Moje wypociny. Wszystkim czytającym życzę chwil relaksu z moją "twórczością"
UKŁAD
1.
Słońce posyłało swoje pierwsze promienie kiedy dr antropologii sądowej Temprence Brennan podniosła powieki. Rozejrzała się po pokoju który oświetlały pierwsze promienie wschodzącego słońca. Nie była u siebie, tego była pewna. Próbowała sobie przypomnieć co zdarzyło się poprzedniego dnia i dlaczego było jej tak dobrze. W ciszy usłyszała delikatne pomrukiwanie. Odwróciła głowę w stronę skąd pochodził ten dźwięk. Obok niej leżał nie kto inny jak sam agent specjalny Seeley Booth. Jej partner i przyjaciel. Osoba której powierzyłaby własne życie. Powoli docierało do niej co stało się poprzedniego dnia i wieczora. Od dawna nie była z mężczyzną. A w zasadzie to już od ponad roku. Ten dobrowolny celibat przerwała wczorajszego wieczora. Było cudownie. Był doskonałym kochankiem. A jakże by inaczej skoro miał tak cudownie wyrzeźbione ciało. Nie podejrzewała go o to, że ona też mu się podoba. Jego dotychczasowe dziewczyny to blondynki z biustem o rozmiarze miseczki „D” albo i nawet „E”. figura modelki, nogi po brodę. A tu taka niespodzianka. Nie przypuszczała jak skończy się ten wieczór. Po skończony śledztwie, dość paskudnym i trudnym, jedli kolację u niego w mieszkaniu. Wypite wino i pyszna kolacja pozwoliła im się nieco rozluźnić. Rozmowa zeszła na tematy tzw. Zakazane. Temat seksu zawsze działał dość dziwnie na jej partnera. Wycofywał się jakby się wstydził. Przecież jest dorosły ma dziecko…
- Bones nie będę z Tobą rozmawiał o moich miłosnych przygodach – upierał się. Ona wcale nie miała zamiaru ustępować. Była zdecydowana dostać to co chciała
- Booth nie bądź dzieckiem. Przecież skończyłeś już 18 lat. Chodź z tego co mówiłeś już w wieku 16 lat podrywałeś dziewczyny
- Bones – jęknął przeciągle – nie odpuścisz
- Wiesz, że nie. Więc powiesz jakie było najdziwniejsze miejsce w którym up…
- Bones – był wyraźnie poirytowany
- Jak mi odpowiesz to dam Ci spokój – wiedział, że nie odpuści. Jak już się na coś uprze… poza tym wypite wino dało o sobie znać.
- W szkole pod trybunami na sali gimnastycznej, po meczu koszykówki – powiedział czerwieniąc się po uszy – była najładniejszą chirliderką byłem dumny jak paw, że mnie wybrała.
- I co takie to trudne było?
- Ok. mądralo a Twoje?
- Jestem mądra mam dwa doktoraty…
- Bones – powiedział ostrzegawczo
- Ok. – uśmiechnęła się chciała żeby się trochę rozluźnił. Miała wobec niego dzisiaj swoje plany. A w zasadzie to były plany wobec jego ciała. Ale to taki mały szczegół. Od tak dawna miała na niego ochotę, że nie pamięta już nawet jak to się zaczęło. Żaden facet już ją nie kręci od dawna. A ona ma swoje potrzeby. Chciała jego i miała go zamiar mieć! – wiesz ja w tym względzie jestem tradycjonalistką. I chyba stół w kuchni był najbardziej dziwnym miejscem mojego seksu
- Bones poważnie? A kapitan szkolnej drużyny? Jakiś szkolny Casanowa? – zapytał zdziwiony
- Powiedzmy, że nie byłam z tych za którymi tacy się uganiali
- Nie wierzę! Tak piękna dziewczyna jak Ty nie mogła być… - właśnie zdał sobie sprawę co powiedział. Oj zaraz mi się oberwie myślał. A tu spotkała go mała niespodzianka. Wcale nie oberwał. Wpatrywała się w niego tymi swoimi błękitno – zielonymi oczyma. Widział w nich takie szalone iskierki i miał dziwne przeczucie. Tak zdecydowanie pod jej spojrzeniem robił się miękki w nogach a twardy gdzie indziej…
- Uważasz, że jestem piękna – nie odrywała od niego wzroku. Jej spojrzenie przeszywało go na wylot. Był bezradny. Jeśli jeszcze choć centymetr się przybliży będzie zgubiony. W zasadzie jest zgubiony od pięciu lat. Ale teraz… nie zdoła się powstrzymać. Nie kiedy patrzy na niego w ten sposób i choć bardzo chciał nie umiał oderwać swoich oczu od pięknej partnerki. Najpiękniejszej kobiety jaką znał. Była jego ideałem. I ten ideał właśnie z nim flirtował. Jeśli zaraz nie przestanie to źle się to dla nich skończy… Ale musiał jej też odpowiedzieć. Przecież nie powie jej, że się mu nie podoba.
- Tak Temprence uważam, że jesteś piękną kobietą – wypowiedziane przez niego jej imię dodawało powagi jego stwierdzeniu. Mówił prawdę. Widziała to w Jego zachwyconych oczach. Oczach które ślizgały się teraz po jej twarzy schodząc niżej do miejsca gdzie zaczynał się dekolt jej sweterka. Niech zobaczy, że z prawdziwymi facetami się nie pogrywa. Niech nie myśli, że może go jednym spojrzeniem rozgrzać i zostawić. Wcale tego nie chciała. O nie! Ona miała na niego ochotę ale musiała być pewna w 100%, że on też ma na nią ochotę.
- Jakoś nigdy tego mi nie powiedziałeś – droczyła się z nim. Skup się Booth! Skup! Mówił sam do siebie jakby to pomagało. Zaraz, zaraz co ona mówi? Że ja tego nigdy nie powiedziałem?! No tak ma rację na głos nigdy nie powiedziałem jak ona na mnie działa, jak jeden jej uśmiech miękczy moje kolana, jak jej słodka minka i słowa „nie rozumiem o co chodzi” doprowadzają go na skraj wytrzymałości.
- Nie na głos – powiedział zbliżając swoje usta do jej twarzy bardzo powoli dając jej czas i szanse na wycofanie – ale wiele razy tak myślałem – jego głos przechodził w zmysłowy szept – nie wiesz jak na mnie działasz? Naprawdę nie wiesz – potrząsnęła przecząco głową chwycił delikatnie jej rękę a kiedy nie oponowała poprowadził ją w miejsce gdzie miała ewidentny dowód na to jak na niego działa. Wiedział, że wiele ryzykuje. Ale to ona podjęła tą grę. I nadal ma szanse się z niej wycofać. Z jej gardła wydobył się dźwięk podobny do westchnienia, uśmiechnął się z satysfakcją – Ty też nigdy o mnie nic nie mówiłaś
- A po co mam mówić, pewnie nie jedna Ci już to mówiła. I tak już masz dość pokaźnie rozbudowane ego – odpowiedziała z delikatnym uśmieszkiem na twarzy. O tak zdecydowanie ta rozmowa szła w odpowiednim kierunku. Parsknął śmiechem. To cała Bones i jej antropologiczne spojrzenie – a jeśli już mowa o innych… - tutaj zawiesiła głos – kobietach. To kiedy byłeś ostatnio z jakąś? – to pytanie wprawiło go w osłupienie. O nie, nie odpowie na nie! Musiałby przyznać, że już nie pamięta. A to było poniżej jego godności i jego jak ona to zgrabnie ujęła „rozbudowanego ego” widziała stanowczość w jego wzroku. Nadal jednak trzymała rękę w miejscu bardzo przyjemnym. Delikatnymi ruchami doprowadzała go na skraj – nie daj się prosić – delikatnie ucisnęła ręką. Jęknął przeciągle. To było to o co jej chodziło. Wzięła swoją rękę. Zareagował momentalnie chwytając ją za nadgarstek
- Nie gra pani czysto, dr Brennan – powiedział przez zęby z ostatkiem samokontroli. Pokiwała głową z uśmiechem – ok. powiem Ci, tylko się nie śmiej
- Słowo skauta, że nie będę – powiedziała. Doskonale wiedział, że nie była nigdy skautem
- Nie pamiętam – rozbroił ją tym stwierdzeniem. Skoro chciała szczerości to ją dostanie – od dawna marzę tylko o jednej kobiecie. O ideale z moich snów – coraz bardziej przybliżał swoją twarz do jej delikatnie muskając ustami jej policzki – jest piękna. Ma brązowe falujące włosy – czuła usta na swojej szyi – delikatną jak jedwab cerę – serce biło jej jak oszalałe. Jak mogą słowa rozpalać taki ogień? – zadarty nosek – który właśnie całował – i usta stworzone do całowania – całował ją delikatnie ale z pasją. Wplótł swoje dłonie w jej włosy. Przyciągnął ją najbliżej jak się dało. Zarzuciła mu ręce na szyję z westchnieniem pożądania. Oderwał się od niej zaczerpnąć tchu i upewnić się, że nie śni – jesteś pewna? Za chwilę nie będę mógł przestać. Nie powstrzymam się. To ostatnia szansa…
- Jestem pewna – zamknęła mu usta pocałunkiem…
Ach co to była za noc! – myślała leżąc wtulona w jego ramiona. Nie miała zwyczaju zostawać u swoich kochanków na noc ale jakoś nie miała ochoty odchodzić zanim on się nie obudzi. Muszą też porozmawiać, wypracować jakiś sensowny plan co do ich kolejnych spotkań. Co do tego nie miała wątpliwości. Chciała tych spotkań we dwoje. Ale nikt nie mógł się dowiedzieć nikt! Przecież razem pracują. A co by było gdyby ich „igraszki” wyszły na jaw? Nie ma mowy! To by tylko skomplikowało. Oboje nie szukali żadnych związków. Więc taki układ powinien się spełniać. To będzie dobry układ…
Jak na mój nos, to Booth nawet jak pójdzie na jakiś układ, to długo tak nie wytrzyma... fajnie zaczęłaś, czekam na więcej... pozdrawiam;)
2.
Budził się powoli, czuł na sobie czyjś wzrok. A on czuł się wspaniale. Nie spał wiele tej nocy ale był wypoczęty jak nigdy. Nie chciał otwierać oczu z obawy, że ta noc to był tylko kolejny sen a on zamiast jej przytula poduszkę jak to nie raz już bywało. Ale te wspomnienia były zbyt wyraźne. Czuł jej zapach, pamiętał jej dłonie na swojej skórze. I swoje dłonie na jej pięknym, ponętnym ciele bogini. O tak bogini! Dała mu rozkosz jakiej nie zaznał nigdy w życiu. Czuł się… cholera czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Śnił o niej tak dawno. Była jego ideałem kobiety. Piękna i mądra. I teraz była jego! Musiał postępować delikatnie żeby jej nie wystraszyć, miał zamiar przekonać, ją, że miłość to nie tylko fermony ale dużo więcej. Kochał ją od dawna. Wiedział, że nie jest jej obojętny ale wiedział też, że ona nie zna słowa miłość. Boi się go. Musi ją przekonać choćby jej metodami, że SA dla siebie stworzeni nie tylko pod względem fizycznym – bo co do tego nie było żadnych wątpliwości – ale tez pod względem uczuciowym. No cóż Booth czas stawić czoło rzeczywistości – otworzył oczy a następne co zobaczył to jej usta na swoich. Przyciągnął ją do siebie i ponownie znaleźli się w niebie. Później, znacznie później odpoczywali zmęczeni. Oparła się o jego klatkę piersiową i odpoczywała. Zamknęła oczy by na chwilę odpłynąć w świat snu. On patrzył na nią z miłością w oczach. Była jego! W końcu ją miał! Popatrzył na zegarek 7:15
- Bones śpiochu wstawaj – powiedział całując delikatnie jej usta
- Booth daj pospać
- Już 7:15 – nie chciał jej budzić ale wiedział też, że ona nie cierpi się spóźniać.
- Sadysta – powiedziała podnosząc się – najpierw nie daje mi spać całą noc a potem nie pozwala na chwilę drzemki – uśmiechnął się szeroko – no i co się tak śmiejesz?
- Ktoś się nie wyspał
- Może i nie. Booth musimy porozmawiać – powiedziała poważnie
- Wiem. Zrobię kawę i śniadania
- Ok. ja idę pod prysznic – zniknęła w łazience. Muszę pozwolić jej mówić. Nie mogę wyskoczyć z czymś czego ona nie zaakceptuje i zamknie się w swojej skorupie, myślał ubierając się i robiąc śniadanie. Pół godziny później Bones wyszła z łazienki. Czekał na nią stos tostów i kawa – dzięki. Booth to co się zdarzyło… - zmarszczył brwi jak zaraz powie, że żałuje to ja ją…
- Nie mów mi tylko że żałujesz – powiedział ostrzegawczo, uśmiechnęła się
- Nie, nie żałuję. Zwłaszcza, że to ja zaczęłam. Powinnam spytać czy Ty żałujesz
- Nie, nie żałuję – odetchnęła z ulgą. Więc może będzie prostsze przeforsowanie jej planu
- Chciałabym żeby to zostało między nami
- Bones ja nie mam zwyczaju mówić o swoim osobistym życiu na forum
- Wiem. Chodzi mi o to żeby – zaczerpnęła powietrza – bo widzisz. Oboje jesteśmy samotni – do czego ona zmierza? – nie mamy czasu na szukanie partnerów. Sam przyznałeś wczoraj, że nie pamiętasz swojej ostatniej randki – zastanawiał się co chodziło po jej ślicznej główce – ja też nie miałam mężczyzny, oczywiście do dzisiejszej nocy, od ponad roku – patrzył na nią zdziwiony, tego się nie spodziewał
- Do czego zmierzasz? – chyba wiedział
- Chciałabym żebyśmy to jeszcze powtórzyli – powiedziała to w końcu. Patrzył na nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy ale już wiedział, że się zgodzi. Nie ma takiej siły która by go od tego odciągnęła – tzn.
- Wiem Bones co chcesz powiedzieć – postanowił jej to ułatwić. Wiedział, że mówienie tego przychodzi jej z wielkim trudem – chcesz żebyśmy się spotykali na tym gruncie tak?
- Na jakim gruncie? Ja nie wybieram się na żadne pola i nie mam zamiaru uprawiać rolnictwa – zaśmiał się tylko
- Bones to taka przenośnia. Chodzi Ci o spotkania w celu… - cholera sam krępował się o tym mówić
- Tak chodzi mi o spędzanie ze sobą czasu w łóżku – powiedziała uf ma to już za sobą. Patrzyła na jego twarz. Nie potrafiła z niej nic wyczytać – oczywiście niezobowiązująco. Żadnego zaangażowania uczuciowego. Tylko przyjemne spędzanie czasu – podjął już decyzję, zastanawiał się tylko czy da radę nie pokazywać jej tych swoich uczuć
- Zgoda – podał jej rękę na znak zawartej umowy
- No to jesteśmy umówieni – uścisnęła jego dłoń – a tera zawieź mnie do domu musze się jeszcze przebrać. Booth i chyba nikt nie powinien wiedzieć
- Tak zdaję sobie z tego sprawę – choć bardzo go to bolało. Chciał, żeby wiedzieli o nich wszyscy.
Trochę spóźnieni dotarli do instytutu. Nie wszedł z nią. Miał jeszcze kilka zaległych raportów do wypełnienia. A szef zaczynał się niecierpliwić. Umówili się na lunch jak zawsze i rozeszli do swoich obowiązków. Bones weszła Do swojego gabinetu a zaraz za nią nie kto inny jak jej wierna przyjaciółka Angela
- Hej Słodziutka
- Cześć Angela coś się stało? – zapytała
- To Ty mi powiedz
- Nie rozumiem
- Zazwyczaj jesteś pierwsza a nie ostatnia. Poza tym spóźniłaś się ponad pół godziny
- Oj zaspałam i tyle – powiedziała oby tylko Angela się nie domyśliła
- Jakiś nowy przystojniak na horyzoncie? – zapytała z zaciekawieniem ale i z lekkim rozczarowaniem. Od dawna nie słyszała o żadnym chłopaku Brenn. Liczyła, że ona w końcu zobaczy to co wszyscy i skróci męki agencika
- Można tak powiedzieć – powiedziała rozmarzona Bones pilnuj się bo ona zaraz wszystko z ciebie wyciągnie – mówiła do siebie
- Mów mi tu zaraz – powiedziała trochę rozczarowana ale i też po minie Brenn wiedziała, że to coś ją bardzo dobrze nastroiło. Chciała szczęścia przyjaciółki
- Oj nie ma co opowiadać. Zwykłe spotkanie i tyle
- Chyba nie takie zwykłe. Byłam wczoraj u Ciebie i nie było Cię
- Oj Ang czemu nie zadzwoniłaś. Byłabym w domu a tak…
- Nic się nie stało. Ale powiem Ci, że podjęłam męską decyzję
- Ale … ty chyba nadal jesteś kobietą
- Tak kochanie. Tzn., że podjęłam odpowiednią decyzję. Zgodziłam się zostać żoną Jacka
- Oooo gratuluję
- A Ty się nie wykręcaj tylko mów co to za facet? Przystojny?
- Zdecydowanie tak – odpowiedziała nie przerywając pisania wiedziała, że jak przyjaciółka na nią spojrzy od razu się domyśli. Ale Ange wcale się to nie podobało.
- Jaki jest no wiesz…
- Jak wulkan – powiedziała bez zastanowienia. Artystka aż jęknęła. Cholera biedny Booth. Musi mu powiedzieć, żeby sprawdził tego gościa
- Kiedy go nam przedstawisz?
- Angela, to nic poważnego tylko sex – trochę odetchnęła z ulgą – a teraz przepraszam Cię muszę zrobić te raporty – Angela wyszła z jej gabinetu lekko rozczarowana. W porze lunchu przyjechał po nią Booth zanim jednak doszedł do jej gabinetu dopadła go Angela
- Musisz kogoś sprawdzić – powiedziała bez wstępów
- Kogo? – zapytał zdezorientowany
- Brenn ma nowego facet – zatkało go. Ale ze słów artystki wynikało, że nie miała pojęcia kto to uśmiechnął się w duchu a jego twarz przybrała zaraz surowy wygląd.
- I co ja mam niby z tym zrobić?
- Jak to co? Sprawdź gościa i go delikatnie spław jak zawsze – o cholera Angela odkryła jego sekret. Mało kto wiedział, że za odejściem jej kolejnych „chłopaków” stał nie kto inny jak sam agent specjalny
-Nie wiem o czym mówisz
- Oj wiesz dobrze wiesz. Więc zrób to co zawsze – powiedziała na odchodne. Oj Angela gdybyś wiedziała…
3.
- Hej to jak z tym lunchem – powiedział wchodząc do biura swoje partnerki
- Już się zbieram – powiedziała unikając jego wzroku. Musiała, musiała inaczej zaciągnęła by go do najbliższego schowka i zrobiła to na co jej ciało miało ochotę
- Royal Diner?
- Jasne – wyszli razem jak zawsze zresztą. Odprowadzało ich spojrzenie Angeli i Hodginsa
- Ona ma nowego faceta – powiedziała do narzeczonego
- O dawno o żadnym nie słyszałem
- Ja też. Ona zabije kiedyś biednego agencika
- To jego wina bo nie wie jak się do niej zabrać. Kto to widział podrywać dziewczynę 5 lat! I do tego z marnym skutkiem
- Co racja to racja. Oni w ogóle mają jakieś dziwne zasady
- Ich układ jest w ogóle dziwny – żeby wiedzieli jak!
Siedzieli w swojej ulubionej knajpce
- Angela mi powiedziała o Twoim nowym facecie – powiedział z uśmiechem
- Wiedziałam. Ona nigdy nie odpuści
- A co jej o nim opowiedziałaś?
- Prawdę – popijała kawę
- Jaką
- Nie bądź ciekawski. Niech ona Ci powie – wiedziała, że Angela nie zdradzi mu tego co powiedziała. Przerwa dobiegała końca wsiedli do samochodu – zjemy dzisiaj kolację? – zapytała z niewinną minką
- U mnie czy u Ciebie?
- Może być u mnie
Układ który wypracowali sprawdzał się w 100%. W pracy zachowywali się bardzo profesjonalnie a wieczory spędzali razem czasem u niej czasem u niego. Nie zdecydowali się jednak na wspólne mieszkanie. Choć Booth próbował ją do tego przekonać
- Bones jak razem zamieszkamy to nie zrobi żadnej różnicy – przekonywał – i tak każdą noc spędzamy razem
- Ale to nie to samo – upierała się – mamy układ. A mieszkanie razem to już coś więcej niż luźny związek
- Bones – spróbował jeszcze raz
- Booth – powiedziała ostrzegawczym tonem. Już wówczas powinna była się wycofać. Powinna się połapać, że coś jest nie tak jak powinno. Nie tak jak ustalili. To miał być luźny związek oparty na zaspokajaniu swoich biologicznych potrzeb. Przecież każdy je ma – przekonywała samą siebie.
A jego coraz bardziej to drażniło. Drażniło, że nie może pokazać przed wszystkimi, że są razem, że ją kocha i chce chronić na każdym kroku. Nie powinienem się zgadzać na ten układ! Od początku wiedziałem, że długo nie będę mógł ukrywać swoich uczuć względem niej. To było ponad moje siły! On pragnął odrobiny czułości z jej strony nie tylko w łóżku, podczas ich igraszek. Tego nie mógł powiedzieć. Zaspokajał go w 150%. Była szczodra i otwarta. Ale on chciał od niej tego też na co dzień. W pracy, podczas lunchu, kolacji. Chciał móc ją dotknąć, przytulić. A ona na wszelkie takie objawy nawet podczas śniadań reagowała odsunięciem się od niego. On tego potrzebował a ona najwidoczniej nie. Powoli zaczął tracić nadzieję na zdobycie jej serca a nie tylko ciała.
Kilka miesięcy później, podczas kolejnej wspólnej nocy powiedział to co mu leżało na sercu. I to był koniec…
- Kocham Cię Temprence –powiedział przytulając jej zmęczone ciało do swojego. Odsunęła się natychmiast
- Booth nie rób tego – powiedziała
- Czego mam nie robić? – powiedział rozżalony – mam cię nie kochać?
- Nie taki był układ – powiedziała ubierając bieliznę
- Nie rozumiesz, że ja tak dłużej nie mogę? Że chcę Ciecie całą a nie tylko ciało? Kocham Cie od dawna. Jeszcze zanim poszliśmy do łóżka
- Nie powinieneś mnie kochać. Wiedziałeś to…
- Zaryzykowałem bo miłość to ryzyko. Może dla ciebie to co jest między nami nic nie znaczy ale dla mnie Ty jesteś wszystkim
- Booth nie taki był układ! Ja Cie nie kocham i nigdy nie pokocham – odebrała mu resztki nadziei – wiedziałeś o tym. Wiedziałeś, że ja nie umiem kochać to dlaczego?
- A czy miłość musi mieć jakiś powód? Czy trzeba powodu żeby kogoś pokochać?
- Booth ja zawsze powtarzałam, że nie wiem co to miłość. Nie umiem kochać. Wszyscy którzy mnie kochali i których ja kochałam zawsze odchodzili. Zawsze… dlatego nie dopuszczam do siebie tego uczucia
- Ale ja Cię nie opuszczę. Obiecałem Ci to dawno temu i nic się nie zmieniło
- Jak tylko Cie pokocham stanie się coś i mnie opuścisz. Zostawisz. Jak wszyscy. Nie chcę więcej tak się czuć. Nie wiesz jak to boli kiedy wszyscy Cię opuszczają. Nie wiesz co to znaczy ból samotności… - jej głos zaczął się łamać podszedł do niej i ją mocno przytulił
- Ja Cie nie opuszczę. Za bardzo Cię kocham. Jesteś w moim sercu od tak dawna – tulił ją do siebie jak małe dziecko. Pozwolił jej płakać. Wiedział, że teraz tego potrzebuje. I choćby nie wiem jak zaprzeczała jest zdolna do miłości. W głębi serca ona to wie tylko nie chce się sama przed sobą do tego przyznać – pamiętaj ja Cię nie opuszczę
- Obiecujesz – zapytała słabym głosem, jak już się trochę uspokoiła
- Obiecuję – położył się na łóżku z nią w ramionach i delikatnie kołysał – pozwól mi się kochać Bones. Pozwól mi pokazać jak piękna może być bliskość dwóch serc. Nie tylko ta fizyczna. Daj sobie i nam szansę na szczęście.
- Nauczysz mnie tego?
- Tak kochanie nauczę Cię tego – powiedział całując delikatnie jej usta – a teraz śpij, jesteś zmęczona. Usnęła zadziwiająco szybko. Zrobił duży krok na przód. Nie odtrąciła go. Poprosiła żeby nauczył ją kochać. Pokaże jej jak cudnie być razem we dwoje. Z ta myślą zasnął.
Rano obudziła się pierwsza. Zawsze tak było. On był raczej typem śpiocha, trzymał ją mocno w swoich ramionach jakby chciał ją chronić przed całym światem. Tutaj czuła się bezpiecznie. Nadal się bała ale już trochę mniej. Ufała mu, wierzyła w niego. Przecież nigdy jej nie okłamał, nie oszukał. Zawsze mówił prawdę. Wstała delikatnie. Może ma racje? Może faktycznie czas na zmiany? – zastanawiała się parząc kawę i robiąc śniadanie. Stał w drzwiach i przyglądał się jej krzątającej po jego kuchni. Był to piękny obrazek. Podszedł do niej i przytulił się do jej pleców. Nie zaprotestowała a nawet położyła swoje dłonie na jego silnych ale jakże delikatnych dłoniach.
- Dzień dobry – powiedział z twarzą wtuloną w jej włosy
- Dzień dobry. Śniadanie gotowe i kawa też – jedli ale w zupełnie innej atmosferze niż zazwyczaj. Było to coś bardzo nieuchwytnego – Booth ale możemy na razie nie mówić nikomu?
- Dlaczego?
- Angela nie da mi żyć a ja na to nie jestem jeszcze gotowa – wiedział jak nieustępliwa jest jej przyjaciółka. A dla niej było to zbyt świeże
- Ok. a pojedziesz w sobotę ze mną do Papsa? – na wspomnienie dzidka Bootha uśmiech zagościł na jej twarzy. Polubiła tego staruszka i on ją chyba też
- Lubię go – powiedziała – i z chęcią go odwiedzę. I uprzedzę Twoje następne pytanie. Tak możemy mu powiedzieć o nas – uśmiechnął się i złożył na jej ustach czuły pocałunek. Powiedziała „NAS” o mało z radości nie wyskoczył do góry. NAS! Ona powiedziała „NAS”!
I jak tu nie lubić Ange... ale opko super, tylko czemu ja mam jakieś złe przeczucia... bo to trochę za piękne i proste jak na Bones i Bootha... ale mogę się mylić... czekam na dalsze części;)
super poczatek nowego opoka... :) ale to chyba zbyt piekne i proste zeby mogo by byc prawdziwe... oj cos sie stanie... i to sa wlasnie komplikacje a je wlasnie lubie ... :) czekam na cd :)
4.
Tego dnia w instytucie zdawało się wyczuć inną atmosferę. Niby było jak zawsze ale inaczej. A wiecie dlaczego? No bo kto widział poważną dr antropologii sądowej Temprence Brennan żeby kiedykolwiek badając kości, czy to te sprzed kilkuset lat czy te „świeże” podśpiewywała? Nikt! Właśnie nikt!a ona w najlepsze podśpiewywała. Świat się kończy – myślał Hodgins kierując się do biura swojej dziewczyny a w zasadzie od niedawna narzeczonej.
- Angela widziałaś dzisiaj Brennan?
- Nie, Cam się niecierpliwi, więc z rana zabrałam się za tą rekonstrukcję. A co ona wymyśliła? - od jakiegoś czasu zachowuje się dziwnie. Uśmiech nie schodzi jej z twarzy. A Booth nic nie znalazł na jej nowego faceta i jeszcze go nie spławił. To jest jakieś dziwne
- W sumie to nic ale muszę przyznać, że Brennan śpiewająca i badająca kości jednocześnie to dość rzadki widok
- Niespotykany bym powiedziała – odłożyła wszystko na bok bo to, było coś dziwnego. Nawet Cam musi to przyznać. Podchodziła do platformy i ze zdziwieniem musiała przyznać, że Jack miał rację. Ona śpiewała i badała kości jednocześnie! - nie żartowałeś
- Mówiłem – weszła na platformę
- Hej Słodziutka a co Ci tak dzisiaj wesoło? - zapytała podchodząc bliżej
- Hej Angela! A tak jakoś mam dobry dzień
- Chyba chciałaś powiedzieć bardzo dobry
- Tak, masz rację – dalej badała kości i się szeroko uśmiechała
- To musiała być niesamowita noc
- I była – na jej twarzy wykwitnął taki uśmiech, że szok. Na platformę wszedł Booth
- Witam drogie panie – grzecznie się przywitał
- Hej Booth – patrzyła na niego on tez był dzisiaj inny niby taki jak zawsze ale jakoś inny
- Co macie nowego w związku z tym nieboszczykiem – wskazał na szczątki leżące na stole
- Wrzuciłam już jej twarz do komputera właśnie wyszukuje kogoś podobnego – odpowiedziała
- Przyczyną śmierci był tępy uraz czaszki. Umarła niemal natychmiast. Taki cios musiał zadać ktoś bardzo silny. Czaszka w miejscu uderzenia była bardzo roztrzaskana. Poza tym żadnych innych obrażeń
- Czyli szukam dużego, silnego świra – podsumował
- Najwidoczniej tak – nadal nie przestawała się uśmiechać
- Coś z nią dzisiaj nie tak – powiedziała po cichu Angela do Bootha – od rana się uśmiecha, podśpiewuje. To się nigdy nie zdarzało
- Może jej nowy facet to sprawił – powiedział z największą powagą na jaką było go stać, obiecał jej dyskrecje na razie bynajmniej – znalazłeś coś na niego? Podejrzanie długo się z nim spotyka. Jeszcze się okaże, że to coś poważnego – zrobił przerażoną minę a duchu pękał ze śmiechu
- Jest krystalicznie czysty. Nie potrafię nic na niego znaleźć i najwidoczniej ją kocha – o mało nie wybuchnął śmiechem na widok Angeli miny
- Zrób coś z tym – powiedziała rozkazującym tonem
- O czym tak szeptacie?
- A tak se gaworzymy. To co idziemy na lunch? - zapytał. Szybkim krokiem opuścili instytut.
- Angela masz to dla mnie – powiedziała Cam
- Tak u mnie w gabinecie. Czy Ty poznałaś najnowszego faceta Brennan?
- Nie ale musi być niezły sądząc po jej zadowoleniu
- Cam daj spokój. Przecież ona i Booth...
- Są dorośli. Daj im w końcu spokój. Z tego co wiem to booth też ma jakąś nową, blond piękność
- A skąd wiesz?
- Chciałam go zaprosić na drinka a on mnie delikatnie spławił i powiedział, że ma coś w rodzaju całonocnej randki
- To by tłumaczyło, że jeszcze się nie przyczepił do jej nowego faceta – Angela ewidentnie się zasępiła
- Angela daj spokój są dorośli mogą sobie życie układać jak im się podoba
- Ale oni są dla siebie stworzeni – pozostali pokiwali z politowaniem głową ona nigdy się nie podda
Tymczasem niczego nieświadoma para zmierzała na lunch. Booth trzymał ją za rękę. Nie mógł się oprzeć. Nie oponowała widząc jego zadowoloną minę.
- Angela kazała mi spławić Twojego faceta
- Cała Angela. I jak spławisz go?
- Po krótkim zastanowieniu stwierdziłem, że nie
- Tak myślałam. Wiesz co, miałam ochotę jej dzisiaj powiedzieć. Ale brakło mi odwagi. Te wszystkie jej pytania i oskarżenia. Pretensje chyba bym nie wytrzymała.
- Ona ma to coś w sobie. Powinna być przy przesłuchaniach potrafi wyciągnąć z człowieka wszystko to co nie chce powiedzieć
- O tak – ze śmiechem zjedli lunch.
Szybko też rozwiązali zagadkę śmierci i znaleźli zabójcę. W sobotni ranek obudził ją pocałunek partnera. Ostatnio nie mogła się bez tego obejść. W ogóle nie wyobrażała sobie, że kiedyś tego nie było. Nadal mieszkali osobno natomiast jego szczoteczka i woda po goleniu na stałe zagościła w jej łazience.
- Wstawaj – powiedział całując jej cudne usta – mieliśmy dzisiaj jechać odwiedzić Papsa
- Pamiętam ale to chyba może jeszcze zaczekać? - przyciągnęła go do siebie
- Ja też uwielbiam nasze poranki ale On czeka na nas. Mamy go zabrać gdzieś na cały dzień
- Psuja – jęknęła rozczarowana. Szybki prysznic i po pół godzinie byli już w drodze – gdzie go zabierzemy?
- Paps uwielbia stare filmy. Może znajdziemy jakieś kino
- O ile będzie to Mumia w wersji czarno – białej nawet ja się skuszę
- Nie mało ci trupów na co dzień?
Pod wejściem do kliniki czekał już na nich senior Booth. Uwielbiał wnuka i jego piękną partnerkę również. Miał cichą nadzieje, że ona kiedyś uszczęśliwi Seeleya i stanie się też jego wnuczką. Bo co do uczuć Małego to nie miał żadnych wątpliwości. A co do niej... to było trudniejsze muszę nad nią popracować może jeszcze dzisiaj – myślał sympatyczny staruszek. W tym momencie podjechał duży czarny samochód z dwójką jego ulubieńców. Booth wysiadł pierwszy. Wcześniej jego alfa – samcze tendencje doprowadzały ją do szału ale teraz nie protestowała kiedy otwierał je drzwi i podawał rękę pomagając wysiąść. Wiedziała, że sprawi mu to przyjemność.
- Paps – Mały przywitał się z dziadkiem niedźwiedzim uściskiem
- Już nie mogłem się doczekać. Spóźniliście się – powiedział z pretensją w głosie ale i z uśmiechem na twarzy
- Bones nie mogła się rano wygrzebać z pościeli – powiedział z nią
- Nie słuchaj go. To jego wina. Nie moja, że on ma takie...
- Bones bez takich szczegółów – starszy pan patrzył raz na jedno raz na drugie i zastanawiał się czy oni aby nie zrobili dość znacznych postępów od ostatniego spotkania – jesteśmy razem – powiedział rozwiewając wszelkie wątpliwości. Staruszek tylko się uśmiechnął. I uściskał oboje
- Powiedziałbym, że w końcu mój wnuk zmądrzał
Spędzili sympatyczny dzień. Byli w kinie, na obiedzie, na spacerze. Senior Booth był zachwycony dniem spędzonym z jego ulubieńcami. Kolacja upływała i na luźnej pogawędce
- Cieszę się, że w końcu jesteście parą – Bones uśmiechnęła się na te słowa i wcale nie zaprotestowała kiedy jej przyjaciel ujął jej dłoń w czułym geście – aż miło na was popatrzeć. Stare oko ucieszyć
- Paps nie jesteś jeszcze traki stary
To był piękny dzień.
swietna czesc... ciekawa jestem kiedy powiedza reszcie ze sa razem... :) tez mam takie przeczucie ze moze sie cos stac... moze sie myle... czekam wiec na cd :)
5.
Czas upływał im iście sielankowo. Nie mogli się sobą nacieszyć. W pracy nadal nikt nie wiedział o ich związku. Tak było prościej. Uniknęli kłopotliwych pytań. Booth wolałby inaczej. Jest typem facet który lubi się wszystkim chwalić ze swojej „zdobyczy” ale czego się nie robi dla ukochanej. Niestety pewnego dnia dopadła go przeszłość. Bez zapowiedzi tak nagle wtargnęła w ich uporządkowane życie. Pewnego dnia został zabrany po prostu z ulicy, bez szansy nawet na najmniejszy ruch, nie miał nawet okazji się spakować. Po prostu musiał wyjechać. Nawet sam do końca nie wiedział gdzie. Powiedzieli mu, że załatwili z Jego szefem. Na pewno przecież to armia USA. Ale co z Bones? Próbował negocjować. Nie wiele zyskał. Powiedzieli mu, że dowie się od jego szefa ale on nie miał ochoty się na to godzić, walczył bardzo długo. Pozwolili mu w końcu na jeden telefon.
- Brennan – odezwała się po drugim sygnale
- Hej Bones
- Booth? Gdzie jesteś czekam na Ciebie mieliśmy zjeść razem lunch
- Bones ja musiałem wyjechać.
- Jak to musiałem wyjechać? Żartujesz prawda? – serce krajało mu się na te słowa
- Nadal jestem żołnierzem dostałem rozkaz
- Kiedy jedziesz
- Jestem już w drodze
- Jak to – nic z tego nie rozumiała
- Bones ja wrócę. Nie mogę nic więcej powiedzieć. Zapytaj Cullena on powie Ci wszystko. Ja muszę kończyć. Kocham Cię skarbie wrócę
- Ja Ciebie też ale Booth… - nic więcej nie zdołała powiedzieć. Usłyszała w słuchawce sygnał rozłączenia. Świetnie wykręciła nr do szefa Bootha chwilę później zrezygnowała. Wsiadała do samochodu i pojechała prosto do FBI. Weszła do gabinetu Cullena
- Dr Brennan wiedziałem, że pani przyjdzie. Proszę usiąść
- Gdzie pojechał Booth
- Na ściśle tajną misję na Bliski Wschód tylko tyle wiem
- Tak nagle?
- Oni tak działają. To elitarna jednostka sami najlepsi. Nic więcej nie wiem
- Kiedy wróci?
- Tego nikt nie wie. Jak skończą zadanie. To może potrwać od kilku dni nawet do kilku lat
- Żartuje pan prawda?
- Niestety nie. Tylko tyle wiem. Nic więcej, mnie też nic nie powiedzieli. Dostałem rozkaz, że go zabierają. A to co się dowiedziałem to od znajomych w Pentagonie.
- Świetnie. Dziękuję panu – wyszła na zewnątrz. Nie była w stanie zebrać myśli. Wyjechał. Opuścił mnie. Znowu zostałam sama. Ty głupia a już uwierzyłaś, że zawsze ktoś z Tobą będzie. Że Cię kocha. I co CI z tego zostało? Jedna pamiątka po nim. Miałam mu dzisiaj powiedzieć. Że już nie chce ukrywania, że chcę stałego związku. Że chcę mieć rodzinę. Może i faktycznie trochę się okoliczności zmieniły ale to był właśnie ten bodziec który wszystko miał ustawić na swoim miejscu. A teraz znowu zostałam sama. Z dodatkowym… wcale nie jesteś sama – szeptał jej jakiś głos w głowie – nie jesteś sama już nigdy nie będziesz. On Cię kocha. On musiał wyjechać taki dostał rozkaz. Poza tym jest jeszcze ktoś kto Cię kocha i kogo Ty już kochasz.
Tak ten głos miał rację. Nie jestem już sama. On mnie opuścił ale zostawił coś po sobie coś a raczej ktoś kogo będę kochać i kto mnie będzie kochał. Muszę tylko złożyć znowu moje połamane serce w jeden kawałek i nauczyć się żyć od nowa. W końcu mam już w tym wprawę. Który to raz zaczynam od początku? Już dawno przestałam liczyć. Już dawno….
Od wyjazdu Bootha minęły już ponad dwa tygodnie. W instytucie wszyscy chodzili na paluszkach obok dr Brennan. Była strasznie rozdrażniona. Domyślali się co jest tego powodem. Po części mieli rację ale tylko po części.
- Hej Słodziutka – do jej gabinetu weszła Angela
- Hej Ang – odpowiedziała nie podnosząc głowy z nad klawiatury.
- Może już czas na rozmowę – próbowała z niej wyciągnąć co nie co
- Ang nie mam na to ochoty. O czym tu gadać?
- Jego wyjazd…
- Dostał rozkaz. Koniec kropka. Musiał wyjechać nie miał wyjścia. Nie ma o czym rozmawiać.
- Ale Ty…
- Co ja? Że znowu zostałam sama? Przecież to normalne. Wszyscy którzy zbliżyli się do mnie na mniej niż metr prędzej czy później uciekają. Dlaczego z nim miało by być inaczej?
- Ale sama powiedziałaś, że on musiał wyjechać
- Tak Ang musiał ale mnie zostawił. Ojciec też musiał nie zmienia to faktu, że mnie porzucił
- Ale to co innego
- Ja tak nie uważam.
- A co z ty nowy przystojnym facetem? – zapytała zmieniając temat
- Wyjechał – odpowiedziała krótko. Angela stwierdziła, że ona ma już dosyć. Powoli wyszła z jej gabinetu żeby jeszcze bardziej jej nie drażnić. Na biurku Bones zadzwonił telefon. Odebrała go i chwilę później wychodziła już z instytutu. Zostawiając Cam wiadomość, że musi wziąć wolne na resztę dnia
Szybko dojechała na miejsce weszła do kliniki a w zasadzie ośrodka dla starszych, nie dających sobie samym radę osób.
- Dzień dobry. Nazywam się Temprence Brennan ja w sprawia Hanka Bootha – powiedziała młodej recepcjonistce ta wskazała jej gabinet dyrektora zapukała delikatnie i weszła
- Witam, proszę usiąść
- Powiedziano mi, że to pilne
- Tak chodzi o pana Hanka. Został wyrzucony z kliniki
- Jak to wyrzucony?
- Po prostu za nie stosowanie się do ogólnie przyjętych reguł. Choć te można jeszcze nagiąć ale po raz trzeci pobicie pielęgniarza i tym razem wylądował na izbie przyjęć już nie mogliśmy tolerować.
- I co ja mam zrobić? – zapytała zdezorientowana
- Musi go pani stąd zabrać
- Ja? – zapytała zdziwiona i przerażona. Owszem lubiła Hanka ale co ona miała z nim zrobić. On wymagał nieustannej opieki. Nie mógł nawet na chwilę zostać sam. A ona ma prace. Poza tym stale jest zmęczona. Źle się czuje.
- Szukaliśmy jego wnuka. Ale jest nieosiągalny. W FBI dowiedzieliśmy się, że pani rozporządza majątkiem jego wnuka
- Tak Booth powiedział mi o tym ale nie wiedziałam, że to dotyczy też osób które są pod opieką
- Tak to już jest. Tak więc po prostu musi pani go stąd zabrać – z wystudiowanym uśmiechem wskazał jej drzwi. O nie tego było już za wiele. Ale jakie miała wyjście? Przecież nie zostawi staruszka na ulicy.
- Rozumiem, że jego wkłada za ten rok zostanie mu zwrócony i oczywiście jego emerytura też – powiedziała przypominając sobie, że Seeley nieźle zapłacił za ten ośrodek
- Emerytura tak co zaś do wkładu…
- Proszę pana nie bawmy się w gierki. Ja jestem na tyle inteligenta żeby wiedzieć, że to wasza wina, że go wyrzucacie. Do końca roku pozostało 7 miesięcy chyba pan nie myśli, że coś takiego wam podarujemy?
- Zapytam naszych prawników jak to wygląda
- Ja też mam swojego, chętnie się z nim spotkam. A tymczasem żegnam pana.
Koło wyjścia czekał na nią Hank. Był już spakowany i miał nietęgą minę. Nie podobało mu się to wszystko
- Cześć Hank to co jedziemy do domu? – staruszek pokiwał tylko głową
- Witaj kochana. Przepraszam za kłopot. To uciążliwe dla Ciebie. Ale nie rozumiem dlaczego mnie wyrzucają
- Nie martw się tym. Jedźmy – zabrała jego walizkę i wróciła do stolicy, do swojego mieszkania
I co ja teraz zrobię?
Wiedziałam, po prostu czułam, że będą kłopoty... :(
Ciekawe jak teraz Brennan sobie poradzi...
Ale część i tak świetna... i mam nadzieję, że jednak Booth szybko wróci... :)
spodziewałam się tego, ale to właśnie są Bones musi się coś stać, bo za szczęśliwie nie może być, przynajmniej nie cały czas ;)... w końcu tytuł serialu do czegoś zobowiązuje... a opowiadanie świetne, ciekawe jak rozwiążesz sprawe powrotu Bootha... czekam na cd.
6.
Zadzwoniła do Cam
- Cześć Cam
- Witam dr Brennan w czym mogę pomóc
- No w zasadzie możesz. Słuchaj potrzebuję przynajmniej tydzień wolnego. Muszę uporządkować kilka spraw
- Nie ma sprawy. A jeśli mogłabym być w czymś pomocna to proszę daj znać.
- Dzięki Cam. A może znasz kogoś kto zaopiekowałby się staruszkiem?
- Dr Brennan co się dzieje? – zapytała zaniepokojona jej głosem i tym co usłyszała między wierszami
- Nic. Nic takiego.
- Popytam jeżeli chcesz
- Dzięki będę wdzięczna – rozłączyła się weszła do mieszkania. Pamiętała jak Hank o mały włos nie spalił mieszkania wnuka. Jak nie pamięta o tabletkach, jeszcze mi tego trzeba żeby mu się coś stało. Musi być pod stałą opieką. Ja nie dam rady poza tym znowu źle się czuję. Weszła do łazienki. Nie chce żeby Hank dowiedział się o dziecku. On jako jedyny, poza nimi wiedział o ich związku. Ktoś zapukał do drzwi
- Coś się stało? Źle się czujesz?
- Nie, Hank to tylko zwykła niedyspozycja żołądkowa. Już wychodzę.
Weszła do kuchni. Hank szybko się zadomowił. Już coś pichcił. Musiała jednak przyznać, że pachniało znakomicie.
- Siadaj zaraz będzie gotowe. Nie wiele mogłem zrobić z tego co zostało w Twojej lodówce
- Może w takim razie wybierzemy się na zakupy po obiedzie?
- Nie chcę sprawiać kłopotu. I tak już masz je prze ze mnie
- Weź nie wygłupiaj się ja tez musze coś jeść – obiad był naprawdę bardzo dobry. Pozmywała i mogli ruszać na zakupy. Musiała przyznać, że całkiem miło spędzała z nim czas. Był zabawnym kompanem. Ale co dalej? On nie może zostać sam. Musi znaleźć jakieś rozwiązanie. Tylko jakie? Booth ja Cię zabiję! Zostawiłeś mnie samą z tym wszystkim. Najpierw dziecko teraz Hank ciekawe co jeszcze się wydarzy. Była potwornie zmęczona. Teraz dużo szybciej się męczyła, musiała dużo odpoczywać… jej lekarka mówiła, że to normalne, że organizm przystosowuje się do zmian. Ale ona i tak miała dosyć!
- Przykro mi, że musiałaś się mną zająć
- Daj spokój przecież to nie Twoja wina. Poza tym przecież jakoś się dogadamy nie?
- Mój syn wyjechał na misję?
- Tak. Wyjechał i nawet się nie pożegnał
- Szybko wróci, ma do kogo
- Wątpię, mnie wszyscy opuszczają kiedy ich najbardziej potrzebuję.
- On Cię kocha
- Może i tak ale wyjechał bez pożegnania. Zdawkowy telefon. I znowu zostałam sama. Znowu zaufałam a
- Wróci – powtarzał senior
- O ile będzie chciał. Może mnie już nie chce? Może uznał, że nie jestem dla niego
- Nie mów tak! On Cię kocha. Nie po to tyle lat czekał żeby zaraz Cię opuścić
- Wątpię. Mnie wszyscy prędzej czy później opuszczają. Już się przyzwyczaiłam – Hank doszedł do wniosku, że nie powinien nalegać ani ją przekonywać. To mogłoby przynieść odwrotny skutek do zamierzonego. Coś nie dobrego działo się w tej ślicznej główce ale on nie miał pojęcia co. Na razie, póki nie znajdą innego rozwiązania musi jej sprawiać jak najmniej kłopotów bo coś mu się zdaje, że ona ma wielki żal do jego wnuka…
Wieczorem do mieszkania zapukała Angela
- Słuchaj Słodziutka co się dzieje – zaczęła od progu
- Mi też miło Cię widzieć. Wejdź
- Przepraszam ale od paru tygodni widzę, że coś jest nie tak
- Angela to nie tak. Napijesz się czegoś?
- A co to za głosy z łazienki. Do tego męskie?
- To długa historia. A w łazience jest Hank, dziadek Bootha
- Żartujesz?
- Nie. Nie chcę Ci teraz niczego tłumaczyć – rozumiała to w końcu jej lokator mógł wszystko usłyszeć – musze mu znaleźć jakąś opiekę. Nie może bez niej zostać. A ja nie mogę z nim w nieskończoność siedzieć w domu bo zwariuję.
- Może mogłabym Ci jakoś pomóc?
- Znajdź opiekę dla Hanka – powiedziała uśmiechając się blado – to naprawdę miły człowiek. O właśnie a może zostaniesz z nim chwilę, muszę podjechać do Bootha po telewizor – powiedziała zrezygnowana
- Pewnie, że zostanę – Brenn pojechała. Nie było jej ponad dwie godziny. Wróciła kompletnie wykończona i bez telewizora
- Jakie to wszystko trudne. Jego telewizor jest tak ciężki i ma tyle różnych kabli, że zrezygnowałam. A gdzie Hank?
- Już się położył. Był zmęczony i tak wziął tabletki.
- Dzięki Ang nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła
- Nie ma sprawy a co z tym telewizorem?
- Pojechałam do sklepu i kupiłam nowy – powiedziała – razem z jakąś telewizją co 250 programów
- No muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem
- Ja też. Nie wiem co mnie napadło.
- Pamiętaj, że jakby co to zawsze możemy pogadać
- Pamiętam, pamiętam. Ale ja nie mam teraz do tego głowy. Musze szybko znaleźć jakieś rozwiązanie
Angela szybko się pożegnała i wróciła do siebie. Bones została sama. No oczywiście ze śpiącym seniorem za ścianą. Zastanawiała się nad tym wszystkim i nie mogła dojść do żadnych sensownych wniosków. Opuścił ją. A to ją bardzo bolało. Rozum jej podpowiadał, że to nie jego wina, że to był rozkaz który musiał wykonać. Ale co innego rozum a co innego złamane serce. Dotknęła ręką brzuch, to tej istotce poświęci teraz całą swoją energię. Ją obdarzy bezgraniczną miłością. Wreszcie będzie miała kogoś do kochania i ten ktoś będzie kochał ją!
Kolejne dni upływały im na dobrej zabawie. Grali w domino, chodzili na spacery. Hank był dobrym towarzyszem ale ona miała też swoją pracę. Tydzień się kończył a ona nie miała pomysłu co dalej. Poszukiwania Cam, Anegli i jej samej nie przyniosły żadnego rezultatu. W akcie desperacji dała ogłoszenie do lokalnej gazety. Może jakiś student się zgłosi. Już południe a nikt nadal się nie zgłosił. Katastrofa! Zadzwonił telefon akurat kiedy byli na spacerze
- Halo – odezwała się z nadzieją na to, że to ktoś w sprawie ogłoszenia
- Dzień dobry ja w sprawie ogłoszenia
- Tata? – zapytała rozpoznając głos po drugiej stronie
- Tempe? To Ty dałaś ogłoszenie?
- Tak. A czemu Ty szukasz pracy? – zapytała zdziwiona. Ostatnio pracował w warsztacie z Russem. Mówił, że dobrze im się wiedzie
- Możemy się spotkać i porozmawiać?
- Pewnie, jestem teraz w parku koło swojego mieszkania.
- Będę za 20 minut – Brenn gorączkowo zastanawiała się co znowu narozrabiał jej ojciec, że musi szukać pracy i to takiej pracy! Patrzyła na Hanka grającego z jakimiś staruszkami w szachy. 20 minut później dołączył do niej ojciec
- Cześć tato. Co się stało?
ciekawe, ciekawe, ciekawe, jak zawsze... Max jest niezastąpiony:) czekam na cedeczka...
nom... i to bardzo ciekawe... wiedzialam ze beda klopoty... biedna Bones... super czesci... czekam na kolejne... :)
7.
- Cześć tato. Co się stało?
- A co miało się stać?
- No bo mówisz, że szukasz pracy. Już nie pracujesz z Russem?
- To nie tak skarbie. Mam nadal tą pracę. Ale lata już nie te. Ciężko mi wchodzić pod samochody albo podnosić silniki. To po prostu jest dla mnie za ciężkie. I tak sobie pomyślałem, że może jakaś inna praca. Nie znam się na wielu rzeczach ale z jakimś staruszkiem mógłby się dogadać. A kto to w ogóle?
- Tato czemu nic nie powiedziałeś? Przecież mogłeś zamieszkać ze mną
- I być na Twoim utrzymaniu?
- Daj spokój. A ten staruszek mieszka ze mną i to dziadek Bootha
- Opiekujesz się jego dziadkiem? A gdzie on jest?
- Pojechał na misję. A Paps był w klinice ale go stamtąd wyrzucili. Przecież nie mogłam go zostawić pod mostem. Sam nie może mieszkać nawet jak mu wynajmę mieszkanie
- Jest niepełnosprawny?
- Nie tylko o wielu rzeczach zapomina o mało nie spalił mieszkania Bootha
- No tak latka lecą. Wiesz, że mógłbym się nim zająć tak na próbę
- Tato ale pod warunkiem, że będę Ci płacić. No i dobrze by było jakbyś się do mnie wprowadził.
- Mieszkanie i zapłata?
- Max – kiedy mówiła do niego po imieniu oznaczało to kłopoty
- No dobrze. A masz aż tyle pokoi?
- Coś wymyślimy – o tym nie pomyślała cholera. Ale znalazła rozwiązanie choćby na chwilę.
- To co mogę się uważać za zatrudnionego?
- Zdecydowanie tak. Kiedy możesz zacząć?
- Tam wiąże mnie luźna umowa. Mogę odejść w każdej chwili.
- No to załatwione. O idzie Hank. Hank to mój ojciec – przedstawiła Maxa – tato to jest Hank dziadek Bootha
- Masz dobrego wnuka – powiedział
- A Ty piękną córkę – roześmiali się, panowie szybko znaleźli wspólny język. Więc
- Hank tata z nami zamieszka – powiedziała
- A… - nie wiedział co powiedzieć. Przecież to jej ojciec więc ja myślał
- Ty też. Tata będzie jeszcze jednym lokatorem – powiedziała spokojnie i z mocą tak aby senior nie miał żadnych wątpliwości
- Będę wam tylko zawadzał
- No co Ty – powiedziała gładząc jego drżącą rękę chcąc w ten sposób go uspokoić – nie będziesz zawadzał. Max nie pracuje, będzie Ci dotrzymywał towarzystwa. Ja w poniedziałek musze wrócić do pracy. We dwójkę będzie wam raźniej – patrzył to na nią to na jej ojca który się uśmiechał. Bał się, że nie będzie miał co ze sobą zrobić ale Max jest tak jak jego córka szczerym otwartym człowiekiem.
- Pewnie, że damy radę – powiedział podając rękę jej ojcu – umiesz grać w domino i w szachy?
- To moje ulubione gry – powiedział. Bardzo szybko się polubili. To był dobry znak dla niej. Mogła spokojnie wracać do pracy. Była cholernie zmęczona. Nie spała ostatnio za dobrze. Jej stan nie pozwalał na za wiele. A ona miała ostatnio tyle stresów. W końcu może jednak odpocznie. Ale gdzie ja położę Maxa? Kolejny problem. Nie ja nie wytrzymam! Booth ja Cię zabiję. Jak mogłeś mnie z tym wszystkim zostawić! Wracali do domu w dobrych nastrojach. Mogła spokojnie w poniedziałek wrócić do pracy ale co z mieszkaniem?
Weekend minął im na przystosowywaniem się nawzajem do siebie. Było to dośc zabawne. Zwłaszcza jak panowie chcieli oglądać inne programy w telewizji w jednym czasie.
- Ale tam jest o wędkarstwie
- A tu o naukowych doświadczeniach – kłótnia trwała już jakiś czas. Miała jej powoli dość. Żaden nie chciał odpuścić
- Ja już się tego nie nauczę
- Przecież nikt nie karze Ci się uczyć. Po prostu posłuchaj o tym jak powstała ziemia
- Jak to jak Bóg ją stworzył – senior Booth jak każdy Booth był osoba wierzącą, katolikiem a jej ojciec… no cóż nie daleko pada jabłko od jabłoni tak jak ona był ateistą
- Jaki Bóg? Nie ma czegoś takiego! To tylko wyimaginowana historia żeby trzymać masę ludzi w garści – zaczynała się prawdziwa kłótnia
- To są fakty – zapienił się senior – spisane na kartach Biblii
- Tak. Spisane wierzenia i legendy znam tą książkę
- To nie żadna książka to Pismo Święte! – o nie o ni zaraz się pobiją
- Dość tego! – powiedziała stanowczo
- Nikt nie będzie mówił, że Biblia to legenda
- Hank, tato! Dość tego. Skończcie ten temat bo to się dla was źle skończy – wzięła pilota do ręki i wyłączyła telewizor – szlaban na TV do końca dnia
- Córeczko – zaczął Max
- Nie będziecie się kłócić o jakieś… - zawiesiła głos miała takie samo zdanie jak jej ojciec ale nie miała zamiaru stawać po żadnej stronie – programy telewizyjne. Ja idę jutro do pracy i chciałbym się wyspać. Dobranoc. A panowie mają szachy albo domino.
Poszła spać i zabrała ze sobą pilota od telewizora. I pozostały faktycznie szachy i domino. Wybrali to pierwsze. I tu bez kłótni się nie obeszło. Położyła poduszkę na głowę z nadzieją, że to pozwoli jej zasnąć. W poniedziałek wstała niewyspana, zła ale też zadowolona, że nie będzie musiała słuchać dalej ich kłótni. To było ponad jej siły. Wyszła zanim wstali. Musi coś zrobić z tym mieszkaniem. A może wynająć jakiś dom? To jest dobry pomysł. A może w ogóle kupić dom. Booth mówił, że to dobra inwestycja. Tak to jest dobry pomysł. Zabrała się za to zaraz po wejściu do instytutu.
- Słodziutka nie wiedziałam, że już dzisiaj będziesz, mówiłaś, że nie znalazłaś opieki dla Papsa
- Znalazłam. I dlatego tu jestem. Mój ojciec się nim zajmuje
- Max jako opiekunka do Papsa. Muszę to zobaczyć mogę wpaść wieczorem?
- Angela nie ma nic do patrzenia. Szukam jakiegoś domu do kupienia
- A co Cię tak wzięło na kupno domu?
- Nie wytrzymam z nimi oboma w tak małym mieszkaniu. Więc szukam czegoś innego najlepiej domu
- Aż tak źle?
- Max jest z nami od piątku wieczorem a zdążyli się już pokłócić co najmniej 10 razy. Nie mam ochoty tego słuchać
- Coś mi się zdaje, że to nie było dobry pomysł
- Wiem Angela ale nie miałam innego wyjścia. Nie mam już siły. To dla mnie za dużo - w końcu to powiedziała, Angela nic nie mówiła czekała na jej dalsze zwierzenia – za dużo na mnie spadło. Wyjazd Bootha, ciąża, jego dziadek teraz jeszcze Max. Nienawidzę go za to, że mnie zostawił. Kolejna osobo która mnie opuściła – Angela słuchała tego z przerażeniem. I zaczęła kojarzyć pewne fakty…
Świetne...Haha... Max i Hank zachowują się zupełnie tak samo jak B&B... :)
Czyżby Bones wygadała się o ciąży?! ^^ =D czekam na cdk :)
w końcu Hank i Max to jakby nie było też B&B tyle że starsi...
ciekawe co zrobi Booth jak wróci... czekam na cd.
8.
… Jej nowy facet którego Booth się nie pozbył bo był krystalicznie czysty i nic na niego nie miał no i bardzo ją kochał. Jego wyjazd dziwnym trafem zbiegł się w czasie z misją agenta. Jej rozdrażnienie, ciągłe zmęczenie. O matko oni mieli romans a on wyjechał a ona została i jest w ciąży! Ale się porobiło!
- Bren, Booth Cię nie opuścił wyjechał na misję
- Opuścił a do tego zostawił mi na głowie Hanka a teraz jest jeszcze Max. Do tego przez berbecia ciągle jestem zmęczona i mam ochotę spać. W nocy zamiast odpoczywać i regenerować siły tęsknię za nim cholernie. Ja już nie mam siły. Nigdy już nikogo do siebie nie dopuszczę
- Nie masz potrzeby mas przecież jego
- Nie mam go i nigdy nie miałam. Wyjechał i tyle. To były chwilowe fantazje. Obiecywał mi, że zawsze będziemy razem, że już nigdy osobno a ja mu uwierzyłam. Kolejny raz nie będę taka naiwna. Ja nie chcę mieć z nim chyba nic wspólnego. To za dużo dla mnie poza tym mam już kogoś do kochania. Maleństwo będzie całym moim światem i to się nie zmieni. Ono tez mnie będzie kochać
- Ale ono potrzebuje też ojca
- Nie, będzie miało mnie
- Nie powiesz mu?
- A będzie komu? Czy on w ogóle wróci? I kiedy?
- Nie skreślaj go. Nie rób głupstw – więcej nic nie powiedziała. Angela zrozumiała, że rozmowa skończona kiedy wychodziła usłyszała jeszcze
- Proszę tylko nie mów nic nikomu. Nikt nie powinien się dowiedzieć dobrze – pokiwała ze zrozumieniem głową i wyszła. To będą ciężkie dni. Dla niech wszystkich. Wyszła z jej gabinetu nie mniej przybita niż jej przyjaciółka. Bała się o nią. Booth coś Ty najlepszego narobił?
Minął kolejny miesiąc bez niego. Znalazła odpowiedni domek. Mieszkali tam od tygodnia. Pomagali jej go dokończyć. Każdy miał swój pokój i łazienkę. Nikt nikomu nie wchodził w drogę. Lokalizacja też była niezła. Na obrzeżach ale wszędzie blisko. Nie mieli co narzekać. Bones zamiast z każdym dniem czuć się coraz lepiej – czuła się coraz gorzej. Był czasem dzień, że z trudem podnosiła się z łóżka rano. Tak jak dzisiaj. Do tego Max zabrał Hanka na ryby za miasto mieli wrócić dopiero w niedziele wieczorem. Próbowała się wyprostować, nic z tego ból był okropny, sięgnęła po telefon i wezwała pogotowie.
Leżała w szpitalnej sali była już po zabiegu. Podobno przywieźli ją w ostatniej chwili. Wszedł do niej lekarz
- Już się pani obudziła?
- Tak, co z dzieckiem?
- Co pani pamięta?
- Ostatnie jak wzywałam karetkę.
- Przywieźli panią w ostatniej chwili. Była pani nieprzytomna. Niestety musieliśmy usunąć płód
- Jak to usunąć? – powiedziała słabo
- Czy robiła pani USG?
- Jeszcze nie mówiono mi, że dopiero w 4 miesiącu a to była połowa trzeciego
- To była ciąża pozamaciczna. Zarodek zagnieździł się w jajowodzie
- Jak to? – zapytała niemal szeptem
- Tak czasami bywa. I jak pani pewnie wie zawsze kończy się tak samo…
- Śmiercią dziecka… - po jej policzku spłynęła łza. Zniknęła ostatnia osoba która łączyła ją z Boothem. Już nie ma ani jego ani jego dziecka. Znowu jest sama…
- Dr Brennan jest jeszcze jedna sprawa. Musieliśmy usunąć pani ten jajowód
- Co to dla mnie oznacza?
- Zmniejsza pani szanse na ponowne zajście w ciąże ale ich nie przekreśla. Drugi jajowód ma pani całkowicie sprawny. Więc nie ma się co martwić.
- Dziękuję – już nigdy nie będzie matką. Nie będzie miała dziecka. Kolejny ból, kolejne rozczarowanie. Ależ ja jestem naiwna.
- Może powinna pani do kogoś zadzwonić?
- Nie, dziękuję – pomyślał o przyjaciółce. I tak musi komuś powiedzieć. Przecież nie wypuszczą jej zaraz po zabiegu do domu. Poza tym przez jakiś czas nie będzie mogła pracować. A w domu chyba zwariuję! Płakała a płacz przynosił jej ulgę. Napisała sms Angeli żeby do niej przyjechała. Zjawiła się pół godziny później przestraszona
- Co się stało – powiedziała podchodząc do niej. Brenn od nowa wybuchła płaczem przyjaciółka podeszła do niej i ją przytuliła. A ta cała wtuliła się w jej ramiona. Musiało się coś stać
- Już go nie ma Ang
- Kogo?
- Dziecka – powiedziała Angela płakała razem z nią. Widziała jak bardzo zależało jej na tym dziecku. Później Brenn wyjaśniła jej wszystko. Nie miała siły już nic ukrywać.
- Zobaczysz będziecie jeszcze mieli dzieci z Boothem
- Nie, ja już nigdy z nim nie będę. Jestem sama, znowu. I tak już zostanie – strasznie ją zranione. Już nie pierwszy raz, Angela o mały włos a nie wyszła z siebie. Booth Ty dupku jakbym Cie teraz złapała… - Ange znowu nie będzie mnie w pracy. Nie wiem kiedy mnie wypuszczą. Powiesz Cam? Tylko nie mów jej o dziecku proszę. Nie chcę żeby nikt wiedział powiedz, że to kobiece sprawy i tyle. Nie chcę niczyjej litości a przede wszystkim żeby on się dowiedział.
- Tak nie można
- Proszę uszanuj moją wolę
- Zrobię jak chcesz choć uważam, że to szaleństwo
jak ty lubisz komplikować... Booth se narobił dodatkowej roboty... ciekawe co on zrobi z tymi kłopotami... czekam na cedeczka z niecierpliwością...
9.
W niedziele wieczorem wrócił Max z Hankiem. Byli w doskonałych nastrojach. Angela zostawił im wiadomość, że Bren jest w szpitalu i swój nr telefonu. Po krótkiej telefonicznej rozmowie wiedzieli mniej więcej o co chodzi.
- Nie jest z nią dobrze Hank
- Od dawna nie jest z nią dobrze, podejrzewam, że od wyjazdu mojego wnuka
- Jeśli on ją w jakiś sposób zranił… - nie dokończył bo jego wrogowie źle kończyli. A ktoś kto skrzywdził jego małą córeczkę był największym wrogiem
- On ją kocha
- Wiem ale dlaczego wyjechał
- Dostał rozkaz
- Musiał jechać? Nawet jak jego kobieta była w ciąży?
- W ciąży?
- Nie mam pewności ale miała wszystkie symptomy. Mdłości, nie piła kawy ani alkoholu
- Nie zauważyłem
- Mogę się mylić przecież chyba powiedziałaby przyszłemu Dzidkowi
- No i pradziadkowi – uspokoili się ta myślą. Nawet nie wiedzą jak dalecy są od prawdy
Bones została w szpitalu jeszcze dwa dni. We środę przyjechał po nią Max z Hankiem. To niewiarygodne jak dwoje tak różnych ludzi mogli się tak bardzo zaprzyjaźnić. Prawie jak ja i Booth… Dość! Dość myślenia o tym człowieku. Muszę o nim zapomnieć. Przekonywał mnie, że może być tak pięknie a wyszło jak zawsze samotnie. Wieczorem zadzwoniła do niej Rebecca z prośbą o spotkanie. A ta czego znowu ode mnie chce? Nie miała siły na rozmowę z nią ale tamta strasznie nalegała. Podała jej adres bo ona sama zgodnie z zaleceniami lekarza miała leżeć do końca tygodnia czego skrupulatnie pilnowali dwaj starsi panowie. Przyjechała godzinę później.
- Przepraszam nie wiedziałam, że jesteś chora
- Nic się nie stało poleżę tylko do piątku. Co się stało – mimo niechęci do byłej partnerki Bootha górę wzięły dobre maniery – napijesz się czegoś?
- Nie dziękuję jestem tylko na chwilę zaraz muszę odebrać Parkera od opiekunki. Mam do ciebie pytanie
- Mów śmiało
- Nie wiesz kiedy wraca Booth?
- Nie mam z nim żadnego kontaktu. Nie widziałam go od prawie 2 miesięcy
- Cholera. W FBI też nie chcieli mi nic powiedzieć
- Co się dzieje? Potrzebujesz czegoś? Pieniędzy? Czy coś…?
- Nie, nie chodzi o pieniądze. Wiesz pewnie, że pracuję w japońskiej firmie
- Tak słyszałam co nie co
- No i mam teraz taki problem. Jeżeli chcę utrzymać tą prace muszę jechać do Japonii na 2 miesiące,
- Nie rozumiem…
- Chodzi o to, że mogę zabrać ze sobą Parkera – zawiesiła głos – ale to wymaga zgody obu opiekunów prawnych.
- Nadal nie rozumiem
- Pewnie wiesz, że Booth wywalczył w końcu opiekę prawną nad synem – o tak wiedziała. Świętowali to bardzo długo żeby nie powiedzieć za długo – no i żebym mogła z nim wyjechać on musi podpisać zgodę – w końcu zaczęła rozumieć
- A jego nie ma i nie wiadomo kiedy wróci
- No właśnie. Myślałam, że Ty masz z nim jakikolwiek kontakt
- Niestety nie mam. Kiedy musisz jechać?
- Wylatujemy w sobotę. Mam już dla niego zgodę ze szkoły, bilet wszystko poza jednym podpisem – była załamana widziała to. Nie ma się co dziwić obiecywał, że nie będzie miała z powodu jego praw żadnych ograniczeń a tu taka niespodzianka. A czego można się spodziewać po nim?
- Niestety nie mogę ci pomóc. Nie mogę podpisać za niego tych dokumentów
- Wiem ale ja już nie wiem co mam robić. Ja się chyba załamię. Jak nie pojadę stracę pracę. To jest dobra praca, dobrze płatna. W końcu zaczęło mi się coś w życiu układać. A teraz znowu będę zaczynać od zera – myślała nad jej słowami. Zastanawiała się jak mogłaby jej pomóc. W zasadzie wiedziała jak ale… to takie trudne
- Mam dla Ciebie propozycję choć możesz się oczywiście nie zgodzić. Zostaw Parkera u mnie. Wiem, że nie za bardzo znam się na dzieciach. Mieszka u mnie mój ojciec i dziadek Seeleya
- Stary Hank?
- tak to długa historia
- On mnie nigdy nie lubił. Ale wiem, że uwielbia Parka. Nie wiem czy mogę Cię obciążać tym
- Nie mnie tylko dwóch staruszków. Mnie przez większą część dnia nie ma – uśmiechnęła się słabo. Rebecca odpowiedziała jej tym samym
- Jesteś tego pewna?
- Nie ale nie mamy chyba wyjścia prawda? – tamta zastanawiała się chwilę nad tym ale Brennan miała rację nie miały wyjścia
- Dziękuję. Nie wiem jak Ci dziękować
- Nie mnie tylko dwóm starszym panom
- Ok. to podziękuj im w moim imieniu. Kiedy mogłabym przywieść chłopca?
- Możesz już w piątek skoro lecicie w sobotę, przywieź trochę jego rzeczy może jakieś zabawki nie wiem co chłopcy lubią w tym wieku. Przygotuję mu pokój
- Ok. jeszcze raz dziękuję nie wiem jak Ci się odwdzięczę,
- Coś wymyślę możesz być tego pewna.
- Trzymam Cię za słowo – pożegnała się i wyszła. Ale ja jestem głupia. Przecież ten dzieciak będzie mi przypominał wszystko co straciłam razem z moim maleństwem. Sama skazuję się na tortury. Ale z drugiej strony nie miałam wyjścia. Oni zaraz powinni wrócić. Oznajmi im, że będą mieli jeszcze jednego towarzysza. Na pewno się ucieszą to takie duże dzieci.
oczywiście, że się cieszyli a jakby. Zwłaszcza senior, uwielbiał prawnuka a dotąd miał mało okazji z nim przebywać. Obiecali solennie, że dobrze się nim zajmą. Bała się trochę o to ich „dobrze” ale jakie miała wyjście? Sama miała zamiar trzymać się od niego jak najdalej można. I tak już ją bolało… Czy tak będzie zawsze?
W piątek, popołudniu do salonu wpadł jak torpeda junior Booth. Taka mini wersja dużego Bootha. Wpadł prosto na jej kolana
- Bones, Bones ale się cieszę – miał taki podobny do ojca uśmiech, czy jej dziecko byłoby do niego podobne? Otrząsnęła się z myśli musiała się cała zmobilizować żeby go przytulić a nie odepchnąć.
- No nie wiem czy nie będziesz mnie miał szybko dość
- Ciebie nigdy – powiedział odrywając się od niej i patrząc na nią z dziecięcym uwielbieniem.
- Jeszcze się okaże – powiedziała ukrywając łzy cisnące się jej do oczu
- Na pewno nie dzidek Hank i dziadek Max właśnie wypakowują moje rzeczy z samochodu. Pokażesz mi pokój?
Mały był żywym i dobrze wychowanym dzieckiem. Nie sprawiał żadnych problemów. Jej serce krajało się niejednokrotnie na widok tego malca. Wyobrażała sobie, że tak wyglądałoby jej dziecko za parę lat. Byłoby takie mądre i śliczne jak ten mały. Nikt nie widział jej rozterek, schowała je na dnie swojego połamanego serca. No może poza Angelą ale ona to już osobna historia…
Biedna Tempe... trudno jej będzie się mieszkało z Parkerem :(
Musisz sprowadzić Bootha z powrotem... :)
10.
Do pracy wróciła w poniedziałek. Co prawda nalegali żeby jeszcze trochę odpoczęła ale ona nie chciała. Nie chciała siedzieć w domu i rozpamiętywać zmarnowane życie. Że znowu kogoś straciła. No i przede wszystkim tam był Parker a tutaj mogła być do późna i nikogo to nie dziwiło. W zasadzie nikt nie wiedział, że mały jest u niej. Miała dość… Słodki powiedziałby pewnie, że ma depresję. Ale ona na to była za silna. Chociaż kto wie…
W południe do jej biura weszła Cam – jej szefowa
- Cam co Cię do mnie sprowadza? – zapytała
- Powinnyśmy porozmawiać dr Brennan
- Coś się stało? Coś zrobiłam?
- Nie, nie o to chodzi. Dostałam twoją kartę wypisu ze szpitala. Potrzebna była ubezpieczycielowi. Nie miała wyjścia. Dlaczego nie powiedziałaś?
- O czym tu mówić
- Przecież pomoglibyśmy Ci – zdawała sobie sprawę, że to jej przyjaciele wiedziała, że nie opuścili by jej. Ale oni byli też jego przyjaciółmi
- Nie chciałam was stawiać w niezręcznej sytuacji
- Nie rozumiem
- Booth też jest waszym przyjacielem. Było lepiej jak nikt nie wiedział – szefowa myślała chwile
- To Booth był ojcem? – zapytała zdziwiona
- Tak. Był ojcem o czym nawet nie wiedział bo wyjechał i mnie zostawił. Teraz to już nie ma znaczenia
- On powinien się dowiedzieć
- Nie, nigdy się nie dowie. Tak jest lepiej. Zresztą w ogóle nie wiadomy czy wróci.
- Dr Brennan nie będę się z Tobą spierać. Ale uważam, że powinien wiedzieć
- A ja tak nie uważam
- Uszanuję Twoje zdanie
- Dziękuję. Nie martw się Cam nic mi nie będzie
- Jakby co to wiesz gdzie mnie szukać
- Dzięki, pewnie, że wiem – szefowa wyszła od niej. Nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. Nikt chyba nie wiedział. A już na pewno Angela bo wiedzieliby wszyscy. Ale się porobiło. Muszę mu jakoś delikatnie dać do zrozumienia co się tu stało. Tylko jak? No i przede wszystkim musi wrócić. Im szybciej tym lepiej bo ona się załamie całkiem i znowu zamknie w tej skorupie tym razem już na zawsze. A do tej skorupy zabierze też Bootha. Cholera!
Dość szybko wróciła do normalnego rytmu pracy. Nie miała z tym problemu. A to, że była chudsza i bledsza niż zazwyczaj? To przecież nic takiego. W lecie pojedzie na jakieś wykopaliska i się opali a co do wagi to będzie jej po prostu lżej. Domownicy również się o nią martwili. Nawet ten mały chłopczyk.
- Bones
- Tak Parker – bardzo lubiła tego chłopca ale on przypominał jej o stracie starała się go unikać. Choć czasami, tak jak np. teraz, było to niemożliwe
- Czy Ty mnie nie lubisz? – zapytał znienacka
- No co Ty! Skąd Ci to przyszło do głowy – zapytała zdziwiona a on patrzył na nią tymi swoimi, a w zasadzie swojego ojca, oczami pełnymi smutku
- No bo wcale się nie widujemy. Nie chcesz się ze mną bawić, nie przychodzisz na kolację – argumentował mały. To co kiedyś mówił Booth było prawdą dzieci wyczuwają niechęć dorosłych. Choć nie zawsze znają jej powód
- Nie Parker. To nie prawda, że ja Cię nie lubię. Kto by nie lubił takiego fajnego chłopca jak Ty
- To dlaczego?
- Wiesz, że ja pracuję? – pokiwał twierdząco głową – to właśnie dlatego, mam dużo pracy. Która pochłania większość mojego czasu. Zawsze tak było. Teraz po prostu muszę się przyzwyczaić do innego trybu życia. Że jesteś Ty, dziadek Hank, dziadek Max. Powoli wszystko będzie tak jak trzeba. Ale mogę Ci obiecać, że w zamian wybierzemy się na jakąś wycieczkę w niedziele tylko we dwoje – uśmiech jaki rozjaśnił małą twarzyczkę osłodził nieco jej skołatane nerwy. Jak ja to wytrzymam – krzyczało jej połamane serce
- Naprawdę – kiedy kiwnęła twierdząco głową rzucił się jej na szyję i wycisnął na policzku słodkiego, mokrego buziaka. W jej oczach zakręciły się łzy – a opowiesz mi bajkę na dobranoc?
- A o czym? Bo wiesz ja nie za wiele znam bajek
- A jakąś fajną historię?
- A co lubisz?
- Zagadki kryminalne. Jak dorosnę będę taki jak tata i Ty! – powiedział z powagą. To będzie cudne dziecko.
- Wiesz ale Ty chyba jesteś jeszcze za mały na opowieści rodem z kryminału
- A co to znaczy, że rodem z kryminału – powiedział kładąc się do swojego łóżka
- To znaczy takie prawdziwe historie. Takie które wydarzyły się kiedyś naprawdę.
- Aha. A wiesz coś o bitwie tej co zaczęła II wojnę światową? Kiedyś na lekcji był taki starszy pan i nam opowiadał. Bo on tam był ale nie mówił ciekawie i co chwilę smarkał – uśmiechnęła się to były właśnie dzieci.
- Mogłabym poszperać w pamięci
- Proszę – i zrobił identyczną minkę jak jego ojciec kiedy coś chciał
- Może być o pierwszym czarnoskórym amerykanie odznaczonym orderem? – zapytała
- Pewnie. A dlaczego pierwszym?
- Bo osobo o innym kolorze skóry nie zawsze były traktowane tak samo. Często zajmowały niższe stanowiska, mniejszą płacę. Nie miały szans na normalny zawód. Takie dzieci nie marzyły żeby zostać policjantem czy lekarzem bo wiedziały, że nigdy tego nie osiągną
- Dlaczego?
- Wiesz co to jest rasizm? – pokiwał twierdząco głową
- I właśnie dlatego. Kiedyś było to normalne. Złe ale nikt na to nie zwracał uwagi. Ten młodzieniec był bardzo ambitny… - potoczyła się dalsza opowieść o bohaterze który z kucharza okrętowego stał się bohaterem do tego z odznaczeniem za odwagę. Słuchał uważnie do samego końca. Potem zadał jeszcze cała masę pytań aż w końcu zasnął pod warunkiem, że obieca mu jutro kolejną historię.
Wyszła z jego pokoju i stanęła w salonie gdzie Max z Hankiem w swoim zwyczaju odgrywali wieczorną partyjkę szachów
- Może napijecie się gorącej czekolady? – zapytała. I tak minął kolejny dzień jej opieki nad rodziną Bootha.
- Booth – powiedział do niego kolega – co się z Tobą dzieje? – zapytał
- Nic a co ma się dziać? – odparł zdumiony
- Mówię do Ciebie od dobrych pięciu minut a Ty nie reagujesz w ogóle
- Przepraszam zamyśliłem się
- Kto zaprząta Twój umysł na misji? Chcesz wrócić w worku?
- Kobieta, piękna i jest moja
- W końcu i Ciebie dopadło?
- Tak. Po tej misji rezygnuję
- Wiesz, że tu nie ma czegoś takiego jak rezygnacja
- To ja będę pierwszy. Zbyt wiele mam do stracenie… O ile już nie straciłem
Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bliski był tej straty….
Izalys wiesz, że cię lubię i twoje opowiadania, ale nie przeginaj struny... to jest po prostu straszne i moja prośba brzmi: sprowadź tu jak najszybciej Bootha... :) czekam na cedeczka
11.
Przerzuciła kolejną kartkę w kalendarzu na ścianie. Dzisiaj minęły 4 miesiące jak go nie ma. Jakoś się dogadywali we czwórkę. Wczoraj Parker, wiem, że chciał dobrze, zrobił mi niespodziewany „prezent”. Był popołudniu u kolegi i przyniósł jej w prezencie szczeniaka małego labradora. Ten maluch miał jak dowiedziała się od mamy jego kolegi 8 tygodni i był psem ( na całe szczęście) z grzeczności oczywiście zapytała ile ma zapłacić. Dowiedziała się, że nic bo oni nie prowadzą hodowli. Po prostu suka się oszczeniła i tyle. W taki to sposób została właścicielką psa. Jak urośnie będzie dość pokaźnym pieskiem. Wstała jak zawsze najwcześniej z nich. Od czasu pamiętnej rozmowy z Parkerem ustalili, że to ona po drodze do pracy będzie go zawozić do szkoły a panowie odbierać. Zaliczyła już prysznic i właśnie parzyła kawę i robiła śniadanie. Kolejną zagadką była Rebecca. Nie odzywała się prawie wcale. Miała wrócić po 2 miesiącach, które notabene właśnie mijają, a tu cisza. Do syna pisze zdawkowe sms – y. Że go kocha, że tęskni ale ani słowa kiedy wraca. Czy to tak trudno zadzwonić. Park przez to bardzo cierpi. Nadal serce się jej krajało na widok malca i z żalu tego co straciła. On się nie odezwał. Jak tak dalej pójdzie to zwariuje. Tylko praca trzyma mnie napowierzchni. W niej znajduję ukojenie. Bo to wszystko mnie przerasta. Nie mam nawet z kim porozmawiać. Angela jest zajęta przygotowaniami do ślubu który będzie za dwa miesiące. Choć pewnie by jej wysłuchała. Jeszcze ma w pamięci jej wzrok kiedy o obecności Parkera w jej domu dowiedziała się po 2 tygodniach kiedy wpadła z niezapowiedzianą wizytą
- A co u Ciebie robi Parker? – zapytała
- Mieszka tymczasowo
- Jak to mieszka?
- Rebecca pojechała do Japonii, do pracy nie mogła go zabrać bez zgody Bootha a tego jak wiesz nie ma już jakiś czas
- Od kiedy tutaj jest?
- Od 2 tygodni – powiedziała. Twarz Angeli zmieniła się bardzo. Widziała jej rozczarowanie
- Czemu mi nic nie powiedziałaś?
- Masz swoje życie. Niedługo bierzesz ślub. Nie chciałam Ci zawracać głowy – prawie się wówczas na mnie obraziła. Udało mi się załagodzić sytuację ale teraz jest coraz gorzej. Po prostu tracę powoli siły…
Wracał do USA. Był cały i wracał. Q końcu ją zobaczy, uściśnie i pocałuje te piękne słodkie usta. Tak bardzo ją kocham. Tylko o tym teraz myślał. W Waszyngtonie wylądowali bardzo późno. Niestety musiał jeszcze być na odprawie, zdać raport. Wypuścili ich dobrze po północy. Pojechał prosto do niej. Było ciemno, nadal jednak miał klucze do jej mieszkania. Otworzył po cichu drzwi i wszedł prosto do sypialni będąc przekonanym, że tam właśnie ją zastanie. Ale jej nie było. Zapalił światło. Obszedł całe mieszkanie. Nikogo nie było. Zajrzał do garderoby. Nie było żadnych jej rzeczy. Co jest w mordę! Wyszedł od niej i pojechał do jedynej osoby która powie mu prawdę. Cam pewnie się zdziwi, ze o tej porze ale nie ma wyjścia
- Seeley? – patrzyła na niego zaspana
- Przeprasza, że Cię obudziłem ale byłem u Bones a jej tam nie ma. Wyprowadziła się.
- Wejdź. Tak wiem – powiedziała prowadząc go do salonu – nie mieszka tam od chyba 3 miesięcy.
- A gdzie u licha? – był zdenerwowany.
- Ma dom na przedmieściach – nie wiedziała jak mu to wszystko powiedzieć to będzie trudna rozmowa
- Dom?
- Tak. Posłuchaj zanim dam Ci jej adres, musisz się dowiedzieć parę rzeczy
- Nie strasz mnie coś jej się stało? – patrzył na nią z przestrachem – znalazła sobie innego? – nieświadomie powiedział to na głos choć Cam wcale nie była zdziwiona
- Nie, nic się jej nie stało i z tego co wiem też nie ma nikogo. Chodzi o to, że po twoim wyjeździe był szereg zdarzeń które doprowadziły ją na skraj załamania
- Boże drogi co jej jest?
- Znasz ją ona tego nie okaże. Ale Twój nagły wyjazd…
- Ma do mnie żal – powiedział ze smutkiem pokiwała twierdząco głową – przecież dostałem rozkaz, nie miałem wyjścia
- Jakiś czas później Hanka wyrzucili z kliniki
- Papsa?
- Tak zabrała go do siebie. Wzięła tydzień wolnego ale to nie wiele dało. Twój dziadek potrzebuje pomocy 24 godziny na dobę. Więc zamieszkał z nimi Max – Booth jęknął. To dla niej za wiele ona mnie faktycznie zabije – i wtedy uznała, że bez domu się nie obędzie. Kupiła dom i tam mieszkają.
- Dasz mi ten adres?
- Dam ale to nie wszystko – patrzył na nią z przerażeniem – twoja była Rebecca pojechała na 2 miesiące do Japonii bez Twojej zgody nie mogła zabrać Parkera i on tez wylądował u niej do kolekcji dodam, że 2 miesiące minęły tydzień temu.
- Jezu! Ona mnie zabije
- Booth ona… obawiam się, że nie będzie Cię chciała widzieć.
- Dlaczego? – zapytał z rozpaczą. Skoro Cam już o tym wiedziała musiało to być coś poważnego
- Wydarzyło się coś jeszcze ale nie mogę Ci powiedzieć. Ona mnie o to prosiła. Sam musisz ją zapytać. Zostawiłeś ją chyba w najgorszym z możliwych momentów – patrzył na nią przerażony.
- Wiesz, że byliśmy razem?
- Tak. Z tego co wiem wie też Angela. Od 4 miesięcy co dziennie powtarza, że Cię zabije
- Dasz mi ten adres? – poprosił. Napisała na kartce
- Może pojedź tam rano. Jest 3 nad ranem. Parker pewnie śpi. To nie jest dobra pora. Porozmawiać spokojnie rano
- Może masz rację
- Na pewno mam
- Dzięki Cam i przepraszam, że Cie obudziłem
- Od tego ma się przyjaciół – powiedziała zamykając za nim drzwi
tak teraz się dopiero będzie działo... jestem ciekawa, co ty tam wykombinujesz... czekam oj czekam:)
o w morde... dobrze ze w koncu wrocil Booth... oj bedzie sie dzialo oj bedzie... :) z niecierpliwoscia czekam na cd :)
Ciekawe z kim będziemy mieć do czynienie, z "nową" Bones czy tą "czystą racjonalistką" ???
Czekam na cdk:)
12
Poszedł za radą Cam i wrócił do swojego pustego mieszkania. Położył się i nawet nie wiedział kiedy zasnął. Był potwornie zmęczony. Rano oczywiście zaspał. A miał takie wspaniałe plany żeby do nich pojechać przywitać się, zawieść syna do szkoły a potem porwać gdzieś Bones i wyjaśnić to co się stało. Ale jak wiadomo nawet najlepsze plany idą czasami na spacer. Zapomniał, że musi jeszcze jechać do FBI i porozmawiać z Cullenem. Nie miał wyjścia, pewnie już wie, że wrócił. Szybkie śniadanie i wizyta w FBI. Poszło dość gładko bez problemu dostał jeszcze parę dni wolnego na załatwienie spraw. Jechał do instytutu z dusza na ramieniu. Co tam zastanie? Czy jest tak źkle jak mówiła Cam? Nie jest panikarą ale z tego co mówiła musi przede wszystkim unikać Angeli. Wszedł wokoło było podejrzanie cicho. Na platformie nie było nikogo. Poszedł do Bones tam tez pusto. Tylko z gabinetu Angeli dochodziły jakieś dźwięki. Chciał nie chciał nie miał wyjścia musiał się z nią spotkać. Wszedł do pomieszczenia była tam Angela i Hodgins, zawzięcie o czymś dyskutowali. Przysłuchiwał się chwilę. Chodziło o dekorację Sali ślubnej czy ma być brzoskwiniowa a może cytrynowa. No proszę nie było mnie tylko parę miesięcy a oni już planują ślub. Postanowił przerwać tą „kłótnie”
- A może zróbcie ją w dwóch odcieniach brzoskwiniowo – cytrynowych – powiedział. Jak na komendę odwrócili się do niego – cześć szukam Bones
- Nie ma jej tu – odpowiedziała hardo artystka
- Tyle widzę a gdzie ją znajdę?
- Nie wiem, i ty też nie musisz
- Angela, posłuchaj… - zaczął ale ona nawet nie dała mu skończyć
- Nie, to Ty posłuchaj. Przerośnięta kupo mięśni. Jak mogłeś ją tak zostawić? Jak mogłeś w takim momencie wyjechać?!
- Ange dostałem rozkaz nie miałem wyjścia. Zgarnęli mnie z ulicy. Nawet nie spakowałem swoich rzeczy
- Bo dla was tak najprościej zabrać zabawki i zniknąć
- Dla nas?
- Dla was facetów. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Czy Ty zdajesz sobie sprawę co jej zrobiłeś? Czy Ty wiesz jak ona cierpiała? – Jack chciał wziąć go w obronę
- Kochanie zostaw to niech oni sobie to wyjaśnią
- A Ty go nie broń. Mówię Ci Booth nie zbliżaj się do niej bo Cię załatwię.
- Ange ja ją kocham
- O tak! Wcale w to nie wątpię! – powiedziała z ironią – najpierw ją zostawiasz. Potem podrzucasz jej, no może nie osobiście ale ona nie miała pojęcia zgadzając się na twojego pełnomocnika że będzie musiała się i tym zająć, jakbyś nie wiedział chodzi o Hanka. Tym zmusiłeś ją do zamieszkania też z jej ojcem bo to jedyna osoba która miała czas się zająć twoim dziadkiem – patrzył na nią z przerażeniem. O Boże ona mnie zabije – a jakby tego Twoja była do kolekcji podrzuciła jej twojego syna! Czy to jest fair? Nigdy się na to nie godziła ale jakie miała wyjście? Zostawić Hanka na ulicy? Albo Parkera nie wiadomo z kim?
- Ange ja nie miałem o niczym pojęcia – próbował się bronić
- Jakie to typowe
- Ona lubi i Hanka i Parkera
- Wiem – złagodniała trochę – wiem, że lubi ale miała dość swoich zmartwień żeby zająć się nimi a zwłaszcza Parkerem
- Czy coś się stało? Coś nabroił – nic z tego nie rozumiał
-Nie, to kochane i słodkie dziecko ale zbyt wiele jej przypomina
- Ange mów jaśniej bo ja nic nie rozumiem
- Ja nie mogę ale powinieneś z nią porozmawiać. Obiecałam, że nic nie powiem
- Cam też coś mówiła. Dlaczego nikt nie chce mi powiedzieć co się stało – popatrzyła na Hodginsa
- Ja nic nie wiem. Wiem tylko tyle, że była w szpitalu
- Jack – upomniała go narzeczona
- No co? To przecież wiedzą wszyscy
- Co jej się stało – zapytał przerażony. Widziała to przerażenie w jego oczach było autentyczne. Wiedziała też, że kocha jej przyjaciółkę. I, że nie miał wyboru musiał jechać. Znała te racjonalne argumenty ale ona nie była racjonalna – gdzie ona jest?
- Jest na zawodach szkolnych u Parkera. Mają dzisiaj dzień z rodzicami czy coś takiego. W każdym bądź razie pojechali tam we czwórkę.
- Dzięki – wyszedł z instytutu i pojechał prosto pod szkołę. Na boisku kłębiły się tłumy rodziców i dzieci. Chyba się jeszcze nie zaczęło. Zastanawiał się jak ich znaleźć. Najprościej byłoby zadzwonić do Bones ale czy ona odbierze od niego telefon? Chyba nie ma wyjścia…
Hank z Maxem siedzieli na trybunach. Było dość upalnie. Brennan z Parkerem poszli zapisać się do jakiś zawodów i pewnie przyjdą dopiero po ich zakończeniu. Zadzwoniła jej komórka Hank popatrzył z dezaprobatą
- Nawet w jej wolny dzień nie dadzą jej spokoju – myśląc, że to z pracy. Max wyjął i popatrzył na wyświetlacz „BOOTH”
- To nie z pracy to twój wnuk – powiedział odbierając połączenie – Halo. Jesteśmy na trybunach. Poszła się zapisać do jakiś zawodów z Parkiem. Tej koło głównego wejścia. Będę stał przy barierce – i się rozłączyli – on wrócił. Zaraz tu będzie – Hankowi aż oczy się zaświeciły z radości. Uwielbiał Małego
- Świetnie, może teraz na ustach Twojej córki będzie widniał uśmiech
- Oby
- Na pewno rozmawiałem z nią wczoraj o nim… - wrócił myślami do tej rozmowy
- Tęsknisz za nim prawda? – wiedziała, że nie ma co ukrywać.
- Tak Hank. Nawet bardzo mimo tego, że mnie zostawił
- Przecież musiał…
- Hank on wyjechał a obiecał, że mnie nie zostawi
- Wiesz ile dla niego znaczysz? – wzruszyła ramionami – jesteś dla niego najważniejsza. On dotrzymuje obietnic. Kiedyś ślubował bronić naszej ojczyzny. Złożył obietnicę, że zrobi wszystko co w jego mocy aby innym nie stała się krzywda.
- Dla niego to było ważniejsze od własnego… - za dużo powiedziała
- Nie. Ale tę obietnicę złożył dawno temu. On jest honorowym człowiekiem. Pracujecie już jakiś czas razem prawda? Wiesz, że nigdy nie sprzeciwił się rozkazowi
- Tak, taki już jest. Nieraz miotał się, że mu to się nie podoba ale nigdy nie zrobił nic przeciw temu
- I tym razem też tak było.. jest honorowym i obowiązkowym człowiekiem.
- Wiem i za to go cenię
- Więc jakby się sprzeciwił i został z Tobą myślisz, że nadal mógłby się nazywać honorowym? – nie umiała znaleźć na to odpowiedzi, otworzył jej oczy na tą sprawę. Nigdy na to w ten sposób nie spojrzała.
- Nie chyba nie…
Jego wspomnienia przerwało pojawienie się wnuka we własnej osobie.
- Paps – powiedział na powitanie i go mocno uściskał – świetnie wyglądasz – to była prawda wyglądał o wiele zdrowiej
- To zasługa Tempe. Karmi nas warzywami i nie daje za dużo mięsa o hamburgerach nie wspomnę – powiedział z błyskiem w oku
- Witaj Max – podał mu rękę – i dziękuję za wszystko
- Cała przyjemność po mojej stronie. Masz wspaniałego dziadka. I umie grać w szachy. Prawie zawsze mnie ogrywał
- O tak Paps jest dobry w te klocki – najwyraźniej Ci dwaj panowie się zaprzyjaźnili. I było im całkiem dobrze ze sobą.
- A Max zabierał mnie do klubu. Takiego jednego fajnego
- Hank miałeś o tym nie mówić Tempe urwie nam głowę jak się dowie – zaśmiali się konspiracyjnie
- Bo musisz wiedzieć, że trzyma nas krótko
- A gdzie ona jest? – zapytał w końcu. Bał się cholernie tego spotkania ale musiał mu stawić czoło nie miał wyjścia…
13
Wskazali mi miejsce gdzie oni teraz najprawdopodobniej są. Zszedł z trybun. Wiedział, że o rozmowie przy synu nie będzie mowy ale przynajmniej ją zobaczy przekona się czy w ogóle ona się jeszcze do niego odzywa. Dojrzał blond czuprynkę swojego syna i burzę brązowych włosów. Teraz spiętych wysoko. Była w spodenkach i koszulce na ramiączkach. Uśmiechała się rozmawiając z wychowawczynią Parka. Była piękna. Mimo odległości widział w niej zmiany. Była bledsza i szczuplejsza jak bardzo za nią tęsknił. Śnił o niej po nocach. A teraz miał nadzieję, że ona go nie wyrzuci. Podszedł bliżej
- Tempe – słyszał ich rozmowę – ale ja chcę w tym wystartować.
- Wiem Park. Ale to dla dwóch panów – specjalnie nie użyła słów ojciec i syn wiedziała, że on bardzo tęskni – a szczerze nie bardzo sobie wyobrażam Maxa albo Hanka w tym worku skaczących z Tobą. Hank ma chore serce a Max stawy
- A nie możesz Ty? – o matko co za dziecko. Przypatrywał się im z pewnej odległości ale nie dostrzegł na jej twarzy zniecierpliwienia jakie pewnie by okazała jego była
- Wiesz, że nie. Zapisaliśmy się już do trzech konkurencji. Tam gdzie ja mogłam
- Wiem Tempe i dziękuję, że jesteś ze mną zamiast mamy – powiedział przytulając się do niej. Zauważyła go patrzyła w te piękne czekoladowe oczy. Nie mogę tak myśleć. Muszę być silna by pozwolić mu odejść. Zrozumiałam to co mi mówił Hank. Ale ja nie będę mogła mu dać dziecka. Nie będzie mógł założyć ze mną rodziny. Ale to nie teraz potem…
- Ale wiesz co – zwróciła się do małego – chyba znalazłam rozwiązanie
- Jakie – zapytał
- Jest ktoś kto z pewnością wystartuje z Tobą w tych zawodach dla ojców i synów – obróciła go na wprost wpatrzonego w nich Bootha. Mały z początku stał jak skamieniały zanim do niego nie dotarło, że to jego tata idzie w jego kierunku. Rzucił się na niego z całą dziecięcą miłością i radością.
- Tatuś! Wróciłeś!
- Tak synku wróciłem – powiedział przytulając drobne ciałko syna
- A wystartujesz ze mną w tych zawodach dla panów?
- A nie dla tatusiów i synków
- No przecież mówię. Ale jak się mówi dla panów to jest tak elegancko i dostojnie. Tak mówi Tempe
- Skoro ona tak mówi – patrzył na nią z uśmiechem. Odwzajemniła ten uśmiech. Nie był może tak promienny jak kiedyś ale był to uśmiech. Może nie będzie tak źle jak Angela i Cam mówiły? – to idź nas zapisz a ja się przywitam z Bones ok.? – mały poszedł do stolika a oni zostali sami – cześć – powiedział przerywając ciszę i wyciągając do niej rękę uścisnęła ją mówiąc delikatnie
- Witaj – przyciągnął ją do siebie. Wtulił twarz w jej włosy wdychając ten delikatny ulotny zapach wanilii. Chciała być silna i go odepchnąć ale nie potrafiła. Za bardzo go kochała. Za dobrze czuła się w jego objęciach. A przecież ma do tego prawo. Ma prawo do szczęścia. Tylko czy on zostanie kiedy mu powie? – cieszę się, że jesteś. Bardzo się cieszę
- Tak bardzo tęskniłem – powiedział prosto do jej ucha – tak bardzo
- Ja też tęskniłam
- Muszę wiedzieć. Muszę wiedzieć czy to co mówiłaś ostatnio kiedy rozmawialiśmy przez telefon to prawda – powiedział patrząc w jej oczy. Nie rozumiała o co mu chodzi – kiedy powiedziałem, że Cię kocham ty powiedziałaś w tedy, że też mnie kochasz… - i jak ma mu teraz powiedzieć? Jak ma się zachować. Nigdy wcześniej mu tego nie powiedziała. I teraz była przekonana, że on już tego nie słyszał. I czy jest sens kłamać, że go nie kocha?
- Tak Booth kocham Cię – nic więcej się dla niego nie liczyło. Nic. Spędzili cudowny dzień na szkolnym boisku a później na pikniku zorganizowanym dla wszystkich. Były też dyplomy i symboliczne nagrody dla najlepszych. Niektóre były nawet cenne. Ktoś zadbał o to żeby dostali je Ci co ich najbardziej potrzebują. I tak mimo tego, że jego syn wygrał wyścig w biegu na 100 metrów przed rozdaniem nagród naradzali się w czymś z Bones po wręczeniu mały powiedział
- Ale ja już mam taki rower. Identyczny – choć on sobie wcale nie przypominał takiego roweru. Za to widział jak jego kolega, którego wychowuje tylko matka patrzy na ten rower
- Ale to Ty wygrałeś – powiedziała dyrektorka
- Ale ja już mam taki sam i nawet też niebieski
- A ja nie mam – powiedział cicho ten nieśmiały chłopczyk który zajął 2 miejsce
- To weź mój – bez wahania oddał mu rower na który zasłużył choć czuł, że za ty stoi Bones. Był niemal pewien.
- Mogę? – oczy aż mu się zaświeciły
- Pewnie a jak pojedziemy kiedyś razem na wycieczkę to będzie frajda – kiedy on tak spoważniał, że wyczuwa potrzeby innych? Przytulił mocniej Bones stojącą obok
- Coś mi się zdaje, że ktoś w tym maczał palce – powiedział do niej
- To jego kolega. Bardzo się lubią. Beny często do nas przychodził zostawał nawet na kolację. Jego matka to ciężko pracująca kobieta i jest bardzo dumna. Więc obmyśliliśmy z Parkiem plan jak podarować mu rower. Do tej pory jeździli na jednym
- Bones a dlaczego mam wrażenie, że większość nagród ufundował anonimowy darczyńca? – popatrzył na nią sugestywnie
- Nie anonimowy. Przekonałam moje wydawnictwo, że to świetna reklama
- Ok. spryciulo
- Dzięki Parkowi i nauczycielom zrobiliśmy tak żeby te najcenniejsze dostały dzieci które ich potrzebują.
- Jesteś kochana wiesz? – stał za nią i trzymał w objęciach. Park wrócił do nich chwilę później z Benym. Przywitał się grzecznie dumnie prezentując nagrodę.
- To mój tata – powiedział dumny 8 latek wskazując na Bootha
- Bardzo miło mi Cię poznać Beny – podał mu z całą powagą rękę
- Bones a może Beny iść do nas i nocować?
- A co na to jego mama?
- Nie była przez dzień w pracy i musi iść teraz na noc powiedziałem jej, że on może z nami zostać. I, że do niej zadzwonisz – Bones odeszła na chwilę od nich żeby porozmawiać z mamą Benyego
- Załatwione powiedziała no to co idziemy do domu czy gdzieś na kolację?
- Na pizze – powiedzieli chórem chłopcy
- To nie zdrowe – Booth nie mógł się nadziwić jak te maluch truchleją na słowa „to nie zdrowe”
- Ale chyba jednak zasłużyli na małe odstępstwo – włączył się Booth
- Pewnie, że tak byli najlepsi. Biegnijcie do auta my poszukamy dziadków – kiedy poszli odezwała się do partnera – pewnie znajdziemy ich w barku piwnym. Wystarczy ich spuścić tylko z oczu
- Dziękuję – powiedział – dziękuję za wszystko co dla nich zrobiłaś
- Oj przestań – powiedziała wdychając jego zapach – my musimy porozmawiać Booth
- Wiem. Angela i Cam zdążyły już na mnie nakrzyczeć
- Kochane dziewczyny – zaśmiała się. Oczywiście tak jak mówiła dziadków znaleźli przy stoliku z kuflami piwa w ręce. Ale panowie wcale nie mieli ochoty na pizze ze zwycięzcami. Tak po prawdzie to mieli ale chcieli zostawić ich samych. Zostawiła im kluczyki od samochodu a oni pojechali SUV – em agenta. Później, dużo później kiedy dzieci już spały przyszedł czas na poważne rozmowy…
Tym razem to już koniec. Ale za to nieco dłuższy. Dedykuę ten epilog wszystkim wytrwale czytającym moje wypociny.
14. EPILOG
Wyszli z domu na spacer. Mogli zostawić chłopców bo dziadkowie wrócili już ze „spaceru” a teraz grali w szachy. Szli już jakiś czas żadne z nich nie wiedziało jak zacząć rozmowę.
- W dniu kiedy mnie zabrali z ulicy miałem coś dla ciebie – powiedział – tyle co to kupiłem. Pamiętasz mieliśmy iść na kolację do restauracji na randkę z prawdziwego zdarzenia
- Pamiętam – powiedziała wspominając co ona chciała mu wówczas powiedzieć
- Mam to też teraz. I chciałbym żebyś mnie wysłuchała. Żebyś się zastanowiła nad tym co powiem dobrze?
- Dobrze – zatrzymał się przed nią w ręce ściskał mały krążek z białego złota ze szmaragdem przypominającym trochę kolor jej oczu
- Kocham Cię i chcę spędzić z Tobą resztę życia. Jesteś dla mnie wszystkim Temprence Brennan czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – powiedział patrząc w jej oczy. Nie wiedziała co powiedzieć. Chciała, bardzo chciała. Ale zanim… musi mu powiedzieć. Otarła łzę spływającą po policzku
- Kocham Cię Seeley ale zanim cokolwiek powiem na ten temat. Musisz coś wiedzieć. Być może sam wycofasz to co powiedziałeś. I wiedz, że nie będę miała do Ciebie pretensji
- Nie, nie wycofam się. Za bardzo Cię kocham – powiedział wiedział jednak, że to co usłyszy nie będzie miłe. To coś o czym mówiły Angela i Cam czuł to.
- Ja też miałam dla Ciebie niespodziankę tego dnia. Ale sprawy potoczyły się tak jak się potoczyły. I proszę nie przerywaj mi dobrze? – zgodził się kiwnięciem głową – kiedy wyjechałeś miałam do Ciebie wielki żal. Znowu ktoś mnie opuścił. Znowu zostałam sama. Bolało, bardzo bolało. Miałam jednak nadzieję, zostawiłeś mi ją wraz z cząstką którą nosiłam w sobie. Byłam w ciąży Booth. Mieliśmy zostać rodzicami to chciałam Ci powiedzieć – patrzył na nią ze łzami w oczach nie wiedząc co się stało przecież teraz byłoby już widać. Obiecał jednak, że nie będzie przerywał na pytania przyjdzie czas później – jakieś dwa tygodnie później wyrzucili Hanka z kliniki i powiedzieli, że moim obowiązkiem jest się nim zająć. Nie miałam wyjścia zabrałam go do siebie. Potem sprowadziłam Maxa bo wiesz, że on nie może być sam. Nie chciałam go nigdzie umieszczać. Nie zasługiwał na to skoro można było inaczej. Nie wytrzymywałam z nimi w moim mieszkaniu – uśmiechnęła się na wspomnienie ich wiecznych kłótni – więc postarałam się o dom. Kupiłam go i urządziłam z pomocą Angeli. Jest duży i każdy ma swój pokój i łazienkę. Wiesz, wypracowaliśmy pewien układ i on się sprawdzał. Mogłam w końcu odetchnąć z ulgą i trochę odpocząć. Nadal byłam wściekła na ciebie za to, że zostawiłeś mnie z tym wszystkim samą. Byłam wtedy taka bezradna. Ciągle źle się czułam, miałam mdłości czasami nie miałam siły podnieś się z łóżka – był przerażony. Skoro ona o tym mówiła musiało być źle, bardzo źle. Ona się nigdy na nic nie skarżyła – pewnego dnia obudziłam się z potwornym bólem wezwałam karetkę byłam sama Max z Hankiem pojechali na weekend na ryby. Booth ja… - płakała przytulił ją mocno. Wiedział, domyślał się co się w tedy stało a ona była sama. Nie miała z nikąd pomocy płakał razem z nią
- Ciii już dobrze. To było i minęło. To nie była Twoja wina kochanie. To ja jestem winny. Wyjechałem… - teraz dopiero zobaczył to o czym mówiła Angela i Cam
- Pozwól mi mówić. To nie była niczyja wina. To była ciąża pozamaciczna. Dziecko rozwijało się nie w macicy a w jajowodzie. Nie miało szans żeby się urodzić. Nikt by nic nie zrobił. On nie miał szans nasz synek nie miał szans – płakali oboje. Tak bardzo. Ona za straconym dzieckiem a on z bólu, że nie było go przy niej kiedy się trochę uspokoili mówiła dalej – potem przyszłą do mnie Rebecca, nie miała co zrobić z Parkerem nie miałam wyjścia. Nie mogłam inaczej. Wiedziałam że dziadkowie się nim zajmą. Wzięłam go do siebie choć było mi bardzo trudno. To wszystko było takie świeże. Patrzyłam na Parka i zastanawiałam się czy nasz syn byłby tak samo cudnym dzieckiem jak on. Tak bardzo to bolało. Byłam zła, wściekła. Na ciebie, na Hanka, na Maxa, na Parka, na wszystkich. Wyładowywałam swoje złości, swój ból. Booth ja Cię w tedy szczerze nienawidziłam – rozumiał to. Tyle bólu jej zadał swoim wyjazdem. Choć on też dostał rozkaz to ani trochę nie czuł się lepiej – z czasem było lepiej. W zasadzie to Park pomógł mi przezwyciężyć ten ból. Jest takim kochanym dzieckiem…
- Bones obiecuję Ci, że już nigdy Cię nie zostawię. Złożyłem już podanie o wykreślenie mnie z listy uśpionych agentów. Nigdy więcej, nigdzie bez ciebie nie pojadę. Obiecuję…
- Booth ja wiem, teraz już wiem, że to nie Twoja wina. Pomógł mi to zrozumieć Hank. Wykonałeś rozkaz bo musiałeś. To był twój obowiązek. Jest jeszcze jednak coś
- Dopóki jesteśmy razem przezwyciężymy wszystko
- Ja nie będę mogła mieć więcej dzieci. Prawdopodobnie… - w końcu to powiedziała – podczas tamtego zabiegu wycięli mi jeden jajowód musieli. Więc moje szanse na zajście w ciąże są znikome
- To nie ma znaczenia – powiedział od razu
- Booth ale ty chcesz mieć jeszcze dzieci, założyć rodzinę. A ze mną nie będzie to możliwe
- Tak chce mieć dzieci. Nie mówię, że nie. Ale to miały by być nasze dzieci. Twoje i moje. Nie chcę mieć innych dzieci. Skoro Ty nie możesz to nie będziemy ich mieli. Może kiedyś się uda. Ale to z Tobą chcę spędzić resztę życia. Bez Ciebie nie potrafię żyć. Dziecko było by pięknym dopełnieniem naszej miłości. Ale i bez niego będzie ona trwała wiecznie i będzie piękna – mówił to z taką pewnością, że nie miała powodu mu nie wierzyć. Nie miała powodu mu nie ufać. Pozwoliła sobie nałożyć ten piękny pierścionek na palec. Pocałunkiem przypieczętowali zaręczyny.
Angela, Cam i Jack czekali na nich następnego dnia w instytucie. Od rana nie mogli się doczekać na wieści od tej dwójki. Kiedy o 9 wkroczyli do instytutu trzymając się za ręce. Odetchnęli z ulgą
- Przekonałeś ją – powiedziała Angela
- Przekonałem – odpowiedział z wielkim uśmiechem
- Cieszymy się z tego niezmiernie – powiedziała Cam
- Oj my też – odpowiedzieli radośnie
- A skoro już mowa o związkach. Booth czy zostaniesz moim drużbą na ślubie w sobotę, za dwa tygodnie? – zapytał Jack
- Pewnie, pod warunkiem, że Ty zrewanżujesz mi się tym samym. Ale jeszcze dokładnie nie wiem kiedy dziadkowi próbują ustalić wspólnie datę a to może trochę potrwać – wspomniał ich rozmowę z poprzedniego wieczora. Była to tzw. kreatywna dyskusja nie wiedzą kiedy się skończyły bo nadal dyskutują
- Chcesz powiedzieć, że ona zgodziła się wyjść za Ciebie za mąż – Angela nie posiadała się ze zdziwienia.
- Tak zgodziłam – na potwierdzenie tego wyciągnęła rękę pokazując im pierścionek.
- A co do drużbowania to chętnie – odpowiedział Jack.
Wynajęty przez Bones detektyw po 2 tygodniach odnalazł Rebeccę ale nie w Japonii a w Australii. Pojechała tam z nowo poznanym facetem nie informując nikogo. I z tego co mówiła póki co nie zamierza wrócić. Parker więc został z nimi już chyba na stałe. Dziadkowie: Max i Hank byli dobrymi opiekunami. I był jeszcze pies labrador z dźwięcznym imieniem Nemo (wiadomo z jakiej bajki). To była dziwna i zwariowana rodzinka. Starsi panowie dobudowali sobie osobno skrzydło (oczywiście nie sami a z pomocą odpowiedniej firmy) nie chcieli przeszkadzać młodym ale też nie mieli ochoty mieszkać zbyt daleko. Swoją drogą Booth zastanawiał się jak dwoje tak różnych ludzi może być tak dobrymi kompanami. Kłócili się niemal o wszystko. Mimo tego bardzo się lubili i wcale nie przeszkadzało im wspólne mieszkanie.
Angela i Jack oczywiście w końcu wzięli ślub. Byli bardzo szczęśliwi. Co do tego nikt nie miał wątpliwości.
Rok później na ślubnym kobiercu stanęli Seeley Booth i Tmeprence Brennan. Ślubowali sobie miłość, wierność i wzajemne oddanie. Oboje traktowali tę przysięgę z dużą powagą. Oboje chcieli jej dotrzymać. Bones nadal martwiła się swoją niemocą zajścia w ciążę. Booth znalazł rozwiązanie. Skoro chciała zostać matką. Mogą przecież adoptować jakiegoś malucha. Kochaliby jak własne
- Jesteś pewien, że tego chcesz?
- Tak kochanie jestem i Ty też tego chcesz prawda? – pewnie, że chciała. Wiedziała, że może kochać obce dziecko jak własne. Przecież tak właśnie kocha Parkera
- Ono będzie nasze choć nie do końca
- Nie prawda będzie nasze od początku do końca. Nie ważne kto urodzi dziecko ważne kto je będzie kochał i wychowywał.
Wspólnie znaleźli fundację która zajmowała się adopcją dzieci jeszcze nienarodzonych. Potencjalni rodzice adopcyjni mogli zabrać dziecko zaraz po urodzeniu o ile matka tego malucha się nie rozmyśli co do oddania dziecka. Kobietą która urodziła „ich” córeczkę była 18 letnia śliczna dziewczyna. Nie chciała tego dziecka była jeszcze za młoda. Chciała skończyć studia i dopiero pomyśleć o rodzinie. Dzięki fundacji miała okazję poznać Bones i Bootha. Miała pewność, że jej dziecko, choć przez nią niechciane, będzie kochane i chciane w innej rodzinie.
Dziewczynka była śliczna i już od pierwszych dni była z nimi. Tak więc spełniło się ich marzenie o posiadaniu własnego dziecka. Mieli ich teraz dwoje: Parkera i Samantę.
To był szczęśliwy dom. Pełen radości i śmiechu. Parker był troskliwym i pełnym oddania bratem. Uczył siostrzyczkę wszystkiego co sam umiał. A przecież jako 14 latek z powodzeniem mógł uczyć swoją o 10 lat młodszą siostrę tego co umiał. Rodzice czasami głośno protestowali ale kto by się tam nimi przejmował.
Swoje 40 urodziny Bones rozpoczęła od wizyty w ubikacji i bliskim spotkaniem z muszlą. Pięknie dzisiaj impreza (miała o niej nie wiedzieć ale tak się jakoś złożyło, że się dowiedziała) a ja będę na diecie. A może wizyta u lekarza pomoże? Będzie szybcie. I nie spędzę całego dnia w ubikacji i Booth nie będzie za mną chodził i mówił „Jak się czujesz kochanie” wystarczyło, że czasami kichnęła a już ją wysyłał do lekarza o właśnie wstał
- Co się stało skarbie?
- Chyba się czymś strułam – powiedziała pukając usta wodą.
- Może powinnaś iść do lekarza – powiedział ostrożnie wiedział jak ona nie cierpi kiedy tak mówi
- Może to nie jest zły pomysł. Jakoś nie mam ochoty spędzić całego dnia w ubikacji. Jak zawiozę Samantę do szkoły to pojadę do lekarza ok.?
- Może pojadę z Tobą?
- A ja słyszałam, że pan dyrektor ma dzisiaj ważne zebranie – powiedziała z uśmiechem
- Zebranie nie zając nie ucieknie
- Dam radę. Da mi jakieś tabletki i przyjadę do Ciebie może być?
- W porządku niech tak będzie. Tylko daj mi znać – musiał się zgodzić dzisiaj były jej urodziny i szykowali w wielkiej tajemnicy imprezę. Miał jeszcze tyle do załatwienia.
Od lekarza wyszła w wielkim szoku. Usiadła na ławce i zastanawiała się czy to oby na pewno nie sen. Ale w ręce miała niezbity dowód. Pierwsze zdjęcie dziecka, ich dziecka. Pojechała do męża. Nie mogła dłużej wytrzymać musiała mu powiedzieć. Chciała widzieć radość w jego oczach. Lekarz mówił, że ma być ostrożna bo ma już 40 lat. Będzie o tak będzie a za 7 miesięcy czeka ją największa nagroda.
- Już jesteś? I co powiedział lekarz – nie mogła wydobyć z siebie głosu wyciągnęła rękę ze zdjęciem maleństwa – co to jest? – zapytał nie wiele rozumiejąc z tego wydruku
- To jest pierwsze zdjęcie naszego maleństwa – powiedziała wybuchając płaczem. A on? Ono szalał z radości. Kochał swoje dzieci oboje ale teraz… Wziął ją na ręce i kręcił się z nią dookoła.
7 miesięcy później na świat przyszedł chłopczyk. Imię otrzymał po zmarły dwa miesiące wcześniej pradziadku – Hank.
Tak o to szczęśliwie zakończyła się historia pewnej zwariowanej rodzinki
THE END
cudne opowiadanie az brak mi slow zachwytu... :) poprostu genialne a zakonczenie boskie... :) czekam na kolejne Twoje dzielo... :)
Pozdrawiam... :P
Genialne... nie, to mało powiedziane... ale nie znam lepszego określenia xD mam nadzieję, że napiszesz niedługo jakieś nowe opko... :)
Przeczytałam wszystkie części, jestem zachwycona. Czekam na kolejne opowiadania:)
BAL
Taki se onepart
W sumie to sama nie wiedziała co tu robi. Przecież powinna pracować w końcu to tylko sobota. Dzień jak każdy inny. Od rana jednak miała kłopoty z koncentracją. To było do niej nie podobne. Szła powoli między alejkami cmentarnymi. Zatrzymała się nad grobem swojej matki. Dawno tu nie była. Dzisiaj jednak coś ją tutaj ściągnęło. Sama nie umiała znaleźć przyczyny tego stanu, coś jej dzisiaj umykał, coś ją rozpraszało. W sumie sama nie wiedziała dlaczego akurat tutaj. Nie lubiła „rozmawiać” ze zmarłymi. Wielokrotnie namawiał ją do tego jej partner agent specjalny Seeley Booth. Mówił, że to pomaga w stracie najbliższych ta świadomość, że można tutaj przyjść. Popatrzyła na płytę na nagrobku „Christine Brennan żyła lat 50”
O matko znowu zapomniałam – olśniło ją – dzisiaj są moje urodziny. Aż dziwne, że Russ jeszcze nie zadzwonił ani tata. Ciekawe dlaczego. W sumie nie mam się co dziwić od lat powtarzam, że nie obchodzę urodzin ani świąt. Może w końcu przyjęli to do wiadomości? Nikt nie wie kiedy je mam. No może poza Boothem. On regularnie mimo moich protestów kupuje mi prezenty na tę okazję. Zabiera na kolację. Tym razem go zaskoczę bo pamiętam – uśmiechnęła się do siebie – i chyba sobie nawet kupię jakąś sukienkę. A kiedy przyjdzie po mnie wieczorem będę gotowa może go w końcu czymś zaskoczę? Pomarzyć zawsze można. Jak taka szara myszka może zaimponować komuś takiemu jak on. Przystojny, pewny siebie samiec alfa. Mógłby mieć każdą dziewczynę. I z pewnością niejedną już miał. Lubi blondynki z długimi nogami i dużym biustem. Nie mam blond włosów, długich nóg ani dużego biustu nie jestem w Jego typie – pomyślała z żalem – nawet jak się przefabuję na blond to i tak nic to nie da. Ta lalunia co widziałam go z nią wczoraj była… po prostu w Jego typie. A jak się z nią umówił to pewnie i o dzisiejszym wieczorze zapomni.
Zrezygnowała z zakupów i przestała się głupawo uśmiechać na myśl o dzisiejszym, ewentualnym wieczorze, przekonana, że jej pragnienia są nieodwzajemnione i nigdy nie zwróci na nią uwagi. Jakby wiedziała w jakim jest błędzie. Było już popołudnie a ani brat ani tata ani Booth się nie odezwali.
Zapomnieli. No bo o kim jest niby pamiętać? Sama ich odpycham od lat. Mówię, że nie obchodzę urodzin a w duchu cieszę się jak dziecko z ich pamięci. To tylko moja wina, nikogo innego. Jak zawsze zresztą…
Booth od miesiąca planował tą imprezę z cichą nadzieją na sukces. Chciał, żeby jej urodziny były wyjątkowe, niepowtarzalne. Żeby w końcu zaczęła je obchodzić. Marne szanse na sukces. Ale musiał przyznać, że przez ostatnie lata kiedy przychodził z prezentem i zaproszenie na urodzinową kolację nigdy nie oponowała. Nawet miał wrażenie, że była zadowolona. Znał ją jak nikt na świecie, wiedział czego pragnie choć ona sama nie chciała się do tego przyznać. A jego sensem życia było uczynić wszystko co w jego mocy żeby była szczęśliwa. Tego chciał najbardziej a jakby chciała to szczęście przez przypadek dzielić właśnie z nim byłby najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. no właśnie to całkiem osobna historia. Mam tylko nadzieję, że mnie nie zabije kiedy się dowie, że wszyscy już wiedzą kiedy ma urodziny. Bo jej prawy sierpowy jest całkiem, całkiem – myśląc pocierając brodę w miejscu gdzie jej prawy sierpowy miał już okazje się znaleźć – szczęka długo bolała no i ukruszony ząb kosztował parę setek dolców i wizytę u dentysty.
Zastanawiając się co jej kupić i w ogóle jak to zorganizować wpadła na pomysł balu. W zasadzie podsunął mu go Russ. Opowiadał mu jak kiedyś zadzwonił w jej urodziny a ona wykrzyczała mu, że przez niego nie mogła iść na bal maturalny, który był właśnie w jej urodziny bo nie zabrał jej ze sobą tylko zostawił na pastwę systemu. Jej rodzice zastępczy uznali bal za zbędny wydatek. Nie dali ani na zabawę a tym bardziej na suknie. Przyjaciele podchodzili do tego bardzo sceptycznie. Byli przekonani, że wyrzuca pieniądze w błoto a ona i tak się nie zgodzi. Zorganizowali go u Sida miało być tylko kilka par ale i tak…
- Booth moim zdaniem szkoda kasy na to – swój sceptycyzm wyraziła również Angela
- Dla niej nie szkoda
- Wiem, ale znasz ją i wiesz, że ona się nie zgodzi na takie coś – powiedziała Cam
- Nie będzie miała wyjścia
- Booth, stary nie obraź się – zaczął Jack – wiesz, że wyłożę każdą kasę i mi nie szkoda. Ale chodzi raczej o to, że ona Cię zabije jak się dowie. Data jej urodzin to bardzo pilnie strzeżona tajemnica. Jak się dowie, że Ty wiesz...
- Wie. Co roku jemy kolację z tej okazji – przyznał się
- I nic nie powiedziałeś – popatrzyli na niego oskarżycielskim wzrokiem
- Obiecałem poza tym ona mówi, że nie obchodzi swoich urodzin – dodał na swoje usprawiedliwienie
- Nie zmienia to faktu, że Ty wiedziałeś i nic nie powiedziałeś – dodał Wendall
- Słuchajcie muszę jeszcze coś załatwić. Bądźcie punktualnie o 19 – poprosił. Miał jeszcze jedną niespodziankę dla niej poza tą co pewnie właśnie odbiera w swoim domu.
- Będziemy – powiedzieli zgodnym chórem
Ktoś zapukał do drzwi zdziwiona popatrzyła na zegarek była 15 na Bootha jeszcze za wcześniej. Otworzyła a w drzwiach stał kurier z przesyłką. Podpisała i odebrała zdziwiona. Było to płaskie pudełko z logo znanego butiku w D.C. ciekawość zwyciężyła i już po chwili trzymała w ręku najpiękniejszą suknie jaką w życiu widziała. Z zachwytu aż westchnęła. Była z błękitnego jedwabiu, bez rękawów z dekoltem do szpica kończący się w odpowiednim miejscu z przodu trochę niżej z tyłu do bioder dopasowana w dół rozchodząca się dużą ilością materiału. Była prze piękna. Chwyciła liścik
Załóż ją proszę, zaufaj mi. Będę o 18:30 Booth
Nie mogła się oprzeć takiej prośbie. Punktualnie o 18:30 zapukał do jej drzwi. Miał na sobie smoking wyglądał w nim strasznie męsko i seksownie. A jego oczy wyrażały zachwyt.
- Gotowa? – zapytał podając jej płaszcz
- Tak. A tak w ogóle to gdzie idziemy i dlaczego takie stroje
- Zobaczysz to ma być niespodzianka.
- Booth – jęknęła – wiesz, że ja nie wytrzymam
- Musisz jeszcze chwilę – powiedział prowadząc ją do limuzyny. To wszystko było jakieś dziwne. Nie wiedziała o co biega ale mu ufa. Ufa i wie, że jej nigdy nie skrzywdzi. Podróż nie trwała zbyt długo zatrzymali się pod lokalem Sida. To była dopiero zagadka. Zanim wysiedli musiał jej powiedzieć. Bał się kompromitacji przy wszystkich. Poza tym jak jest zła to robi się nieobliczalna. Wolał więc aby złość skupiła się na nim a nie na innych
- Jesteśmy na miejscu
- To nasza ulubiona knajpka
- Masz rację. Wybrałem to miejsce na moją niespodziankę bo uznałem, że będzie najwłaściwsze. Zawsze się tu dobrze czuliśmy – pokiwała twierdząco głową – wiesz, że spotkałem się kiedyś z Russem? – kolejny raz pokiwała głową – po tym jak załatwiliśmy ta sprawę poszliśmy na piwo. No może było ich kilka – uśmiechnęła się wiedziała, że się polubili – powiedział mi coś w tedy o Twojej przeszłości – zmarszczyła czoło – nie wiń go za to, po prostu chciał z kimś pogadać. No ni od słowa do słowa powiedział mi, że nie byłaś na balu maturalnym – powiedział w końcu. Tak nie była. Pamięta ten dzień, wówczas był to dzień jej urodzin. Jeszcze jeden powód żeby ich nie obchodzić. Ale co ma wspólnego z tym wszystkim dzień dzisiejszy?
- Booth to przeszłość – powiedziała z wystudiowanym spokojem. Jego jednak nie zwiodła
- Dzisiaj też są Twoje urodziny – powiedział wyciągając swój prezent, kolczyki pasujące do wisiorka jaki dał jej rok wcześniej – wszystkiego najlepszego – powiedział podając jej pudełeczko. Otworzyła je i się nimi zachwyciła.
- Są piękne, nie musiałeś – powiedziała wzruszona
- Ale chciałem, załóż – zachęcił ją. Szybko zmieniła kolczyki jak dobrze, że założyła ten łańcuszek od niego
- Nadal nie wiem co tu robimy i co to za stroje – i teraz ta najtrudniejsza część
- To dalsza część prezentu. Zorganizowałem dla Ciebie bal
- Co zrobiłeś? – powiedziała nic nie rozumiejąc
- Nie byłaś na swoim więc ja zorganizowałem go dla Ciebie tutaj u Sida. Wiem, że to nie taki bal ale będą wokół Ciebie wszyscy którzy Ci dobrze życzą
- Wszyscy? – zapytała zdziwiona
- Tak. W środku są: Max, Russ z Amy, Cam z Sullym, Michele ze swoim chłopakiem, Wendall, Angela z Jackiem… - zaczął wyliczać. Nie wiedziała co powiedzieć. Chciała być zła, chciała się na niego gniewać ale nie potrafiła. Zrobił to wszystko dla niej. Poczuła pod powiekami piekące łzy – Bones – spodziewał się wszystkiego, krzyku, wymówek, napadu złości ale nie łez – przepraszam nie chciałem Ci sprawić przykrości
- Nie przepraszaj nie sprawiłeś mi przykrości – powiedziała wprowadzając go w osłupienie – ja… dziękuję – pocałowała go prosto w zdziwione usta. Pocałunek z założenia niewinny wcale takim nie był. Rozchylił delikatnie usta i pozostawił jej decyzję. Skorzystała z zaproszenia. Delektowali się tym pocałunkiem chwilę – dziękuje – powiedziała odrywając się od niego ale nie wyswobadzając się z jego uścisku w jakim się w między czasie znalazła. Pokonali granicę, razem wymazali linię która przez lata ich dzieliła
- To jak idziemy? – zapytał
- Tak. Chodźmy na ten bal chcę go przeżyć, chcę dzisiaj tańczyć i bawić się – powiedziała z uśmiechem
- Jak myślicie uda mu się ją namówić? – powiedział Sully
- Oby – odpowiedziała Angela – może w końcu się odważy
- Już to widzę – powiedziała z powątpiewaniem Cam. Byli wcześniej obiecali mu, że będą na nich czekać. Ktoś otworzył drzwi obrócili się w tamtą stronę zdziwienie przecież byli już wszyscy. A wedle obliczeń on miał właśnie po nią jechać. A w drzwiach stał naprawdę niespodziewany gość Zack Addy
- Zack – Angela w swojej spontaniczności rzuciła się na przyjaciela. W ślad za nią poszli pozostali.
- No, no Booth się postarał – dodał pan Bary
- Mam nadzieję, że nie na próżno. Moja siostra jest naprawdę uparta
- Nie znam kobiety, która by się takiemu czemuś oparła – powiedziała Amy
- Dr Brennan to nie jest zwykła kobieta – Michele bardzo ją lubiła i traktowała jak ciotkę mimo iż faktycznie nią nie była
- O tak – przytaknęli zgodnie – już powinni tu być.
Chwilę później w drzwiach ukazali się wspomniani partnerzy. Booth prowadził uśmiechniętą Brennan pod rękę, która na widok swojego byłego asystenta obdarowała go całusem w policzek (Bootha dla jasności). No i oczywiście wyściskała Zacka.
To był piękny wieczór. O takim marz każda dziewczyna. Miała wokół siebie przyjaciół, rodzinę i kogoś bardzo jej bliskiego. Partnera, przyjaciela, powiernika kogoś kogo mogła kochac bez strachu, że ta osoba ją zawiedzie. Jemu mogła zaufać. Dla niego mogła zmienić pewne poglądy i przekonania. Dla niego mogła zrobić wszystko. Tak samo zresztą jak on dla niej. Chwilami musiała się uszczypnąć czy aby to wszystko dzieje się naprawdę, czy nie jest wytworem wyobraźni małej dziewczynki i zaraz wszystko zamieni się w zwykły szary samotny wieczór? Za każdym jednak razem dochodziła do wniosku, że to nie sen a najprawdziwsza prawda. Tańczyła z Boothem szalonego rock and rolla miała wypieki na twarzy, roześmiane usta i błyszczące oczy. Nigdy nie wyglądała piękniej. Nagle muzyka zmieniła się, przygasło światło a z głośników poleciała spokojna ballada Skorpionsów. Przyciągnął ją do siebie najbliżej jak się dało. Położyła mu głowę na ramieniu i wdychała jego zapach.
- Dziękuję, to najwspanialszy wieczór w moim życiu, Booth
- Cała przyjemność po mojej stronie Bones – powiedział cicho – bo ja żyję po to żeby Cię uszczęśliwiać. Kocham Cię – dodał na koniec
- A ja kocham Ciebie – chwycił ją w ramiona, uniósł wysoko i okręciła parę razy ze szczęścia. Chyba już nikt się temu nie dziwił. Nie po tym co się dzisiaj wydarzyło…
Pierwszy raz od bardzo dawna była tak naprawdę szczęśliwa. I nic nie było jej w stanie zmącić tego szczęścia. Nic ani nikt…
"taki se" a ja myślę, że świetny tak jak wszystko, co napiszesz... super onepart, tak się fajnie czytało;) czekam na kolejne opowiadania;)
mi sie bardzo podobal onepart... :) przyjemnie sie czytalo... :) ciekawy pomysl z tym balem ;) czekam na kolejne opowiadania... :)
Pozdrawiam...:)
CZY KTOŚ JĄ WIDZIAŁ?
Historia zagubionej miłości
I.
Tak dłużej nie może być! To nas doszczętnie wykończy – myślał Booth
Od ponad roku spotykał się z Bones nie tylko w pracy. Zaczęło się niewinnie od wspólnej pracy potem była przyjaźń, wzajemne zaufanie. Jedno za drugie oddało by życie czego dowiedli nie jeden raz. Potem przyszedł czas na coś więcej. Namiętność skrywana latami, ograniczana przez linię którą wyznaczyli żeby chronić siebie nawzajem. To wszystko stało się nie ważne bo w końcu ich marzenia się spełniły. Byli razem. Nie tylko jak przyjaciele ale też jako kochankowie. Nie mieszkali wspólnie, ona tego nie chciała a on nie naciskał. Co nie zmienia faktu, że on tego nie pragnął. nic bardziej mylnego. Zgodził się na jej warunki. Spotkania tylko po pracy, nikt poza nimi o ich związku nie wiedział nawet najbliżsi. Ciążyło mu to wszystko. Ostatnio nie układało się między nimi. Coraz częściej się kłócili. Po chwilach uniesień on szybko wracał do domu. Czyżby oboje się pomylili? Czyżby wszyscy na około się mylili i oni wcale nie są dla siebie stworzeni? Sami do końca nie wiedzieli co czują. Dopóki byli osobno myślał, że ją kocha, że jest całym jego światem. A teraz? Już tak nie myśli. Zaczynają mu przeszkadzać jej pewne nawyki, jej niezależność. Chciał żeby choć trochę polegała na nim. Chociażby w prostych, codziennych czynnościach takich jak otwieranie drzwi, odsuwanie krzeseł w restauracji. Uważała to za przejaw męskiego szowinizmu i jak już się na to zgadzała to miała minę obrażonej księżniczki. A Jego to strasznie drażniło. Nic nie mógł an to poradzić. Tak został wychowany i już. Nie miał zamiaru tego zmieniać. Ona też nie chciała się zmienić. Nie chciała iść na żadne ustępstwa. Nic nie wchodziło w grę. Ona ustalała warunki a on albo się dostosował albo była kłótnia w efekcie której i tak robili to co chciała ona. Ale do cholery przecież wiedział o tym wcześniej więc dlaczego tak go to drażniło? Tak strasznie irytowało?
Ona też miała dość tego układu. Chciała w nim coś zmienić. Ale nie bardzo wiedziała co. Niewątpliwie było im dobrze w łóżku. Nigdzie jednak razem nie chodzili. Ona nie chciała. A on nie naciskał wolałaby żeby był czasami bardziej stanowczy. Jak facet, tupnął noga i postawił na swoim. Ale on jej we wszystkim ustępowała. A im bardziej ustępował tym bardziej ona naciskała. Nie wiedziała czy robi to świadomie czy nie. Doprowadzała go do skraju wytrzymałości. Tak naprawdę byli ze sobą z przyzwyczajenie no i dla fantastycznego seksu. Tego nie można było mu zarzucić w łóżku był fantastyczny no i tam zdecydowanie lubił dominować. Gdyby był bardziej zdecydowany w życiu codziennym. Byłoby o wiele przyjemniej.
Chyba muszą porozmawiać i to koniecznie!
Po skończonym śledztwie jak zawsze siedzieli w Royal Diner i jedli kolację. To był ich mały rytuał który nie zakłócili nawet ze sobą sypiając.
- Bones nie uważasz, że powinniśmy porozmawiać? – zapytał dopijając kawę. Zastanawiała się chwilę nad tym i doszła do wniosku, że miał rację. Albo wszystko się zmieni albo będą musieli to skończyć. Nie wiedziała tylko, że on już podjął decyzję.
- Tak chyba masz rację – odpowiedziała – to co jedziemy do mnie czy do ciebie?
- Możemy do Ciebie – zaoszczędzi mi to odwożenia jej do domu. Wiedział, że musi to dzisiaj skończyć zanim to doszczętnie zniszczy ich przyjaźń i zaufanie. Pytanie było następujące: tylko czy ta przyjaźń to przetrwa? Podjechał pod jej mieszkanie, weszli na górę nastawiła wodna herbatę lub coś innego. Choć teraz przydałaby się jej szklaneczka czegoś mocniejszego. To nie będzie łatwa rozmowa. Zdecydowanie nie będzie…
- Booth..
- Bones – powiedzieli równocześnie wskazał gestem na nią żeby zaczęła
- Booth nie wiem co się z nami ostatnio dzieje
- Ani ja nie wiem. Kłócimy się o byle co.
- Tak, to jest bez sensu. Ja nie wiem… musimy coś zmienić inaczej…
- Nic nam nie zostanie z naszej przyjaźni.
- Tak a jest ona w ogóle jeszcze? – zapytała patrząc mu prosto w oczy
- Mam nadzieję, że jest… nadal wiem co chcesz powiedzieć zanim powiesz – uśmiechnął się ta jego cecha doprowadzała ją do szału. Odwzajemniła ten uśmiech. Już tak dawno nie rozmawiali szczerze. Brakowało jej tego
- O tak zdecydowanie. Nie wiem jak Ty to robisz ale masz rację. Znasz mnie jak nikt i ja ciebie też – siedzieli w ciszy pogrążeni we własnych myślach. To co mieli było zbyt cenne żeby poświęcać dla tych kilku ulotnych chwil. Owszem było im dobrze ale łóżko wszystko niszczyło…
- Nie chcę Cię zranić Bones ale to nie może tak dłużej trwać – powiedział to w końcu na głos. I kiedy usłyszał wypowiadane przez siebie słowa już wcale nie był ich taki pewien. Ale z drugie strony jeżeli miał wybierać miedzy chwilami namiętności a wieczną przyjaźnią i zaufaniem…
- Wiem Booth. Ale musisz przyznać, że dobrze nam było razem – przyjęła to z pozornym spokojem. Zabolało. Ale wiedziała, że tak będzie łatwiej i bezpieczniej. Zachowają coś zdecydowanie wartego poświęcenia – przyjaźń
- Tak, zdecydowanie tak – powiedział z tym swoim błyskiem w oku i alfa samczą pewnością siebie – chciałbym – jak jej powiedzieć żeby nie urazić? Jak powiedzieć, że chce wrócić do układu sprzed roku
- Ja też – powiedziała czytając w jego myślach, popatrzył na nią ze zdziwieniem – chcę wrócić do tego co było rok temu. Nasza przyjaźń, partnerstwo…
- Tak Bones to jest coś zbyt cennego żeby to utracić. Chcę odzyskać moją najlepszą przyjaciółkę.
- A ja przyjaciela – uśmiechnęła się do niego. Mimo wszystko poczuła lekkie ukłucie. Nie wiedziała dlaczego. Podali sobie dłonie i utonęli w przyjacielskim uścisku. Tak było o wiele lepiej. Oboje odetchnęli z ulgą
Później zamówili tajskie, otworzyli butelkę wina i rozmawiali jak starzy przyjaciele. Jakby tego roku nie było wymazali go z pamięci.
kolejny dzień przyniósł im nowe śledztwo. Na początek zamiast do instytutu pojechali na miejsce zbrodni.
- Cam sądzisz, że to się kiedyś skończy? – zapytała Angela swoją przełożoną
- Nie wiem ale robi się męczące – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Mieli już dość chodzących naokoło siebie partnerów. Czasami chodzili wokół nich na paluszkach bo groziło wybuchem
- Nie rozmawiałaś z nim o tym?
- Próbowałam powiedział mi, że ma wszystko pod kontrolą i jest w jak najlepszym porządku
- Chyba wolę ich kłótnie nich takie ciche dni
- Kłótnie zawsze są zabawniejsze. A co z Brennan? Nic nie mówiła
- Nie ma dla mnie ostatnio czasu. Chyba ma jakiegoś faceta.
- A to by wiele wyjaśniało. A bynajmniej zachowanie Bootha
- Pewnie masz rację – na platformę wszedł Hodgins z Wnedallem
- O czym tak szepczecie? – zapytali
- O naszej ulubionej parce
- A no właśnie czy ktoś słyszał ostatnio jakąś ich kłótnię? Bo podejrzanie cicho się zachowują – powiedział stażysta
- Sęk w tym, że nikt o takowej nie wie.
- A może oni – powiedział sugestywnie – no wiecie – popatrzyli na niego. Zaczęli się zastanawiać czy on oby nie ma racji i ta dwójka dla pozorów siebie unika? Ale zaraz odrzucili tę myśl. Nie możliwe, żeby…
- Nie – powiedzieli zgodnym chórem
interesujaco sie zaczyna nowe opoko... ciekawa jestem co sie dalej wydarzy... wiec czekam na kolejna czesc... :)
II.
- I co mamy Bones? – zapytał podchodząc do pochylonej nad szczątkami partnerki
- Mężczyzna, rasa biała ok. 165cm wzrostu, brak zębów mądrości sugeruje wiek ok. 16 – 18 lat
- Dziecko – odpowiedział, nienawidził takich spraw
- Nastolatek ściślej rzecz biorąc
- Dla mnie to jeszcze dziecko – wiedziała jak jest wrażliwy na tym punkcie
- Zginął prawdopodobnie od strzału w tył głowy
- Egzekucja? – zapytał zdziwiony
- Na to wygląda
- A co z czasem zgonu? – Booth wszystko skrzętnie notował
- Ok. 3 miesiące temu. Dokładnie powie Hodgins po zbadaniu robaczków – skończyła oględziny na miejscu poprosiła o przesłanie szczątek do instytutu i wraz z Boothem opuściła to miejsce.
- Musiał należeć do jakiegoś gangu – powiedział agent
- Niekoniecznie – ona nie lubiła jego gdybań
- Bones pomyśl, nastolatek, strzał w tył głowy… co to jeszcze mogłoby być?
- Nie wiem ale nie lubię wyciągać pochopnych wniosków.
- A ja Ci mówię to gang
- Uważaj – krzyknęła zobaczywszy nadjerzadżający z naprzeciwka samochód Booth gwałtownie odbił w prawo a z samochodu padły strzały pochylił się nad swoją partnerka
- Padnij – powiedział jednocześnie próbując nie wpaść na drzewo. Odjechali tak szybko jak się pojawili – nic Ci się nie stało zapytał kiedy nie odpowiadała przypatrzył się jej uważniej. Z tyłu głowy leciała cieniutka stróżka krwi. Przeraził się sięgnął po telefon jednocześnie sprawdzając jej puls na szczęście był – tu agent specjalny Seeley Booth mój samochód ostrzelano. Są ranni wezwijcie karetkę jestem przy wjeździe na autostradę… - podawał swoją pozycję. Cholera Bones trzymaj się. Cały czas trzymał rękę na jej szyi sprawdzając puls. Wiedział, że nie powinien jej ruszać to mogłoby jej zaszkodzić. – Bones trzymaj się. Tylko mi tu nie umieraj – prosił – Boże proszę Cię uratuj ją. Nie pozwól żeby jej coś się stało.
10 minut później na miejscu było już pełno agentów FBI i karetka. Zapakowali Bones do ambulansu, pozwolili mu jechać z nią. Cullen wolałby żeby został ale nie było takiej siły która by go powstrzymała. Wiedział jak ważna jest dla niego partnerka.
W instytucie co prawda wszyscy się dziwili, że ich jeszcze nie ma ale zdarzało im się czasem wstąpić gdzieś po drodze. To w ich przypadku było normalne. Nie przypuszczali jednak jak bardzo się mylą. Nie mieli pojęcia, że w czasie kiedy oni żartowali i wymyślali sztuczki jak ich ze sobą połączyć. Ona walczy na stole operacyjnym o życie a on cały we krwi próbuje wszystko sobie poukładać.
- Cam a może jakieś party z nastrojową muzyką
- A dr Brennan zrobi wykład o wpływie muzyki na kulturę – powiedział Wendall
- Bo z antropologicznego punktu widzenia… - zaczął Jack a reszta zawtórowała mu śmiechem
- Dajcie im spokój. Będą mieli być kiedyś razem to będą – powiedziała szefowa choć w duchu sama zastanawiała się jak to możliwe, że oni nigdy jeszcze… jej rozważania przerwał telefon odebrała a po chwili zbladła – była strzelanina – zaczęła reszta poderwała się z miejsc – ktoś ostrzelał ich auto. Boothowi nic się nie stało a ona
- Co z Brennan Cam – wykrzyczała artystka
- Jest na stole operacyjnym dostała w głowę. Nic więcej nie wiedzieli. Zabrali ją do kliniki na K Street – w chwilę później wszyscy byli już w drodze do kliniki. Modląc się po drodze o jej zdrowie. Tak naprawdę nie wiedzieli czego się spodziewać. Weszli do poczekalni dla rodzin. Nie było nikogo
- Przecież mówili, że Boothowi nic się nie stało
- Pewnie jest pod salą operacyjną – poszli we wskazanym kierunku. Na krześle, twarzą w dłoniach siedział Booth. Był załamany. To było widać. Podeszli do niego
- Booth co z nią? – zapytali popatrzył na nich zdziwiony chyba nie do końca docierało to co do niego mówili Angela spróbowała jeszcze raz – Booth – potrząsnęła go za ramię – co z Brennan? – ocknął się jakby ze snu
- Nadal na stole operacyjnym
- Co się stało?
- Jechaliśmy do instytutu kiedy tamten zajechał nam drogę musiałem skręcić żeby uniknąć czołowego zderzenia i padła seria strzałów z tego samochodu. Mnie się nic nie stało ale ona… oberwała w tył głowy – Angela zaszlochała przytuliła się do Jacka
- Mówili coś? – zapytała rzeczowo Cam
- Straciła dużo krwi i pocisk został w głowie teraz go wyciągają. Więcej nic nie wiem
- Ale żyje
- Tak żyje – powiedział cicho. Siedzieli jeszcze dość długi czas zanim w drzwiach pojawił się lekarz
- Który z panów to Booth – Seeley podszedł do niego – pan pójdzie ze mną. Reszta musi zaczekać.
Wszedł z lekarzem do gabinetu. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi lekarz wskazał krzesło i sam usiadł za biurkiem
- Panie doktorze co się stało? I dlaczego tylko ja?
- Jest pan w aktach medycznych jako najbliższa rodzina. I tylko z panem mogę rozmawiać
- Rozumiem – nawet zapomniał Bonse wpisała go parę lat temu kiedy miała wycinany wyrostek. I tak już zostało – co z nią
- Udało nam się wyciągnąć pocisk, oczywiście dostaniecie go do badania, w sumie nie poczynił on zbyt wielkich szkód. Te jednak będzie można oszacować dopiero kiedy się obudzi po operacji. Na razie jest pod wpływem narkozy.
- Czyli tak naprawdę nic nie wiadomo?
- Nie było żadnych komplikacji podczas operacji a to już naprawdę dużo. Urazy głowy są jednak nieprzewidywalne. Tak jak mówię więcej będzie wiadomo po jej obudzeniu. Czy ona ma jakąś bliższą rodzinę? Może trzeba będzie ich zawiadomić.
- Dziękuję zajmę się tym – powiedział podając rękę doktorowi – czy możemy do niej wejść?
- Tak ale tylko jedna osoba. To OIOM więc rozumie Pan?
- Tak. Dziękuję jeszcze raz
- Nie ma za co. Podziękuje mi sama podpisując książki – uśmiechnął się – są fantastyczne
- Ona sama jest fantastyczna – powiedział wychodząc
Na zewnątrz czekali przyjaciele.
- I co? – dopadli go
- Operacja się powiodła. Teraz jest jeszcze pod wpływem narkozy. Wyjęli pocisk
- To dobrze – skomentowała Cam
- Więcej będą wiedzieć jak się obudzi.
- Tzn.?
- Czy nie doszło np. do jakiś trwałych uszkodzeń. Tak powiedział lekarz – miał dość tego dnia. Był chory ze zmartwienia. Jeszcze wczoraj śmiali się żartowali, jeszcze dwie noce temu kochali się do utraty tchu a teraz ona leży i walczy o życie. To za dużo nawet jak dla niego – jeśli nie macie nic przeciwko. Wejdę tam pierwszy, można wchodzić pojedynczo – dodał i nie czekając na odpowiedź wszedł do jej sali…