Hej,
z uwagi na fakt, że same się już gubimy w czytaniu tego natłoku historyjek własnych, postanowiłyśmy naszą etiudę wraz z postem-matką, który nas zainspirował do działania umieścić w nowym temacie. Dobra kupa nie jest zła-jak to mówią więc wszystko razem trzymać odtąd będziemy. Miłego czytanka. TO wszystko dla Was!
Czekamy na opinie i wskazówki!
Pozdrówki!!!
M&A
Wreszcie się doczekałam kolejnych części ;) Mam nadzieję, że wkrótce pojawią się nowe.
Pomiędzy kolejnymi atakami głupawicy niepospolitej i KoTa (bo powrócił), zdołałyśmy coś wyskrobać (chociaż przygody Króliczków biją wszystko;D). Czekamy na opinie ;)
***54***
-Usiądź, proszę.- Patrick wskazał ręką kanapę, specjalnie wyniesioną na taras na okoliczność balu. Sara usiadła i założyła ręce na piersiach.
-Postawiłeś mnie w bardzo niezręcznej sytuacji.- wyrzuciła mu.
-Przepraszam.- powiedział ze skruszoną miną, siadając tuż obok niej.- Już taki jestem. Co w sercu to i na języku.
-Zachowałeś się bardzo nieodpowiedzialnie. Nie znam za dobrze waszych zwyczajów, ale uważam, że zrobiłeś z nas pośmiewisko. Moja reputacja za bardzo na tym nie ucierpi, za to twoja może została poważnie nadszarpnięta.
-Saro…- ujął jej dłonie w swoje.- Nie zaprzątaj sobie tej śliczniej głowy moją reputacją. Nikt nie ma prawa wściubiać nosa w moje życie prywatne. Dobrze zajmuję się majątkiem, dbam o interesy klanu a to, co robię poza tym jest tylko moją sprawą.
-Nie byłabym tego taka pewna.- rzuciła i spojrzała w rozgwieżdżone niebo. Gdzieś tam, za oceanem jest on… Czy w tej chwili także patrzy w niebo? Czy myśli o niej?
-Nie jest ci zimno?- z zamyślenia wyrwał ją głos Patricka. Odwróciła się w jego stronę i napotkała oczy intensywnie się w nią wpatrujące.
-Nie.- odpowiedziała uśmiechając się blado.
-Może wrócimy do środka. Nie chciałbym abyś się przeziębiła. Twój ojciec mówił, że przeszłaś bardzo poważną chorobę i nawet zwykły katar może przerodzić się w coś poważnego.
-Jak chcesz to idź do gości. Ja chciałabym tutaj jeszcze trochę zostać. Sama, jeśli pozwolisz…
-W porządku.- odparł, niechętnie przystając na jej propozycję. Bardzo lubił przebywać w jej towarzystwie. Upajał się każdym jej słowem, każdym spojrzeniem.- Ale nie siedź tu długo, dobrze?
-Dobrze.
Patrick spojrzał na nią jeszcze raz po czym westchnął i wszedł do środka. Sara podniosła się z kanapy i podeszła do schodów wiodących z tarasu do ogromnego ogrodu, który w Stanach z powodzeniem mógłby uchodzić za park. Obcasy jej pantofli miarowo stukały o marmurowe stopnie a następnie o płyty, którymi wyłożona była ścieżka, kiedy postanowiła urządzić sobie mały spacer. Z lubością wdychała zapach kwitnących kwiatów. Czuła się nieco skołowana. Pojawiła się tutaj ponad miesiąc temu. Nie wiedziała jak, po co i dlaczego. Ojciec początkowo nie chciał odpowiadać na jej pytania, jednak z czasem gdy zauważył, że stan jej zdrowia się poprawił opowiedział jej dlaczego zabrał ją z Waszyngtonu i przywiózł aż tutaj. Pamiętała jedynie to, że leżała w szpitalu, a Booth ani razu do niej nie zajrzał. Była Angela, Jack, Zack, Cam, jej ojciec, jednak nie Seeley. Potem poczuła się gorzej. Czuła, że umiera. Zapadała się w coraz głębszą i prawie namacalną ciemność i głos… Jego głos… Powiedział, że ją kocha, ale muszą się rozstać. Prosił, żeby mu wybaczyła. Jak ona mu może wybaczyć to, że za jej plecami spotykał się z inną kobietą? Jak może mu wybaczyć to, że ją oszukiwał? Nie mieściło jej się to w głowie. Nie mogła zrozumieć jego postępowania. Westchnęła i znowu popatrzyła w niebo. Tutaj było inne niż w Waszyngtonie. Wydawałoby się, że tu jest więcej gwiazd. Wiedziała, że jest to tylko złudzenie. Znów do głosy doszedł jej racjonalizm, a wraz z nim przeraźliwa świadomość, że jednym z powodów ucieczki ze Stanów jest fakt, że ktoś chce ją zabić. Ukrywała się pod przybranym imieniem i nazwiskiem. Ojciec bardzo starannie zatarł za nimi wszelkie ślady.
-Muszę zacząć nowe życie.- pomyślała.- Bez Booth’a i bez przyjaciół.
Nie mogła się z nimi skontaktować, powiedzieć, że żyje i że ma się dobrze. Jednak w jednym sprzeciwiła się ojcu i zrobiła po swojemu. Mianowicie wydała swoją nową książkę. Pod przybranym nazwiskiem, ze zrozumiałych względów bezpieczeństwa, ale ją wydała. Ojciec nie był tym pomysłem zachwycony, początkowo nawet się wściekł gdy się o tym dowiedział, jednak minęły dwa tygodnie i nic się nie działo. Sara powzięła jeszcze jeden środek bezpieczeństwa o którym nic ojcu nie wspomniała. Otóż bardzo zaprzyjaźniła się z siostrą Patricka- Marion. Kobieta bardzo się w zamku nudziła i widocznie ucieszyła się z obecności w posiadłości jeszcze jednej osoby, tej samej płci, z którą mogłaby porozmawiać. Sara powierzyła Marion ważną misję. Młoda lady Shaw wzięła jej powieść i pojechała do wydawnictwa Blue Bird w Glasgow. Wydawcy bardzo spodobała się ta powieść i niemalże od razu podjął decyzję o jej wydaniu. Marion zażyczyła sobie aby „jej” powieść opatrzona była pseudonimem artystycznym- Joy Kent. I tak oto jej książka po tygodniu podbiła rynek europejski, a w następnym wydanie zostało poszerzone o Stany Zjednoczone, Kanadę i Australię.
-Tu się schowałaś.- z zamyślenia wyrwał ją męski głos, należący do postaci, która nagle wyrosła przed nią jakby spod ziemi.
-Tato. Przestraszyłeś mnie.- powiedziała z wyrzutem.
-Nie chciałem córeczko.- skruszył się.- Co robisz tutaj sama? Gdzie jest Patrick?
-Kazałam mu zająć się gośćmi. Chciałam pobyć trochę sama.- usiadła na ławeczce, ukrytej wśród kwitnących krzewów róż.- Tu jest tak pięknie.- westchnęła głośno.
-Tak, masz rację.- zgodził się Max, siadając tuż obok niej. Nastąpiła chwila ciszy. Ojciec i córka siedzieli obok siebie wpatrując się w ogród oświetlony gazowymi lampami, które rzucały łagodną poświatę, na rośliny kwitnące nocą. Sara poczuła się jakby nagle znalazła się w środku jakiejś zaczarowanej bajki. Brakowało tutaj tylko jej wymarzonego księcia.
-Ciągle o nim myślisz, prawda?- odezwał się Keenan, przerywając magiczną ciszę.
-Tak…- przyznała się cicho, nie patrząc na niego.
-Córeczko…- mężczyzna przyciągnął ją do siebie i przytulił tak, że teraz jej głowa spoczywała na jej ramieniu.- On na ciebie nie zasługiwał i nie zasługuje. Gdybym go spotkał, na pewno zdrowo oberwałby ode mnie. Jestem może już stary, ale w tych rękach jest jeszcze trochę krzepy.- jakby na dowód tego powoli rozprostował i zgiął kilka razy palce lewej dłoni.
-Dlaczego myślisz, że nie zasługuje na mnie? Może to ja nie jestem warta jego?
-Nie mów tak skarbie. Booth jest zwykłym draniem. Zrobił dziecko innej kobiecie i teraz na pewno się z nią ożeni. Zresztą ułatwiłem mu to pozorując twoją śmierć.
-Chcesz powiedzieć, że wrócił do Rebecki?- Sara podniosła głowę i spojrzała w szaroniebieskie oczy ojca otoczone siateczką drobniutkich zmarszczek.
-Nie wiem jak ona ma na imię, ale na pewno jest w ciąży. Doktor Saroyan mi to powiedziała, kiedy pomagała w naszej ucieczce.
-Cam o wszystkim wie?- zdziwiła się, gdyż myślała, że Max zatarł za nimi wszelkie ślady, nie angażując w to żadnych osób trzecich.
-Tak. To ona przyszła do szpitala, kiedy ty po podaniu mieszaniny jakichś leków leżałaś w śpiączce i powiedziała mi, że ktoś próbuje cię zabić. To ona poradziła mi abym gdzieś cię zabrał dopóki cała sprawa się nie wyjaśni. Nie wiem czy po tym co ci powiedziałem będziesz jeszcze chciała wracać do Stanów. Przyznam się szczerze, że mam nadzieję na to, że to właśnie tu rozpoczniemy nasze nowe życie. Mam trochę oszczędności i twoje pieniądze, które „odziedziczyłem”. Naturalnie, ze swoimi funduszami możesz zrobić, co zechcesz. Dzięki moim pieniądzom i tak już jesteśmy nieźle ustawieni. Kupiłem dom niedaleko stąd. Na wzgórzach. W pobliżu jest las i rzeka. Myślę, że ci się spodoba.
-Nie wspominałeś mi o tym.
-Chciałem ci zrobić niespodziankę. Jak tylko go wyremontuję to podziękujemy lordowi Patrickowi za gościnę i przeniesiemy się do siebie. Chyba, że do tego czasu, coś się zmieni i nie będziesz chciała wyprowadzać się z zamku.- uśmiechnął się znacząco.
-Tato!- oburzyła się, jednak w jej oczach nie było gniewu.- Patrick jest bardzo miłym i nie powiem, bardzo przystojnym i pociągającym mężczyzną, ale nie myślę, że mógłby zainteresować się właśnie mną, gdy wokół ma tyle pięknych kobiet równych sobie urodzeniem. To po pierwsze, a po drugie, na razie nie chcę się z nikim wiązać.
-Nie zmuszam cię przecież do niczego. Chcę tylko twojego dobra.- pocałował ją w czoło. Znowu zapadła chwila ciszy.
-Podobasz mu się. Widzę to.- Max nie wytrzymał i podzielił się z córką swoimi spostrzeżeniami.
-Tato!
-Ok, już nic nie mówię.- pogłaskał ją po ramieniu i uśmiechnął się pod nosem. W głowie zaczął mu się układać sprytny plan, w którym jego córka i syn przyjaciela grali główną rolę.
M&R
Te bestyje znalazły Bones pseudonim;)))) Mam dalej mysleć głośno, czy zatrzymać uwagi dla siebie???
Bardzo podoba mi się Twój styl Rokitko i z przyjemnością czytam każdy kolejny odcinek. Czyli jak zwykle - było świetnie.
LG - znajoma Zbiga
Ja prosiłabym, żeby napisac, kiedy byc może pojawi się kolejny odcinek, bo codziennie umieram z tęsknoty...
Plis plis plis :)
Bracianka - nieznajoma Zbiga :P
chciałam Wam powiedzieć, że jestem wieeeelką fanką Waszej twórczości od pierwszej części(wcześniej brak motywacji do zalogowania xd) ;)
Ja też jestem fanką, ja też. Do tej pory Wasze opowieści i twórczośc LG podobały mi się najbardziej. Nie zostawiajcie w odchłani rozpaczy i wrzuccie cosik. Plis plis plis :)
ja ostatnio nie komentam, ale pamnietajcie, ze cały czas jestem z wami.
mam mało czasu i mam troche zaległości w czytaniu, ale wpadam jak tylkko mogę :)
buziaczki - stała i wierna czytelnieczka :P
nadrobiłam wszystkie zaległości i z niecierpliwością czekam na kolejną cześć :P
ach, mam jutro konkurs recytatorski ... 8/
OŚWIADCZENIE:
Wszystkich czytających uprzejmie informujemy, ie nie zaprzestałyśmy działalności... Po prostu mamy mały przestój, ale postaramy się jak najszybciej to nadrobić.
I jeszcze raz prosimy o wyrozumiałość i cierpliwość..;)
Wasze M&R
uff... jak przeczytałam pierwsze 5 słów (tylko tyle wyswietla mi sie w w e-mailu, dopóki nie nacisne na załącznik) to myślałam, że kończycie ze swoim przecudownym (nie lukruję) opowiadaniem!!! Na szczęście to tylko pomyłka.uff...
Ps.Czekam na dalsze części!
Po dość długiej i nieoczekiwanej przerwie spowodowanej natłokiem zajęć... POWRACAMY ;) Nie jest powiedziane, że znowu nie nastąpi przerwa, gdyż młyn uczelniany jeszcze się nie zatrzymał i nadal miele studentów, ale postaramy się dodawać kolejne rozdziały jak najczęściej ;)
Nie jest to może najbardziej udany z rozdziałów i na pewno roi się w nim pd błędów. Dlatego wybaczcie nam pewne nieścisłości.
Naturalnie czekamy na komentarze.
Pozdrawiamy :*
***55***
-Kochanie?
-Tak?- mruknął Seeley nie odrywając wzroku od komputera. Od kilku dni próbował nadrobić zaległości w pracy papierkowej i nie dość, że do późna siedział w biurze, to jeszcze pracował w domu.
-Zrobiłam kolację.- Annie oparła się o framugę drzwi.
-Tak, zaraz przyjdę.- zapewnił nadal wpatrując się w komputer. Annie bez słowa wyszła z gabinetu i skierowała się do kuchni. Ze złością położyła na stole misę ze sałatą. Seeley od czasu zaręczyn zachowywał się dziwnie. Nigdzie z nią nie chciał wyjść, cały czas siedział w pracy albo przed komputerem w domu. Zastanawiała się czy mogła popełnić gdzieś błąd na drodze do wyznaczonego celu. Niestety nie dopatrzyła się żadnych niedociągnięć. Wniosek był jeden. Musi jak najszybciej związać się z nim jeszcze bardziej. Muszą wziąć ślub, a wtedy kiedy będzie już jej mężem i dziecko przyjdzie na świat jego poczucie moralności nie pozwoli mu od niej odejść. Uśmiechnęła się do siebie i pogładziła po brzuchu w miejscu gdzie poczuła kopnięcie dziecka.
-Jeszcze trochę cierpliwości… Tatuś nas nie zostawi.- wyszeptała czule.- Już nigdy…
Po kilku minutach przy stole usiadł Booth.
-Mmm…- zatarł ręce z uśmiechem.- Co tu tak ładnie pachnie?
-Pieczony kurczak w warzywach. Mam nadzieję, że będzie ci smakował.
-Na pewno skarbie.- ujął jej dłoń i pocałował.- Bierzmy się do jedzenia.
Przez chwilę oboje milczeli. Jedynym dźwiękiem jaki rozchodził się w kuchni to dźwięk sztućców.
-Tak sobie myślałem…- odezwał się w końcu Seeley.- skoro i tak będziesz mieszkać u mnie i także i teraz spędzasz tutaj więcej czasu niż u siebie to może pojechałbym do twojego mieszkania i przywiózł resztę rzeczy. Co o tym myślisz?
-Chciałbyś pojechać tam sam? I sam wszystko spakować?- zapytała odkładając widelec.
-Uhmm..- mruknął biorąc do ust kawałek mięsa.
-Nie!- krzyknęła ni stąd ni z owąd. Booth zakrztusił się jedzeniem.
-Dlaczego?- zapytał, gdy już skończył kaszleć, spoglądając na nią podejrzliwie.
-Bo… no to…- plątała się Annie nieco zmieszana swoim wybuchem.- To są moje osobiste rzeczy i czułabym się niezręcznie, gdybyś to ty je pakował i w ogóle.- powiedziała w końcu, mając nadzieję, że stłumiła nieco niemiłe wrażenie jakie spowodował jej nagły wybuch.
-Ok.- odpowiedział Seeley wzruszając ramionami i wrócił do jedzenia.
Sara wstała o świcie. Mimo, że przyjęcie zakończyło się dopiero po drugiej w nocy a ona tylko nieco później położyła się spać, to i tak czuła się wypoczęta. Umyła twarz, ubrała się i usiadła na parapecie otwartego okna. Klimat miejsca w jakim się znajdowała czynił cuda. Po dolegliwościach z jakimi przybyła do zamku nie było już śladu. Czuła się szczęśliwa i jakoś dziwnie spokojna. Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Spojrzała na stary, drewniany zegar stojący w kącie pokoju. Dochodziła szósta.
-Proszę.- powiedziała, zastanawiając się kto postanowił ją odwiedzić tak rano. Drzwi się uchyliły i w szparze najpierw ukazała się roześmiana twarz Patricka.
-Dzień dobry Saro.- przywitał się i nie przestając uśmiechać.- Nie byłem pewny czy przypadkiem nie śpisz po wczorajszym balu, ale postanowiłem zaryzykować.
-Jak widzisz, już jestem na nogach. Proszę, wejdź.
Mężczyzna uchylił szerzej drzwi i wszedł do pokoju. Ubrany był w beżowe bryczesy, długie czarne buty i zieloną marynarkę. W lewej dłoni trzymał męski toczek i szpicrutę.
-Co byś powiedziała na poranną przejażdżkę?- zapytał napotkawszy jej zaciekawione spojrzenie.
-Kiedyś jeździłam konno, ale nie najlepiej mi szło i przestałam. Nie wiem czy jeszcze pamiętam jakiekolwiek podstawy.
-Jazda konna to jak jazda na rowerze, tego nigdy się nie zapomina.- uśmiechnął się zachęcająco.- No nie daj się prosić…
-Sama nie wiem…- odpowiedziała z wahaniem w głosie. Patrick spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.- No dobrze.- zgodziła się w końcu.
-Świetnie.- ucieszył się jak dziecko.- Mam w stajni jedną wyjątkowo spokojną klacz. W sam raz nada się dla ciebie. Pokażę ci okolicę i w ogóle…
-Ale…- przerwała słowotok uradowanego szkockiego lorda.- Nie mam odpowiedniego stroju do jazdy konnej.
-To akurat jest najmniejszym problemem z możliwych. Zajrzyj do dolnej szuflady w komodzie.
Sara posłała mu zaskoczone spojrzenie i podeszła do szafy. Tuz po chwili jej oczom ukazały się starannie złożone bryczesy, tuż obok toczek i marynarka.
-Buty są w szafie.- rzucił uprzedzając jej kolejne pytanie.
Sara uśmiechnęła się.
-Wobec tak przytłaczającego rozwoju wydarzeń czuję, że jednak się nie wykręcę.
-W takim razie spotkamy się za piętnaście minut w hollu na dole, dobrze?
Kobieta pokiwała głową, wyciągając rzeczy z szuflady.
Po kilku minutach oboje zmierzali w stronę stajni.
-Saro, poznaj Bryzę.- powiedział Patrick zatrzymując się przed jednych z boksów. Kobieta pogłaskała lekko głowę konia, która wychyliła się znad drzwiczek i natarczywie domagała pieszczot.
-Chyba cię polubiła.- stwierdził i ściągnął z haka siodło.- Pozwól, że ją przygotuję.- rzucił i wszedł do środka. Sara z uwagą przyglądała się zręcznym ruchom swojego gospodarza. Nie minęło dziesięć minut, gdy koń był oporządzony i gotowy do jazdy. Wyprowadził klacz z boksu i podał jej lejce.
-Poczekajcie za mną na dziedzińcu.
Kobieta pokiwała głową i skierowała się w stronę wyjścia. Za nią posłusznie dreptał koń obwąchując od czasy do czasu swoją dżokejkę w poszukiwaniu jakiegoś smakołyku. Po kilku minutach ze stajni wyłonił się Patrick prowadząc czarnego jak smoła araba.
-Behemot, bądź grzeczny i przywitaj się z lady Sarą.- zwrócił się do konia, mrugając porozumiewawczo do swojej towarzyszki. Ogier przestąpił z nogi na nogę po czym z niezwykłą gracją się ukłonił. Sara otworzyła usta ze zdziwienia, a Patrick głośno się roześmiał. Wyciągnął z kieszeni marynarki kostkę cukru i podsunął ją pod koński pysk. Bryza zauważyła ten drobny gest i zarżała w poczuciu niesprawiedliwości. Lord sięgnął do kieszeni ponownie i tym razem poczęstował łakociem klacz Sary.
M&R
Super:D Ciekawie piszecie:D
I Twoja część jest naprawdę wciągająca:D
Czekam z niecierpliwością na następną:*
Jak zwykle SWIETNIE!!! tylko proszę, nie odwlekajcie za bardzo spotkania b/b! Już nie mogę sie doczekać miny tego Lorda, gdy "Sara" wyjedzie, Booth dowie sie prawdy o Annie i spotka się z Brenn! Może zemdleje, albo sie wystraszy ;-) Ale to oczywiscie TYLKO moja koncepcja (od koncepcji to jestem ja!) hehe
Część nie tak obfita w wydarzenia, ale konieczna. Ciekawe co Anulka trzyma w izbie Sinobrodego;) - zapewne jakieś "szkielety". To nieprofesjonalne z jej strony... o mały włos nie wzbudziła zainteresowania swym gwałtownym zaprzeczeniem. Miejmy nadzieję, że mentalność śledczego, pewnego śledczego, działa też w życiu prywatnym.
Pozdr. od Eldżi
hip hip hurraaa! nowa część! świetna (bardziej podoba mi sie fragment z Sarą i lordem, Annie wrrrr...) :D też przyłączam sie do prośby żeby nie odwlekać spotkania b&b ;)
Część kolejna pisana w chwili wolnego czasu. Rozdziałowi duuuuużo brak do ideału, ale tak to jest kiedy się skrobie coś w stanie skrajnego wymęczenia... (śpiąc tylko trzy godziny na dobę dzięki moim "wspaniałym" lokatorom :/)... i obmyślając plan zemsty...
Dlatego wybaczcie wszelkie niedociągnięcia :)
***56***
-Jak tu pięknie.- zachwyciła się kobieta, zatrzymując konia i rozglądając się dookoła. Dość długo jechali przez las, aż w końcu ich oczom ukazała się polana pokryta różnokolorowym kwieciem a pośrodku niej płynęła mała strużka, która swój początek brała w skale wielkości sporego domu, a u jej podnóża znajdowało się oczko wodne. Znad wody unosiła się mgła.
-Bardzo chciałem ci to pokazać.- powiedział Patrick zsiadając z konia. Podszedł do Sary i pomógł jej zrobić to samo.- Jedynymi osobami, które wiedzą o tym miejscu byli moi rodzice i ja. Jesteś kimś wyjątkowym i to właśnie z tobą chciałbym się podzielić tą rodzinną tajemnicą.- spojrzał jej głęboko w oczy nadal trzymając ręce na jej biodrach. Nie zabrał ich od chwili gdy pomagał jej zsiąść z Bryzy.
-Ale… Nie bardzo wiem co masz na myśli…- odpowiedziała zahipnotyzowana jego spojrzeniem.
Patrick odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się radośnie.
-Gorące źródło moja miła, gorące źródło.
-W Szkocji?!- wykrzyknęła zaskoczona.
-Tak. To chyba jakiś kaprys natury, albo… Zresztą nie wiem. Nie bardzo się znam na tych geologicznych sprawach. Wiem natomiast, że ono tu jest od wielu lat i że chciałbym się w nim wykąpać. Chodź.- pociągnął ją za rękę w kierunku oczka w którym burzyła się lekko woda.
-Patrick, przecież ja nie mam odpowiedniego stroju do kąpieli.- zaprotestowała Sara widząc jak mężczyzna z łobuzerskim uśmiechem na twarzy ściąga marynarkę a potem buty do konnej jazdy.
-Nie marudź. Ściągaj ubranie. Obiecuję że nie będę patrzeć dopóki nie wejdziesz do wody.- podniósł prawą rękę w geście przyrzeczenia, natomiast za plecami skrzyżował dwa palce lewej ręki.
-Ale…
-Saro, odrobina szaleństwa w życiu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Popatrzyła na niego a po jej twarzy przemknął cień bólu. Już jej ktoś kiedyś to powiedział. Ktoś, kogo bardzo kochała… Kogo nadal kocha… Nie, nie może się stale zadręczać przeszłością. Teraz jest tutaj, w zupełnie innym świecie, z zupełnie innymi ludźmi. Teraz jej życie jest zupełnie inne…
-No i…?- Patrick popatrzył na nią wyczekująco. Zdążył pozbyć się już wszelkiego odzienia prócz bryczesów. Sara przyjrzała się świetnie umięśnionej sylwetce lorda Shaw’a. Nie wiedzieć czemu poczuła miłe mrowienie w brzuchu.
- Porządku, ale się odwróć.- przystała w końcu na jego propozycję. Patrick odwrócił się i szybko ściągnął spodnie ukazując kształtne pośladki opięte jedynie czarnym materiałem obcisłych bokserek. Wszedł do wody i nadal odwrócony czekał aż Sara się rozbierze. Kobieta szybko pozbyła się ubrania i ostrożnie, wspierając się na ramieniu mężczyzny dołączyła do niego. Ty tylko przesunęła się nieco do przodu Patrick otworzył oczy. Stali tak przez chwilę, spoglądając jedno na drugiego. Jakaś niewidzialna siła przyciągała do siebie ich twarze aby w końcu ich usta mogły się połączyć w pocałunku. Z początku nieśmiałym wręcz niewinnym a potem coraz głębszym i namiętnym. Patrick nie namyślając się długo powoli, nie przestając jej całować oparł się o kamienisty brzeg oczka i przyciągnął do siebie jeszcze bliżej. Sara westchnęła cicho i oparła swoje dłonie na torsie mężczyzny.
-Chyba nie powinniśmy…- wyszeptała między kolejnymi pocałunkami.
-Daj się ponieść chwili…- odpowiedział całując ją w szyję.- Jesteśmy dorośli, znajdujemy się w najpiękniejszym miejscu jakie kiedykolwiek widziałem, a jakaś nieznana magia popycha nas w swoje ramiona. Sara zignorowała wyrzuty sumienia, które niespotykanie zaczęły ją nękać. Jej dłonie zaczęły błądzić po jego ciele, aż w końcu zatrzymały się na gumce bokserek. Patrickiem wstrząsnął dreszcz pożądania i głośno wciągnął powietrze w płuca.
-Naprawdę, chcesz tego?- zapytał.- Nie chcę, żebyś czuła się do czegokolwiek zmuszana.
-Wcale się tak nie czuję.- odpowiedziała, przygryzając lekko zębami dolną wargę i spoglądając na niego nieśmiało. Jej mina była zupełnym przeciwieństwem tego, co wyprawiały jej ręce.
Wśród mgły i powietrza nasyconego zapachem kwiatów i igliwia roznosiły się cichutkie westchnienia przeplatane z rżeniem pasących się na polanie koni.
Z pozdrófffkami
M&R
Cząstka ma zasadniczą wadę - jest zbyt krótka;(, a co do zemsty na sąsiadach - proponuję kupić ich dzieciom trąbkę lub gwizdek... ma to wiele plusów, ale i minusy - dźwięki nie są słyszane selektywnie przez wybrane, przeznaczone do ukarania, osoby. Jeśli wina jest wielka, a mieszkają na dole, to można "zapomnieć" zakręcić wodę... - żartuję oczywiście;)))
Eldżi
Droga LG, Twoje rady wezmę sobie do serca i zastosuję się do nich jak będę mieszkać w innych warunkach niż teraz. Teraz mieszkam w mieszkaniu studenckim i byłam bardzo nieprecyzyjna i nie napisałam że to moi współlokatorzy imprezowali sobie w środku tygodnia, a ja dzisiaj niestety miałam zajęcia na 8 rano. Plan prawie opracowany. Na dobry początek zamierzam wstając o 6 rano jak to robię przez większość dni tygodnia, pohałasować troszkę, a nie zachowywać się cicho jak myszka. Niestety skończył się Dzień Dziecka. Life is brutal... :D
Znam mieszkanie w komunie od podszewki i pamiętam 'imprezy bez okazji' moich współtowarzyszy niedoli i zasypianie na zajęciach jako efekt owych imprez. To 3eba przeżyć lub wynająć pokój 'na własność' w miszkaniu przy rodzinie - co też ma minusy...;)
Ja znam jeszcze inne sposoby... Tak dla przykładu: szpilki w zamku załatwiają problem, bo sąsiedzi nie mogą dostać się do środka. Ewentualnie jest metoda z podpiłowaniem klamki...
A co do opowiadanie: JESTEŚCIE MISTRZYNIAMI!
Ile to ciekawych pozafabularnych rzeczy można się tu dowiedzieć;))) Fabuła zaś tradycyjnie - świetna;)
wow po prostu wow piszecie przecudnie tylko co z Boothem..Nie odwlekajcie ich spotkania (powtórna prośba ;) ) Kurcze ale to ciekawe będzie jak juz sie spotkają :D
Niech wasze główki spokojne będą, gdyż wszystko w swoim czasie nastąpi... Wena powróciła, więc działamy;) A i 'archetypa'* więcej będzie;-D
*- nawiazanie do pewnego tematu z tego forum;]
oj powróciła powróciła wena :D nie wiem dlaczego ale polubiłam tego lorda ;) ta część jest po prostu urocza
Ale wymyśliłyście ;-) oczywiście świetnie, i jak już ktos napisał (sorki, że nie pamiętam kto) też polubiłam tego Lorda, i troche mi szkoda, jak brenn wyjedzie!(a to poprostu MUSI się stać!):) Ej! naszła mnie wena! Może booth przyjedzie tam, bo ktos zginie, i zobaczy jak "Sara" całuje się z lordem! Ale się zdziwi!!!
Nieco krótki, ale mamy nadzieję że intrygujący fragmencik. Wybaczcie zwięzłość, ale doba ma stanowczo za mało godzin.
***57***
-Jesteś pewna, że to właśnie tak powinno być zawiązane?
-Tak. Nie wierć się tak.- sapnęła zniecierpliwiona Josephine.
-Ale Joss… Długo jeszcze?- zapytał Booth próbując zerknąć znad ramienia siostry w lustro.
-Seeley.- uderzyła go lekko w ramię.- Za chwilę się przejrzysz.
Agent westchnął głęboko i przez chwilę się nie ruszał.
-Gotowe.- powiedziała w końcu uśmiechając się i podziwiając swoje dzieło.- Mówiłam, że w wiązaniu muszki nie mam sobie równych.
-No całkiem nieźle.- pochwalił siostrę przyglądając się swojemu odbiciu. Stał przed nim mężczyzna ubrany w czarny frak, a tuż za nim kobieta w bordowej, długiej sukni bez ramion.
-Ciekawe jak tam twoja przyszła żona?- zapytała Joss dobitnie akcentując słowo „przyszła”.
-Cóż to za sarkazm siostrzyczko?
Josephine wzruszyła ramionami i wepchnęła się przed lustro.
-Nie lubisz jej prawda?- bardziej stwierdził niż zapytał.
-Ja z nią nie będę miała dziecka i nie spędzę reszty życia.- odpowiedziała poprawiając sobie makijaż. Booth popatrzył na nią smutnym wzrokiem. Bardzo chciał, żeby jego siostra zaakceptowała ten związek.
-Przepraszam.- dodała szybko, zdając sobie sprawę, że popełniła głupstwo.- Ja… Ja po prostu chciałabym, żebyś był szczęśliwy.
-Będę Josephine, będę.- zapewnił ją gorliwie i mocno przytulił. Kobieta miała już na końcu języka „Z nią na pewno nie”, ale się powstrzymała. Nie chciała psuć sobie kontaktów z bratem przez taka osobę jak Annie.
-Chyba już powinniśmy jechać.- odsunęła się od Booth’a i spojrzała wymownie na zegarek.- Annie pewnie się niecierpliwi.
-Tak, masz rację.- rozejrzał się po swojej sypialni aby sprawdzić czy niczego nie zapomniał. Uśmiechnął się do siostry i oboje wyszli z domu.
Annie na dzień przed ślubem wróciła do swojego mieszkania. Zabrała się za pakowanie rzeczy, które Seeley miał kilka dni po uroczystości zabrać do siebie, ale po kilku chwilach i dwóch kartonach zrezygnowała. Stwierdziła, że ma jeszcze dużo czasu i że zdąży.
-Ann…- do jej pokoju wszedł wysoki blondyn o typowo nordyckiej urodzie.- Jesteś już gotowa? Za chwilę pewnie będzie tutaj twój przyszły mąż.
-Tak Sven.- odpowiedziała przeglądając się w dużym rzeźbionym lustrze stojącym w kącie sypialni. Bardzo lubiła patrzeć w nie w chwilach kiedy kochała się tutaj z Seeley’em. Uśmiechnęła się lubieżnie do swojego odbicia. Jeszcze kilka godzin i ten mężczyzna będzie jej. Tylko jej…
-Co ci znowu chodzi po głowie?- zapytał mężczyzna kładąc ręce na jej ramiona.
-Nic skarbie.- odwróciła się i z czułością pogładziła po gładko ogolonym policzku.- Wiesz, że teraz będziemy się rzadko widywać?
-Wiem.- wymruczał a jego dłonie zsunęły się z ramion na biodra.- W ciąży jesteś jeszcze piękniejsza niż zwykle… Mam na ciebie ochotę.- przyciągnął ją do siebie i pocałował. Annie z początku poddała się fali namiętności jednak po chwili wrócił jej rozsądek.
-Przestań… Zniszczysz mi makijaż.- odsunęła się i ponownie odwróciła do lustra.- Będziesz musiał sobie kogoś znaleźć.
-Hmm…- podrapał się po brodzie.- Z tego co mówiłaś to ta siostra twojego męża jest podobno całkiem niezła. Może ona, co? Jak myślisz?
-Jeżeli uda ci się z tą całą Josephine, nie zapomnij, że obowiązuje nas kodeks. Przysięga krwi…
-Pamiętam Ann.
Dalszą rozmowę przerwał dźwięk dzwonka do drzwi.
-To chyba oni.- rzucił Sven i udał się do przedpokoju aby wpuścić gości.
Drzwi się otworzyły i nagle przed nim i Joss wyrosła ogromna sylwetka jakiegoś blond osiłka.
-Proszę.- rozległ się tubalny głos i mężczyzna wykonał zapraszający gest.- Annie jest w sypialni.
-A ty jesteś…?- Booth wymownie zawiesił głos spoglądając podejrzliwie.
-Ach! Przepraszam. Naturalnie, nie przedstawiono nas jeszcze sobie.- uśmiechnął się sztucznie, kątem oka zerkając na siostrę agenta.- Jestem Sven. Sven Mac’Cornick. Będę świadkiem Ann.
-Seeley Booth.- uścisnął wyciągniętą dłoń osiłka.- A to moja siostra Josephine Foster.
-Bardzo mi miło panią poznać.- Sven kurtuazyjnie ucałował dłoń Joss.
-Mi również.- skłamała gdyż nie spodobał jej się znajomy swojej bratowej. Ukradkiem wytarła wierzch dłoni w materiał sukni.
Z sypialni wyłoniła się panna młoda.
-Kochanie…- podeszła do Seeley’a z wyciągniętymi rękoma.- Jestem taka szczęśliwa.- zaszczebiotała radośnie obejmując go.
-Ja również.- ucałował ją w czoło.- Powinniśmy już jechać. Nie chcemy chyba aby ślub rozpoczął się bez nas.
-Oczywiście, że nie.- złapała go pod rękę.- O! Witaj Joss.- zwróciła się do swojej szwagierki jakby dopiero teraz ją zauważyła.- Ślicznie wyglądasz.
-Dziękuję.- odparła z wymuszonym uśmiechem.- Ty również.
-Chodźmy już.- ponaglił ich Sven.- Już nie mogę się doczekać pierwszego tańca z uroczą panią świadek.- posłał Joss dwuznaczny uśmiech.
Nie uszło to uwadze Booth’a. Tuż przy wyjściu wymienił z Josephine porozumiewawcze spojrzenie. Nie podobał im się ten człowiek. Coś było nie tak.
M&R
Jak zwykle genialne :] Ciekawa jestem co ta za typek z tego blondyna i o co chodzi z tym kodeksem....
Już nie mogę się doczekać kolejnej części, zapewne jeszcze lepszej... :)
Normalnie mam niskie ciśnienie, ale przeczytałam o ślubie i ciśnienie 120/60, w momencie gdy pojawił się ten blondyn - jeszcze wyższe... Ale na pewno wszystko się wyjaśni, ta przysiega krwi... jak zwykle, opowiadanie było genialne.
Czyżby Booth zaczynał mieć podejrzenia? Najwyzsza pora :D
Niech zostawi tą Anie i jedzie do Bones! Czekam niecierpliwie na cd ;)
Rokitka i Marlen, teraz to przywaliłyście! Jak łysy warkoczem o beton:-) Droga Paulina707: Na pewno by ją zostawił, gdyby tylko wiedział, że ona żyje;-) Oczywiście mam takie same odczucia. Tylko coś się musi stac żebu Booth przerwał uroczystość! Może przyjedzie ojciec Brenn, i powie mu, że Kości żyje, ale miała wypadek samochodowy, i tyle błagała ojca, aż się zgodził zawiadomic Bootha! Albo poprostu, w ostatniej chwili Booth zrezygnuje;-) Albo w ostatniej chwili, gdy padnie obecne we wszystkich amerykańskich filmach: Jak ktoś ma jakies wonty, to niech powie teraz, albo zamilknie na wieki (czy jakoś tak:-]) niech wleci Brenn i powie: NIE ZGADZAM SIĘ!!! ;-) Mam pytanie: planujecie jakąś przerwe na czas swiąt? Jak tak, to kiedy wrócicie?
Zwyczajowe wielkie zachwyty;)))
Zazdroszczę umiejętności długoterminowego planowania. Mnie korci, by skończyć całość predziutko, a Wy lachony potraficie planować na zaaaapaaaas i jeszcze pilnować szczegółów. Za to kolejny przeogromniasty szacun.
Wasza Eldżi
PS Kotu sie poprawiło, czy nadal nadpobudliwy?
droga Ewciu też myślę że na pewno Booth pojechałby za Bones na koniec świata i jeszcze dalej gdyby sie dowiedział że ona żyje ;) Ja tylko sugeruję tak delikatnie ;) żeby podjąć jakies działanie w tym kierunku. A co do ślubu to myslę że Marlen i Rokitka najlepiej wymyślą co z tym zrobić :)
Kotek nadal nadpobudliwy o czym świadczą liczne zadrapania i ślady zębów na moich rękach. Niestety musimy się go pozbyć z mieszkania (tak sobie właściciel zażyczył). Zbiorę go do mojego mężczyzny i osobiście przedstawię Brytanowi (owczarek podhalański- genetycznie zmutowany jak jak to mówię, czyli po prostu GIGANT) i Bobikowi (zwykły kundel niskopodłogowy lubujący się w kotach;)) i one już mu to ADHD wybiją z głowy ;)
Co do pytania wcześniej to- nie, nie zamierzamy przerwać pisania na czas świąt. Z nami jak zwykle to nic nie wiadomo. Na uczelni młyn więc korzystamy z każdej wolnej chwili żeby coś stworzyć. Ja powinnam się uczyć w obecnym momencie- w poniedziałek mam 3 kolokwia, ale od środy luzik więc może coś dłuższego zamieścimy.
A co do losów B&B to... czekajcie i czytajcie cierpliwie.Nie zdradzimy szczegółów bo nie będzie niespodzianki. ;)
Pozdrówki ;)
Przerażacie mnie....
Opowiadanko straszn(i)e (i) ciekawe...
Czekam na kolejną część...
Wasza fanka
Bea-Alex
Ps. Nie, nie naśladuję LG.
Sklecone w przerwie pomiędzy nauką o krówkach i o owieczkach więc wybaczcie błędy. Mam nadzieję, że nie wplotłam tam nigdzie żadnych fachowych pojęć typu żywienie PMR czy tryki probiery zwane szukarkami ;)
Mimo wszystko czekamy na opinie ;)
***58***
Ślub miał się odbyć w jednej z lepszych restauracji w mieście. Booth planował skromną uroczystość jednak Josephine miała inną wizję tej uroczystości. Uzgodniła z kierownikiem restauracji, że ślub odbędzie się w ogrodzie jaki lokal posiadał. Obsługa bardzo się postarała i gdy przybyła para młoda wszystko było dopięte na ostatni guzik. Na krzesłach ustawionych po obu stronach alejki siedzieli zaproszeni goście. Booth rozejrzał się zdenerwowany szukając znajomych twarzy. Z pracowników Instytutu przybyła tylko Cam. Angela i Hodgins zignorowali jego zaproszenie. W sumie to ich rozumiał. Śmierć Brennan bardzo nimi wstrząsnęła. Do dnia dzisiejszego nie pogodzili się z tym faktem. Na dokładkę Ange miała mu za złe to, że związał się z inną kobietą. Wśród gości mignęła mu twarz Sweets’a.
-Nie, to niemożliwe.- pomyślał.- Kto go zaprosił?
Popatrzył jeszcze raz w jego stronę i zauważył, że doktorek macha wesoło ręką, uśmiechając się na swój specyficzny sposób, czyli „pełną gębą”. Zdziwił się jeszcze bardziej. Odwrócił się do Joss żeby rzucić jakąś żartobliwą uwagę na jego temat, gdy stwierdził, że on nie macha do niego tylko do jego siostry. Josephine z uśmiechem pokiwała dłonią i spojrzała na brata.
-Co?- szepnęła.
-Nic.- odpowiedział półgłosem, wzruszając ramionami.- Dzisiaj już chyba nic mnie nie zdziwi.
-Ale o co ci cho…- nie dokończyła, gdyż z głośników popłynęła melodia marsza weselnego. Goście wstali ze swoich miejsc, a Booth poprowadził Annie do podestu na którym czekał już na nich sędzia pokoju.
-Naprawdę nie żałujesz?- zapytał Patrick przerywając milczenie jakie panowało podczas ich powrotu z przejażdżki konnej.
-Nie.- odpowiedziała Sara i uśmiechnęła się do niego. Mężczyzna odwzajemnił uśmiech i popędził nieco konia.
-Zrobiło się chłodno i zapada zmierzch. W zamku już na pewno czekają na nas z kolacją.
-Ścigamy się?- zaproponowała, wyprzedzając go nieco.
-Lepiej nie. Jeszcze może ci się coś stać.
-Daj spokój. Czuję się pewnie. Bryza do naprawdę świetny koń.- poklepała klacz po szyi.- A poza tym… Raz się żyje!- wykrzyknęła i zmusiła konia najpierw do kłusa a potem do galopu.
-Saro! Nie wygłupiaj się!- krzyknął i pognał za nią.
Kobieta pierwsza wjechała na dziedziniec. Patrick dołączył do niej po chwili. Zeskoczyła z konia i oddała wodze stajennemu.
-To było bardzo nieodpowiedzialne.- Shaw podszedł do niej ze zmarszczonymi brwiami.- Nigdy bym sobie nie wybaczył jakbyś spadła i coś by ci się stało.
-Jestem już dorosła mój lordzie.- pogładziła go po policzku pokrytym ciemną smugą zarostu. Jego spojrzenie nieco złagodniało.
-Saro…
-Nic nie mów.- położyła palec na jego ustach a potem delikatnie pocałowała. Patrick objął ją i pogłębił pocałunek. Chwilę zapomnienia przerwało znaczące chrząknięcie. Oboje odskoczyli od siebie jak oparzeni.
-Przepraszam, że przeszkadzam w tak uroczym momencie, ale chciałbym porozmawiać z moją córką.- powiedział Max wyraźnie rozbawiony całą sytuacją.- Lordzie Shaw, czy pozwolisz mi porwać na chwilę Sarę?
-Naturalnie.- odparł nieco zażenowany faktem, iż Keenan ich przyłapał. Czuł się jak uczniak nakryty w ogrodzie przez matkę na paleniu cygara ojca. Miał wtedy dwanaście lat i nieźle opalone brwi. Winna temu była zwykła dziecięca ciekawość i rozregulowana żarowa zapalniczka Alfreda- ich lokaja.
-A! Zdaje się Patricku, że masz gości. Niejaka lady Margot Dieckhoff wraz z ojcem czekają w salonie na ciebie.
Shaw jęknął cicho na dźwięk nazwiska i posłał rozpaczliwe spojrzenie Sarze. Znał cel tej wizyty. Powszechnie było wiadomo, że lady Margot robi zakusy na niego i jego majątek. Zdaje się, że jej ojciec i lord Shaw senior mieli cichą umowę, według której ich dzieci miały się pobrać. Najwyraźniej śmierć Gordona nie była żadną przeszkodą w osiągnięciu zamierzonego celu.
Sara uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco i wraz z ojcem skierowała się w stronę zamku. Patrick podążył za nimi. W hollu cała trójka się rozdzieliła. Shaw powędrował do salonu a Max z córką na górę.
-Witam serdecznie naszych przemiłych gości.- powiedział Patrick tak uprzejmie jak tylko potrafił.-Mamo…- podszedł i ucałował w policzek panią Shaw, która do tej pory zabawiała ich rozmową.- Bardzo się cieszę z odwiedzin.- złożył kurtuazyjny pocałunek na podanej przez Margot dłoni.- Co szanownych państwa sprowadza w nasze skromne progi?- zapytał zajmując miejsce w fotelu naprzeciwko przybyłych.
-W zamku Dieckhoff’ów urządzamy w przyszłym tygodniu przyjęcie. Bardzo chcielibyśmy zaprosić na nie jego lordowską mość wraz z szanowną nestorką rodu.- odezwał się niski i korpulentny mężczyzna o twarzy pomarszczonej jak jabłko wyciągnięte z piekarnika.
-Patricku, uważam, że twoja nieobecność na balu byłaby rzeczą wręcz niewybaczalną.- Margot uzupełniła wypowiedź ojca, posyłając lordowi wymowne spojrzenie.
Shaw podrapał się z zakłopotaniem w czubek głowy, zastanawiając się intensywnie jakby tu zręcznie się wymówić. Nie chciał zostawiać Sary samej i to na kilka dni. Dieckhoff’ie znani są z tego, że przyjęcia przez nich urządzane trwają zazwyczaj minimum tydzień. Na pomoc pośpieszyła mu matka.
-Drogi Donaldzie, mniemam, iż wiadome ci jest to, że obecnie w naszej posiadłości przebywają goście z Ameryki. Uważam, że niestosowne byłoby pozostawić ich samych sobie.
-Tak, tak…- pośpiesznie przytaknął Dieckhoff.- Wybaczcie. Popełniłem straszne foux pas. Naturalnie goście rodziny Shaw są także naszymi gośćmi.
Margot zgromiła ojca wzrokiem. Nie uszło to uwadze Patricka, który uśmiechnął się pod nosem. Widocznie kolejny misterny plan uwiedzenia go spalił na panewce. W sumie, jakby spojrzeć na to z innej strony to może mogłoby być mu żal lady Dieckhoff. Była młoda i bardzo ładna. Mogła mieć każdego mężczyznę, a uwzięła się właśnie na niego. Mimo kolejnych zakusów nie udało jej się zdobyć jego serca.
-Naturalnie.- poparła ojca bez przekonania, uśmiechając się sztucznie.
-Skoro tak to przybędziemy tam w piątkę, prawda mamo?- Patrick wstał ze swojego miejsca i podszedł do fotela matki. Położył swoje dłonie na jej ramionach, a ona czule poklepała go po jednej z nich.
-My chyba już powinniśmy się zbierać.- Donald pierwszy poderwał się z kanapy.- Moja żona dzisiaj nie najlepiej się czuła więc mam wyrzuty sumienia, że zostawiliśmy ją na tak długo.
Po zaskakująco pośpiesznym pożegnaniu goście opuścili zamek. Patrick wyjrzał przez małe okienko w hollu wychodzące na dziedziniec i wzrokiem odprowadził kłócącą się parę do samochodu. Pewnie Margot postanowiła dać ojcu porządną burę za to, że zaprosił także Sarę i jej ojca. Roześmiał się cicho. Czuł się jak nowo narodzony. A po dzisiejszym dniu już wiedział, że nigdy nie zostawi Sary samej. Zawsze przy niej będzie. Zawsze…
M&R
A jednak, stało się, Booth się ożenił... Natomiast ,,Sara" i Patrick niedługo świata poza sobą nie będą widzieć, przynajmniej na to wygląda. Opowiadanie jest świetne i jak zwykle wciągające. Mam nadzieję, że niedługo będą kolejne części.
hmm a ja mam nadzieję ze tak się nie stanie, przecież jeszcze nie wiadomo czy Booth hajtnął się z tą Ann(brrr. sory ale nigdy jej nie lubiłam;)) mam nadzieję że Tempe będzie z Boothem ;)
Mnie zastanawia, kim jest Annie i jakie motywy nią kierują. Gdyby była tylko zaborczą kobietą z mocno rozwiniętym zmysłem posiadania, to nie kręciłby się wokół niej blondas o zagadkowej tożsamości. Tu pachnie jakimś spiskiem. Tylko jakim? Booth nie jest ważną osóbką ani w rządzie, ani w FBI. Nie ma zasobnego konta, rodziny z 'masą zielonych' ani koneksjami. Wiem, że usidlenie go jest celem samym w sobie, ale mam nadzieję, że chodzi o coś więcej i sprawa ma drugie dno. Ciekawe, o co tu chodzi...
Czasem myśląca Eldżi:)
hmm LG ten kodeks o którym wspomniano i opis wyglądu faceta Ann mi się nie wiem czemu ale kojarzy z państwem w którym obecnie przebywa Brenn i myślę że to się może jakoś połączyć ;) ale to tylko moje odczucia