
Rokitka

To jest Genialne!!!
Jesteście niesamowite!
Czekam z niecierpliwością na c.d, który mam nadzieję ukarze się niebawem xD

Pzdr:)

ocenił(a) serial na 8
Rokitka

akcja się rozkręca :)) super, bardzo mi się podoba, tak trzymajcie :)

Rokitka

Wpadłam by kolejny raz stwierdzić, iż utrzymujesie poziom. Nie będę też oryginalna pisząc, że czekam na dalszy ciąg niekończącej się (jeszcze) opowieści.
Pozdr. od LG

ocenił(a) serial na 10
_LG_

Wy wiecie że ja kocham to opowiadanie xD
Marzy mi się dzisiaj Cd xD

__Czekoladka__

przerwać w takim momencie... co ta anne kombinuje??? marzyć rzeczą ludzką, więc odnoszę się do tego marzenia przedstawionego powyżej też:)

marlen_3

Korzystając z chwili oddechy jaką mam publikuję dzisiaj kolejną część. Razem z Marlenką mamy nadzieję że nie zaniży ona poziomu i się spodoba ;)

***64***

Josephine schowała urządzenie do kieszeni i szybko zajęła swoje miejsce.
-Cam…- do gabinetu weszła wysoka i ładna brunetka.- O, przepraszam.- zmieszała się, jednak gdy tylko przyjrzała się Joss zmieszanie ustąpiło miejsce zaskoczeniu.- To ty!- wykrzyknęła ze złością.- Czego tu chcesz?
-Ja…- Josephine wstała i przybrała obronną pozę. Nie rozumiała dlaczego całe otoczenie doktor Brennan tak dziwnie na nią reagowało.
-Angela? Co się stało?- zapytała Saroyan, która nagle pojawiła się w drzwiach.
-Pytam właśnie jak ona- wymierzyła oskarżycielsko palec w pierś Joss.- tutaj się znalazła? Jak śmie pokazywać się na oczy przyjaciołom Tempe po tym jak rozbiła jej związek z Booth’em?- głos Angeli stawał się coraz wyższy od hamowanych łez.
-Pani Foster jest partnerką Seeley’a.- powiedziała spokojnie Cam, nie zdradzając się niczym, że podziela zdanie Ange.- Czeka tu właśnie na dokumenty, które mam jej przekazać.
Montenegro pokręciła tylko niedowierzająco głową i wyszła.
-Bardzo panią przepraszam za to całe zajście.- Camille podeszła do biurka i włączyła laptopa.- Musi pani zrozumieć, że zwłaszcza teraz… znaczy się po śmierci doktor Brennan, pani osoba wywołuje wiele emocji.
Josephine pokiwała głową, patrząc jak Saroyan drukuje dokumenty które rzekomo były powodem jej przybycia do Instytutu.
-Proszę.- Cam podała jej teczkę z raportem.- Proszę pozdrowić Booth’a i powiedzieć mu, żeby się do mnie odezwał.
-Dziękuję. Naturalnie przekażę mu wiadomość od pani.- odpowiedziała Joss i skierowała się do wyjścia.- A! I jeszcze jedno. Może mi pani uwierzyć bądź nie, ale zapewniam, że ze Seeley’em nigdy nie łączyło mnie takie uczucie, o jakie nas wszyscy posądzacie. Do widzenia.- pożegnała się i wyszła zostawiając samą, osłupiałą Camille.

-Usiądź, proszę.- poprosił Max Sarę tuż po tym jak oboje weszli do jego pokoju. Pomieszczenie było urządzone w tym samym stylu co komnata kobiety. Sara poszukała wzrokiem fotela po czym rozsiadła się na nim wygodnie.
-O co chodzi tato?- zapytała, zakładając nogę na nogę.
-To nic takiego.- uśmiechnął się.- Po prostu chciałbym się dowiedzieć czy między tobą a Patrickiem jest coś… coś…- zająknął się szukając odpowiednich słów.- Jestem twoim ojcem i powinnaś mi mówić takie rzeczy.- dokończył z nutką irytacji w głosie. Był zły na siebie za to, że nadal nie potrafił rozmawiać ze swoją córką na temat mężczyzn pojawiających się w jej życiu.
Sara roześmiała się, słysząc słowa Max’a.
-Chcesz wiedzieć czy ja i Patrick spaliśmy ze sobą?- zapytała wprost.
-Nie… Nie… Nie… Boże uchowaj.- zmieszał się.- Ja… Saro, nie chcę żebyś znowu cierpiała tak jak przez tego S…
-Nie rozmawiajmy o nim.- przerwała mu gwałtownie.
-Powinnaś ułożyć sobie życie. Młody Shaw wydaje się być mądrym i odpowiedzialnym człowiekiem. Po co masz dalej szukać i nie daj Boże znowu łamać sobie serce.- kucnął obok i delikatnie pogładził jej dłoń.
-Tato, nie martw się o mnie.- uśmiechnęła się.- Dam sobie radę.
-Wiem córeczko.- odwzajemnił jej uśmiech.
-A co do Patricka to masz rację. To naprawdę świetny mężczyzna.- mrugnęła porozumiewawczo.

Josephine włączyła laptopa i zgrała skradzione dane na dysk. Wiedziała, że to co zrobiła jest przestępstwem, ale jak mawiają, cel uświęca środki. Zaczęła czytać. Po chwili jej oczy zrobiły się okrągłe jak spodki.
-Wiedziałam!- wykrzyknęła.- Ktoś chciał otruć Brennan… Podawany lek immunosupresyjny, cyklosporyna A.- czytała na głos.-… gwałtowne zmniejszenie ilości tego leku po… niewiadoma przyczyna wzrostu limfocytów… rozpoczęcie procesu autoodrzucenia przeszczepu… zwiększenie dawki cyklosporyny… wyrównanie stężenia… śpiączka farmakologiczna… poprawa stanu zdrowia pacjentki po sześciu godzinach od wyrównania stężenia immunosupresantu…- zamilkła i jeszcze raz wróciła wzrokiem do ostatniego zdania. Przeczytała je głośniej.- Poprawa zdrowia pacjentki po sześciu godzinach od wyrównania stężenia immunosupresantu.- przez chwilę wpatrywała się w monitor jakby to, co wyświetlał było jedynie złudzeniem. Uśmiechnęła się.- Mam cię!

Seeley wsiadł do samochodu jednak nie odjechał. Przez dobre kilkadziesiąt minut nie wykonał żadnego ruchu. Przez jego głowę przewijało się milion myśli. Dlaczego Ann nie chce chrztu ich córeczki? Nie miał zielonego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Chciałby porozmawiać o tym wszystkim z Josephine, ale ona od jego ostatniej wizyty nie chciała go w ogóle widzieć. W sumie miała rację. Nie zachował się najlepiej. Zawiódł ją jako starszy brat. Annie powiedziała mu, że Joss była kompletnie pijana i że sama wpadła do tej fontanny, a ona chciała jej tylko pomóc. Uwierzył jej a nie siostrze mimo tego, że nigdy nie widział aby wypiła więcej niż kieliszek wina do obiadu. Ocenił ją według swojej miary. Skoro on zaczął pić po śmierci Bones to i Joss też mogła z jakiejś niewyjaśnionej przyczyny. W końcu łączą ich więzy krwi. Na myśl o śmierci Temperance coś ścisnęło go w dołku. Tak bardzo mu jej brakowało…
-Przestań.- głośno się skarcił.- Masz żonę i dziecko. Teraz o nich powinieneś myśleć a nie o tym co było kiedyś.
Zapiął pasy i uruchomił silnik. Już miał odjeżdżać, gdy zauważył parkujący nieopodal znajomy samochód. Przypatrzył się uważniej kierowcy.
-A ten tu co robi?- zdziwił się widząc Svena wysiadającego z auta. Poczekał aż mężczyzna wejdzie do windy i pojedzie na górę po czym sam podążył jego śladem. Tak jak myślał. Sven od razu swe kroki skierował na oddział położniczy a następnie do pokoju w którym leżała Annie. Booth zakradł się jak najbliżej wejścia tak, żeby pozostać niezauważonym. Niestety Sven zamknął za sobą drzwi, przez które niewiele było słychać. W końcu zrezygnował i postanowił sprawdzić co się dzieje w środku. Chwycił za klamkę i wszedł bez pukania.
-Co u diabła tu się dzieje?- zapytał ze złością tuż po tym jak para wystraszona jego nagłym wejściem odskoczyła od siebie jak oparzona.
-Seeley…-Annie spoglądała nerwowo to na męża to na Svena.- Co ty tu robisz? Miałeś być w pracy.
-To akurat jest najmniej ważne. Pytam co wy tu robicie pod moją nieobecność?- spojrzał nienawistnym wzrokiem na mężczyzną stojącego obok jego żony.
-To nie tak jak myślisz.- Sven dał krok w jego stronę.
-A skąd wiesz co ja myślę?!- Booth także zbliżył się do rywala
-Seeley…- Annie wkroczyła pomiędzy dwójkę mężczyzn.- Sven, chciał mnie tylko pocieszyć, podtrzymać na duchu.
-Tak? Mąż już ci nie wystarcza?- Booth zacisnął ze złości pięści tak, że aż zbielały mu kostki.
-Sven… Sven to mój brat!- wykrzyknęła w końcu. Agent zaskoczony spoglądał to na żonę to na mężczyznę.
-Brat? Mówiłaś, że nie masz rodzeństwa.
-Do niedawna też tak myślałam. Usiądź proszę, wszystko ci opowiem.

M&R

ocenił(a) serial na 8
Rokitka

ta część poziomu nie zaniżyła na pewno, ale jeśli Seeley uwierzy Ann, że Sven to jej brat, to się rozczaruję ;)
niecierpliwie czekam na dalszą część - wierna czytelniczka Gainka :)

Rokitka

Już widzę tę końcówkę - Policjant aresztuje swoją żonę i jej ... (?) znajomego, anuluje małżeństwo (nie było konsumpcji:), a następnie wpada do kościoła w innej części świata i przerywa odbywającą się właśnie ceremonię zaślubin swojej ukochanej. Ta zaś wybiegając z kościoła okazuje mu swoją wdzięczność solidnym ciosem.

Tak mi się kołacze po głowie i nie ma związku z Waszym dziełem;), które jest wspaniałe i niepowtarzalne. Podzielam frustrację Piegży. człowiek się zaczyta a tu CIACH!
Sfrustrowana LG

ocenił(a) serial na 10
_LG_

Hm... Jestem pod wrażeniem. Nie było mnie tu jakis czas, a już jest 6 wspaniałych cześci do czytania!!! I to, jak zawsze, na wysokim poziomie!Jak to się czyta, to juz nie można się doczekac kolejnej części! Jestem pod wrażeniem.
Ps.Nie pozwólcie, aby Booth uwierzył w te brednie!

_LG_

A i zapomniałam dodać, że niepotrzebnie się martwiłaś Rokitko o poziom. Jest idealnie;))
Kolejne pozdrowionka.

ocenił(a) serial na 10
Rokitka

Hej:)
To z pewnością nie zaniżyło poziomu! Jesteście genialne xD
Mam nadzieję, że Seeley nie uwierzy w te brednie o pokrewieństwie Ann i Svena. Chociaż. Poniekąd on też niedawno poznał swoją siostrę... Jenki, ale się porobiło...

Przyłączam się do zdania LG. Te drastyczne końce Waszych kolejnych części przyprawiaja mnie o zawrót głowy...

Pzdr:*

suerte_2

Ja sobie tak myśle... co by było gdyby Seeley uwierzył w to co opowiedziała mu Ann.... napewno wszystko się bardziej poplątało opowiadanie dużej by trwało... a Joss mogła by miec np. wypadek w drodze do angii, czy gdzies tam gdzie jest Sara. Hmmm... chyba za głośnio myśle hihihih...

OLUNIA16

Ale opowiadanko super jak zawsze z resztą... nie moge się doczekac następnego:)))

marlen_3

Dzisiaj krótko, gdyż nastały dla nas ciężkie czasy. Sesja zbliża się wielkimi krokami i rozpoczął się sezon zaliczeń końcowych. Najbliższe dwa tygodnie będą koszmarem. Postaramy się coś dodać, ale niestety znowu zawiedziemy w kwestii regularności. Jednak nie martwcie się. To jeszcze nie koniec... To dopiero początek... :)

***65***

Po kilkunastu godzinach lotu samolot Joss zaczął kołować na lotnisku w Glasgow. Po krótkiej odprawie kobieta złapała taksówkę i pojechała do hotelu w którym wcześniej dokonała rezerwacji. Zameldowała się i boy zaprowadził ją do pokoju. Rozejrzała się po wnętrzu urządzonego ze smakiem pomieszczenia. Było małe, ale dobrane z gustem meble i lustra optycznie go powiększały. Wzięła szybki prysznic i przebrała się w świeże ubranie. Mimo wielu godzin lotu nie była zmęczona. Usiadła na łóżku stylizowanym na renesans i wyciągnęła z torebki podręczny notes. Podczas podróży sporządziła szczegółowy plan poszukiwań. Jako pierwsza na liście widniała wizyta w wydawnictwie Blue Bird. Schowała notes do torebki, założyła płaszcz i wyruszyła w miasto.
Rozmowa z prezesem wydawnictwa nie przyniosła żadnych efektów. Za to Joss opita dwoma litrami herbaty z mlekiem otrzymała namiary na korektorkę powieści Joy Kent. Zrezygnowana opuściła budynek i rozejrzała się w poszukiwaniu jakiejś restauracji. Kiszki grały jej marsza, a z pustym żołądkiem nie najlepiej się jej myślało.
-Josephine?!- nagle za jej plecami rozległ się męski głos z wyraźnym angielskim akcentem.- Josephine Foster?!
Odwróciła się powoli i spojrzała prosto w zielone oczy przystojnego bruneta.
-Niech mnie kule bija! To naprawdę ty!- wykrzyknął uradowany.
Przyjrzała mu się wnikliwie, szukając w zakamarkach imienia dla znajomej, uśmiechniętej twarzy. Burza ciemnych włosów, niesamowicie błyszczące zielone oczy, prosty nos, idealnie skrojone usta i te cudne dołeczki w policzkach, pojawiające się za każdym razem kiedy się uśmiechał. Po chwili jej twarz pojaśniała.
-Malcolm?!- krzyknęła i rzuciła mu się na szyję aby go uściskać.- Nie mogę uwierzyć, że to ty. Boże, tak się cieszę… Ile to już lat odkąd się nie widzieliśmy?- zapytała i odsunęła się aby mu się przyjrzeć.- Nic się nie zmieniłeś.
-Za to ty bardzo. Wypiękniałaś.- wygłosił prosty acz uroczy komplement.- Bez tych śmiesznych okularów w rogowej oprawce, wiecznie spiętych włosów i aparatu na zębach i tak cię poznałem.
-Więc jednak się nie zmieniłam.
-Mógłbym oślepnąć, a moje serce poznałoby cię w każdej chwili. Tak też było i teraz.- powiedział kładąc prawą dłoń na lewej pole idealnie skrojonej sztruksowej marynarki.
-Czarujący jak zawsze.- skwitowała z uśmiechem.
-Pani,- kurtuazyjnie skinął głową i podał jej ramię.- będę zaszczycony jeśli zjesz ze mną obiad.
-Z przyjemnością.- przystała na jego propozycję i chwyciła pod rękę.
Po kilku minutach oboje zasiedli przy stoliku w przytulnej restauracji. Każde z nich miało bardzo dużo do opowiedzenia i było ciekawe drugiego.
-Powiesz mi w końcu co cię sprowadza do smutnej i dżdżystej Wielkiej Brytanii?- zapytał Malcolm, zerkając na kobietę znad karty deserów.
-Szukam kogoś.- odpowiedziała enigmatycznie Joss.
-Może mógłbym ci pomóc. Wiesz, że mam masę kontaktów.- zaoferował się.
-W sumie pomoc by mi się przydała.- popatrzyła na mężczyznę zastanawiając się głośno.- Ale musisz mi obiecać, że to, co ci teraz powiem zostanie naszą tajemnicą.
-Słowo honoru dżentelmena.- w geście przyrzeczenia podniósł prawą dłoń.
Josephine uśmiechnęła się i opowiedziała mu całą historię, która przyczyniła się do jej przyjazdu tutaj.
-… i to chyba wszystko.- skończyła. Malcolm milczał przez chwilę. Jego oczy nieco spochmurniały, jak zawsze kiedy nad czymś intensywnie się zastanawiał. Joss doskonale znała to spojrzenie i była niemal pewna, że jej znajomy za chwilę wpadnie na jakiś genialny pomysł.
-Nie mamy innego wyjścia jak znalezienie w pierwszym rzędzie tej korektorki. Masz jej numer?- powiedział w końcu.
-Tak… Tak…- poderwała się i zaczęła przeczesywać terytorium przepastnej torebki.- Proszę.- podała mu świstek papieru na którym zapisała numer telefonu i nazwisko kobiety, która poprawiała książkę prawdopodobnie napisaną przez Brennan.
Malcolm wyciągnął telefon komórkowy i wystukał numer.
-Halo?- w słuchawce usłyszał miły, damski głos.
-Dzień dobry. Chciałbym rozmawiać z panią Marlen Stuart.
-Przy telefonie. W czym mogę panu pomóc?
-Jestem dziennikarzem w Tomorrow Glasgow i piszę artykuł o autorce pewnej książki. Naturalnie nie może w nim zabraknąć kilku informacji na temat osoby, która nadała jej dziełu ostatecznego szlifu więc…
-Chodzi panu o Joy Kent?- przerwała mu niespodziewanie.
-Tak. Dokładnie o nią. Skąd pani wie?
-Cóż… Wiedziałam, że ta powieść ma szansę odnieść ogromny sukces i odniosła. Nie jest pan pierwszym dziennikarzem, który dzwoni do mnie i prosi o zdradzenie kilku informacji dotyczących panny Kent. Niestety za wiele nie jestem w stanie panu powiedzieć. Pisarka bardzo dba o swoją prywatność.
-Nic nie szkodzi.- zapewnił ją gorliwie i po chwili dodał dla zachowana pozorów.- Interesuje mnie głównie pani osoba a kilka informacji na temat autorki byłoby miłym dodatkiem.
-No nie wiem…- zawahała się przez chwilę.
-Bardzo panią proszę. To tylko chwilka rozmowy.- nalegał Malcolm.- Obiecuję, że nie będzie pani żałować.
-W porządku.- zgodziła się i podała mi miejsce i godzinę spotkania.
Mężczyzna pożegnał się uprzejmie i uśmiechnął się szelmowsko, chowając telefon.
-Moja droga, jesteś mi winna przysługę.
-Dla ciebie wszystko.- rzuciła i roześmiała się.
-Obiecuję, że nie będzie pani żałować.- powtórzył słowa, które użył w rozmowie z korektorką i ujął jej lewą rękę.
-To… się okaże…- wydukała zahipnotyzowana spojrzeniem jego oczu, które błyszczały niczym szmaragdy.
-Ja nigdy nie łamię raz danego słowa.- wyszeptał po czym ucałował wnętrze jej dłoni.

M&R

Rokitka

W świetle tej części okazuje się, że faceci czasem się przydają;) Nie tylko przy przeprowadzkach i remontach łazienki, ale i w prywatnym śledztwie. Tylko, że w przypadku tego śledztwa, to bardziej przydatny chciałby być pawien psycholog. Ciekawe, co on na to?
Dopinguję, ale nie popedzam.
Pozdr. od stałej czytelniczki LG.

_LG_

aaa!!! ja nareszcie mopgę sie pochwalić, ze nadrobił\am te ogromne zaległości w czytaniu Waszego scenariuszu :) choć teraz to już prawie książka, powinniście to wyadać, byłoby łatwiej czytać!!!

od kąd się szkoła zaczęła nie mam czasu na nic! dopiero teraz nadrobiłam 13 i 14 stronę. żałóję, ze nie mogę tu wpadac reguralnie i komentować, ale pocieszam sie tym, ze stale czytam :D jak to któś wcześniej popwiedziała : to jest uzależnające! jak juz raz zaczęłam czytać to już się nieoderwe! wielki szacun! piszecie poprostu bosko i jeszcze tak dużo mimo tylu zajęć. świetnie kochane!

ja narazie mam urwanie głowy, ale od piątku ferie, więc wiecie, bd mieć wolne :D

pozro kochane :*

________________

jak zwykle wierna, ale zapracowana roene, znaczy Alexx ;)

ocenił(a) serial na 10
Rokitka

LG, Twój osąd na prawdę jest słuszny. Zaakcentuję, jako gorliwa feministka słowo "Czasem". Podpisuję się pod Twoim trafnym osądem xD

A co do Ciebie Rokitko, naprawdę bardzo ciekawa część. Zawsze Joss będzie łatwiej znaleźć Brennan z czyjąś pomocą. Chyba, że ten ktoś będzie ją nadmiernie rozpraszał...

Życzę powodzenia na sesji. O ile się nie mylę wszyscy Wasi czytelnicy Wam dopingują. Bynajmniej Ja xD

Pzdr:**

suerte_2

ja też nadrobiłam zaległości i mogę wydobyć z siebie tylko ACH!
również dopinguję! i trzymacie jak zwykle wysoki poziom xD

ocenił(a) serial na 10
_Lena_

A ja własnie wróciłam z egzaminu :-O Świetna cześć, tylko żeby ten przystojniak nie odebrał jej Sweetsowi ;-) z niecierpliwoscią czekam na więcej. Ale, jak powiedziała LG, ja tez nie poganiam;-)
Ps. Powodzenia!!!

ewcia9494

Hmm....Dzięki za tak miłe słowa- fajnie, że się Wam podoba etc...
Tylko obawiam się, iż ze względu na czas, jaki teraz nastał- czyt. SESJA (moja ostatnia;), nastąpi mała przerwa w twórczości, bo z tego co wiem Rokitka tez będzie mieć niezły sajgon na uczelni, więc...
Nie pozostaje nam nic innego, jak prosić WAS o wyrozumiałość i cierpliwość...
Ale mam nadzieję, że wszyscy nasi fani( jeśli są takowi;), nas nie opuszczą i...poczekają na dalsze odcinki, które rzecz jasna nastąpią;-)

Pozdrówki!!!!

M&R

marlen_3

No mam nadzieję, że szybko dacie cedeka. ^^ Wreszcie przeczytałam wszystko i ten cały Sven od samego początku mi się nie podobał. Teraz jestem waszą zagorzałą fanką. A co do piwa, to mogę podwieźć. Oczywiście legalnie. Z pomocą taty. xD :*

ocenił(a) serial na 10
marlen_3

Rozumiem Was w 100%. Mi do studiów jeszcze daleko, a i tak mam naukowe urwanie głowy... Oczywiście, że macie fanów, którzy poczekają xD Ja poczekam:)

marlen_3

Się wie Marlen. Są priorytety i prioryteciki. Ja choć cierpliwością nie grzeszę, zawsze powtarzam, że najważniejsze jest mieć pewność, że ciąg dalszy nastąpi, a kiedy, to już mniej ważne:)
Pozdrowionka od średnio-cierpliwej LG

_LG_

A ja się do wszystkiego miłego dołączam. ^^ Bo sama nie wiem co oryginalnego by tu wymyśleć, bo nie wiem co było. Szczerze mówiąc bardziej mnie ciekawi wasze opowiadanko niż opinie innych... :> Ale to tylko moje zdanie.
<robi maślane oczka> Kiedy następna część? :*

oliwek1994

nadrobiłam z zapartym tchem i dołączam się do reszty pytań- kiedy dalsza część???????:)

kgadzinka

(tęsknie) MIAU, MIAU, MIAUUUUUUUUUUUUUUUUU

piegza

Nie wiedziałam, że Piegże miauczą... Niczego na świecie nie można być pewnym:)

_LG_

zna się obce języki, nieee ;D

użytkownik usunięty
piegza

wczoraj zabralem sie za czytanie i.. jestem zachwycony!!! Wasza twórczość jest super!!!
już nie mogę doczekać się następnej części!!!

I mam takie pytanie do Autorek: czy jest jakaś możliwość skontaktowania się z Wami poza forum?? Np. GG??? To dosyć ważne...

Marlenka i sporo innych babeczek pisały i piszą też na "Zakończeniu 1", "Z 2", "Z 3" i obecnie "Zakończeniu 4";)
Pozdr.

Naturalnie, że istnieje możliwość skontaktowania się z nami poza forum. Mój nr GG 4990619, Marlen 4165624 :)

Rokitka

Korzystając z obecności w sieci Marlenki przypominam, że Muza Filmu, to nie wszystko... jest jeszcze słowo pisane:D i ci, którzy tego słowa wyczekują. Cierpliwie. Umiarkowanie cierpliwie.
Umiarkowanie cierpliwa ta co zwykle LG

_LG_

Niech no tylko się z Rokitką spotkamy...(tak w przerwie pomiędzy egzaminami...)...A ogrom słowa pisanego będzie WAM dany!!!

Spokojnie- dla Was wszystko!!!

PS> Jaka "Muza Filmu"? Taka wariacja chwilowa jedynie...;)

marlen_3

ŁORNING!!! ŁORNING!!! czy jakoś tak :)
Oto nasz twór powstały w czasie zaplanowanego "nieoczekiwanego" spotkania na szczycie, gdzie wzmacniane likierem czekoladowym z rumem z Dżamajki i colą z Biedronki (radzimy nie mieszać- nauczone doświadczeniem;P), pisałyśmy co nam ślina na język przyniosła.
p.s. Króliczki też na tym zyskały :D

***66***

-… No i wtedy Sven mnie odnalazł- Annie dokończyła zmyśloną na prędce historie o odnalezieniu zaginionego przyrodniego brata. Dla zwiększenia dramatyzmu na sam koniec zalała się łzami.
Booth patrzył na kobietę siedzącą przed nim. Była jego żoną i matką jego dziecka. Czy historia o bracie była mniej czy bardziej wyssana z palca to i tak musiał jej uwierzyć, udać że wierzy. Bynajmniej na razie. Dopóki mała Hazel leży w szpitalu. Głos rozsądku podpowiadał mu, że w sumie nie przyłapał Annie i Svena na niczym zdrożnym. Po prostu przytulali się, nic więcej. Jednak serce podpowiadało mu, że coś jest nie tak. Nie wiedział jeszcze co i jaki jest tego powód, ale na pewno coś mu nie pasowało.
- Annie…- zaczął i po chwili przerwał katem oka zauważając lekarza, który właśnie pojawił się w drzwiach.
- Bardzo państwa przepraszam…- rzucił na wstępie spoglądając na nich nieco przygaszonym wzrokiem. – Państwa córka…
-Co się stało?!- wykrzyknął Booth zrywając się na równe nogi.
-Z przykrością muszę poinformować, że po konsultacjach z kilkoma kardiologami podjęliśmy decyzję o operacji. Dziura w ścianie międzykomorowej nie zasklepia się, będziemy musieli podjąć interwencję chirurgiczną.
Seeley opadł z jękiem na łóżko Annie, która zdezorientowana spoglądała to na jednego to na drugiego mężczyznę.
-Czy… czy…- agent nie mógł wypowiedzieć na głos pytania, które krążyło nad nim niczym stado kruków.
-Czy dziecko może tego nie przeżyć?- lekarz domyślił się o co mu chodziło.- Niestety każda operacja na otwartym sercu wiąże się z dużym ryzykiem, także i ta.
-Boże…- Seeley jęknął i ukrył twarz w dłoniach. Na plecach poczuł czyjś delikatny dotyk.
-Nie martw się kochanie. Wszystko będzie dobrze.- Annie zaczęła go pocieszać.- Cokolwiek by się stało, będzie dobrze…
-Skąd wiesz?!- wykrzyknął.- Nasze dziecko może umrzeć! Nie rozumiesz tego? Jeśli mała umrze to będzie już koniec. Koniec wszystkiego!!- poderwał się i jak burza przemknął obok lekarza. Z oczyma palącymi od łez biegł korytarzem. Wpadł na salę i z rozpaczą rozejrzał się szukając inkubatora, w którym leżała jego córka.
-Przepraszam, tu leżą chore dzieci. Nie można tak tu wpadać.- tuż za jego plecami rozległ się ostry strofujący go głos pielęgniarki.
-Ja… ja…- spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem.
-Proszę chociaż założyć to.- kobieta podała mu zielony fartuch. Jej ton złagodniał nieco. Zrobiło jej się żal mężczyzny.- Proszę mi podać nazwisko dziecka.
-Booth… Hazel Booth…
-Ach…- pielęgniarka w jednej chwili zorientowała się o którą z jej podopiecznych chodzi.- Proszę za mną. Zdążył pan w ostatnim momencie. Za dziesięć minut zabierają małą na salę operacyjną.
Seeley podążył za kobietą.
-Skarbie…- wyszeptał dotykając inkubatora.- Tatuś jest przy tobie… Wszystko będzie dobrze. Nie bój się.
-Niech pan się nie martwi. Pańską córką zajmą się najlepsi lekarze.- pielęgniarka rzuciła kilka słów pocieszenie i dyskretnie się oddaliła.

Malcolm i Josephine na miejsce spotkania z korektorką tajemniczej autorki książki przybyli nieco wcześniej. Oboje zajęli miejsce przy stoliku i zamówili kawę. Po kilku minutach pojawiła się Marlen Steward. Kierownik sali skierował kobietę do ich stolika. Malcolm przywitał się z kobietą i przedstawił jej Joss. Przez chwilę prowadzili niczym niezobowiązującą konwersację.
-Czy moglibyśmy porozmawiać o pani i niejakiej Joy Kent?- zapytała Josephine, która zaczęła się już nieco niecierpliwić. Malcolm przestał czarować korektorkę, która okazała się niezwykle atrakcyjną kobietą i od razu przeszedł do głównego celu ich spotkania.
-Proszę nam opowiedzieć o waszym pierwszym spotkaniu, kto panie poznał i w ogóle.- swoją prośbę poparł uroczym uśmiechem, któremu żadna kobieta nie była w stanie się oprzeć, a on dobrze o tym wiedział i wykorzystywał skrupulatnie. Joss zauważyła, że panna Steward również uległa jego czarom.
-To było jakiś miesiąc temu. Szef wydawnictwa zadzwonił do mnie z propozycją pracy. Wiedział, że od jakiegoś czasu nie miałam nic do roboty. Powiedział, że to będzie bomba. I rzeczywiście była. Już po kilku stronach maszynopisu musiałam przyznać, że powieść była znakomita…- Marlen zaczęła opowiadać, spoglądając Malcolmowi prosto w oczy i całkowicie ignorując jego towarzyszkę.
-Czy poznała pani osobiście Joy Kent?- przerwała jej Joss, której niecierpliwość sięgała już zenitu.
-Tak.- odpowiedziała szybko nieco zaskoczona jakby dopiero teraz uprzytomniła sobie, że obok Malcolma siedzi jeszcze ktoś.
-Jak wyglądała? Wysoka, niska? Brunetka, blondynka?
-Raczej niska, dość korpulentna, brunetka, włosy długie i niesamowicie zielone oczy.- Marlen w sposób jak najbardziej rzeczowy opisać wygląd pisarki.- Były bardzo podobne do pańskich.- stwierdziła ponownie odwracając się w stronę Malcolma.
-Jest pani pewna?- ton głosu Joss nabrał nieco ostrzejszego brzmienia.- Może jakiś znak szczególny?
-Znak szczególny? Hmm… Miała trzy znamiona na lewym policzku. Zapamiętałam je bo układały się w taką małą piramidkę…
Josephine sapnęła zawiedziona.
-To nie ona.- rzuciła do Malcolma i pośpiesznie wyszła z restauracji.
Mężczyzna wymienił z Marlen jeszcze kilka uprzejmych zdań, wymienili się wizytówkami po czym podążył za Josephine. Kobieta stała przy jego czarnym volvo, zaparkowanym nieopodal.
-Joss?
-Byłam niemal pewna, że to ona. Myliłam się. Niepotrzebnie tu przyjeżdżałam. Co ja sobie myślałam? Że Brennan zmartwychwstała i spokojnie sobie mieszka w Szkocji?- zaśmiała się ironicznie.- Idiotka ze mnie.
-Wcale nie jesteś idiotką.- Malcolm położył swoje ręce na jej ramionach.- Jesteś bardzo inteligentną, piękną i serdeczną osobą. Kiedy ostatnio zawiodła cię twoja intuicja? Na pewno wnioski wyciągnięte przez ciebie nie są błędne.
-Jak nie są, jak właśnie są. Osoba, która kontaktowała się ze Steward nie wyglądała jak Brennan…
-No właśnie…- przerwał jej.- Osoba.- zaakcentował dobitnie ostatnie słowo.- Skoro nasza pani antropolog się ukrywa, to dlaczego miałaby się ujawnić osobiście przynosząc swoją powieść do wydawnictwa. Po co ten sprytny wybieg z fałszywym nazwiskiem i kompletnym brakiem informacji o autorce?
-Masz rację.- przytaknęła Joss po krótkim zastanowieniu.- Masz całkowitą rację.
-Wiem.- uśmiechnął się i otworzył drzwi auta.- A teraz wsiadaj i jedziemy na zakupy.
-Jakie zakupy?- zdziwiła się.
-Teraz ty musisz mi wyświadczyć przysługę.- odpowiedział enigmatycznie.
-Malcolm…- spojrzała na niego wyczekująco i założyła ręce na piersiach.
-No dobrze…- westchnął.- Zostałem zaproszony na bal, no i po prostu wstyd byłoby się tam pokazać bez towarzyszki.
-Przecież na pewno jest tyle kobiet, które tylko czekają na twoje skinienie.
-W to nie wątpię.- przyznał nieskromnie, mrugając porozumiewawczo.- Ale wolę wybrać się tam razem z tobą.
-Ale ja…
-Wiem, nie masz się w co ubrać, dlatego właśnie jedziemy na zakupy. Nie marudź i wsiadaj, mamy bardzo mało czasu.- niemal siłą wepchnął ją do auta, po czym sam zasiadł na miejscu kierowcy i odjechali.

Patrick wysiadł z limuzyny. Podszedł i otworzył drzwi z drugiej strony ubiegając lokaja. Podał rękę Sarze i pomógł jej wysiąść. Kobieta z zaciekawieniem rozejrzała się dookoła. Zamek rodziny Dieckhoff wyglądał równie imponująco, co siedziba Shaw’ów. Po obu stronach alei prowadzącej do głównego wejścia stały rzędy płonących pochodni, a przy drzwiach dwóch odźwiernych ubranych w ozdobne liberie.
-Pani…- Patrick podał jej ramię. Sara uśmiechnęła się. Poprawiła mu nieco przekrzywiony tradycyjny tartan.
-Prowadź lordzie.- chwyciła go pod rękę i oboje podążyli do wejścia. Służący otworzyli ciężkie, bogato zdobione dwuskrzydłowe drzwi i po chwili znaleźli się w hollu, gdzie czekali już na nich Margot, Donald i Marie Dieckhoff.
-Patricku!- wykrzyknęła Margot jednym susem pokonując dzielącą ich przestrzeń.- Tak się cieszę, że raczyłeś zaszczycić obecnością nasz bal.- podsunęła mu do pocałowania dłoń przybraną w czerwoną, atłasową rękawiczkę.
Mimo iż Shaw junior odebrał to jako pewien nietakt, przywitał się najpierw z córką a potem dopiero z jej rodzicami. Widocznie zasady według których wychowywała go matka tutaj nie obowiązywały. Donald zauważył jego nieco zniesmaczoną minę i po ogólnych słowach przywitania dodał broniąc córkę.
-Margot nie mogła się doczekać pańskiego przyjazdu.
-Zupełnie niepotrzebnie. Ja i lady Sara z wielką przyjemnością wybraliśmy się do państwa. Niestety moja matka źle się poczuła i musiała zostać w domu. Przekazuje wyrazy przeprosin i życzenia udanej zabawy.- Patrick wyciągnął z kieszeni marynarki list napisany odręcznie przez lady Shaw.
-Bardzo nam przykro z powodu jej nieobecności, jednak takimi prawami rządzi się ten świat, że osoby w naszym wieku muszą bardzo na siebie uważać.- powiedziała żona Donalda.- Ale chyba nie będziemy stać w hollu, zapraszamy na salę balową.
-Dziękujemy.- Patrick skłonił się gospodarzom i powiódł Sarę w stronę wskazanego miejsca. Służącemu stojącemu przy wejściu podał małą karteczkę.
-Lord Patrick Shaw i lady Sara MacKenzie.- zaanonsował głośno przybyłych po czym oboje zeszli po schodach w dół i wmieszali się w tłum gości.
Malcolm pomógł Josephine wysiąść z auta. Był nieco zły na siebie, gdyż spóźnili się co najmniej dwie godziny, jednak widok Joss w sukni wybranej przez niego sprawił, że zupełnie o tym zapomniał.
-Czy już ci mówiłem, że ślicznie wyglądasz?
-Tak, co najmniej z dziesięć razy.- odparła uśmiechając się.
-Nie zaszkodzi powiedzieć tego po raz jedenasty.
-Nie uważasz, że ta sukienka jest nieco zbyt krzykliwa?- przyjrzała się jeszcze raz sobie. Złota satyna opinała jej ciało niczym druga skóra dopiero od wysokości tali nieco rozszerzając się ku dołowi.
-Nie, jest idealna. Jakby skrojona specjalnie dla ciebie.- wygłosił Malcolm i podał jej ramię.- Mam nadzieję, że nie zrobię ci konkurencji świecąc moimi nagimi kolanami. Uważam, że są równie seksowne co pośladki.
Joss roześmiała się serdecznie.
-Niestety kilt ma to do siebie, że jest na tyle obszerny iż ich zupełnie nie widać.- stwierdziła z udawanym smutkiem.
-Tradycja jest okrutna…- westchnął żałośnie po czym oboje weszli do zamku. Malcolm podał służącemu przy wejściu do sali wizytówkę.
-Lord Malcolm Shaw i lady Josephine Foster.- mężczyzna głośno zapowiedział ich przybycie.

-Dobrze się bawisz?- zapytał Patrick, przytulając w tańcu swoją partnerkę.
-Wyśmienicie.- uśmiechnęła się.- Nie wiedziałam, że szkockie bale mogą być aż tak wystawne a Szkoci tacy życzliwi.
-To zwykły blichtr moja droga. Ci ludzie w zupełności są zupełnie inni. Za maskami życzliwości kryją się prawdziwe harpie, które tylko czyhają na twoje każde potknięcie.
-Próbujesz mnie zniechęcić?
-Nie, ja tylko uprzedzam cię o zagrożeniach, gdyż nie chciałbym żebyś uciekła stąd, gdy tylko lepiej poznasz tutejszą społeczność.
-Patricku…- Sara spojrzała mu głęboko w oczy.- Jest mi z tobą dobrze i nigdzie się nie wybieram. Nie zamierzam uciekać od ciebie.
-Jesteś tego pewna?- zapytał z poważnym wyrazem twarzy.
-Tak.- uśmiechnęła się i przelotnie pocałowała go w czubek nosa. Roześmiał się.
-W takim bądź razie…- skinął na jednego ze służących i już po chwili między gośćmi zaczęli krążyć kelnerzy tacami wypełnionymi kieliszkami szampana.- Jako przywódca klanu mam obowiązek na każdym balu wydawanym przez jego członków wygłosić toast. Zazwyczaj składa się on z życzeń wszelkiej pomyślności i zdrowia dla nas wszystkich. Pozwólcie jednakże, że ten dzisiejszy toast będzie inny. Chciałbym, żebyście to wy wznieśli toast za mnie i za tą piękną kobietę, którą mam zamiar poprosić o rękę.- spojrzał na zaskoczoną Sarę i klęknął przed nią. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął małe, pudełko obszyte czarnym aksamitem. Otworzył je, a jej oczom ukazał się złoty pierścionek z brylantem wielkości sporej perły.- Saro MacKenzie, czy zgodzisz się zostać moją żoną?- zapytał i z zapartym tchem czekał na jej odpowiedź. Postawił wszystko na jedną kartę. Jeśli ona by mu teraz odmówiła to zbłaźniłby się na oczach całego klanu. Jednak nie dbał o to. Liczyła się jedynie ona.
-Tak…- wyszeptała i po chwili dodała głośniej.- Tak.- wszystko w niej drżało z emocji. Uszczęśliwiony Patrick wsunął na jej serdeczny palec pierścionek po czym wstał i pocałował namiętnie. Zebrani goście zaczęli klaskać i wykrzykiwać życzenia szczęścia oraz gratulacje.
-Nie!!!- rozległ się wśród tłumu czyjś krzyk i dźwięk tłuczonego szkła.
-Co się stało Josephine?- zaniepokoił się Malcolm. Reakcja kobiety na zaręczyny jego brata ciotecznego zupełnie go zaskoczyła.
-Nie, to niemożliwe…- nadal kręciła niedowierzająco głową. Kilka osób stojących w pobliżu zaczęło przyglądać się jej z zaciekawieniem.
-Ale co jest niemożliwe? Joss, co się stało??- Malcolm złapał ją za ramię i odwrócił w swoją stronę.- Josephine, popatrz na mnie. Co się stało?
Kobieta zamrugała szybko. Wyglądała jakby przed chwilą ktoś uderzył ją czymś ciężkim w głowę.
-Ta kobieta…
-Która? Ta, co przed chwilą zaręczyła się z Patrickiem?
Joss pokiwała głową.
-Tak… To jest… To jest przecież Brennan!- wykrzyknęła. Malcolm wyprostował się gwałtownie. Przez chwilę patrzył na swoją towarzyszkę jakby była niespełna rozumu.
-Jesteś pewna?- zapytał w końcu.
-Tak. Ta kobieta to doktor Temperance Brennan. Antropolog pracujący w Instytucie Jeffersona w Waszyngtonie.

cdn...

M&R

Rokitka

Wracam z Zakończenia 4, a tu mnie taka niespodziana dopadła. Wzruszyłam się. Jeśli ta dziwna mieszanina pomaga Ci w pisaniu takich kawałków, to pijże ją Moja Droga. Wasza Powieść jest niepowtarzalna i brakuje mi słów by wyrazić podziw dla Waszego talentu. Chylę czoła i przesyłam moc szacunów.
Wzruszona i zadowolona młoda fanka
LG

ocenił(a) serial na 10
Rokitka

Zajebiste opowiadanie, aż brak mi słów!!!! Ciekawe czy Joss porozmawia z Brennam. Czekam na ciąg dalszy.

_nn_

i CIACH!!!
i boli

;D

piegza

Na tak ostry ból, to tylko Ibuprom....

Albo stary kapeć (Tu Rokitka, która wie co mówi, bo sama stosuje)

;)

ocenił(a) serial na 10
Rokitka

Cześć xD
Jak zawsze jestem pełna podziwu xD Ta alkoholowa mieszanka wybuchowa przyniosła na prawdę bardzo zadawalający efekt xD Muszę jej spróbować:)
Ta część jest genialna!! Jossephine odnalazła Brennan, która przyjęła oświadczyny Shaw'a, a Booth zaczyna wątpić w szczerość Annie...Niesamowite xD Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy:)
Pozdrawiam - Wierna fanka:)

suerte_2

oby jak najwięcej takich spotkań na szczycie xD i mieszanek alkoholowych xD to jest genialne! czekam na cd.