Moje wypociny. Wszystkim czytającym życzę chwil relaksu z moją "twórczością"
Na początek onepart
ŚWIĘTA TO MAGICZNY I PEŁEN CUDÓW CZAS
- Boens co robisz w te święta?
- Jadę do Chin badać 4 – tysiąc letnią mumię
- Znowu praca? Przecież są święta
- Wiem, ale wiesz przecież, że ja nie obchodzę świąt
- Wiem. Ale ostatnio spędziłaś święta ze swoim ojcem i bratem
- To była wyjątkowa sytuacja – odpowiedziała twardo. Musiała byś twarda skoro niespodzianka miała się udać
- A czy tym razem nie mogłabyś zostać? – powiedział z nadzieją w głosie
- Booth… już obiecałam, że przyjadę – widziała zawód na jego twarzy. Tak naprawdę nie miała nigdzie jechać. Nie chciała odkąd się dowiedziała, że on te święta spędzi sam. Rebecca zabiera Parkera Do swoich rodziców na drugi koniec stanów. Brat w Indiach a jego rodzice… no cóż. O nich może lepiej nie wspominać. Ale za to ma nadzieję, że zrobi mu naprawdę wielką niespodziankę swoją obecnością – a Ty jakie masz plany?
- Nie mam żadnych. Pewnie telewizor i tyle…
- Booth… - zaczęła z lekkimi wyrzutami sumienia.
- Daj spokój Bones… może wybiorę się do dziadka. Spędzę czas ze staruszkami – i na tym musieli przestać swoje rozważania bo dojechali na miejsce zbrodni.
- Mężczyzna wiek 25 – 30 lat. Nie żyje od około 3 tygodni. Rany po nożu. Pewnie to przyczyna śmierci. Więcej powiem w instytucie.
- Słodziutka – zaczęła Angela – co robisz w święta?
- Jadę do Chin. A co wy tak wszyscy martwicie się o moje święta?
- Daj spokój nie można pracować cały rok na okrągło!
- Angela to moja pasja
- Zostań z nami. Zrobimy małe party. Wiesz tak dla Bootha
- Ange Booth jest już dużym chłopcem. Da sobie radę. A to wasze, twoje i Jacka pierwsze święta razem więc spędźcie je jak najlepiej – Angela pokiwała zrezygnowana. Kiedy ona zrozumie…
- Macie coś więcej? – zapytał Booth wchodząc na platformę
- Tak jak mówiłam. Trzy pchnięcia nożem – Wendall podał mu nóż
- To taki nóż
- Ciekawy. Skąd go masz?
- Z naszych zbiorów muzealnych
- Nie wiedziałem nigdy takiego – wytłumaczył mu co to za nóż i jakie miał w przeszłości zastosowanie. Pojawiło się następne pytanie
- Skąd ktoś miał taki nóż?
- Nie wiem na świecie istnieją 3 egzemplarze
- To może jakaś podróbka?
- Nie – powiedział stanowczo Jack – to był zdecydowanie oryginał – i przekazał im wyniki swoich analiz.
Angela znalazła właścicieli tych noży w Internecie. Po nitce do kłębka szybko doszli kto to jest i kto go zabił. To było ich ostatnie śledztwo przed świętami.
Booth miał grobowy nastrój. Nie podobało mu się, że ten świąteczny czas spędzi sam. Delikatnie sugerował Bones żeby z nim została ale ona nie zrezygnuje dla niego z pracy.
- Nigdy mnie nie pokocha. No o co tu kochać? – mówił sam do siebie a raczej do butelki piwa – kim ja niby jestem? Ot zwykłym człowiekiem. A tak niezwykła kobieta może pokochać tylko kogoś tak niezwykłego jak ona sama. A ja mogę o niej tylko skrycie marzyć – pociągnął następny łyk piwa. Wziął do ręki małe pudełeczko z prezentem dla Bones. Myślał, że jakby została miałby odwagę wyznać jej co czuję i poprosić o rękę. Otworzył wieczka na wyścielanym aksamicie leżał pierścionek. Piękny. Platynowa obrączka z jednym dużym diamentem i dwoma małymi po boku. W świetle mieniły się kolorami tęczy którą tak uwielbiała jego partnerka. Zamknął szybko wieko. I schował go do komody. Może kiedyś…
Położył się spać dobrze po północy. Jutro Wigilia. A ja znowu sam…
Bones szukała odpowiedniego prezentu dla przyjaciela. Oprócz tego co już miała. Jej najnowsza książka ze specjalną dedykacją. Odważyła się napisać tą dedykację. Bała się jednak, że się wygłupi. Po nowym roku książka wchodziła na rynek. Musiała mu dać ją wcześniej. Mam tylko nadzieję, że Angela się nie myliła – myślała. Zatrzymała się w sklepie z zegarkami. Już wiedziała co mu kupić. Na odwrocie kazała jeszcze wygrawerować dedykację. Rano miała odebrać. Zadowolona wróciła do domu. Dla jej partnera właśnie wylatuje do Chin. Lepiej żeby jej wcześniej nie spotkał.
Obudził się było już prawie południe. Pojechał po drzewko. Mimo samotnych świąt nie wyobrażał sobie ich bez choinki. Potem szybko je przystroił. Po 16 kiedy zaczęło się już ściemniać. Ktoś zapukał do drzwi…
Miała mało czasu. Ciasto które upiekła nadawało się do kosza. Musiała kupić coś gotowego. Czy wszystko sprzysięgło się przeciw mnie? – myślała. W ostatniej chwili przed zamknięciem odebrała też zegarek. Zwariowany dzień! Co ludzie widzą w tych świętach – przeklinała w duchu. Szybki prysznic. Ubrała się i o 16 ruszyła w drogę z gotowym daniem, kupnym ciastem i dwoma prezentami zapukała do drzwi przyjaciela. Otworzył je i był, powiedzieć, że w lekkim szoku to za mało.
- Bones – jego twarz rozjaśnił niesamowity uśmiech to było tego warte pomyślała – wejdź – zaprosił ją do środka. Zabrał od niej torby i pomógł rozebrać płaszcz, nadal nie mógł się otrząsnąć z szoku – odwołali lot?
- Nie
- Odwołali badania?
- Nie
- Coś się stało?
- Tak
- Bones powiedz mi w końcu, nie odpowiadaj monosylabami – lekko się zirytował – to co się stało?
- Mój najlepszy przyjaciel spędza święta sam a ja nie mogę na to pozwolić – uśmiechnęła się nieśmiało. W jego oczach zakręciły się łzy. Odstawił wszystko, powiesił jej płaszcz i wziął ją w ramiona.
- Cieszę się, że jesteś. Bardzo się cieszę.
- Nie mogłabym być gdzie indziej, Booth…- zrozumiał teraz albo nigdy
- Kocham Cię – szepnął jej do ucha
- A ja kocham Ciebie – to proste zdanie, które padło z jej ust uwolniło tamę łez – hej co się stało – zapytała zdziwiona
- Nic to tylko… szczęście – odpowiedział
To był cudowny, magiczny i niepowtarzalny wieczór. Na zawsze zmienił ich relacje. Zjedli kolację i deser. Potem przy zapalnej choince zasiedli z kieliszkiem wina w dłoni i otwierali prezenty.
- Najpierw Ty – powiedziała i podała mu torebkę. Wyjął z niej najpierw zegarek
- Bones nie musiałaś
- Odwróć i przeczytaj – odwrócił i o mało nie zemdlał „Kochanie rodzi się wtedy kiedy dwoje staje się jednością”
- Dziękuję, kocham Cię – pocałował jej cudne usta. Potem wyciągnął książkę – wydrukowali już?
- W księgarniach ukaże się dopiero po nowym roku ale ja już mam parę egzemplarzy – otworzył na stronie z dedykacją „Dla miłości mojego życia – agenta specjalnego Seeleya Bootha”- Bones – wykrztusił i poraz kolejny pocałował jej słodkie usta. I zrozumiał. To było zaplanowane. Od początku do końca. To nie przypadek, że jest tu teraz z nim. Tak miało być i już. Wstał i podszedł do komody wyciągnął swój prezent dla niej. Otworzył a jej oczom ukazał się piękny pierścionek
- Wyjdziesz za mnie? – zapytał po prostu, cała mowa jaką przygotował poszła w zapomnienie. Po tym wszystkim co zobaczył…
- Tak – powiedziała swoim aksamitnym głosem nie potrzebował nic więcej. Włożył jej na palec pierścionek, wziął na ręce i zaniósł do sypialni…
A to ona zawsze mówiła, że cuda się nie zdarzają…
Nie prawda! Święta to magiczny i pełen cudów czas!
A właśnie się ostatnio zatanawiałam gdzie się ta nasza izalys podziewa? A tu proszę... czyżby to jakaś telepatia... Powrót i od razu w takim stylu... piękne opowiadanie... czekam z niecierpliwością na następne ;)
KIEDYŚ BYŁAM UFNA TAK, A ŚWIAT ROZCZAROWAŁ MNIE - ZNOWU!
(w kilku częściach)
Odkąd rodzice mnie opuścili a potem brat odjechał, kiedy miałam 15 lat nauczyłam się nie ufać nikomu. Trzymałam się tej zasady przez całe lata. Zamknęłam się w swojej skorupie, otoczyłam murem obojętności przez który prze długie lata nikt się nie przebił. Nawet Russ dzwoniąc co rok w moje urodziny. Uparcie nie podchodziłam do telefonu, porzucił mnie zostawił na pastwę systemu. Nie umiałam mu wybaczyć. Bo nie chciałam. Wybaczeni mu było równoznaczne z ponownym wpuszczeniem go w moje życie, ponowne zaufanie. A na to nie mogłam sobie pozwolić, poprzednio za dużo mnie to kosztowało. Za dużo…
Tak było przez 15 lat. Nie miałam nikogo bliskiego. Moje związki z facetami, o ile można mówić o związkach, były powierzchowne oparte głównie na seksie. Przyjaciół też nie miałam w rodzinach zastępczych nikt mnie nie lubił bo ja ich też nie lubiłam. Tolerowałam bo musiałam. Ale nic więcej…
Skończyłam szkołę z wyróżnieniem potem studia też w krótszym niż ustawa przewiduje czasie. Nauka i książki były moją ucieczką. Potem trafiłam do instytutu Jeffersona. Zostałam biegłym antropologiem sądowym. Poznałam tam Angelę nazywałam ją swoją przyjaciółką. Ale czy nią była? To była raczej jednostronna przyjaźń. Ona mówiła mi o sobie wszystko ja jej tylko tyle ile sama chciałam. Nigdy nic nie powiedziała. Raz w życiu poskarżyła się głośno „Jesteś trudną przyjaciółką”
Zrobiło mi się trochę głupio ale nie potrafiłam się przed nią otworzyć. Nie potrafiłam zaufać. Tak miała racje byłam trudną przyjaciółką i najgorsze, że ja nie miałam zamiaru tego zmieniać. Bo tak było wygodniej.
Pewnego dnia w moim życiu pojawił się mężczyzna. Ale nie taki zwykły, jakich wielu. Agent specjalny Seeley Booth – koszmarnie zarozumiały, arogancki o tendencjach alfa – samczych facet! Jak ja go nie cierpiałam! Skóra na głowie mi cierpła kiedy słyszałam jak mówi do mnie z tym swoim zarozumiałym uśmiechem „Bones”. Wściekałam się o to, byłam obrzydliwie wściekła.
Mimo początkowej niechęci zostaliśmy partnerami, oczywiście w pracy. Booth okazał się naprawdę dobrym człowiekiem. Wiele mnie nauczył. Był cierpliwym nauczycielem. Aż któregoś dnia musiałam przyznać, że jest mi bardzo bliskim, jest moim przyjacielem. A nawet kimś więcej ale tego nigdy się nie dowiedział i już pewnie nie dowie…
Był cierpliwy. Miał dar wyciągani ode mnie informacji których nikomu nigdy nie mówiłam. Sprawiał, że czułam się ważna, że znowu mam Rodin, kogoś bliskiego.
Sprawił, że znowu zaufałam. Obiecał, że nigdy mnie nie opuści i ja mu uwierzyłam. Uwierzyłam, że już nigdy nie będę sama. Zaufałam po raz pierwszy od wielu, wielu lat. Ależ byłam naiwna! Przyzwyczaiłam się do jego obcości w moim życiu. I tak było do wczoraj…
Wczoraj mnie opuścił, zostawił samą na zawsze. Mówią, że to największy dar kiedy ktoś oddaje za kogoś życie tak jak on za mnie. Zasłonił mnie własnym ciałem, kiedy tamta kobieta strzelała do mnie w klubie. Zasłonił a nie powinien. To było moje a nie jego przeznaczenie. On ma dla kogo żyć ma syna. Po mnie nit nie uroniłby łzy a za nim płaczą wszyscy. Wszyscy bez wyjątku.
Dlaczego Booth? Dlaczego zostawiłeś mnie samą? Ja już nie potrafię i nie chcę żyć bez Ciebie. Dzisiaj wyjeżdżam. Chcę zniknąć z tego miasta gdzie każdy kąt, każda ulica przypomina mi o Tobie. Pewnie powiedzą, że stchórzyłam. A niech mówią co chcą ale ja nie umiem już tutaj żyć bez Ciebie. Nie wiem czy tu jeszcze kiedyś wrócę. Nie wiem…
Lubię świąteczne opowiadania o Bones - Twoje mnie się bardzo podoba.
Ciekawe co się wydarzy w Twoim nowym opowiadaniu. Czekam na kolejne części:)
super onepart o swietach... tak... swieta to czas cudow :) bardzo fajny... :)
a to nastepne opowiadanie ciekawe oj ciekawe :) czekam na cd :)
PS: a przy Twojej tworczosci niesamowicie sie relaksuje... :) pozdrawiam :)
2.
- Angela gdzie się podziewa Brennan? – zapytała Cam po, trwającej już cztery dni, nieobecności dr Brennan w pracy co było do niej nie podobne. Zważając nawet na śmierć agenta Bootha
- Nie odbiera telefonów. Nie wiem co się z nią dzieje. Byłam u niej w mieszkaniu. paliło się światło ale nikt mi nie otworzył. Bardzo to przeżyła
- Nie wątpię ale zaczynam się martwić to do niej niepodobne
- Wiem. Myślę, że ona zdała sobie sprawę jak był dla niej ważny Booth i to ją jeszcze bardziej przeraża.
- Powiedziałabym nareszcie. Tyle, że teraz to już za późno…
- Tak, za późno – otarła ukradkiem łzę – myślałam, że już wszystkie wypłakałam.
- Nie realne nie po kiś takim jak Booth
- Pewnie masz rację. Boję się o nią
- O kogo – zapytał Jack wchodząc do gabinetu
- O Brennan. Nie odbiera, nie otwiera zamknęła się w sobie i nie wiadomo co z nią
- Da sobie radę jest silna. Musi to tylko przetrawić.
- Nigdy już nie będzie tak samo. Bez Bootha będzie beznadziejnie
- Tak…
Po co ja tu przyjechałam? Aha praca. No tak przyjechałam pracować. tylko to może mnie na chwilę oderwać od myślenia o tym co straciłam albo raczej kogo. Partnera, przyjaciela, powiernika… ukochanego. Tak kochałam go całym sercem. Nie prawda, że kochałam, nadal go kocham i to się nie zmieni. Te cholerne łzy dlaczego one cały czas płyną… myślałam, że już więcej nie mam. Ile tego może wytworzyć człowiek? Dlaczego? Od tygodnia zadaję sobie to pytanie. Dlaczego mnie zasłonił? Dlaczego nie ratował siebie tylko mnie? Przecież ja nie jestem warta takiego poświęcenia. No bo kim ja dla niego niby byłam? Partnerką, przyjaciółką… Tylko czy On nie mówił, że dla osób na którym nam zależy jesteśmy zrobić wszystko? Nawet oddać życie. Cholera Booth przecież obiecałeś, że mnie nie opuścisz. obiecałeś, że zawsze będziemy razem a teraz? Zostałam sama. Znowu jestem sama. A czego się głupia spodziewałaś? Przecież z Tobą nikt nie wytrzyma zbyt długo!
- Angela byłam dzisiaj u Brennan – do gabinetu artystki weszła szefowa
- Nie otworzyła Ci?
- Gorzej. Jej nie ma tam od niewiadomo kiedy
- Jak to nie ma?
- Powiedziałam gospodarzowi, że ma otworzyć jej drzwi bo jest chora i nie może sama otworzyć.
- Uwierzył?
- 100 dolców zawsze przekonuje. Nie było nikogo. Światło po prostu zostawiła zaświecone nie wiem czy specjalnie czy przez przypadek ale nie nikt jej tam nie widział od prawie tygodnia
- Powiedz, że to żart?
- Nie, to nie jest żart – Angela wyciągnęła telefon – nie dzwoń ma wyłączony napisałam też parę sms, nagrałam się na sekretarkę.
- Boże co ona zrobiła?
- Nie wiem ale przeraża mnie to
- Dlaczego wcześniej nie pomyślałam o dozorcy – dla niej to było za dużo rozpłakała się ponownie – najpierw a teraz Bones
- Jutro pogrzeb
- Oby tylko jeden…
- A kto miałby być drugi? – do gabinetu wszedł Jack
- Brennan zniknęła nie wiadomo kiedy i gdzie
- Cholera! – Dla niech śmierć Bootha to było dużo a teraz jeszcze zniknięcie Brennan. Jak sobie mają z tym poradzić. Od takich spraw mieli Bootha. To za trudne zdecydowanie za trudne.
Jutro Jego pogrzeb. Może powinnam tam jechać? Nie zdecydowanie nie! Nie uznaje takich rytuałów. Nie będę uczestniczyła w czymś takim. Poza tym nie zniosłabym tych wszystkich ludzi. Co miałabym powiedzieć Jego synowi. Przepraszam Parker ale Twój tata nie żyje przeze mnie? Przykro mi, że już go więcej nie zobaczysz ale co tam przecież jestem ja. Ja żyję i to najważniejsze. Nie prawda! Nie to jest najważniejsze. Nie to…
Przepraszam Parker ale nie potrafię. Może kiedyś. Może…
Piękne są te twoje opowiadania... naprawdę jestem pod ich ogromnym wrażeniem... czekam na dalsze części;)
3.
Obudziłam się tylko po co? Po to, żeby znowu płakać? Dzisiaj pochowają na zawsze mojego ukochanego… Co mi pozostało po nim? Parę zdjęć kilka pięknych wspomnień i nic więcej. Tyle mi zostało. Jak ja mam dalej żyć? Co to za życie bez niego? Dlaczego każdy kogo odważę się pokochać odchodzi? Obiecał, że mnie nie zostawi a odszedł. I co teraz?
Weszli do instytutu zaraz po pogrzebie z nikim innym jak z całkiem żywym agentem Boothem. Upozorowali jego śmierć. I nikt o tym nie wiedział
- A gdzie jest Bones? – zapytał rozglądając się po platformie. Był przekonany, że tam ją zastanie
- Nie wiemy
- Jak to nie wiecie?
- PO twojej śmierci wyjechała i nikt z nas nie wie gdzie i kiedy
- Jak to nie wie? Myślałem że jej nie ma na pogrzebie bo ona powinna wiedzieć, że ja naprawdę nie umarłem.
- Ale najwidoczniej nie wiedziała
- Zostawiłem listę w biurze miała się dowiedzieć ona i mój syn
- Ale najwidoczniej się nie dowiedziała
- A nie wpadliście na to żeby ją poszukać? - był zły. Przede wszystkim na siebie
- A nie wiesz niby jak?
- Normalnie są telefony emaile
- Próbowaliśmy – powiedziała Angela – ona bardzo cierpiała
- Powinna wiedzieć
- Ale nie wiedziała bo nie byłeś łaskawy ją poinformować.
- Dałem listę
- Marne wytłumaczenie
- Boże dlaczego – usiadł zdezorientowany ukrywając twarz w dłoniach – kto jej nie powiedział?
- Nas nie pytaj
- Wiem jadę do FBI
- Booth nie rób głupstw – krzyknęła za nim Cam
Jechał jak szalony. Co teraz będzie? Jak ja ją znajdę? A jak już znajdę to co jej powiem? Co ja jej powiem? Ona mi nigdy nie wybaczy! Wszedł bez pukania do biura dyrektora
- Booth – powiedział nieco zdziwiony – może byś tak zapukał?
- Dlaczego ona nie wiedziała
- Uspokój się kto co nie wiedział?
- Bones. Mieliście jej powiedzieć, że żyję – nie mógł się opanować – zapewniał mnie pan że nie będzie żadnych problemów
- I nie powinno być.
- Ale ona nie wiedziała i zniknęła nie wiadomo gdzie
- Jak to zniknęła? – podniósł słuchawkę – proszę zawołać dr Sweetsa
- Słodki maczał w tym palce? – do gabinetu wszedł wspomniany doktor
- Dr Sweets dlaczego dr Brennan nie wiedziała, że agent Booth żyje? – wypalił od razu Cullen. Był tak samo wściekły jak agent
- Uznałem, że nie musi – nie skończył a ostatnie co zobaczył to pięść Bootha lądująca na jego twarzy
- Uznałem? – krzyczał – kto Ci dał do cholery prawo wtrącania się w nasze partnerskie sprawy
- Booth – zaczął dyrektor
- Nie panie dyrektorze. Ja tego dłużej nie strawie. Non stop na nas eksperymentuje. Wymyśla jakieś testy i nie wiadomo co jeszcze. A teraz jeszcze to do czego ci to było?
- Chciałem sprawdzić jak silny jest wasz emocjonalny związek
- Co chciałeś? – zawołali unisono Booth byłby się rzucił na niego jakby go szef nie przytrzymał
- Nie miałeś prawa! Wiesz co narobiłeś? Nie? To ja CI powiem. Wyjechała. Wyjechała i nikt nie wie gdzie. Nikt nie wie czy nawet jeszcze żyje. Bo tobie zachciało się sprawdzać – krzyczał tak, że całe biuro go słyszało
- Dr Sweets przesadził pan – powiedział szef – polecenia jak się dostaje to się je wykonuje. A teraz wróci pan do swojego biura, i znajdzie dr Brennan a jak nie to jeszcze dzisiaj je pan opuści raz na zawsze. Zrozumiano? – zapytał ze złością
- Ale jak ja mam to zrobić…?
- Nie obchodzi mnie to. Zataić pan umiał to niech pan ją teraz umie odnaleźć. Ma pan czas do wieczora. Potem może się pan spakować
- Panie dyrektorze…
- To nie podlega dyskusji. Tutaj się wykonuje polecania przełożonych. Nie ignoruje. To nie szkoła podstawowa!
- Znikaj mi z oczu bo Cię zatłukę – dodał Booth kiedy wyszedł zwrócił się do szefa – co teraz?
- Nie podejrzewam żeby ją znalazł.
- Ani ja. Umie się ukrywać. Ale nie wiem, nie mam pojęcia gdzie może być
- Spróbuj Ty też. Może Ci się uda
- Wątpię. Znajdzie się dopiero jak sama będzie tego chciała.
- Obawiam się, że masz rację
Liczę na to, że po poszukiwaniach ją znajdą. Nie dziwię się Boothowi że wciekł się na Sweetsa. Czekam na kolejną część:)
Ciekawe czy w Twoim opku Booth również oberwie od Bones jak ją znajdzie ...niezawodny pomysł na kontynuowanie fałszywego pogrzebu...:)
4.
Minął wreszcie ten cholerny wczorajszy dzień. Dzisiaj byłam w pracy. To prywatne wykopaliska. Nie znajdą mnie, a bynajmniej nie tak szybko jakby chcieli. Wiem, że się martwią. Ale ja nie potrafię stawić im czoła. Nie potrafię. Tutaj przynajmniej nic mi o nim nie przypomina a tam… tam wszystko jest przesiąknięte nim. Nawet w moim własny mieszkaniu czułam jego zapach… tam nie ma już dla mnie miejsca. Może kidyś wrócę. Może kto wie.
Nastroje w instytucie i w FBI były dość napięte. Słodki oczywiście jej nie znalazł. Za co wyleciał z hukiem z FBI. Próbował jeszcze rozmawiać i z dyrektorem i z Boothem w akcie desperacji poszedł do Cam
- Czego chcesz?
- I Ty przeciw mnie?
- Wiesz co mi kiedyś powiedzieli jak przyszłam do pracy? – pokiwał przecząco głową – Chciałam zwolnić Brennan z powodu pewnych różnic. Zapytałam co o tym sądzą. Powiedzieć Ci co usłyszałam? „Zwolnisz Brennan stracisz nas wszystkich” od tamtej pory nic się nie zmieniło. Tyle, że ja popieram ta teorię tak jak oni wówczas
- Ale ja jej nie zwolniłem
- Nie ale spowodowałeś, że odeszła. Niewiadomo dokąd. I nie wiadomo co z nią jest. Nie zmienisz naszego nastawienia.
- Ale ja chciałem dobrze. Chciałem żeby sobie uświadomiła ile on dla niej znaczy
- Wiesz co Sweets. Ty naprawdę jej nie znałeś jeśli sądziłeś, że to coś da. Jakbyś kogokolwiek zapytał powiedziałby Ci to samo. Ona zawsze ucieka. Przeważnie wiemy gdzie. Tym razem nie chce żebyśmy wiedzieli gdzie jest. I dopóki sama nie zechce nikt z nas się nie dowie gdzie przebywa.
- A praca?
- Ona nie musi pracować. Wszędzie na świecie przyjmą ją z otwartymi ramionami. Jest najlepsza i tego nic nie zmieni. Naprawdę Cię wyrzucili?
- Tak za nie wykonanie rozkazu
- To poważny zarzut.
- Niestety prawdziwy. Cullen nie miał czasu i dał mi ta cholerną listę. A ja ją zignorowałem. Zadzwoniłem tylko do Rebecci. Nie wiem co mnie podkusiło żeby nie powiedzieć jej. Chciałem dobrze a wyszło jak zawsze
- Trudno nie przyznać Ci racji – wyszedł. Stracił wszystko. Intratną posadę, współpracowników, szacunek na jaki sobie zasłużył i przyjaciół. A to bolało najbardziej. A co najgorsze nie miał pojęcia gdzie jej szukać.
Minął ponad miesiąc. Już tyle nie ma go ze mną. Nadal jest mi źle. Nadal nie pogodziłam się z jego stratą. Powinnam dać znak, że żyje. Przynajmniej Angeli.
- Ange obudź się – delikatnie szturchał ją Hodgins
- Jack jest 2 w nocy – telefon ci dzwoni
- To niech zadzwoni rano
- To Brennan – wstała bardzo szybko
- Halo słodziutka – zaczęła
- Cześć Angela dzwonię żeby powiedzieć, że u mnie wszystko w porządku.
- Kochana wracaj szybko Booth…
- Nie wiem kiedy wrócę. Nie chcę o nim rozmawiać. Chciałam Ci tylko powiedzieć, że wciąż żyję
- Brennan – zaczęła lecz rozmówczyni nie dała jej dojść do głosu
- Muszę kończyć. Trzymaj się i pozdrów wszystkich – i się rozłączyła. Angela przezornie włączyła nagrywanie.
- Dzwonię do Bootha
Siedział na kanapie przed telewizorem choć tak naprawdę nie wiedział na co patrzy. Nic go nie obchodziło. Chciał tylko wiedzieć gdzie ona jest nic więcej. Chciał mieć pewność, że żyje i jest cała i zdrowa. Zadzwonił telefon. Popatrzył na wyświetlacz Angela
- Angela a Ty spać nie możesz?
- Mogę ale obudziła mnie Brennan
- Dzwoniła? Wróciła? – zapytał szybko
- Dzwoniła. Nie dała mi dojść do słowa. Powiedziała tylko, że jeszcze żyje i tyle.
- Nie powiedziałaś jej?
- Nie zdołałam. Nie dała mi dojść do słowa. Booth nic nie mogłam zrobić. Przepraszam
- To nie Twoja wina. Ale z rana namierzymy sygnał skąd dzwoniła i ją znajdziemy
- Myślisz, że to się uda?
- Musi nie widzę innej możliwości
ciekawe kiedy znajda Bones... mam nadzieje ze szybko...:) ciekawy pomysl na opowiadanie ;) z niecierpliwocia czekam na cd :)
Ciekawe czy uda się namierzyć Bones. Sweets ma za swoje, zasłużył na karę, ale mi trochę go żal. Czekam na dalsze części:)
Wysłany: 2009-12-12, 22:44
5.
Po co ja zadzwoniłam? Co mnie podkusiło? Przecież Angela jak będzie chciała to mnie zjandzie. A może własnie po to zadzwoniłam? Może chcę znowu mieć przyjaiół? Moją drugą rodzinę? Tutaj mimo wielu współpracowników jestem sama. Nikt mnie nie rozumie. Zresztą nikt mnie nigdy nie rozumiał tylko On. Nie ma się co dziwić. Tak jak ja miał pokręcone dzieciństwo. Ojca alkoholika, matke bezwładną lalke w rękach tyrana , brata który się nim wyręczał. Nie wiele się różni od steku kłamstw którym było moje życie. Mnie opuścili i rodzice i brat. On miał przynajmniej dziadka...
Mimo wszystko rozumieliśmy się bez słów. Zawsze wiedział co czuję, co mnie trapi. Do tej pory nie wiem jak on to robił ale umiał ze mnie wyciągnąć wszystko. Nawet jeśli tego nie chciałam. Jeste jeszcze Angela ale z nią to już nie to samo. Na pewno nie. Nie ma zniewalajacych czekoladowych oczu, uśmiechu który zmiękczał mi kolana i głosu pełnego czułości mówiącego Bones...
Nikt mi go nie zastąpi ale może warto przynajmniej z nimi porozmawiać? Może się nawet na to zdecyduję? Muszę pomyśleć. Jak miałam dylemat pytałam o radę Bootha a teraz kogo mam zapytać? Dzisiaj w akcie desperacji zadzwoniłam na jego domowy nr żeby usłyszeć ten kochany głos... jeszcze nie odłączyli... może dzisiaj też go posłucham?
Wrócił do domu wykończony. Nie udało się namierzyć bones. Połącznie było za krótkie. Zdecydwoanie za krótkie. Tylko tyle, że jest spoza stanów. Bones powiedz mi jak Cię znaleźć? Jak Cię znaleźć proszę daj mi jakiś znak... na automatycznej sekretarce migało czerwone światełko włączył
„Masz 10 nowych wiadomości”
Zaczął odsłuchiwać. Były puste, pozornie puste... w tle słyszał tylko czyjś urywany szloch. Boże Bones – to była pierwsza myśl – to musi być ona. Wszystkie były takie same... albo wiedziała... nie na pewno nie więc chciała mnie usłyszeć? Czy to możliwe, że po to dzwoni? Czy to możliwe, że tęskni za mną? Owszem Angela mówiła, że ona bardzo to przeżyła. Mówiła, że wyjechała z tęsknoty ale je nie bardzo uwierzyłem. W końcu co ona może we mnie widzieć? Za czym tesknić? Moje kochanie... wszystkie wiadomości nagrano nie w pół godziny między 11:30 a 12:00. jutro bedę o tej porze w domu. Zaczekam... będę czekał aż znowu zadzwoni...
Tej nocy poraz pierwszy zasnął z nadzieją na lepsze jutro. Z nadzieją, że ją usłyszy. Nie mógł jednak długo spać. O 6 był już na nogach i niecierpliwie czekał przy telefonie. Zadzwonił do szefa z prośbą o wolne przedpołudnie. Jeśli zadzwoni to potem pomyśli co dalej. Teraz chciał ją tylko usłyszeć. Tylko tyle...
Była 11:55 a telefon nadal milczał. Chwilę później zadzwonił. Szybko podniósł słuchawkę
- Bones? - zapytał – nie odkładaj słuchawki, proszę...
Zadzwonić czy nie zadzwonić? Zadzwonić czy nie zadzwonić? Tak bardzo chcę usłyszeć jego głos. Tylko czy to nie rozdrapie lekko zagojonych ran? Czy nie będzie bolało bardziej? Nigdy nie cierpiałam psychologii. Dla mnie to bezsensowna nauka. Przepraszam to bełkot nie nauka. Przeczytałam jedną z ksiażek Sweetsa. Miałby peniwe niezły ubaw. Tak samo jak mój partner. Tylko, że ona była mądra. Bardzo mądra. Mówiła o powodach dla których my zostajemy kiedy bliscy odchodzą. To tam wyczytała, że warto wracać do wspomnień związanych z tym, którzy odeszli. Pozwala to pomóc i ulżyć w stracie. Miał trochę racji. Wczoraj po telefonie do domu Bootha oglądałam całą noc zdjęcia i wspominałam. Angela miała manie fotografowania mnie i Bootha. Mówiła, że to dla potomności, że zrobi kiedyś wystawę i będzie ona pt. „Super refleks Super duo” kiedy zapytałam o co chodzi. Powiedziała jak zawsze „Zapytaj Bootha on Ci wytłumaczy”. Zapytałam a jakby ale on pierwszy raz nie wiedział o co chodzi. Pamiętam jak był zły kiedy powiedziałam „W końcu musisz i Ty przyznać, że te wasze powiedzonka nie mają sensu” był tak zły, że aż poczerwieniał na twarzy. Teraz patrzę na zdjecie zrobione kiedy opiekowaliśmy się małym Andym. Jesteśmy tam we troję Ja, Booth i mały Andy. Wyglądamy na nim naprawdę fajnie. On jest wspaniałym ojcem. Czeka mnie jeszcze ciężka przeprawa z Jego synem. Nie umiem rozmawiać z dzieciakami. Ja się ich boję. Booth mówił, że trzeba im pozwolić na jak najdłuższe dzieciństwo. Mówić, że istniej św. Mikołaj, że magia Bożego Narodzenia istnieje naprawdę. Że musimy je chronić przed okrutnym światem. Pewnie miał rację. Ale temu małemu chłopcu, Parkerowi zostało to odebrane. W jego małe życie wkradł się smutek i żal po stracie ukochanego taty. Jak on to znosi. Moja mama nie żyje. Dowiedziałam się jako dorosła ale ból był okropny. A co ma zrobić takie małe dziecko? Tak bardzo za nim tęsknie. Dzwonię.
Wykręciła numer. Wiedziała, że sekretarka zgłosi się po 5 sygnałach. A po jednym ktoś podniósł słuchawkę i usłyszała w niej jego głod. Jego bardzo żywego głos
- Bones? Nie odkładaj słuchawki, proszę...
Mam nadzieję, że odłoży słuchawki i porozmawia z Boothem. Czekam na kolejną część:)
6.
- Bones? Nie odkładaj słuchawki, proszę...
To chyba jakiś żart. Ten głos
- Bones, proszę to ja Booth
- Nie to nie może być prawda. Ja zwariowałam to nie prawda Ty nie jesteś realny
- Temprence to ja. Ja żyję
- Nie to nie możliwe. O matko ja zwariowałam. Mam omamy – powiedziała bliska histerii i odłożyła z hukiem słuchawkę
Siedziała na swoim łóżku kiwając się w tył i w przód. To nie możliwe. Ja zwariowałam. To nie może być prawda. To nie jest prawda. To nie logiczne słyszeć głos osoby która umarła choćby nie wiem jak bardzo się tego pragnęło. To nie możliwe rozmawiać z nieboszczykiem pochowanym prawie dwa miesiące temu. To nie może być prawda. To nie może być prawda
Powtarzała to jak mantrę. Próbowała sobie wmówić, że to był sen, że to z przemęczenia jej umysł płata jej figla. Z przemęczenia i tęsknoty z kochaną osobą. Muszę zasnąć – myślała sięgając po tabletki na sen, obracała w dłoni – nie muszę się przekonać, że to sen, że to tylko złudzenie. Muszę zadzwonić jeszcze raz i wówczas zasnę i odpocznę. W końcu odpocznę.
Teraz, dopeiro teraz zroumiał jak ona bardzo cierpiała. Przez co przeszła.
Co ja najlepszego zrobiłem? Co ja najlepszego zrobiłem. Mogłem nalegać by pozwolono mi osobiście zadzwonić a nie liczyć na to, że ktoś to zorbi za mnie. I do tego słodki. Mam ochotę go zabić. Zabić za to co zrobił. Dostał za swoje. Już nie pracuje w FBI. Co prawda był pomocny w śledztwach ale to co zrobił... nigdy nikogo nienawidziłem. Nigdy do teraz. Jak On skrzywdził moją ukochaną.
Został w domu licząc na jeszcze jeden telefon od niej.
Dawna, racjonalna Bones tak by zrobiła. Zadzowniłaby żeby się upewnić. Ale teraz już nic nie wiem. Nie wiem jaka jest teraz. Płakała. Tego jestem pewien, że płakała... Teraz już niczego nie jestem pewien. No może tylko tego, że bardzo ją kocha mi, że strasznie za nią tęsknię. To wiem na pewno kocham ją i zrobię wszystko żeby była moja.
Kiedy zadzwonił telefon podskoczył i szybko odebrał
- Bones to nprawdę ja – wiedział, że to ona
- Ale ty nie żyjesz. Umarłeś – powiedziała powstrzymując łzy
- Tak to miało wyglądać. Upozorowali moją śmierć żeby dorwać jednego gościa. Bardzo złego gościa.
- Dlaczego – po jej twarzy płynęły łzy
- Dałem listę Cullenowi kogo ma zawiadomić, że ja żyję. Byłaś na niej Ty i Parker.
- Mogłeś sam powiedzieć.
- Wiem, że zawiniłem. Uwierzyłem mu. On...
- Nie zwalaj na niego winy! - teraz była wściekła – byliśmy partnerami i przyjaciółmi trzy lata
- Bones...
- Trzy lata Booth! A Ty chciałeś żeby o takim czymś powiadomił mnie Twój szef? Myślałam, że coś dla siebie znaczymy, że to co nas łączy jest wyjątkowe
- Jest
- Widocznie myliłam się. Widocznie nie byłam na tyle ważna dla Ciebie, że mnie nie zawiadomiłeś. A zresztą czego mogłam się spodziewać...– próbował jej przerwać
- Tempe
- … przecież ja dla wszystkich jestem zimną, pozbawioną uczuć babą. Nie zasługuję nawet na jeden głupi telefon od kogoś kto uważałam że jest mi bliski. Znowu się pomyliłam – powiedziała na koniec cicho i się rozłączyła.
Wścikła chodziła po pokoju od ściany do ściany. Jak on mogł. Jak mógł a ja myślałam, że jestesmy kimś więcej niż partnerami. Myślalam, że to ten jedyny. A on...
Nie mogła zasnąć, wyszła na zewnątrz. Poszła na długi spacer. Po drugiej stronie oceanu Booth odchodził od zmysłów.
Nigdy mi tego nie wybaczy. Nigdy. Zaufała a ja ją skrzywdziłem.
Poszedł do pracy choć wcale nie miał na to ochoty. Nie miał najmniejszej ochoty. Bez niej już nic nie było takie same. Nic... W biurze skierował sowje kroki do biura szefa
- Co tam Booth
- Odezwała się. Zadzwoniła myślała, że usłyszy mój głos na sekretarce a uslyszala mnie żywego
- To teraz możemy ją namierzyć.
- Ona mnie nienawidzi. To nie ma sensu. Wiem, że żyje. Ale wiem również nigdy mi nie wybaczy.
- Nie możesz się poddawać.
- Już to zorbiłem – pożegnał się i wyszedł miał do rozwiązania kolejne śledztwo
Cullen czuł się poniekąd winny zaistniałej sytuacji. Wykonał parę telefonów i po godzinie miał już namiary na dr Brenann. Zarezerwował dwa bilety i zadzwonił do psychologa
- Sweets masz ostatnią szansę. Lecisz ze mną do Grecji przekonać dr Brennan do powrotu jak ci się uda to zastanowie się nad Twoim orzywróceniem.
Sweets skrzętnie skorzystał z propozycji. Na drugi dzień byli już w Atenach. Zapukali do drzwi jej wynajętego mieszkania. Otworzyła dość szybko
- Sweets i dyrektor Cullen – powiedziała zdzwiona. Popatrzyli na nią. Nie trzeba geniusza zeby stwierdzić, że przez ostanie dni płakała. Wyglądała na wycieńczoną. Sweets skulił się w sobie myśląc co on takiego zrobił.
- Witam dr Brennan możemy wejść?
- A po co? On was przysłał? Nie ma o czym mówić.
- Myślę, że jednak jest. Możemy chwilę porozmawiać?
- Proszę wejdźcie – powiedziała zapraszajac ich do srodka – on już nie miał odwagi tu przyjechać – powiedziała z sarkazmem
super poprostu genialne opowiadanie... :) ciekawa jestem co sie dalej wydarzy... :) z niecierpliwoscia oczekuje cedeka... :)
7.
- To nie jest Jego wina – powiedział Sweets szybko
- On nie wie, że tutaj jesteśmy
- Więc po co przyjechaliście? – zapytała. Musiała być twarda, musiała żeby się nie rozpłakać. To ostatnia rzecz na jaką ma przy nich ochotę
- To ja dostałem tą listę od Bootha
- Mógł sma mnie zawiadomić. Wiedział, że nikomu nie powiem
- Wykonał rozkaz.
- Najlepsza wymówka
- Dr Brennan – odezwał się psycholog – ja miałem panią powiadomić o tym, że on żyje – powiedział czekając na jej reakcję
- Ty? – powiedziała – to dlaczego nie powiedziałeś?
- Zachowałem to dla siebie
- Dla siebie – poczerwieniała ze złości na twarzy – dla siebie? A kto dał Ci prawo o decydowaniu o takich sprawach?! – krzyczała była wściekła – Kto? Pan? – zwróciła się do dyrektora
- Nie to ja sam zadecydowałem
- Żartujesz prawda? – powiedziała z niedowierzaniem
- Nie. Chciałem… chciałem żeby Pani sobie uświadomiła jak wiele on dla pani znaczy
- Co chciałeś – podeszła do niego podejrzanie blisko
- Żeby pani uświadomiła sobie jak bardzo jej na nim zależy – chwilę później poczuł krew na ustach. Nie mogła się powstrzymać otrzymał potężny cios w szczękę.
- Kto dał Ci prawo o tym decydować? – kolejny cios tym razem z nosa poleciała krew – tym razem dyrektor próbował ją powstrzymać za co oberwał z łokcia w brzuch a ona ponownie rzuciła się na Sweetsa – ty draniu. Ty podły wstręty 12 latku. Tylko ktoś obdarzony takim rozumem mógł coś takiego wymyśleć – nienawidzę Cię. Nienawidzę! – jej głos był bliski histerii
- Dr Brennan proszę się uspokoić – powiedział łagodnie Cullen choć brzuch nadal go bolał. Miała niezły cios.
- Jak mam się uspokoić – powiedziała nienaturalnie piskliwym głosem – jak mam się uspokoić kiedy ktoś zmarnował 2 miesiące mojego życia i o mało mnie nie zabił? – dyrektor patrzył na nią z przerażeniem chwycił jej nadgarstek i zobaczył bliznę. Całkiem świeżą bliznę. Był przerażony – jak on umarł ja nie miałam po co żyć. Nie miałam… proszę idźcie już – powiedziała dławiąc płacz – nie chcę was widzieć. Ani jego też.
Wyszli, wiedzieli, że nic już nie zmieni jej decyzji. Tylko ona może ją zmienić. Nic co by powiedzieli tego nie zmieni a może przynieść odwrotny skutek.
- Sweets coś Ty narobił
- Nie wiedziałem. Przecież ona była taka silna. Zawsze silna. Nic nie było w stanie ją złamać. Ja naprawdę chciałem pomóc
- A zaszkodziłeś. Ciesz się, że ona żyje. Bo jakby umarła a Booth by się o tym dowiedział. Już byś nie żył. I nic ani nikt by go nie powstrzymał.
- Zrobiłem a teraz muszę ponieść konsekwencje.
- Tak niestety tak.
- Szczerze powiem wiedziałem, że nie da się przekonać. Wiedziałem jak tylko ją zobaczyłem. Za wiele wycierpiała.
- Tak zbyt wiele – Jeszcze tego samego dnia wrócili do Waszyngtonu. Cullen poprosił Angele do swojego biura w tajemnicy przed Boothem
-Witam pani Montenegro
- Dzień dobry coś się stało?
- Pewnie słyszała już pani, że dr Brennan się odezwała
- Tak Booth jest załamany. Mówi, że nie ma sensu jej szukać bo to nic nie da
- Byłem u niej. Niedawno wróciłem jest w Grecji
- Za oceanem
- Tak. Tu jest jej nr telefonu i adres – podał jej kartkę
- Ja jej nie przekonam skoro on nie dał rady ja tym bardziej
- Wiem ale może choć spróbuje pani z nią porozmawiać. Jest w kiepskiej formie
- Nie dziwi mnie to – wzięła kartkę od Cullena i po drodze już wykręcała do niej numer
- Cześć Słodziutka
- Cześć Ange dał Ci mój numer?
- Mam go od Cullena
- Był tu wczoraj
- Wiem. Kochana musisz wrócić
- Po co?
- Ty wiesz po co. Dobrze wiesz…
- Ange to już przeszłość. Nie chce go widzieć.
- To nie jego wina
- Mógł zadzwonić.
- Nie, nie mógł. Był w szpitalu. Przecież miał operację był postrzelony. Prawie się wykrwawił
- Skoro dał listę to mógł też zadzwonić.
- Listę dał już dużo wcześniej. Mieli ją od ponad roku. Czekali tylko na odpowiednią porę i okazję – Angela wiedziała to wszystko od Bootha i Cullena
- Nie powiedział mi
- Bo nie mógł. Wiesz, że był w ciężkim stanie. Wiesz o tym dobrze. Sama mówiłaś jak miał operację, że stracił dużo krwi
- Myślisz, że to dlatego?
- Tak jestem tego pewna. Nie odtrącaj go. Bardzo to przeżywa
- Ale … - zaczęła – ja już nic nie wiem Ange… tak bardzo z nim tęsknię - rozpłakała się na dobre
- Słodziutka on za Tobą też.
- Zadzwonię potem – i odłożyła słuchawkę. Musiała inaczej płakałaby w głos. A tego nie chciała okazywać.
Nie wiem już co robić. Ale czy oni nie mają racji? Czy nie najważniejsze jest, że on żyje? Że nic mu nie jest, że znowu będę mogła go zobaczyć, usłyszeć, poczuć jego dotyk. Kiedy myślała, że umarł żałowałam, że nie zdążyłam mu powiedzieć jak jest ważny dla mnie. A kiedy okazało się, że żyje odtrąciłam go. Tak wiele nocy nie przespałam, o mało nie przeniosłam się na tamten świat. A teraz zamiast cieszyć się, że on żyje pomstuję na niego i mówię, że nie chcę go znać. A jeszcze przed wczoraj oddałabym wszystko za szansę powiedzenia mu jak bardzo go kocham nie ważne czy on mnie kocha czy nie. Ważne, że żyje…
Liczę na to, że Bones porozmawia z Seleyem i wszystko sobie wyjaśnią. Czekam na kolejną część:)
Piękny wątek z Bones dzwoniącą do Bootha, żeby usłyszeć jego głos na automatycznej sekretarce...
8. – EPILOG
I co ja mam teraz zrobić? Wrócić? Spotkać się z nim? Co powiedzieć? Czy słowa które tak bardzo chciałam powiedzieć mają teraz jakiś sens? Czy są w stanie coś zmienić?
Czy ja mu znowu zaufam? Jakie to trudne. Wcale nie! Zaufasz. To nie jego wina. Nie mógł do Ciebie zadzwonić. Miał o zrobić jego szef ale nie zrobił. Miał zrobić Sweets ale nie zrobił. Dlaczego mam karać niewinnego człowieka? Człowieka który jest całym moim światem wszystkim co mam. Bez niego nic się nie liczy nawet praca to już nie to samo. Nie daje tej radości. Nie ma z ki dzielić tych małych sukcesów. Angela mówi, że on to bardzo przeżywa. Pewnie ma rację. Jest o wiele bardziej uczuciowy niż ja. Skoro mnie jest tak strasznie ciężko to jemu pewnie też. A jak on mnie już nie zechce? Nie przekonam się dopóki tego nie sprawdzę. Tylko tak mogę się dowiedzieć czy to co czuję jest odwzajemnione. Tylko spotykając się z nim. Patrząc w jego piękne czekoladowe oczy. Pełne ciepła i ufności. Tylko tak mogę przekonać się czy jest choć cień szansy na wspólne życie. Takie wyśnione wspólne życie.
Nie pojechała jednak od razu do domu. Musiała skończyć pracę. Nigdy nie zostawiała niezałatwionych i nie dokończonych spraw. Nie miała tego w zwyczaju. Uwijała się jak mogła. Byle szybciej, byle jak najszybciej wrócić do Waszyngtonu i przekonać się czy ma jeszcze szanse na szczęśliwe życie
Booth pracował. Pracował bo musiał. Siłą zmuszał się do wstania rano z łóżka. Był załamany. Nie wiedział jak ją przekonać, żeby dała mu jeszcze jedną szansę. Żeby dała im szanse na wspólne życie i pełnię szczęścia. Od Charliego wiedział, że szef był u niej w Grecji i z nią rozmawiał. Nie miał odwagi zapytać co mu powiedziała. Mógł sobie tylko wyobrazić jak bardzo go nienawidzi. Mógł sobie tylko wyobrazić…
Angela była bardo zmartwiona stanem przyjaciółki. Od ostatniej rozmowy minął tydzień. Nie odbierała telefonów. I sama też nie zadzwoniła. Martwiła się o nią. I to bardzo. Tylko ona i Booth wiedzieli, że pod ta skorupą kryje się wrażliwe kochające serce. Tym jak bardzo cierpi nie chciała się dzielić z nikim. Musiałaby pokazać swoją słabość a to nie w jej stylu. Angela to rozumiała ale nie zmienia to faktu, że bardzo się martwiła o nią. O nią i o Bootha. Wyglądał jak cień człowieka. Miał przygaszone, bez wyrazu oczy. Przeraźliwe worki pod oczami. Strasznie schudł. Na propozycje pomocy reagował jak płachta na byka. Nie dziwiła mu się. Żeby Brennan mogła to zobaczyć – myślała, żeby mogła się przekonać jak on cierpi. Może kiedyś. Postanowiła podjąć ostatnią próbę rozmowy z przyjaciółką. Może jej wysłucha. Wykręciła nr
- Dzień dobry ja chciałam rozmawiać z dr Brennan – powiedziała kiedy usłyszała w słuchawce obcy głos
- Dr Brennan? Nie znam. Może chodzi o poprzednią osobę która tu mieszkała?
- Tak właśnie tak
- My wprowadziliśmy się dzisiaj. Nie wiemy kto tu mieszkał wczesniej
- Dziękuję i przepraszam za kłopot – powiedziała Angela i odłożyła słuchawkę – cholera – powiedziała na głos wściekła
- Co się stało – zapytała Cam
- Brennan znowu uciekła. Nie ma jej w tym mieszkaniu które wynajmowała. Od dzisiaj mieszkam tak kto inny a o niej nie mają zielonego pojęcia
- Uciekła – powiedziała Cam – Booth się załamie całkiem
- Jaka ona jest uparta – powiedziała – wracam do pracy. Nic nie zrobię dopóki sama się nie odezwie
- Niestety. Masz dla mnie tą rekonstrukcję?
- Tak – podała jej rysunek ostatniej ofiary – Wendall zajął się ta potrzaskaną czaszką?
- Nie. Boi się mówi, że jeszcze poczyta i juro się za nią zabierze. Nigdy tego nie robił
- Brennan nie zdążyła go tego nauczyć.
Jechała pustymi ulicami Waszyngtonu. Był późny wieczór a w zasadzie noc. Nie chciała wracać do swojego mieszkania. Pojechała do instytutu to był jej drugi dom. Poza tym zmiana czasu dała się jej we znaki. Strażnik przywitał się z nią i wpuścił bez najmniejszych problemów do środka. Postawiła walizkę w swoim gabinecie i poszła na obchód. Na platformie nikogo nie było. Nie ma się co dziwić jest środek nocy. Weszła to pomieszczenia gdzie badali szkielet. Na podświetlanym stole leżała anatomicznie rozłożony szkielet. Bez czaszki. Na osobnej tacy leżały kości czaszki w maleńkich kawałeczkach. Uśmiechnęła się pod nosem. Wendall nigdy tego nie robił pewnie miał się za to wziąć z rana. Przygotowała narzędzia i zabrała się za składanie kości. Po niemal trzech godzinach czaszka była gotowa. Poskładana i ustawiona na specjalnym stojaku. Przygotowana dla Angeli. Zmęczenie dało o sobie znać. Poszła położyć się na chwilę na kanapę. Dość wygodną kanapę w swoim gabinecie. Zasnęła niemal natychmiast.
Około 7 instytut zaczął się zapełniać ludźmi. Pierwszy z ekipy zezulców był Wendall była tak przejęty tym co ma zrobić, że nie mógł spać. Przebrał się i poszedł do pokoju w którym miał się zając składaniem kości. Jakież było jego zdziwienia kiedy zobaczył już gotową czaszkę na stojaku. Zastanawiał się kto to zrobił. Była tylko jedna osoba. Pospiesznym krokiem udał się do jej gabinetu. Spała na kanapie. Wyszedł zamykając za sobą cicho drzwi. Cieszył się, że wróciła. A jak Booth się ucieszy!
O 9 był już komplet zezulców. Zaczynali jak zawsze od krótkiego zebrania na platformie.
- Wendall nie możemy dłużej czekać musimy mieć tą czaszkę. Inaczej nie zidentyfikujemy ofiary – powiedziała szefowa – zabierz się za to od razu może niech Angela Ci pomoże
- Ja się nie znam na kościach =- powiedziała szybko. Nie miała najmniejszej ochoty bawić się kościami
- Ale robisz na ich podstawi rekonstrukcje
- To nie to samo
- Już jest złożona – wtrącił doktorant widząc nadchodzącą kłótnię
- Posklejałeś już? Kiedy?
- Nie miałem o tym pojęcia. Ktoś inny za mnie to zrobił
- Nie mamy krasnoludków spełniających nasze życzenia – powiedział Jack Angela zastanawiała się chwilę i szukała potwierdzenia u Wnedalla on tylko twierdząco kiwnął głową.
- Dzwoniłeś do Bootha?
- Tak ma wyłączoną komórkę nagrałem się żeby oddzwonił
- Moment o czym wy mówicie – powiedziała Cam przerywając podekscytowanym pracownikom
- Oj Cam jeśli nie on to kto mógł to zrobić?
- Brennan – powiedział Hodgins
- Tak. Śpi u siebie w gabinecie. Jak rano przyszedłem już spała.
- Wreszcie – powiedziała Cam odetchnęła z ulgą. Na platformę wszedł nie kto inny jak sam agent Booth
- Macie coś dla mnie – zapytał
- My też się cieszymy, że Cie widzimy – powiedział z sarkazmem Jack od dawna nic już nie śmieszyło agenta
- Dzwoniłeś rano, że to pilne więc najpierw przyjechałem tutaj – zwrócił się do Wendalla
- Tak – nie wiedzieli jak mu powiedzieć
- No to co to jest? Powie mi ktoś wreszcie?
- To coś jest w gabinecie dr Brenann – powiedziała Cam patrzył na nich podejrzliwie. Kiedy w końcu dotarł do niego sens tych słów o mało nie zeskoczył ze schodów i biegiem pędził do jej gabinetu. Pozostali na swoich miejscach
- Nie idziemy zobaczyć – zapytał zawiedziony entomolog
- Nie. Niech się nacieszą swoją obecnością
- Albo pokłócą – dodał Wendall
Otworzył cicho drzwi. Spała na kanapie. Taka piękna. Była zmęczona widział to po jej twarzy. Łza popłynęła po jego policzku. Kucnął obok niej i pogłaskał potwarzy nie mógł się oprzeć. Poczuła to przez sen. Poczuła jego dłoń na swoim policzku. Bała się otworzyć oczy. Bała się, że to tylko sen. Ale ten zapach, ten dotyk musiał być prawdziwy. Otworzyła Powoli oczy i napotkała to spojrzenie, to które tak bardzo kochała. Otarła łzę spływającą po jego policzku.
- Przepraszam – tylko tyle był w stanie powiedzieć zanim rozpłakał się na dobra. Podniosła się do pozycji siedzącej zachęcając go do zajęcia miejsca obok niej
- Nie przepraszaj. Wiem już, że to nie Twoja wina.
- Moja
- Nie. Przemyślałam sobie wszystko. Przecież nie mogłeś leżeć na intensywnej terapii i do mnie dzwonić. A ja uciekłam. Świat bez Ciebie był taki przerażający
- Tak jak dla mnie bez Ciebie. Bones…
- Wiem Booth ja to wiem – powiedziała podnosząc swoją dłoń do jego policzka ucałował jej wnętrze dotknął świeżo zagojonej blizny
- Boże…
- To nic, Booth, to nic. Taka chwila słabości. Szybko minęła…
- Zabiję Go
- Daj spokój szkoda iść do więzienia dla 12 latka – uśmiechnęła się do niego. Wiedział, że to ten czas. Wiedział, że to ta pora
- Kocham Cię dr Temprence Brennan
- A ja kocham Ciebie agencie Booth – ich pierwszy pocałunek był zapowiedzią ich długiego i pełnego szczęścia życia…
KONIEC
TAKI ŚWIĄTECZNY ONEPART:)
Święta to dziwny wynalazek – myślała dr Temprence Brennan alias Bones (tak mógł do niej zwracać się tylko i wyłącznie jej partner agent specjalny Seeley Booth) krążąc po centrum handlowym w poszukiwaniu prezentów dla swoich współpracowników, rodziny no i dla Niego. Do nie dawna nie obchodziła świąt. W zasadzie przez 16 lat nie chciała o nich pamiętać. W tym dniu zniknęli jej rodzice a brat wyjechał w świat zostawiając 15 Temprence pod opieką systemu. Nie obchodziła ich do zeszłego roku kiedy zamiast do Peru pojechała do więzienia, do swojego ojca i brata. Tam obchodziła swoje pierwsze święta od 16 lat. Choć nie była osobą wierzącą postanowiła i w tym roku zamiast na wykopaliska do Peru spędzić ten czas z bliskimi. Bo choć i ojciec i brat wyszli z wiezienia nie byli oni jej najbliżsi. Owszem utrzymywała poprane stosunki z nimi. Uwielbiała swoje przyszywane bratanice (ale o tym nie wiedział nikt poza nią no i może Boothem który za dobrze ją znał żeby zdołała przed nim coś ukryć). Tak więc przyjęła zaproszenie seniora Bootha (dziadka agenta) na świąteczny czas. O czym nawet Booth nie wiedział starszy pan chciał żeby zachowała to w tajemnicy, nie wiedziała po co ale polubiła tego miłego pana i zrobiła to dla niego. Choć nie mogła patrzeć na smutny wyraz twarzy Bootha kiedy zapytał jakie ma plany na święta
- Bones co robisz w święta? – zapytał
- To co zawsze – odpowiedziała
- Tzn? – dopytywał. Nie chciała go okłamywać ale obiecała, że nic nie powie więc nie było wyjścia
- Jadę do Salwadoru identyfikować ofiary ludobójstwa – powiedziała faktycznie miała taką propozycje ale z niej nie skorzystała. O czym on nie wiedział. Miała tylko nadzieję, że nie zapyta Cam ona wiedziała, że im odmówiła.
- Bones wiesz święta i kości to nie jest dobre połączenie – próbował ją przekonać. On jak zawsze miał spędzić je sam no może nie całkiem tym razem przyjeżdżał do niego dziadek. Ale chciał żeby była też ona
- Booth ja nie wierzę w święta. Jezus, o ile ktoś taki był, urodził się na wiosnę czyli na przełomie marca i kwietnia. Nie rozumiem idei obchodzenia jego narodzenia w grudniu
- Bones tak już jest. Skończmy ten temat bo się to skończy kłótnią
- Sam zacząłeś....
- Dość! Przestań!
- Ok. aleś Ty się drażliwy zrobił
- Wcale nie – odpowiedział szybko, za szybko. Popatrzyła na niego. Jej wzrok przeszywał go. Było jej przykro, że musiała go okłamać.
- A Ty jakie masz plany. Z Parkerem?
- Nie, Rebecca zabiera go do swoich rodziców nie będzie go do nowego roku. Zaprosiłem Papsa na święta.
- Lubię twojego dzidka
- On Ciebie też. – na ty zakończyli dyskusję bo dojechali na miejsce zbrdni.
Teraz chodząc i szukając odpowiedniego prezentu dla niego zastanawiała się jak zareaguje? Może będzie niezadowolony z jej obecności? W końcu to rodzinne święta a ona do jego rodziny nie należy. Nie zwykła jednak łamać danego słowa. W końcu znalazła to co chciała. Dokonała szybkiego zakupu. Ładnie zapakowany prezent wylądował w jej torebce.
Dlaczego ona jest taka uparta? Coś ty facet myślał? Że zmieni zdanie co do świąt dla ciebie? Zgłupiałeś całkiem! Mimo to kupił jej prezent. Da jej po świętach. To nie będą wesołe święta. Bez Parkera, bez Bones za to z dziadkiem. O tak z dziadkiem. Może jednak nie będzie tak źle. Pomarzyć zawsze można.
Ciekawe jak mój wnuk zareaguje na niespodziankę – myślał Paps od dawna wiedział, że jego wnuk kocha tą kobietę. I postanowił pomóc trochę losowi. Wykorzystał swój wdzięk staruszka i przekonał ją do pozostania z nimi w te święta – jak się uda to będą cudowne święta! I może w końcu na nie tylko na ustach ale i w sercu Małego zagości uśmiech. Nie raz udawał, że jest mu dobrze, że jest szczęśliwy ale ja wiem, że szczęśliwy będzie tylko z kochaną kobietą. A on niewątpliwie oddał swoje serce dr Brennan. Oj gdyby mi się udało mógłby w końcu odejść w spokoju. Nie żebym myślał o śmierci. Nie! Mam nadzieję na długie życie. Ale na wszelki wypadek byłbym o niego spokojny. Jared jest zupełnie inny. O niego nie martwię się jak o starszego wnuka. Da sobie w życiu radę. No i w końcu przestał się wysługiwać bratem do załatwienia swoich spraw. To duży postęp z jego strony. Nigdy nie pojmę jak dwoje, wychowanych razem braci może być tak różnych. Już nie mogę się doczekać miny Małego jak zobaczy swoją ukochaną w święta.
- Cześć Cam
- Cześć Seeley – odpowiedziała
- Ty jeszcze w pracy?
- Zaraz się zbieram. A Ty czemu nie szykujesz kolacji?
- Dziadek się nią zajmie. Będziemy tylko we dwóch
- A dr Brennan?
- Przecież pojechała do Salwadoru
- Nic mi o tym nie wiadomo. Z tego co wiem odmówiła im
- Jak to odmówiła? – powiedział zrezygnowany. Okłamała mnie. No pięknie. Cudowne święta! Niech to szlag!
- Chyba niechcący powiedziałam coś przepraszam ale nie wiedziałam, że Ty nic nie wiesz
- Nie miała odwagi sama mi powiedzieć? Dlaczego mnie okłamała?
- Nie wiem. Zapytaj ją – zdała sobie sprawę, że popełniła gafę. Mieli ostatnio i tak napięte stosunki co zaowocowało małymi spięciami w pracy. A teraz ona sama dołożyła. Z drugiej strony nie wiedziała czemu Brennan okłamała Bootha. Nigdy wcześniej tego nie robiła
- To i tak nie ma znaczenia. Idę do domu. Pewnie Paps zdążył już narozrabiać.
- Wesołych Świąt Booth
- O tak będą wesołe. Dzięki Cam i nawzajem
Wyszedł z instytutu był wściekły. Dlaczego mnie okłamała? Dlaczego nie powiedziała prawdy? Przecież bym zrozumiał, że nie chce spędzać świąt ze mną. Nic nowego. W ogóle nie chciała ostatnio spędzać ze mną czasu. Ciągle miała jakieś wymówki. Może znalazła sobie faceta? Nie chyba by mi powiedziała. Nie możliwe żebym nie wiedział. Choć ostatnio powiedziała, że nigdy nie przedstawi mi swojego chłopaka. Bo wiecznie szukam czegoś co mi się w nim nie podoba. O tak nie podobało mi się bo to nie byłem ja! Tak byłem najzwyczajniej w świecie zazdrosny! Kocham ją jak wariat. Nie moja wina stało się. Ale ona mnie nie chce. To będą najgorsze święta w moim marnym życiu. – Kierował się wprost do domu – ciekawe czy dziadek ubrał już choinkę. Uwielbiał to robić. Ja zresztą też ale czego się nie robi dla dziadka?
Wszedł do mieszkania i prawie go nie poznał. Było całe udekorowane. Nawet przy lamie wisiała jemioła. W rogu paliła się choinka a z kuchni dochodziło stukanie garnkami. No i ten niepowtarzalny zapach – kiedy ja przestanę czuć ją wszędzie? Kiedy ten zapach przestanie mnie prześladować?
Zapukała energicznie do drzwi. Paps zapewnił ją, że go nie ma mieli czas na przygotowanie świątecznej kolacji i poukładanie prezentów pod choinkę. Usłyszała ciche proszę i weszła
- Witaj Hank
- O jesteś! Mam nadzieję, że jesteś lepszym kucharzem niż ja. Kiedyś lepiej mi to szło. A teraz ręce nie te i głowa też
- Obawiam się, że nie najlepszym. Jedyne co mi wychodzi to sałatki, których Booth nie trawi i makaron z serem który, jak mówi, mu smakuje
- Co do zieleniny to ma racje. Ja też jej nie lubię. Ale makaron z serem czemu nie. Tylko czy mały ma składniki
- Na pewno. Zawsze kiedy mnie zdoła zaciągnąć do swojego mieszkania ma gotowe składniki bo chce żeby mu zrobić to danie – zajrzała do szafki i lodówki. Oczywiście wszystko było – mówiłam. Hank może powinieneś zapytać Go czy mogę przyjść
- Nie odmówię sobie zrobienia mu tej niespodzianki
- A jak będzie zły? To przecież rodzinne święta. A ja nie należę do rodziny
- Chyba żartujesz? Jak to nie należysz?
- Nie wiem. Ostatnio jest jakiś dziwny. Nie spędzamy już ze sobą tyle czasu co kiedyś. A może on sobie kogoś znalazł?
- Nie. Na pewno nie. Wiedziałbym
- Jesteś niepoprawny. Tylko żebyś się nie zdziwił jak przyjdzie tu z jakąś blond pięknością – powiedziała z ukłuciem zazdrości. Co się ze mną dzieje? Czyżbym naprawdę była zazdrosna? – myślała krojąc pory.
Pracowali zgodnym rytmem. Senior zostawił jej kuchnie a sam wziął się za ubieranie drzewka i powieszenie jemioły. Musi być w całym domu koniecznie. Dochodziła 15 kiedy skończyli
- Hank mogę skorzystać z prysznica?
- Dziecko drogie znasz ten dom lepiej niż ja. Więc nie pytaj tylko korzystaj.
Weszła pod prysznic szybko się umyła użyła jego ręcznika pachniał nim a jakże! To będzie ciężki wieczór. Paliło ją od środka. Jeszcze ten ręcznik… po co ja się na to zgodziłam?
Wszedł do kuchni. Przy kuchence stał Paps próbował jakiegoś dania. Ciekawe co on dzisiaj wykombinował
- Hej Paps – powiedział witając się z dziadkiem „niedźwiedzim” uściskiem – co tam masz dobrego?
- O już jesteś? – powiedział lekko zmieszany
- Paps już prawie 16 jest wigilia. Widzę, że zdążyłeś już ubrać drzewko i co nie co ugotować. Kiedy Ty to wszystko zdążyłeś zrobić?
- Miałem pomocnika
- Pomocnika? Paps bądź poważny. Nikogo tu nie ma. Przyznaj się z jakiej restauracji skorzystałeś?
- Żadnej – zapiszczał piekarnik – musze wyciągnąć wedle instrukcji inaczej będzie do niczego – powiedział otwierając piekarnik. To co zobaczył Booth
- Paps
- Tak? Myślisz, że może zostać w piekarniku aż weźmiesz prysznic?
- Paps to jest makaron z serem
- Tak podobno to lubisz
- Uwielbiam ale gdzie jest Bones?
- Domyśliłeś się? No cóż sam nie umiałem tego zrobić
- Paps nie mów mi bo ona nawet mnie nie podała przepisu
- I nie podam nikomu – powiedziała wchodząc do kuchni – nic się nie zmieniło – odwrócił się i patrzył na swoją przyjaciółkę jego uśmiech stawał się coraz szerszy
- To miała być niespodzianka – powiedział dziadek – chyba się udała
- Zdecydowanie tak – podszedł do niej nie mógł się oprzeć była taka piękna. Z jeszcze mokrymi włosami. Dotknął ich delikatnie
- Powinieneś sobie sprawić suszarkę – powiedziała uśmiechając się szeroko. Był zaskoczony ale zadowolony że tu jestem. Widziałam to w jego oczach w jego śmiechu. Nie żałuję tego Salwadoru. Choć jeszcze przed chwilą miałam wątpliwości co do słuszności swojej decyzji
- Ja nie potrzebuję ale może Ty zainstalujesz tu swoją – powiedział. Jak zawsze najpierw powiedział a potem pomyślał. No pięknie zaraz stąd wyjdzie. Nic takiego się nie stało. Uśmiechnęła się do niego
- Jak ładnie poprosisz – o matko my w najlepsze flirtujemy! Ale to jest tego warte. Kiedy padło z ust Hanka zaproszenie na święta i ja się zgodziłam postanowiłam w końcu powiedzieć co czuję. I dowiedzieć się czy te sygnały które mi wysyła są prawdziwe i czy dobrze je odczytuję. Jeżeli tak to, będą najcudowniejsze święta i chyba w nie w końcu uwierzę.
Uśmiechnął się swoim zniewalającym uśmiechem. A następne co zobaczyła to jego usta zbliżające się do swoich. Potem już nic nie widziała tylko czuła. Miękkość jego warg, delikatność i czułość z jaką ją całowały. Położyła swoje dłonie na jego karku i mocniej przyciągnęła do siebie. Jego dłonie wylądowały na jej talii delikatnie ją ściskając. Usta zapraszały do pogłębienia pocałunku. Który niespodziewanie przerwał im Hank
- Dzieciaki a może zostawcie sobie coś na noc. A póki co to kolacja stygnie. Pospieszcie się – oderwali się od siebie. Nadal nie mógł uwierzyć, że ona tu jest, że przed chwilą ją całował a ona oddawała mu pocałunki z równą pasją. Jak to się stało, że nie dostał między oczy jak tylko się do niej zbliżył? To było dla niego wielką zagadką. Ale to nie było ważne teraz ważniejsze było to, że tu była.
- Dajcie mi 10 minut wezmę szybki prysznic – powiedział całując ją lekko w uśmiechnięte usta i poszedł
- Mówiłem, ze nie będzie miał nic przeciwko?
- Tak mówiłeś
- Mam jeszcze jedną prośbę mogłabyś do mnie mówić tak jak on Paps?
- Jesteś pewien? Ja przecież
- Tak jestem pewien. I nie mów, że nie należysz do rodziny
- Ok. Paps
10 minut później zasiadali do świątecznej kolacji. Nastrój był cudowny. Hank opowiadał o świętach kiedy Booth był mały. Śmiała się do łez. Zrobili też parę zdjęć. Późnym wieczorem siedzieli z kieliszkiem wina przy zapalonej choince i otwierali prezenty. Senior dostał od niej bardzo gustowny sweter a od wnuka zegarek. Booth dostał od partnerki zegarek Rolexa. Zawsze chciał taki mieć ale nie było go na niego stać.
- Bones nie musiałaś
- Ale chciałam – powiedziała. Wiedział, że nie zrobiła tego żeby pokazać swoją wyższość. Tylko dlatego, że on od zawsze o takim marzył.
Ona dostała od seniora szalik i czapkę. A od partnera łańcuszek z wisiorkiem w kształcie ulubionego delfina.
- Śliczny. Dziękuję – nadstawiła szyję żeby mógł jej zapiąć. Kiedy jego palce zetknęły się z jej szyją oboje przeszedł dreszcz. Chwilę później Booth odważył się przytulić ją do siebie. Kiedy nie zaprotestowała usiadł za nią a ona wtuliła się w niego całą sobą.
- No i niespodzianka się udała – powiedział Hank
- O tak. Zastanawia mnie tylko od kiedy wy to planowaliście?
- Odkąd mnie zaprosiłeś – powiedział senior
- No nie ja nie mogę. Miesiąc? Cały miesiąc żadne z was nie powiedziało?
- To miała być niespodzianka prawda Paps? – powiedziała. Booth uśmiechnął się szeroko. Wiedziałem, że się polubili. Ale dziadek nie pozwolił nikomu poza mną tak do siebie mówić. A tu taka niespodzianka. Podbiła też i jego serce.
- No cóż na takiego staruszka jak ja już czas do spania. Do jutra kochane dzieci – pożegnał się z nimi i poszedł do pokoju gościnnego
- Ja… - zaczęła
- Nie musisz wracać – powiedział – zostań – zastanawiała się chwilę. Wiedziała co to oznacza – ja mogę spać na sofie – powiedział widząc jej wahanie
- To ja nie zostaje – wstała urażona
- Bones – chwycił ją za rękę – popatrz na mnie – kiedy się odwróciła mówił dalej – niczego bardziej nie pragnę jak trzymać Cię całą noc w ramionach i nie tylko trzymać, ale nie będę nalegał. Nie będę nalegał Ty sama musisz tego chcieć
- Myślałam, że Ty nie chcesz – powiedziała cicho
- Nie chcę? – zapytał stając obok niej – Bones ja niczego bardziej nie pragnę – potem popatrzył do góry stali tuż pod jemiołą – pamiętasz?
- Tak nasz pierwszy pocałunek – następne co zapamiętała to jego usta i silne ramiona unoszące ją i zmierzające ku wspólnym przeznaczeniu
Genialne opowiadania obydwa... się rozmarzyłam niesamowicie w trakcie czytania... super piszesz...
super to poprzednie opowiadanie... z Happy Endem...- takie lubie :)
oj ale dziadek i Bones wykombinowali... xD super opowiadanie :) bedzie kolejna czesc??
Wspaniale się rozpisałaś ku radości nas czytających:) .Zakończenie poprzedniego opka -super ,a w następnym...dziadek Bootha ekstra gość , świetny pomysł miałaś by wykorzystać tego oryginalnego starszego pana w świątecznym opku( a tak na marginesie moim skromnym zdaniem to najnowszy odcinek świąteczny nie dorównał poziomem temu z pocałunkiem pod jemiołą ...a Wy co na ten temat sądzicie?)Oczywiście z opowiadaniem Izalys jest zupełnie odwrotnie (ciekawe i megaromantyczne;)
KOLĘDA DLA NIEOBECNYCH
Świątecznie inaczej
A nadzieja znów wstąpi w nas
Nieobecnych pojawią się cienie
Uwierzymy kolejny raz
W jeszcze jedno Boże Narodzenie
I choć przygasł świąteczny gwar
Bo zabrakło znów czyjegoś głosu
Przyjdź tu do nas i z nami trwaj
Wbrew tak zwanej ironii losu
Stała przy kominku na którym swoje miejsce miały zdjęcia jej najbliższych. Były tam zdjecia jej rodziców i brata. Jeszcze z czasów dzieciństwa. Były też te współczesne ale już bez mamy odeszła dawno temu. Było zdjęcie Angeli i zezulców jak zwykł mawiać Booth. No i właśnie jego zdjęcie agenta specjalnego Seeleya Bootha. Stało w ozdobnej ramce. Uśmiechał się do niej tym swoim bezczelnym uśmiechem, pełnym pewności siebie. Ale jakże kochała ten uśmiech. Uwielbiała go. Tyle, że teraz mogła oglądać go tylko na faotografiach. Tylko tyle jej po nim zostało. Fotografie i wspomnienia. I jeszcze ktoś. Pogłaskała delikatnie swój leciutko zaokrąglony brzuch. To dla tego dziecka chciała wstać rano z łóżka. To była najwspanialsza pamiątka jaka jej po nim została.
6 miesiący wcześniej
- Znowu boli Cię głowa? - powiedziała widząć wykrzywioną bólem twarz swojego partnera a od jakiegoś czasu nie tylko partnera w pracy ale też i w życiu prywatnym. Od miesiąca wspólnie mieszkali.
- Trochę – powiedział ukrywając jak bardzo boli. Nie chciał jej martwić poza tym zaraz go zaciągnie do lekarza a on nie cierpiał
- Wcale nie. To już trzeci dzień z rzędu
- Tempe – zaczął
- Powinieneś iść do lekarza
- Nic mi nie będzie – mruknął w odpowiedzi. Postawił na swoim. Uciszając ją w najstarszy ze znanych sposobów – pocałunkiem. Oczywiście na pocałunkach się nie skończyło.
Dwa dni później Booth stracił przytomność w biurze. Zabrała go karetka. Diagnoza powaliła ich oboje. Guz mózgu – nawrót. Już kiedyś go miał. Usunęli i wszystko było w porządku. I znowu się zaczęło. Operacja i nadzieja na lepsze jutro. Dość szybko doszedł do siebie. Można powiedzieć, że zadziwiająco szybko. Trzy tygodnie później był już w domu. Myśleli, że koszmar minął. W jakim błędzie byli. Po tygodniowym pobycie w domu wrócił do szpitala
- Nie mam dla państwa dobrych wieści. Są przerzuty
- Jakie przerzuty? - zapytał Booth – przecież mi powiedzieli, że jestem zdrowy
- Przykro mi. Musiał być zbyt mały żeby go wykryć
- I urósł w ciągu tygodnia? - powiedziała Tempe
- Czasami tak jest, ze ruszony daje o sobie znać w bardzo szybkim tempie
- To co teraz? Kolejna operacja? - zapytał patrząc na lekarza
- Przykro mi
- To co w takim razie?
- Ten guz jest nieoperacyjny. Umiejscowiony w takiej części mózgu która jest nie dostępna. Nie ma szans na operację. Proponuję chemię i naświetlanie
- Jakie są szanse? - zapytał nie patrząc na niego. Zaległa cisza – jakie? - ponowił pytanie
- 5 -10% nie ma jednak żadnej gwarancji
W tym dniu ich mały, niedawno zbudowany świat runął. Wrócili do domu w ogóle nie odzywając się do siebie. Nie wiedzieli co powiedzieć. Po wejściu do domu mocno się przytulili. Płakali oboje. Nie mogli uwierzyć w to wszystko. Kochali się z mocą jakby oboje chcieli się upewnić, że ta druga osoba wciąż tu jest, a tamto co się zdarzyło w gabinecie to tylko sen, zły sen.
To nie był jednak sen. zaczęli walkę o życie. Walkę którą przegrali miesiąc później...
- Bones – powiedział szeptem nie miał już na nic innego siły – Bones Ty musisz żyć
- Booth – powiedziała połykając łzy – nie mów nic. To Cię męczy
- Posłuchaj mnie – powiedział ciężko oddychając – musisz żyć. Musisz żyć za nas oboje. Kiedy ja odejdę
- Nie mów tak – płakała
- Nie płacz skarbie – powiedział ocierając zły płynące po jej twarzy – żyj za nas oboje. Spełnij nasze marzenia – chwyciła jego rękę.
- Jak Booth? Jak mam żyć?
- Kocham Cię – wyszeptał
- A ja kocham Ciebie – uśmiech zagościł na Jego twarzy po raz pierwszy od dłuższego czasu . I właśnie z takim uśmiechem i spojrzeniem skierowanym dla swej ukochanej agent specjalny Seeley Booth wydał ostatnie tchnienie.
Pogrzeb był piękny. Jak na agenta FBI powstało. Ona jednak nie wiele z niego pamięta. Angela starała się żeby jadła, piła, spała. Ona nie chciała już żyć. Nie miała po co. A jednak znalazła powód. Była w ciąży. Najpiękniejsza pamiątka jaka po nim jej została. Zmieniła się . Teraz już nie była sama. Miała dla kogo żyć. Chciała przekazać ich dziecku wszystko o jego ojcu. Miała cel.
Daj nam wiarę, że to ma sens
Że nie trzeba żałować przyjaciół
Że gdziekolwiek są dobrze im jest
Bo się z nami choć w innej postaci
I przekonaj, że tak ma być
Że po głosach tych wciąż drży powietrze
że odeszli po to by żyć
I tym razem będą żyć wiecznie
Dzisiaj wigilia. Booth uwielbiał święta. To byłby by ich pierwsze wspólne święta. Booth mówił, że do tego czasu uwierzy w magię świąt. Że pójdzie z nim do kościoła. Taki miał cel na te święta. Sprawić żeby ponownie uwierzyła w Święta Bożego Narodzenia. Nie chciała być sama dlatego wczoraj wróciła do D.C. wróciła do przyjaciół. Dzisiaj znowu ich spotka. Dowiedzą się o dziecku. O tym, że widzą jak ono zmieniło jej życie.
- Booth byłbyś ze mnie dumny. Gdziekolwiek teraz jesteś wiem, że czuwasz nad nami. Że nas ochraniasz. Uwierzyłam, uwierzyłam w cud Bożego Narodzenia. Przekażę tą wiarę naszemu dziecku. Byłbyś ze mnie dumny. Dzisiaj zasiądę do stołu wraz z naszymi przyjaciółmi. Będziesz tam z nami, jestem tego pewna!
Przyjdź na świat by wyrównać rachunki strat
Żeby znaleźć wśród nas puste miejsce przy stole
Jeszcze raz pozwól się cieszyć dzieckiem w nas
I zapomnieć, że są puste miejsca przy stole
Izalys piękne opko, już to Ci pisałam, ale się powtórzę, słucham i słucham tej kolędy i nie mogę powstrzymać łez:(:(:(
Nie wiem, czemu, ale takie smutne opka podobają mi sie najbardziej:((((
Pisz cedeka do tamtego opka, wiesz, o co mi chodzi;>Ślicznie...
KOLĘDA DLA NIEOBECNYCH
A nadzieja znów wstąpi w nas
Nieobecnych pojawią się cienie
Uwierzymy kolejny raz
W jeszcze jedno Boże Narodzenie
I choć przygasł świąteczny gwar
Bo zabrakło znów czyjegoś głosu
Przyjdź tu do nas i z nami trwaj
Wbrew tak zwanej ironii losu
Stała przy kominku na którym swoje miejsce miały zdjęcia jej najbliższych. Były tam zdjecia jej rodziców i brata. Jeszcze z czasów dzieciństwa. Były też te współczesne ale już bez mamy odeszła dawno temu. Było zdjęcie Angeli i zezulców jak zwykł mawiać Booth. No i właśnie jego zdjęcie agenta specjalnego Seeleya Bootha. Stało w ozdobnej ramce. Uśmiechał się do niej tym swoim bezczelnym uśmiechem, pełnym pewności siebie. Ale jakże kochała ten uśmiech. Uwielbiała go. Tyle, że teraz mogła oglądać go tylko na faotografiach. Tylko tyle jej po nim zostało. Fotografie i wspomnienia. I jeszcze ktoś. Pogłaskała delikatnie swój leciutko zaokrąglony brzuch. To dla tego dziecka chciała wstać rano z łóżka. To była najwspanialsza pamiątka jaka jej po nim została.
6 miesiący wcześniej
- Znowu boli Cię głowa? - powiedziała widząć wykrzywioną bólem twarz swojego partnera a od jakiegoś czasu nie tylko partnera w pracy ale też i w życiu prywatnym. Od miesiąca wspólnie mieszkali.
- Trochę – powiedział ukrywając jak bardzo boli. Nie chciał jej martwić poza tym zaraz go zaciągnie do lekarza a on nie cierpiał
- Wcale nie. To już trzeci dzień z rzędu
- Tempe – zaczął
- Powinieneś iść do lekarza
- Nic mi nie będzie – mruknął w odpowiedzi. Postawił na swoim. Uciszając ją w najstarszy ze znanych sposobów – pocałunkiem. Oczywiście na pocałunkach się nie skończyło.
Dwa dni później Booth stracił przytomność w biurze. Zabrała go karetka. Diagnoza powaliła ich oboje. Guz mózgu – nawrót. Już kiedyś go miał. Usunęli i wszystko było w porządku. I znowu się zaczęło. Operacja i nadzieja na lepsze jutro. Dość szybko doszedł do siebie. Można powiedzieć, że zadziwiająco szybko. Trzy tygodnie później był już w domu. Myśleli, że koszmar minął. W jakim błędzie byli. Po tygodniowym pobycie w domu wrócił do szpitala
- Nie mam dla państwa dobrych wieści. Są przerzuty
- Jakie przerzuty? - zapytał Booth – przecież mi powiedzieli, że jestem zdrowy
- Przykro mi. Musiał być zbyt mały żeby go wykryć
- I urósł w ciągu tygodnia? - powiedziała Tempe
- Czasami tak jest, ze ruszony daje o sobie znać w bardzo szybkim tempie
- To co teraz? Kolejna operacja? - zapytał patrząc na lekarza
- Przykro mi
- To co w takim razie?
- Ten guz jest nieoperacyjny. Umiejscowiony w takiej części mózgu która jest nie dostępna. Nie ma szans na operację. Proponuję chemię i naświetlanie
- Jakie są szanse? - zapytał nie patrząc na niego. Zaległa cisza – jakie? - ponowił pytanie
- 5 -10% nie ma jednak żadnej gwarancji
W tym dniu ich mały, niedawno zbudowany świat runął. Wrócili do domu w ogóle nie odzywając się do siebie. Nie wiedzieli co powiedzieć. Po wejściu do domu mocno się przytulili. Płakali oboje. Nie mogli uwierzyć w to wszystko. Kochali się z mocą jakby oboje chcieli się upewnić, że ta druga osoba wciąż tu jest, a tamto co się zdarzyło w gabinecie to tylko sen, zły sen.
To nie był jednak sen. zaczęli walkę o życie. Walkę którą przegrali miesiąc później...
- Bones – powiedział szeptem nie miał już na nic innego siły – Bones Ty musisz żyć
- Booth – powiedziała połykając łzy – nie mów nic. To Cię męczy
- Posłuchaj mnie – powiedział ciężko oddychając – musisz żyć. Musisz żyć za nas oboje. Kiedy ja odejdę
- Nie mów tak – płakała
- Nie płacz skarbie – powiedział ocierając zły płynące po jej twarzy – żyj za nas oboje. Spełnij nasze marzenia – chwyciła jego rękę.
- Jak Booth? Jak mam żyć?
- Kocham Cię – wyszeptał
- A ja kocham Ciebie – uśmiech zagościł na Jego twarzy po raz pierwszy od dłuższego czasu . I właśnie z takim uśmiechem i spojrzeniem skierowanym dla swej ukochanej agent specjalny Seeley Booth wydał ostatnie tchnienie.
Pogrzeb był piękny. Jak na agenta FBI powstało. Ona jednak nie wiele z niego pamięta. Angela starała się żeby jadła, piła, spała. Ona nie chciała już żyć. Nie miała po co. A jednak znalazła powód. Była w ciąży. Najpiękniejsza pamiątka jaka po nim jej została. Zmieniła się . Teraz już nie była sama. Miała dla kogo żyć. Chciała przekazać ich dziecku wszystko o jego ojcu. Miała cel.
Daj nam wiarę, że to ma sens
Że nie trzeba żałować przyjaciół
Że gdziekolwiek są dobrze im jest
Bo się z nami choć w innej postaci
I przekonaj, że tak ma być
Że po głosach tych wciąż drży powietrze
że odeszli po to by żyć
I tym razem będą żyć wiecznie
Dzisiaj wigilia. Booth uwielbiał święta. To byłby by ich pierwsze wspólne święta. Booth mówił, że do tego czasu uwierzy w magię świąt. Że pójdzie z nim do kościoła. Taki miał cel na te święta. Sprawić żeby ponownie uwierzyła w Święta Bożego Narodzenia. Nie chciała być sama dlatego wczoraj wróciła do D.C. wróciła do przyjaciół. Dzisiaj znowu ich spotka. Dowiedzą się o dziecku. O tym, że widzą jak ono zmieniło jej życie.
- Booth byłbyś ze mnie dumny. Gdziekolwiek teraz jesteś wiem, że czuwasz nad nami. Że nas ochraniasz. Uwierzyłam, uwierzyłam w cud Bożego Narodzenia. Przekażę tą wiarę naszemu dziecku. Byłbyś ze mnie dumny. Dzisiaj zasiądę do stołu wraz z naszymi przyjaciółmi. Będziesz tam z nami, jestem tego pewna!
Przyjdź na świat by wyrównać rachunki strat
Żeby znaleźć wśród nas puste miejsce przy stole
Jeszcze raz pozwól się cieszyć dzieckiem w nas
I zapomnieć, że są puste miejsca przy stole
Piękne Izalys... za niedługo nie będę miała przez ciebie już czym płakać... już któryś raz twoje opowiadanie wycisnęło łzy w moich oczach... a ja się rzadko kiedy wzruszam... szacunek dla ciebie i twojej twórczości...
Dziękuję za miłe komentarze. Ale to załśuga tej pieknej kolędy. Jeżeli ktoś miałby ochotę jej posłuchac to mogę wysłać na emaila tylko proszę go podać.
Pozdrawiam
Już od dawna miałam ochotę na historię z nieco innym happy endem, no i proszę ^^. Izalys, pięknie, tylko tyle mogę powiedzieć - stworzyłaś niesamowity nastrój w tym krótkim tekście^^
PRZYJACIEL
Opowieśc o przyjaźni w kilku częściach. Ale czy to tylko przyjaźń?
1.
Od jakiegoś czasu, a właściwie od momentu kiedy jej przyjaciółka wykrzyczała jej w twarz coś co do tamtej pory nie daje mi spać:
- Brennan przestań Go w końcu tak poniewierać
- Ja go poniewieram Angela o czym Ty mówisz?
- Nie w sensie dosłownym. Wiem, że nie rzucasz nim o podłogę ani po niej nie ciągniesz. Al. Chodzi o to jak Go traktujesz
- Niby jak? Jak przyjaciela?
- Przyjaciela? No może i tak. Jest na każde Twoje zawołanie. Zrobi dla Ciebie wszystko absolutnie wszystko. A Ty
- Co ja? – była wściekła no bo co Angela może wiedzieć o ich relacjach? Są przyjaciółmi i tyle. Najlepszymi przyjaciółmi – ja też zrobię dla niego wszystko. Od tego ma się przyjaciół prawda?
- Tak od tego ma się przyjaciół – powiedziała zrezygnowana – ale czy Ty nie widzisz jak Go ranisz?
- Angela ale czym?
- Swoimi kolejnymi randkami... swoimi kolejnymi partnerami do zaspokajania biologicznych potrzeb jak Ty to mówisz
- Angela o czym ty mówisz? To, że jesteśmy przyjaciółmi nie oznacza, że mam się nie umawiać z innymi ani jemu też tego nie zabraniam! – była wściekła aż w niej wrzał jakim prawem wtrąca się w jej prywatne sprawy
- Ty naprawdę nie widzisz jak on na Ciebie patrzy? Jakim wzrokiem?
- Nie mam pojęcia o czym mówisz! Moje prywatne życie to moja prywatna sprawa. Która ani ciebie ani Bootha nie powinna obchodzić! – z tymi słowami wyszła z gabinetu.
Zastanawiała się o co jej chodzi. Przecież przyjaciele są od tego żeby wspierać a nie krytykować! Nie miała prawa wtrącać się w sprawy moje i Bootha – myślała poirytowana. Mimo tego nie coś nie dawało jej spokoju. Coś czego nie umiała nazwać, nie umiała zdefiniować. Czuła się niepewnie bo nie wiedziała jak wytłumaczyć to co czuje. A do tego w żaden sposób nie była przyzwyczajona. Kiedy czegoś nie wiedziała, zwłaszcza jeżeli chodzi o sferę uczuciową, pytała Bootha albo Angelę. Teraz jednak nie mogła tego zrobić. Te jej randki jak nazywała Angela kończyły się zazwyczaj fiaskiem. Właściwie to zawsze tak było. A jej potrzeby biologiczne już dawno nie były zaspokojone. Nie miała na to ochoty. Każdy jej potencjalny kandydat nie wzbudził w niej zainteresowania. Właściwie nie miała faceta od ponad roku ale to nie powinno ich obchodzić!
Booth siedział samotnie przed telewizorem z butelką piwa w jednej ręce i pilotem w drugiej. Żaden kanał nie przykuł jego uwagi na dłużej. Nie było nic interesującego. Bones znowu miała dzisiaj randkę. Która pewnie nie skończy się na kolacji. Niech to szlag – myślał – kiedy ja w końcu dam sobie spokój? Kiedy ona przestanie zaprzątać moje myśli? Na myśl o niej w ramionach innego faceta dostawał ślepej furii. Był cholernie zazdrosny! Cholernie zazdrosny a ta zazdrość zżerała go od środka od ponad 4 lat. Niech to się w końcu skończy! Jego randki były kompletnym fiaskiem. Na miejscu każdej kobiety z jaką się spotykał widział tylko jej twarz. Mam chyba obsesję. Powinienem się leczyć może pogadać ze Słodkim? Ja już chyba jestem kompletnie zdesperowany, że myślę nawet o rozmowie z 12-latkiem.
Jechali na kolejne miejsce zbrodni. Od prawie dwóch tygodni mało ze sobą rozmawiali. Nie mieli na rozmowę ochoty. Cisza jaka panowała w samochodzie była dość, jakby to powiedzieć delikatnie, męcząca. Z ulgą wysiadali z samochodu który niegdyś był miejscem niekończących się dyskusji. Tam dzielili się spostrzeżeniami co do śledztwa, swoimi wrażeniami. To był ich prywatny teren. Teraz bardzo niebezpieczny.
- Bones i co mamy – nawet jego głos brzmiał inaczej
- Mężczyzna, biały. Wiek 50 – 55 lat. Tępy uraz głowy
- Był przyczyną śmierci?
- Prawdopodobnie tak – powiedziała za chwilę jednak dodała – są też rany postrzałowe – wskazała rysy na żebrach – dostał prawdopodobnie prosto w serce. Więcej powiem w instytucie
- Czyli zabieramy wszystko do Jeffersonian?
- Tak – powiedziała podnosząc się lekko zachwiała Booth podtrzymał ją za ramie – dzięki – powiedziała czując przyjemne ciepło jego ręki to było coś nowego.
- Nie ma sprawy Bones od tego ma się przyjaciół – dodał. Jej w tym momencie przypomniał się pewien wieczór na lodowisku.
- Jestem, trzymam cię – powiedziała wtedy – nigdy nie pozwolę Ci upaść – jak zawsze słowa dotrzymał.
Uśmiechnęła się do niego tak jak kiedyś. Znowu byli przyjaciółmi. Czuli to oboje. Jak niewiele może zdziałać jeden gest. Droga powrotna minęła im w ciszy ale tym razem takiej przyjemnej. Każde z nich było pogrążone we własnych myślach. Ale nie było już tego niezręcznego milczenia.
- Nie idziesz? – zapytała wysiadając pod instytutem
- Nie mam jeszcze zaległe papierki i karteczkę od szefa z przypomnieniem o nich. Przyjadę jak coś ustalicie ok.? – wiedziała, że karteczka od szefa oznacza niezwłoczne wykonanie polecenia. Uśmiechnęła się
- Ok. jak coś będziemy mieć to dam Ci znać
- Trzymam Cię za słowo – w ostatnich tygodniach to Cam kontaktowała się z nim w razie potrzeby. Tym razem obiecała, że sama zadzwoni. Uśmiechnął się pod nosem jadąc do FBI. Wreszcie odetchnął z ulgą. Ostatnio ich stosunki były dość napięte. Miał nadzieję, że teraz znowu będzie jak dawniej. Wróci ta zażyłość. Wjechał na podziemny garaż budynku FBI i wysiadł z samochodu. Obejrzał się za siebie
- Co jest do cholery? – i ogarnęła go ciemność
No proszę, ledwo zdążyłam skomentować jeden tekst, a tu już kolejny smakowity kąsek czeka na chwilę uwagi :D
Zaczęło się od trzęsienia ziemi, ciekawe, co będzie dalej^^
Świetne opowiadanie... zaczęłaś tak, że nie mogę się doczekać dalszej części... a co do kolędy to poprosiłabym na maila, bo jest piękna... a mój mail to everon9@interia.pl... prześlij mi ją proszę...
2.
Pracowała już ponad trzy godziny. Ale w końcu z całą pewnością mogła powiedzieć, że przyczyną śmierci był strzał w serce. Tępy uraz głowy nie spowodował bezpośredniej śmierci. Co najwyżej utratę przytomności. Były ślady powstałego krwiaka. Ale nie na tyle dużego żeby mógł spowodować zgon. Pozostał więc postrzał, dodatkowo kula utkwiła w tylnej części kości kręgosłupa. Kaliber 39mm.
- Angela – powiedziała wchodząc do gabinetu artystki – masz już tożsamość ofiary?
- Tak. Przeszukała dane dentystyczne. Nasz denat to Harry McIntosch. Lat 53. Wdowiec ma dwóch synów. Jeden mieszka a Detroit a drugi w San Francisco. Mieszkał na obrzeżach D.C. samotnie pewnie dlatego nikt nie zgłosił zaginięcia.
- Dzięki zadzwonię do Bootha. Albo nie pojadę do Niego. Mam dla niego kulę do badania balistycznego – powiedziała zaskakując tym kompletnie artystkę. W instytucie powszechnie było wiadomo, że między tą dwójką od jakiegoś czasu się nie układa. I wcale nie garnęli się do siebie. A tu nagle taka niespodzianka.
- Czyli znowu pracujecie razem?
- My cały czas pracujemy razem
- Tak. Z pewnością tylko dlaczego od kilku tygodni to Cam z nim rozmawiała?
- Tak jakoś wyszło. Powiedz jej, że pojechałam do FBI – dołączył do nich Hodgins
- Mamy datę śmierci – zapytała
- Stan larw muchy białej wskazuje na 5 do 6 tygodni wcześniej.
- Dzięki to jadę do FBI będę potem – powiedziała i wyszła
Jack z Angelą patrzyli na nią zdziwienie
- W końcu będzie normalnie? – zapytał Hodgins
- Na to wygląda
- Powiedziałbym, że w końcu. To napięcie na nikogo dobrze nie wpływało.
- Zdecydowanie tak. Ciekawa jestem co się wydarzyło? Jeszcze rano się do siebie nie odzywali a tu nagle taka zmiana
- Nie ważne co, ważne, że podziałało.
- Oj tak – powrócili do swoich zajęć. Chwilę później do jej gabinetu weszła Cam
- Nie widziałaś Brennan?
- Pojechała do Botha do FBI
- Naprawdę? W końcu!
- Oj zdecydowanie w końcu.
- Wybaczę jej nawet brak odmeldowania byleby przestali krążyć wokół siebie jak zranione zwierzaki – śmiały się wesoło. Nie wiedząc co ich czeka w najbliższym czasie.
Booth obudził się na twardej podłodze. Było mu zimno i miał skrępowane ręce i nogi. Co się do cholery stało – myślał intensywnie – byłem na parkingu. Usłyszałem kroki i później już nic nie pamiętam. Cholera ktoś mnie porwał! A ja dałem się podejść jak jakiś uczniak. Ciekawe ile minęło czasu? Rozejrzał się w suficie był mały świetlik było jeszcze jasno. Więc o ile nie przespał całego poprzedniego dnia to jest późne popołudnie. Pewnie już zaczęli mnie szukać. Kto mnie porwał? Przecież nie mam kasy. Nie stać mnie na okup. Zemsta? To całkiem możliwe znalazłoby się paru takich co by chcieli się zemścić na mnie. Nawet więcej niż paru. Nic nie wymyślę dopóki się nie pojawi.
Brennan szła korytarzem, świadoma spojrzeń jakie kierują na nią agenci. Była przyzwyczajona do takich spojrzeń. Tylko nie bardzo wiedziała dlaczego. No cóż każdy ma jakieś swoje dziwactwa jedni mniejsze inni większe. Weszła do gabinetu swojego partnera ale nikogo tam nie zastała. Na biurku leżała sterta nieruszonych dokumentów. Nigdzie nie było jego marynarki. Pewnie poszedł do Cullena. Usiadła za biurkiem i chwilę zaczekała. Pół godziny później znudziło się jej czekanie. Poszła poszukać Charliego. On na pewno wie gdzie jest Booth
- Witaj Charli – powiedział podchodząc do jego biurka
- Dzień dobry dr Brennan
- Nie wiesz gdzie jest Booth?
- Myślałem, że z Panią. Pojechał rano na miejsce zbrodni i jeszcze nie wrócił
- Powinien być tu od dobrych 4 godzin
- Nie było go.
- Zawiózł mnie do laboratorium i sam pojechał dokończyć papierkową robotę
- Ale nie było go tu – upierał się zaczynało jej się to coraz mniej podobać. Razem z Charlim zeszli na podziemny parking gdzie miał swoje stałe miejsce agent Booth. Samochód stał. Był zamknięty.
- Czyli jednak dojechał tutaj. Może go nie zauważyłeś
- Możliwe – pomyślał weszli z powrotem do budynku. Szukając Bootha – chodźmy do pomieszczenia ochrony. Sprawdzimy monitoring.- jeszcze nie wskazywało jakoby stało się coś złego. Nic a nic. Ale to co zobaczyli na nagraniu zmroziło im krew w żyłach
- Booth – powiedziała cicho spoglądając na bezwładne ciało które ktoś zamaskowany ciągnął do samochodu i odjechał –porwali go
Charli zaalarmował zaraz szefa i cała ekipa FBI chwilę później była już na parkingu. Zjawił się nawet jego szef nie mniej niż oni zdziwiony tym co zaszło
- Dr Brennan znajdziemy go – powiedział pocieszająco. A ona stała jak skamieniała. Nie wiedziała co robić. Ktoś porwał jej partnera. Jej najlepszego przyjaciela, a ona zamiast działać stoi jak skamieniała i nie potrafi się nawet ruszyć – dr Brennan – Cullen patrzył na nią z niepokojem. Wiedział, że tą dwójkę łączy coś wyjątkowego. A to co ona teraz przezywa jest tylko potwierdzeniem powszechnie znanych opinii.
- Ja nie mam pojęcia co się mogło stać. Byliśmy na miejscu zbrodni. Potem zawiózł mnie do instytutu i pojechał nadrobić zaległości w raportach dla pana mieliśmy się skontaktować jak coś ustalę no i przyjechałam
- A my myśleliśmy, że zajmujecie się zbrodnią i nikt nie wpadł na to żeby go szukać – dodał Charli
- O matko i co teraz? – zapytała
- Zajmiemy się tym i go znajdziemy
- A co ja mam robić? – zapytała
- Może niech pani pomyśli kto chciałby się na nim zemścić
- Pewnie każdy którego wsadziliśmy za kratki.
- Pewnie ma pani rację. Cholera. A nie odezwał się nikt do pani?
- Do mnie? A dlaczego do mnie?
- Jesteście partnerami i przyjaciółmi.
- Nie
- Jakby ktoś się odezwał proszę nam od razu dać znać. A póki co proszę jechać do siebie. I czekać
- Czekać? Na co? Aż znajdziemy jego ciało? – wpadała powoli w histerię
- Dr Brennan spokojnie, znajdziemy go. Każdy z nas zajmie się tym jak najlepiej potrafi
Dziękuję za kolędę... jest naprawdę cudowna i wspaniała... bardzo mi się podoba... a opowiadanie ciekawe i czekam na dalsze częśći...
Kolęda dla nieobecnych bardzo mnie wzruszyła:)
A co nowego opowiadania to jest fajne. Ciekawe kto porwał Bootha. Czekam na kolejną część:)
Izalys rewelacyjna ta koleda dla nieobecnych :) jak czytalam to lzy mialam w oczach... pieknie :) fajne to nowe opoko :) ciekawe kto porwal Bootha i dlaczego... :) super!!! czekam na cd :)
3.
Do instytutu odwiózł ją Charli bo sama nie była w stanie usiąść za kierownicą. Jechali w zupełnej ciszy. Charli nie próbował nawiązać rozmowy. Wiedział, że nic nie ukoi jej bólu. Choćby nie wiem jak zaprzeczali SA dla siebie stworzenie i jedno za drugi pójdzie w ogień. Wiedział to on i wszyscy na około. Może i w końcu do nich dotrze ta prawda?
- Dr Brennan, wejść z panią?
- A nie musisz wracać?
- Nie szef powiedział, że jak będzie potrzeba to mam z panią zostać. Może zadzwoni porywacz
- Ok. to chodź – powiedziała, już nie wiedziała co ma robić. Powinna się otrząsnąć i szukać śladów które pozwolą go jej uratować. Ale nie potrafiła za każdym razem jak próbowała zbierało się jej na płacz. A tego w żadnym razie nie chciała. Nie chciała też współczucia od innych. A pewnie takie by jej okazywali. Weszli na platformę gdzie swoim zwyczajem urzędowała banda zezulców jak nazywał ich Booth. Byli tam wszyscy – macie coś nowego? – zapytała
- Nie, nic ponad to co już dostałaś – powiedział Jack
- Charli a co Ty tu robisz? – zapytała Angela. Zanim padła odpowiedź odezwała się Brennan
- Jak coś jeszcze znajdziecie będę u siebie – i zeszła. Musiała bo zbierało się jej na płacz.
- Gdzie Booth – zainteresowała się Cam
- Bootha porwano
- Co zrobiono – wykrzyknęli unisono zezulce
- Porwali go ponad 5 godzin temu w podziemnym parkingu FBI
- To jakiś żart tak? – zapytała Angela
- Nie. Nawet nie wiedzieliśmy dopóki dr Brennan nie przyszła go szukać. Porwali go zaraz jak dojechał do FBI. Na nagraniach nie widać ani twarzy porywacza ani samochodu którym go wywiózł. Tu jest nagranie z kamer. Szef prosił żeby pani – zwrócił się do artystki – to obejrzała może pani coś z tego wyciągnie
- Zaraz się za to zabieram
- A co z Brennan? – zapytał Wendall
- Idź do niej, nie powinna być teraz sama
- Ja? Ale ja nie
- Idź. Masz ten sam punkt widzenia jako antropolog.
- Idę ale nie uważam żeby to był dobry pomysł – i wyszedł
- Jak ona to zniosła? – zapytał Jack
- Prawie się nie odzywa. Cullen prosił żeby ją pilnować żeby nie zrobiła nic głupiego.
- To akurat byłoby w jej stylu. Oni za sobą wskoczą w ogień
- O tak
- Dr Brennan mogę? – zapytał wchodząc do jej biura
- Wejdź. Kazali Ci mnie pilnować? – zmieszał się na te słowa – wiedziałam. Boją się żebym nie zrobiła nic głupiego?
- No tak jakby –uśmiechnęła się
- Pewnie wiedzą to z doświadczenia. Ja wychodzę
- Dr Brennan dokąd? – zawołał za nią
- Jak masz ochotę to chodź ze mną – powiedziała nie oglądając się za siebie. Zrzucił tylko fartuch, po drodze zostawił wiadomość strażnikowi żeby przekazał innym i pobiegł za nią.
- Dokąd jedziemy – zapytał podchodząc do jej auta
- Do mojego ojca
- Do pani ojca?
- Tak już kiedyś pomógł mi go znaleźć teraz też może mi pomoże – nie wiele wiedział co się działo w instytucie zanim on tam przyszedł, wiedział, że jej ojciec był oskarżony o morderstwo i nie skazany. Wiedział, że opuścił ją jak była dzieckiem i teraz mieli poprawne stosunki. Ale nigdy nie poznał Maxa Keenana no to będzie teraz miał okazję. Podjechali pod mały domek na przedmieściach. W drzwiach stanął starszy mężczyzna i uśmiechał się szeroko
- Witaj kochanie. Co Cię do mnie sprowadza?
- Pomożesz mi?
- Ostatnio kiedy o to pytałaś porwali Bootha i chciałaś go odnaleźć
- I znowu go porwali
- Co? – starszy pan wpuścił ich do środka – a to kto?
- To mój doktorant Wendall Bary – przedstawiła go ojcu – można mu zaufać – młody asystent sam się zdziwił na te słowa. Właśnie dostał najlepszą pochwałę w swoim życiu. Urósł niemal 2 cm w jednym momencie i podał rękę starszemu panu
- Skoro tak mówi moja córka. Teraz opowiedz wszystko po kolei – zwrócił się do córki. Opowiedziała mu co wiedziała. Nie było tego za wiele
- I nic ponad to nie wiem. Nie wiem czy to ze względów osobistych czy zawodowych. Nie mam pojęcia. Do tego nikt się jeszcze nie odezwał. Nic nie wiemy. Pomożesz mi?
- Zadzwonię w parę miejsc. Zaczekajcie tu chwilę – wyszedł do innego pokoju
Wśród ciszy zadzwonił jej telefon
- Brennan słucham…
Było już ciemno kiedy ktoś wszedł do pomieszczenia w którym był przetrzymywany Booth. Nie widział twarzy bo stała w cieniu a pomieszczeni oświetlało jedynie światło z latarki porywacza
- Kim jesteś? – zapytał niestety nie doczekał się odpowiedzi. Skoro nie chce się odezwać więc musze go lub ją znać boi się rozpoznania – dlaczego mnie porwałeś? – nadal cisza – po co ja ci jestem. Nie mam kasy żebyś mógł zażądać ode mnie okup. Więc po co ja Ci jestem potrzebny? – nadal cisza. Booth postanowił sobie za cel rozwścieczenie porywacza. Może wówczas się odezwie i będzie wiedział kto to – jakim musisz być tchórzem żeby ukrywać się w ciemnościach? Nie masz odwagi spojrzeć mi w twarz? – porywasz postąpił krok do przodu jednak w porę się opanował – tchórz – Booth już wiedział, że to działa – w ciemnościach kryją się tylko tchórze! – osobo postąpiła jeszcze krok w jego kierunku i szybko zawróciła. Wyszła z pomieszczenia głośno trzaskając drzwiami.
Zdołałem ją wkurzyć. Następnym razem spróbuję jeszcze raz. O ile będzie następny raz!
Porywacz wyszedł z piwnicy wściekły. Jak on śmie nazywać mnie tchórzem? Jak on śmie mówić mi, że nie mam odwagi. Ja nie mam odwagi?! Poczekaj agenciku jeszcze się przekonamy kto tu nie ma odwagi. Pora na wdrożenie 2 części planu. Wyciągnął telefon a kiedy po drugiej stronie odezwał się głos
- Brennan słucham…
następna się kurcze znalazła... będzie przerywała w takich momentach... no wiesz co... ale opowiadanie jak zwykle genialne...
ciekawe kto porwal Bootha... piszesz bardzo zajmujaco :) juz sie nie moge doczekac dalszego rozwoju wydarzen... :)
Ciekawe kto porwał Bootha i dlaczego. Jestem ciekawa co chce porywacz od Bones i jaki ma plan. Czekam na cd.
4.
Do Cam podszedł strażnik. Chwilę z nią rozmawiał potem odszedł. Cam wstała i poszła prosto do biura Angeli
- Brennan wyszła
- Jak to wyszła? A Wendall?
- Poszedł razem z nią. Prosili żeby przekazać, że wyszli a w sumie to młody powiedział
- Ona nigdy się przed nikim nie tłumaczy. Pewnie znowu, jak znam życie, w coś się wpakuje
- Oby nie. bo kto ją tym razem wyciągnie z tarapatów?
- Nie ma Bootha. Czy ona zwariowała? Mało nam jeszcze zmartwień o Bootha że musimy się o nią też martwić
- Ona już taka jest i nic tego nie zmieni
- Mam nadzieję, że obojgu nic się nie stanie
- Ja też, ja też
- Brennan słucham
- Słuchaj uważnie – odpowiedział jej zmieniony elektronicznie głos w słuchawce – mam Twojego partnera.
- Czego chcesz?
- Ciebie
- A co ja mam z tym wspólnego.
- To proste. Mam już jego chcę też i Ciebie
- Jak przyjdę wypuścisz go?
- Nie. Chcę was oboje.
- Nie rozumiem
- Jesteście mi coś winni i chcę dopilnować żebyście mi to oddali. Oboje
- Chyba zwariowałeś – powiedziała nie miała w zwyczaju dawać się zastraszać. Drżała co prawda o życie Bootha ale wiedziała, że musi być twarda. Tak zawsze mówił i robił Seeley
- O tak jestem szalony! Szalony bo chcę tego co moje?
- Problem polega na tym, że nie jesteśmy Twoją własnością.
- Jesteście mi to winni
- Nie wiem o co Ci chodzi
- Ale ja wiem. Albo przyjdziesz tutaj albo…
- Zabijesz Bootha? Przecież i tak to zrobisz – wiedziała, że okazując obojętność zyska najwięcej. Na coś w końcu przydały się te lekcje od Bootha.
- Skąd ta pewność?
- Bo Cię znam
- Nie możesz wiedzieć kim jestem – dopiero teraz zauważyła, że w pokoju jest też jej ojciec, i wskazuje jakąś kartkę, wzięła ją do ręki. Patrzyła na zapisane na kartce nazwisko
- Ale wiem. Jestem o wiele bardziej domyślna niż Ci się wydaję pani Pamelo – po drugiej stronie zapadł cisza. Złowroga cisza chyba przesadziłam pomyślała – Twoja siostra chciała mnie zabić
- Bo zabrałaś jej coś co należało do niej
- A co niby do niej należało?
- Jej narzeczony agent FBI a Ty jej go zabrałaś
- Booth nigdy nie był narzeczonym Pam Nunan
- Kłamiesz! – i odłożyła słuchawkę
- Dzięki tato. Skąd wiedziałeś, że to ona?
- Mam swoje sposoby żeby się dowiedzieć to co chcę. A poważnie to rozpytywała o was tu i tam. Chciała zlecić wasze porwanie tylko, że nikt nie miał ochoty wam się narażać
- Nam czy Tobie? – zapytała z uśmiechem. Na co Max machnął tylko ręką. A co utwierdziło ją tylko w tym przekonaniu – niestety nie byli w stanie powiedzieć gdzie ona go przetrzymuje. Ale jak coś się dowiedzą to dadzą zaraz znać.
- Nie mam pojęcia do czego ona jest zdolna. nie znam jej. Jej siostra to wariatka. ubzdurała sobie, że Booth się w niej zakochał i, że będzie jej narzeczonym. A on okazał jej tylko sympatie z powodu zamordowania jej byłego narzeczonego. Przyszła za nami do klubu chcąc mnie zabić. Booth mnie zasłonił i sam oberwał. Zanim drugi raz wycelowała ja zdążyłam ją zabić. Nie chciałam ale nie miałam wyjścia. Celowała we mnie a Booth leżał wykrwawiając się…
- Nie tłumacz się ja to rozumiem.
- Pojedziemy już. Zadzwonię do Culllena żeby znaleźli wszystko na jej temat. Jeszcze raz dzięki tato
- Wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść cokolwiek by się działo
- Wiem i dziękuję – wyszli z domu Maxa po drodze zadzwoniła do szefa FBI z wiadomościami. Był niezmiernie zdziwiony skąd w tak krótkim czasie zdołała coś ustalić. założyli jej też podsłuch na telefonie jakby jeszcze raz zadzwonił, może udałoby się wówczas ją namierzyć. Wrócili do instytutu gdzie czekali na nich, delikatnie, mówiąc źli współpracownicy
- Sweety ci ty sobie wyobrażasz? Jak tak można znikać bez słowa
- Przecież nie byłam sama a poza tym umiem o siebie zadbać
- Tak wiem, tylko dlaczego za każdym razem ktoś musi Cię wyciągać z tarapatów?
- Nic mi nie jest – powiedziała twardo – za to wiem już kto porwał Bootha
- Skąd? Kto? – padły pytania pozostałych
- Pamela Nunan
- Coś mi mówi to nazwisko
- To bliźniacza siostra Pam Nunan tej co chciała mnie zabić w klubie karaoke
- To ona miała siostrę?
- Ma i z tego co z nią rozmawiałam jest nie mniej głupia niż ona
- Rozmawiałaś z nią?
- Tak zadzwoniła. Chce żeby się oddała w jej ręce
- Chyba nie masz zamiaru tego zrobić?
- Nie wiem. Nie wiem do czego ona jest zdolna. a jak zrobi coś Boothowi? Ja bym tego chyba…
- Nic mu nie zrobi bo znajdziemy ją. Zadzwoniłaś do Cullena?
- Tak, już jej szukają. Max też jej szuka
- A więc to do niego pojechałaś?
- Tak. Już raz mi pomógł go znaleźć i teraz też mi pomógł.
- Tak szybko to ustalił? Niezły jest.
- Tak tylko gdzie ona teraz jest? – powiedziała i poszła Do swojego gabinetu. nie mogła być już dłużej z nimi. Nie potrafiła już dłużej udawać silnej. tak bardzo się o niego bała. tak strasznie się o niego bała. Nie wiedziała do czego zdolna jest ta kobieta. Czego można się po niej spodziewać. I co do licha jesteśmy jej winni?
No... genialny pomysł... super to wymyśliłaś...ale jestem ciekawa co będzie dalej...:)
ciekawy pomysl z filmu... na zemste :) super czesc... :) czekam na cd :) ... i przy okazji chcialabym wszystkim zyczyc WESOLYCH SWIAT ;*** dziewczyny... :)
5.
Reszta pozostała na platformie. Nie wiedzieli co robić, jak jej pomóc. Z dwóch powodów nie wiedzieli. Pierwszy to, że naprawdę nie wiedzieli jak a drugi ona nie przyjmie ich pomocy taka już była zawsze sama sobie ze wszystkim radziła. Od nikogo nie chciała pomocy. No może poza Boohtem przyjmowała ją w większości przypadków poprzedzone kłótnią ale on wiedział jak postawić na swoim.
- Mam nadzieje, że szybko się znajdzie – powiedziała Cam
- O tak. Bo inaczej ona znowu wpakuje się w jakieś kłopoty próbując go ratować.
- Oby wcześniej znaleźli go z FBI
- Jej tata jest dobry. Wykonał parę telefonów i już wiedzieliśmy kto to – powiedział Wenedall
- Max, już raz jej pomógł. Dawno temu. FBI też go wówczas nie znalało
- Musi być niezły
- O tak, jest – powiedział Jack
Zamknęła się w gabinecie. Tutaj mogła dać upust swoim uczuciom. Tak uczuciom. Tymi przed którymi tak się wzbraniała. W obliczu zagrożenia ludzie zrzucają swoje maski i pokazują się prawdziwe uczucia. Tak było też i w tym wypadku. Ale ona musiała być twarda. Przynjamniej przed innymi. Tutaj mogła zrzucić swoją maskę.
Wzięła do ręk zdjęcie partnera. Gdzie jesteś teraz Booth? Gdzie mam Cię szukać? Max dowiedział się kto Cię ma ale nie ma pojęcia gdzie. Fbi nawet nie wiedziała o jej istenieniu. Więc szybko pewnie nie Cię znajdą. Jej rozmyślenia przerwał dzwonek telefonu
- Brennan słucham...
Minęło już chyba sporo czasu odkąd tu jestem. Co ten ktoś ode mnie chce? Do czego mu jestem potrzebny. Co mu albo jej zrobiłem? Przecież nawet nie wiem czy to mężczyzna czy kobieta. Cholera. Bones mam nadzieję, że mnie znajdziesz. Znowu kroki na schodach
- O jesteś – powiedział do wchodzącej osoby – może w końcu dowiem się kim jesteś? - odopwiedziała mu cisza – jak powiesz mi o co chodzi może będę Ci w stanie pomóc – znowu cisza. Słyszał tylko przspieszony oddech tego kogoś. Jest zdenerwowany – chciałbym wiedzieć co zrobiłem albo dlaczego tutaj jestem. Czym Ci zawiniłem? - nadal cisza. Zaczęło go to irytować – do cholery odezwij się do mnie – trzasnęły drzwi znowu wyszła ta osoba. Co ja tu robię. Coś musiałem zrobić. Ale co? Tyle spraw. Tyle zamkniętych bandziorów. Nie pamiętam żebym skazał kogoś nie winnego. Więc nie może to być ktoś skrzywdzony. Może Bones mnie znajdzie...
Kochanie znajdź mnie. Znajdź mnie, żebyś my mogli być razem. Zebym mógł Ci powiedzieć jak bardzo Cię kocham i jak jesteś mi bliska. Chcę, pragnę pokazać Ci czym jest prawdziwa miłość. Jesteś już na to gotowa. Tylko mnie znajdź...
- Cholerny agent, cholrena dr Brennan – wściekała się wychodząc z piwnicy. Wyciągnęła telefon i zadzwoniła. Po trzech sygnałach odebrała telefon
- Brennan słucham – usłyszała głos
- Zdecydwoałaś już przyjść do mnie sama? - ukrywanie się za koderem głosowym nie miało sensu skoro ona już wiedziała kim jest porywacz.
- Powiedz mi czego od nas chcesz
- Mówiłam. Was oboje. Wówczas powiem o co mi chodzi. I oczywiście żadnego FBI
- Na jakiej podstawiem mam Ci ufać? Skąd mam wiedzieć czy Booth jeszcze żyje?
- Nie masz wyjścia. Musisz mi zaufać
- Ja nie ufam nikomu. A już najmniej Tobie – powiedziała
- Nie masz wyjścia. Albo tu przychodzisz albo więcej mnie nie usłyszysz i nie zobaczysz swojego kochanka
- Booth nie jest moim kochankiem
- Moja siostra mówiła coś innego. To swoim chuderlawym ciałem zwabiłaś go do siebie i sprawiłaś, że rzucił moją siostrę
- Nigdy nie był z Twoją siostrą
- Kłamiesz. Moja siostra chciała go przywieść i przedstawić rodzicom, więc na pewno był jej narzeczonym
- Nie był – powiedziała twardo
- Zobaczymy czy będziesz tak odpowiadać w cztery oczy. Masz być... - podała jej adres pod którym miała się zjawić bez FBI, wogóel bez nikogo. Wzięła torebkę i wyszła nie móiąc nikomu gdzie idzie ani co ma zamiar zrobić. Pewnie by się jej oberwało za lekceważenie zagrożenia i pakowanie się ponownie w kłopoty. Już słyszę głos Angeli. Mówiący, że powinnam o siebie bardziej zadbać i nie pakować w żadne tarapaty. Cała Angela ruszyła z podziemnego parkingu wprost pod podany adres. Nie miała czasu dostracenia. Pewnie się zaraz zorintują, że mnie nie ma i będą wydzwaniać. Lubię ich ale czasmi są delikatnie mówiąc nadopiekuńczy a przoduje im nie kto inny jak sam Booth
- Angela może powinnaś do niej iść. Już siedzi tam sama prawie trzy godziny – powiedział Jack
- Ok idę. Miała już czas żeby się pozbierać – poszła do jej gabinetu. Nikogo tam nie było. W prywatnej łazience też nie było nikogo. Nie było tez jej płaszcza ani torebki – o nie. Ona znowu to zorbiła – powiedziała kiedy w drzwiach ukazała się szefowa
- Co zrobiła
- Zniknęła. Nie ma jej gdzieś pojechała
- Zapytam straznikó – wyciągnęła telefon chwile później powiedziała – opuściła instytut dwie godziny temu. Pojechała na południe tyle wiedzą
- Ja ją kiedyś zabiję – powiedziała wykręcając jej numer i usłyszała „Abonent czasowo niedsotępny” - Brennan w coś ty się zowu wpakowała?