Treść? Przecież wszytsko jasne...;)...................................................
Live is brutal-rzekła Marlen i poszła se "M jak masakra" zaglądnąć, bo to już niedługo...Staczamy się...
A potem już tylko kanapa i niekończący się serial nam zostanie....
Rokitko, Ty mi tu z darwinizmem nie wyskakuj! Odpocznij, skosztuj słodkiego antydepresanta na pogodę i wyrwij tę Brennan wreszcie ze szpitala!;)))
Bo jak nie, to ja Twoją Anulkę zastrzelę serbkim AK;)))
*******************************************************************
*****************LG na prezydenta!!!!!!!!!!************************
:))))))))))))
Zostaw moją imienniczkę w spokoju ;) To taka poczciwa kobita! ;) Zobaczę co da się zrobic. Jakaś część już jest gotowa ale nie jestem z niej zadowolona...
Albo mi się zdaje albo coraz mniej osób do nas zagląda.
Tak czy inaczej DZIĘKUJĘ tym co pozostali :)
Przepraszam, nie powinnam mordować pani A..... Tak mi się jakoś wyrwało;))) Ja czekam na każdy kawałek.
A na prezydenta nie zamierzam kandydować, bo co to za frajda, jak nawet nie ma atomowej walizeczki;)))???
Lachony, coś wasza stronka siadła. Kasiorkę komuś wisicie, czy się coś na serwerze posypało? Chciałam looknąć na Waszą fotkę;)
Lg zazdroszczę. Jak ja coś piszę to mi nie przychodzą takie pomysły do głowy jak tobie, twoje teksty i dialogi są po prostu the best.
Admin nam zastrajkował a wraz z nim cały portal, pod który stronka podpięta była...A może to sprawka Ridża Wielkiego???
;))
Ale w sumie strata niewielka- nic ciekawszego TAM znaleźć i tak nie można było...A co do zdjęcia... Kto chce to i tak je znajdzie na 'słynnym polskim portalu szpiegowskim' heh;)
nie czytałam jeszcze, bo ledwo na oczy widzę, ale, LG, widzę, że powinnam Cię częściej zostawiać samą :DDD
Nie zgadzam się z taką opcją. Zmyślanie pytań jest mniej wymagające i w efekcie, jak Ciebie nie ma ja padam na twarz;(
Cóż, ja jestem nowa, ale czytam wszystkie poprzednie opowiadania i sa świetne. Napisalam własny scenariusz, ale najlepszy nie jest. Jednak to dopiero pierwszy, musże zacząc się rozkręcać. Przepraszam jesli podobny pomysł już był bo nie przeczytałam jescze wszystkich scenariuszy. Zapraszam do czytania.
Deszcz odbijał się od szyb gabinetu dr Temperance Brennan, która całkowicie go ignorując stukała w klawisze na komputerze, wypełniając kolejny raport. Światło żarówki rozpraszało panujące wkoło ciemności, a zegar wskazywał godzinę pierwszą w nocy. Nagle wszechobecną cisze przerwał sygnał telefonu. Spojrzała na wyświetlacz.
-Booth? Czego on chce o tej porze?
Odebrała zrezygnowana.
-Co się z tobą dzieje, gdzie jesteś! –krzyczał –Stoję przed twoimi drzwiami i nikt mi nie otwiera!
-Trudno żeby ktoś ci otworzył skoro siedzę w Instytucie i kończę raporty.
-O tej godzinie jeszcze pracujesz?
-O tej godzinie przylazłeś do mojego domu?
Bootha zatkało i przez chwilę się nie odzywał.
-Mam chińszczyznę, mogę przyjechać i przywieźć ci ją, pewnie jesteś głodna.
Poczuła jak burczy jej w brzuchu.
-Jasne, o ile oddasz mi swoją porcję makaronu.
Zaśmiał się i rozłączył.
Odłożyła komórkę i wróciła do sprawy Genise Grit. Nie napisała nawet słowa, zamyśliła się spoglądając na opadające krople za oknem. Booth o pierwszej w nocy przywiózł jej chińszczyznę, uznała to za co najmniej dziwne, ale w pewien sposób... miłe.
Nie minęło dużo czasu jak usłyszała jego kroki. Spojrzała na jego uśmiechniętą twarz, a on pomachał pudełkami z jedzeniem.
-Dziś szef kuchni poleca, nocną przekąskę a’la Booth.
Usiadł na jej biurku i zaczął jeść, ona też.
-Przez ciebie stanę się gruba, człowiek nie powinien jeść w nocy.
Zaśmiała się i włożyła kolejną porcję do ust.
-Jeśli nie chcesz to ja chętne to wezmę.
Próbował jej zabrać chińszczyznę, ale ta zręcznie odsunęła się. Niefortunnie wylądowali tak, że twarz Bootha znalazła się tuż przed twarzą Brennan. Oboje poczuli dziwny dreszcz, powietrze zagęściło się. Temp zrozumiała, że jeśli czegoś nie zrobi to sytuacja wymknie się spod kontroli, szczególnie, ze jej serce biło, pod wpływem jego oddechu, dwa razy szybciej.
-Masz sos na nosie, jesz zupełnie jak dziecko.
Wyciągnęła dłoń i starła plamę, a potem zaśmiała się, Seeley też zaczął się śmiać i siedzieli tak przez chwilę.
Zaczęli gadać o różnych rzeczach, z pozoru nieważnych, ale każde z nich wciąż myślało o tamtej chwili, kiedy byli tak blisko siebie, kiedy czuli swoje oddechy.
-Ja chyba już pójdę.
Booth wstał i zbierał się do wyjścia.
-Ja jeszcze zostanę, przez ciebie będę musiała kończyć ten raport do jeszcze późniejszej godziny.
Spojrzała na zegarek, czwarta!
-No, jutro jesteś mi winny kawę.
Wyszedł, a ona znów stukała w klawisze, nawet nie zauważyła, że przestało padać, a przez szybę widać piękny księżyc.
**************************
-Och, Kochanie znowu siedziałaś tu całą noc? –Angela weszła do gabinetu Brennan, która spała w najlepsze oparta głową o klawiaturę.
Powoli podniosła na nią wzrok.
-Musiałam skończyć pisać raport.
-Tak, tak, ale zapewne nie byłaś sama.
Wskazała jej pudełka po chińszczyźnie leżące na podłodze.
-Jak wiesz z antropologicznego punktu widzenia człowiek powinien zaspokajać swoje podstawowe potrzeby fizjologiczne, a podstawową potrzebą jest... CHIŃSZCZYZNA! –Booth wkroczył do pokoju łobuzersko się uśmiechając.
-No cóż widzę, że dzisiaj w nocy było ciekawie. –Ange puściła oko do Temp i szybko wybiegła z gabinetu mijając Seeley’a.
-My nic... –krzyknęła za nią Brennan zła.
-No co? –spytała mężczyznę, który przyglądał się jej z zaciekawieniem.
-Mamy sprawę, wyłowiono kości z pobliskiego jeziora.
-No to co nic nie mówisz, jedźmy.
Ubrała płaszcz i wyszli na korytarz.
*************************
Samochód mknął po mokrej drodze.
-Bones wracając do tego co stało się wczoraj.
-Przecież nic się nie stało.
Umilkł, z nią nie dało się normalnie się porozmawiać. Westchnął ciężko.
-Wiesz wzdychanie jest tu absolutnie nie na miejscu.
Spojrzał na nią kątem oka, wpatrywała się w szybko przemijające drzewa na poboczu.
-Co było pierwsze jajko czy kura?
Zapytał niespodziewanie, zaskakując ją tym pytaniem.
-Przecież to logiczne, że aby jajko powstało musi być kura, jednak logicznym jest także fakt, że by powstała kura, musi powstać jajko, to samo jest z ludźmi.
-Bones ludzie nie wykluwają się z jajek.
-Oczywiście, że nie, proces powstawania człowieka jest inny, ale nie mniej skomplikowany, potrzeba do tego dwóch dorosłych osobników odmiennej płci...
-Cisza, nie musisz mi tłumaczyć skąd się biorą dzieci, mam syna.
-Ale sam zacząłeś takim głupim pytaniem!
-A ty stwierdziłaś, że człowiek powstaje z jajka.
-Wcale nie, chciałam tylko podkreślić... Booth dlaczego stajesz w środku lasu?
Rzeczywiście Seeley zatrzymał auto i wysiadł.
-Wychodź. –podszedł i otworzył jej drzwi.
Zrobiła to niechętnie patrząc na niego.
-O co chodzi?
Nie opowiedział, przysunął się tylko do niej, a ona chcąc się cofnąć natrafiła na samochód, był coraz bliżej, jego twarz znowu była tak blisko. Oddechy pomieszały się, jej serce biło jak oszalałe, przestała myśleć racjonalnie, jakaś dziwna żądza ogarnęła ja, tak jak wtedy w gabinecie. Tym razem jednak nie umiała przerwać tego, poddawała się jemu, a on delikatnie ujął w dłonie jej twarz i przybliżył usta do jej ust. Już tylko kilka milimetrów dzieliło ich od pocałunku.
-Zabrakło paliwa. –wyszeptał –Musimy iść pieszo.
No, no fajnie fajnie mi sie podoba. Ale ten koniec zozwaliłaś mnie.
Co tu robić na imformatyce takie nudno, ze nie wiem to sie czyta
Witam kryfionkę. Kawałek niczego sobie. Podoba mi się pomysł z zepsutym autem i przymusowym spacerem.
Podzielam zdanie LG ciesząc się zarazem, że przybywa nam artystów na forum i czekam z niecierpliwością na więcej;)
PS. A Kraina Deszczowców jest całkiem, całkiem, tylko trudno do niej trafić...;)
Bez dobrej nawigacji się nie obejdzie....
PS. Chwilowo przeszłam do obozu 'aktywnie czytających' i muszę przyznać, że nawet mi się tu podoba...;)))
**Moja Wena mnie opuściła i na wcześniejszą emeryturę przeszła-czas pokaże czy będzie chciała sobie jeszcze dorobić...Także cała nadzieja w Rokitce, która nadal dzielnie tworzy i podtrzymuje przy życiu nasze dzieło...;)))
Rozumiem i sama doceniam zalety czytania. Przyłączę się do Ciebie jak tylko zdemaskuję wszystkie kłamstwa. Mam nadzieję, że Twoja wena jest na wakacjach, a nie na przedemerytalnym;)
Nie wiem- nie chce powiedzieć, telefonów nie odbiera, nie odpisuje na maile, na gg jest wciąż niedostępna....
Oki-dość tej paplaniny bo mnie tu zaraz za zaśmiecanie forum zlinczują;))
To tylko taki mały kryzys spowodowany brakiem bibliografii do mej pracy w bibliotekach...Ale walczę dzielnie i niezłomnie z przeciwnościami...
Jak dobrze pójdzie i Pani Profesor mnie jutro na seminarce nie zabije(wzrokiem heh)to powrócę w lepszym humorze;)
Każda forma wsparcia przyda się na pewno;)
A tak mi się teraz przypomniało, jak to było za czasów aktywnej twórczości niejakiej Piegży...Szkoda, że wszystko, co dobre....
Chyba jestem do tyłu, bom sobie dopiero dziś zassała napisy do odcinka 'bonesów' z zeszłego tygodnia. A przez tą przerwę jutro nie będzie czego z rapida zaciągać...bleee
Chyba wniosę pisemna reklamację do FOX-a;)
cze, Marlen
napisy nasze czy po innemu?
przerwa dobra jest, trzeba się nauczyć na pamięć dotychczasowych odcinków, więc przerwa sie przyda ;)
Nasze rodowite po polskiemu;)
Jeśli ktoś jeszcze nie pozyskał, to tu je wytropiłam:
http://www.opensubtitles.org/pl/search/sublanguageid-all/idmovie-39977
Dziś bez streszczeń. Robi się gorrrąco. Miłego czytania i zapraszam do wzięcia udziału w konkursie;))
Wasza LG
__________________________________________________________
OCZYSZCZAJĄCA MOC PRAWDY - VIII. Viva Las Vegas!
- Zgodziła się pani widzieć z Michaelem Stiresem, mimo iż byliście od lat skonfliktowani? – Zapytał z nutką niedowierzania Pete Domenici. Ten starszy republikanin z Nowego Meksyku nie ukrywał swojego zainteresowania opowiadaniem młodej antropolożki. Od dawna zbrzydła mu głupota i powierzchowność współczesnej telewizji oraz sztuczność tego całego wyborczego cyrku i lobbystyczna zabawa w marionetki legislacyjne. Nie zamierzał starać się o reelekcję, nie zależało mu już na uatrakcyjnieniu swojego wizerunku, a możliwość uczestniczenia w pracach komisji traktował jak uśmiech losu. Tu spotkał prawdziwych, a nie papierowych ludzi, tutaj usłyszał o efemerycznych w dzisiejszym świecie emocjach. Niech sobie jego partyjni koledzy Warner i Craig protestują. On tylko posłucha w skupieniu. Może w ten sposób stworzy raport, który przyczyni się do autentycznych, a nie jedynie pozornych zmian? Tymczasem świadek milczał. W ciszy słychać było przelatujące pyłki kurzu. Kongresmani czekali, a Temperance zastanawiała się, co zadowoli to wymagające audytorium: kłamstewko, eufemizm, czy pokrętna litota?(1) Wybrała to ostatnie.
- Przyznaję, że przekonanie mnie do tego spotkania nie należało do najłatwiejszych zadań. Każdy z braci Boothów miał w zanadrzu na tę okazję inne argumenty. – Odparła ostrożnie, ale wiedziała, że większość z dziewięciu gniewnych ludzi siedzących naprzeciw niej, wyobrażając sobie owo przekonywanie, byłaby skłonna umieścić ją w piątym kręgu dantejskiego piekła, bo podejrzewali ją o gniew, a pozostali, z przewodniczącą na czele, zakwalifikowałaby ją nawet na rezydenta ósmego kręgu gehenny za semantyczną hipokryzję(2). Szczęście, że nie wierzyła w to, że poza ziemskim, istniał jeszcze inny Hades.
- A może pani niechęć do współpracy wynikała nie z antypatii do pana Stiresa, ale do... komisji senackich? – Zauważyła domyślnie pani chairman. Brennan gorliwie uznała te dywagacje za pytanie retoryczne i oczekiwała na dalsze polecenia, ale przenikliwa Kalifornijka uniosła dłoń. Ten gest powstrzymał Charlesa Schumera – senatora z Nowego Jorku – od zadania kolejnego pytania. Kongresmani czekali zatem aż Brennan określi swój stosunek wobec ich pracy.
- Stawiłam się na wezwanie szanownego gremium, a wcześniej zgodziłam się zobaczyć z Michaelem Stiresem – antropolożka nie miała zamiaru zdradzać kto i w jaki sposób przekonał ją do udziału w dopiero zakończonej awanturze, ani podzielić się swoją opinią na temat zasadności istnienia komisji. Booth prosił ją by nie przysparzała sobie nowych wrogów. Według Hodginsa, senatorowie tak jak członkowie mafii mogą się okazać niebezpieczni, więc nie należało ich drażnić bez wyraźnego powodu.
Antropolożka wracała pamięcią do minionych zdarzeń.
Jedna z właśnie reaktywowanych komisji senackich pragnęła koniecznie przesłuchać Stiresa, a ten uporczywie odmawiał. Szef Bootha twierdził, że doktorek nie reagował na listowne prośby, odesłał też z niczym lokalnych agentów. Zawsze można było antropologa „przycisnąć” i odpowiednio zmotywować do współpracy, ale kongresmani upierali się przy finezyjnych środkach. Cullen wezwał wcześniej agenta na wieczorną rozmowę i zasięgnął jego opinii. Śledczy uznał, że nasyłanie na Stiresa kolejnych agentów z Waszyngtonu i Carson City nie ma najmniejszego sensu, ale rozmowa z Brennan może przynieść pozytywne rezultaty. Wszak tam, gdzie diabeł nie może nic wskórać, to należy posłać babę. Trzy lata temu Temperance powiedziała doktorkowi na pożegnanie kilka gorzkich słów i teraz, jeśli zwróci się do niego o stawienie się w stolicy, to on może potraktować swoją zgodę jako zadośćuczynienie i próbę przeprosin. Od rozstania antropolog na pewno zrozumiał, że podczas procesu Costellos(3) dokonał wątpliwych moralnie wyborów. Trzeba było tylko umiejętnie zagrać na jego skrusze i poczuciu winy. Agent uznał za punkt honoru dostarczenie świadka do D.C., wierzył że Cullen powierzając mu sprawę delikatnej materii, obdarzył go swoim zaufaniem. Żeby tylko Bones nie stawała okoniem i zechciała mu pomóc.
- Nie ma mowy Booth! – Syknęła Temperance, gdy tylko drzwi ich apartamentu w Las Vegas zamknęły się za nimi. – Nie chcę go widzieć. Skoro podjąłeś się zadania zaciągnięcia Michaela do D.C., to zrób to sam. Nie wiem, zastrasz go, zwiąż, zahipnotyzuj, uśpij, użyj tych swoich komandoskich sztuczek. Dasz sobie radę beze mnie – monolog kobiety zdawał się nie mieć końca. Ostatecznie stwierdziła.
- Nie wiem, do czego ja jestem ci tutaj potrzebna...? – Mężczyzna miał na końcu języka kilka ciekawych pomysłów, ale wolał uniknąć oskarżeń o seksizm. Jego partnerka uznała, temat za skończony. On jednak postanowił się tak łatwo nie poddawać. Co by tu zrobić? – Zastanawiał się gorączkowo. Wiele ryzykował odkładając wyjaśnienia aż do teraz. Trudno, czasu nie cofnie, a tymczasem odwoła się do jej patriotyzmu.
- Bones, dla dobra kraju powinnaś na chwilę zapomnieć o niechęci do Stiresa i skłonić go do wizyty w Kongresie. – Powiedział uśmiechając się do niej czarująco. Spojrzała na niego nieufnie i niosąc baraże do swojej sypialni niecierpliwie prychnęła.
- Też mi coś. Te komisje to strata czasu i pieniędzy z naszych podatków. – Booth pozostał w saloniku, a jego partnerka krążyła po swoim pokoju i jej głos dało się słyszeć przez otwarte drzwi. – Starsi panowie senatorzy udają, że znają się na wszystkim i unikając nudnych posiedzeń próbują w tych zbędnych organach zbić kapitał polityczny poprzez pozorowanie działań prospołecznych. – Agent miał wrażenie, że słyszy wywody Hodginsa. Brennan najwyraźniej przestała wierzyć w zasadność istnienia Kongresu, odkąd paru senatorów odmówiło jej kilka miesięcy temu pomocy.
- Bones, nie bądź cyniczna. Politycy nie zawsze zabierają dzieciom cukierki. Czasem głaszczą je po główkach. Poza tym, to nasze zadanie... – dokończył niezręcznie.
- Nie nasze! – Polemizowała kobieta – ale twoje. Ja nie zapomnę Michaelowi, jak z czystej próżności zdradził moje zaufanie i wyzbył się obiektywizmu na rzecz godnej oscara obrony sądowej parki zboczonych psychopatów. – Śledczego gniewało to, że Brennan miała rację. Mimo to spróbował ponownie. Wszak nie zaszkodzi odwołać się do jej miłosierdzia.
- Daj mu szansę na rehabilitację. – Powiedział ze smutkiem, ale ona zaśmiała się tylko niewesoło.
- Przeceniasz mój wpływ na Michaela i wiele ryzykujesz usiłując podesłać starszym panom kongresmanom karierowicza, który zaserwuje im wygodną dla siebie wersję „prawdy”. – Agenta ogarniała irytacja i postanowił wyjąć karty na stół.
- Zatem pomożesz mi go przekonać, czy nie? – Zapytał złowieszczo.
- Nigdzie z tobą nie pójdę by się zobaczyć z tym... szukającym dogodnej koniunktury złotoustym populistą. – Odparła Brennan kategorycznie.
- Dobrze. – Rzekł śledczy tonem przeczącym treści przekazu i podszedł do drzwi apartamentu. Zamknął je na klucz, po czym schował go do kieszeni mówiąc.
- Cóż, zatem zaproszę go do nas i nie wyjdziemy stąd aż z nim nie porozmawiamy. - Pisarka zwalczyła w sobie odruch wysłania Bootha do diabła razem z Michaelem i wszystkimi senatorami. Przyszła do zajmowanego przez partnera salonu opuszczając bezpieczne schronienie swego pokoju. Mężczyzna obserwował ją dyskretnie wypakowując kilka rzeczy z bagażu podręcznego. Potem usiadł na kanapie i udawał, że czyta „The New York Timesa”. Brennan zaś sprawdziła, czy zamknięcie drzwi było tylko groźbą, potem podeszła do okna, które przez to, iż znajdowali się na dziesiątym piętrze nie nadawało się na wyjście awaryjne. Kobieta patrzyła chwilę na „narzeczonego” on zaś zastanawiał się, jaki będzie jej następny ruch. Najwyraźniej nie zwierała szeregów, ale się poddała. Podeszła do niego bliżej i jeszcze bliżej, po czym zabrała mu gazetę i rzuciła ją niedbale na podłogę. Spoglądał na nią pytająco coraz bardziej nią urzeczony. Taka śmiała i zalotna. Bawiła się górnym guzikiem od marynarki i wyszeptała sugestywnie.
- Skoro jesteśmy tu razem... zamknięci, to może zajmiemy się czymś... pożytecznym...? – Zaschło mu w gardle. Mówiła o rzeczach pożytecznych, ale sugerowała przyjemne. Gdyby wiedział, jak podziała na nią groźba wspólnego odosobnienia, to już dawno by się z nią zamknął. Usiadła mu na kolanach, a gdy on początkowo z niedowierzaniem nie zareagował oparła się zmysłowo o jego tors. Jedną ręką zmierzwiła mu włosy a potem zaczęła obsypywać jego twarz pocałunkami. Jej dotyk i zapach podziałały na niego piorunująco. Upadli na kanapę. Bootha nie dziwiło, że ta żywiołowa kobieta nie pozostaje bierna, tylko przejęła inicjatywę i gorączkowo zdziera z niego ubranie. Pozbyli się zatem jego marynarki i krawata, w ferworze walki przetoczył się na nią i zaczął gorączkowo zdzierać jej okrycie wierzchnie, a następnie bluzkę. Poskramiająca własną niecierpliwość oraz guziki jego koszuli Brennan zaśmiała się i szepnęła mu do ucha.
- Mógłbyś skoczyć do łazienki po... – Tego nie musiała kończyć. Pognał jakby uniosło go tornado. W niewielkiej szafce za lustrem znalazł poszukiwany pakiecik i jak tryumfator wrócił do salonu. Aby antyczny wódz wkraczający przez Via Sacra na Kapitol nie uwierzył w swą boskość, podążał za nim niewolnik powtarzający uparcie: „pamiętaj, że jesteś tylko człowiekiem”. Booth nie potrzebował takiego napomnienia, bo jego tryumf skończył się w okamgnieniu. W salonie nie było bowiem Bones. Mężczyzna ruszył do jej pokoju, ale nim otworzył drzwi zrozumiał, że nikogo tam nie zastanie. W drzwiach wyjściowych tkwił sprawca całego zamieszania - klucz – będący jednocześnie złodziejskim trofeum pewnej sprytnej i upartej kobiety. Bezsilny agent zezłościł się, ale po chwili dostrzegł komizm sytuacji i zaśmiał się nieco histerycznie. To była zasłużona nauczka. Pomyślał, że mogło być jeszcze gorzej. Brennan mogła go zamknąć i zabrać ze sobą ten nieszczęsny klucz. Dokądkolwiek poszła. W pierwszym odruchu chciał ją dogonić, ale zrezygnował z tego szybko. Jeśli miała ze sobą kartę kredytową, to zobaczy ją dopiero w D.C., a gdy zabrała telefon, to niezawodnie wezwie na pomoc „Jareda wspaniałego”, który „przypadkiem” zameldował się w tym samym hotelu.
Gdy śledczy rozmyślał o swej ludzkiej omylności, chwilowo zadowolona z siebie Bones przemierzała w pośpiechu hotelowe hole. Kobieta nie była na tyle przezorna by zabrać ze sobą cokolwiek oprócz swego, uparcie odmawiającego współpracy w ucieczce jestestwa. Jej gniew na dyktatorstwo agenta ustąpił rozbawieniu, a następnie zdziwieniu. Była zaskoczona, jak wytrwały naukowiec, który w swym laboratorium próbował wzniecić niewielki, sterylnie kontrolowany płomień, a uruchomił spontaniczną reakcję łańcuchową prowadzącą do odkrycia dajmy na to nitrogliceryny. Nigdy wcześniej jej zabawy zapałkami nie okazały się tak odkrywcze. Nigdy też nie zdarzyło się jej uciekać przed samą sobą. Roztrząsając tak własne dylematy biegła nieuważnie, by w końcu wpaść na... Bootha, tyle że młodszego. Ten zlustrowawszy jej nieporządny wygląd i odnotowując pośpiech uznał, że im obojgu przyda się mała pogawędka.
Śledczy w otępieniu słuchał tykania zegara. Gdy Temperance odeszła, jakaś jego cząstka zdawała się umrzeć w posępnej agonii, a może odeszła wraz z nią? Odkąd zadzwonił Jared wydawały się minąć całe lata świetlne, a Seeley robił w tym czasie wszystko nie tak, jak powinien. Nie powinien był zatem prowadzić wobec Bones polityki faktów dokonanych, nie chciał też przesadnie reagować na zaczepki braciszka, ale dał się ponieść rozdrażnieniu... Litania ta zdawała się nie mieć końca. Nie wiedział jak dużo czasu minęło od momentu, w którym zaczął użalać się nad sobą do powrotu Brennan. Bezszelestnie znalazła się nagle w salonie i powiedziała pewnie.
- Dobrze. Porozmawiam z Michaelem, ale niczego więcej nie mogę obiecać. – Mężczyznę zalała potężna fala ulgi pomieszanej z wieloma innymi trudnymi do nazwania emocjami.
To było pracowite, ale bezowocne popołudnie. Tak wieczorem myślała siedząca przy hotelowym barze para. W milczeniu zjedli wcześniej kolację, na której miał się pojawić JarHead. Ku uciesze agenta ich współtowarzysz nie przyszedł tłumacząc nieobecność sprawami służbowymi. Booth sączył piwo i zastanawiał się, dlaczego jego partnerka nie opuściła Vegas mimo sprzyjających ku temu okoliczności.
- Bones, co cię skłoniło do powrotu? – Dał w końcu upust ciekawości.
- W holu wpadłam na Jareda. – Powiedziała ostrożnie antropolożka. - Nigdzie mnie nie zamknął, jeśli o to pytasz. Użył metod sokratejskich(4), a ja sama doszłam do wniosku, iż powinnam dać szansę tobie i Michaelowi. – Boothowi nie podobało się, że został wymieniony ze Stiresem jednym tchem. Musiał też do listy przyczyn swej niechęci do brata dopisać jeszcze konieczność okazywania mu wdzięczności.
Śledczy nie miał się nigdy dowiedzieć, że prawdziwą przyczyną zmiany decyzji jego partnerki była chęć wzięcia na nim odwetu, w dogodnym czasie ma się rozumieć. „W” jak wendetta – pomyślała uśmiechając się do siebie kobieta - zemsta najlepiej smakuje na zimno. Teraz jednak nie była pewna czy ma ochotę na jakiekolwiek retorsje i złośliwości. Obecnie było jej smutno i markotnie. Nie dbała o to, że Michael odprawił ją i Bootha z kwitkiem. Znała Stiresa na tyle dobrze, by wiedzieć, że pod płaszczykiem chłodnego opanowania ukrywał coś ważnego. Temperance przypomniała sobie ich dzisiejszą rozmowę. Doktor zmienił się zewnętrznie, postarzał się odrobinę, ale najbardziej rzucała się w oczy jego przemiana wewnętrzna. Był inny na tyle, by nie dążyć za wszelka cenę do łatwego poklasku w Kongresie. Płonęło w nim jasne światło pewności siebie człowieka zadowolonego z życia i zakochanego. Treścią jego istnienia okazała się młoda kobieta o hebanowych włosach i egzotycznych rysach twarzy. Michael przedstawił im Elenę z atencją godną bogini. Najboleśniejszy dla Brennan był fakt, iż czarnowłosa kobieta zdawała się nie widzieć świata poza swym mężem. Antropolożka nie zazdrościła jej Michaela, bo sama nigdy go nie kochała i nie potrafiła wykrzesać wobec niego nawet cienia zaborczości. Przedmiotem jej zawiści było głębokie przywiązanie i uczucia tej mieszkającej w Nevadzie pary. Elana rozmawiała z Boothem o Europie, by Temperace mogła wymienić kilka zdań z antropologiem.
- Nie zagrzałem miejsca w Waszyngtonie. – Przyznał smutno Stires śledząc jednocześnie każdy ruch żony. - Schodziłem ci z drogi, bo twoje słowa prześladowały mnie jak plamy krwi brudzące karmazynem dłonie lady Makbet. – Rozmówczyni słuchała go w milczeniu.
- Nie naciskaj mnie moja droga. Postaraj się wybaczyć mi. Jestem teraz innym człowiekiem – prosił Stires – ale, a może właśnie dlatego, nie mogę wrócić do D.C. – Jakaś nuta w jego głosie kazała Brennan porzucić dalszą retorykę i dać mu nadzieję na rozgrzeszenie.
Teraz smętnie siedząc przy barze kobieta zastanawiała się, jak by to było, gdyby to ją ktoś pokochał tak jak Michael bursztynowooką Elenę. Obok ze zwieszonymi ramionami przycupnął jej partner snujący niewesołe dywagacje na temat gniewu Cullena. Po tym, jak Bones mimo wszystko zgodziła się kolejny raz mu pomóc, znowu był wobec niej uszczypliwy. Jak zapowiedziała obecność JarHeada na kolacji powiedział, że zgadza się, pod warunkiem, że to nie ona nie będzie deserem dla przedsiębiorcy. Kolejny raz nie potrafił ugryźć się w język, a ona zrobiła dziwną minę i odrzekła – „nie bądź śmieszny”. Iście pogrzebowy nastrój przerwało pojawienie się młodszego Bootha. Tym razem pozbył się swoich, wydawałoby się nieodłącznych kapelusza i dżinsów, na rzecz trzyczęściowego garnituru. Zjawił się niespodziewanie, niczym Montypythońska Hiszpańska Inkwizycja. Tryskał pozytywną energią z powodu zawarcia korzystnej umowy. Spojrzał na nich z autentyczną troską, lub przynajmniej jej przekonującą imitacją. Po minorowych nastrojach agenta i antropolożki poznał, że przyda się im trochę zabawy i jeden głębszy... czy też podwójny głębszy, albo ewentualnie... więcej niż jeden. Jared zaprosił swoich gości do stolika i zamówił przekąski oraz butelkę bursztynowego płynu wytwarzanego z meksykańskiej agawy(5). Opowiadał o kontrahencie, który postanowił zerwać rozmowy z Pentagonem w sprawie cesji własności gruntów, ale ostatecznie dał się namówić do współpracy. Mężczyzna opowiadał i gestykulował żywo.
- Ten skurczybyk nagle stał się anarchistą, który nie da swych cennych akrów piachu – jak to naukowo ujął - „trepom psubratom”. – Booth słuchał tego bez zainteresowania, bo przygotowywał się do rozmowy telefonicznej z szefem. Przeprosił więc brata i „narzeczoną” na chwilę. Wówczas Jared, korzystając z jego nieobecności oznajmił pogrążonej w marazmie kobiecie.
- Oprócz tego, że ja mam na udzie malowniczą bliznę, a Seeley kilka blizna na duszy, różni nas jeszcze podejście do życia. – Stwierdził, a po chwili rozwinął myśl.
- Ja i twój narzeczony jesteśmy jak wielbiciel cytryn i Ezopowy lis. Twój partner jest lisem z bajki Ezopa. Zwierzak ten ma ochotę na dojrzałe w słońcu winogrona, ale widząc, że rosną wysoko nie sięga po nie, tylko wmawia sobie, że nie warto, bo z pewnością są kwaśne i niedojrzałe. Ja zaś – ciągnął swą rozbudowaną przenośnię Jared – jestem bardziej skłonny do skosztowania owocu i jeśli nawet okaże się cierpki, to wmawiam sobie, że był przepyszny(6). – Po tych zagadkowych uwagach rozmawiali na tematy ogólne i tak zastał ich śledczy. Agentowi kamień spadł z serca po rozmowie z Cullenem. Najwyraźniej diabeł nie był taki straszny jak go odmalowano.
Obudziła się w środku nocy. Czuła się bardzo dziwnie – było jej wesoło i nostalgicznie zarazem. Pamiętała zlepek luźnych obrazów. Pierwszy raz w życiu piła starą, złotą tequilę. Wkładała ćwierćdolarówkę do jednorękiego bandyty, Jared tłumaczył jej zasady blackjacka i starszeństwo układów kart w pokerze. Śmiała się jak Booth odciągnął ją od stolika do bakarata. Tańczyła z agentem do pięknej melodii. Jak to leciało? „When marimba rhythms start to play, dance with me, make me sway…(7)” Potem rozmawiała z jakimś brodatym mężczyzną. Booth wyszedł gdzieś i wrócił niosąc małe zawiniątko, a Jared uśmiechał się do niej konspiracyjnie. Szukała czegoś w torebce. Miała też dziwne przeczucie, że Elvis wbrew powszechnemu mniemaniu, naprawdę żyje. Przestała wytężać pamięć. Czuła, że kręci jej się w głowie i nie jest chwilowo zdolna do głębszych refleksji. Nie wiedziała czy śni, czy też to nie jest marzenie senne. Hypnos opowiadał jej, że obok niej leży Booth i że wsłuchuje się w jego spokojny oddech. W mroku widziała znajome rysy twarzy, ale nie dostrzegła koloru włosów. To było bardzo realne urojenie – myślała przytulając się do ciepłego obiektu swoich fantazji i zasnęła kamiennym snem.
Obudził się, ale świadomość wracała do niego wolno, nie dzięki pamięci, ale pod wpływem tego, co mu mówiły jego zmysły. Było późne popołudnie, o czym świadczył porażający dla niego blask słońca. Zamknął przekrwione oczy. Światłowstręt, ból głowy, nudności i postrzeganie tykania zegara głośniejszym niż było w rzeczywistości przekonały go, że ma monstrualnego kaca. Obok usłyszał ciche westchnięcie. Cholera! Zaklął w myślach. We wczesnej młodości zdarzyło mu się kilka razy obudzić się niespodziewanie obok kobiety, ale zawsze miał choć blade pojęcie, kim była jego towarzyszka. Nigdy nocne zabalowanie nie pozostawiło w jego umyśle czarnej dziury. Po reakcjach własnego ciała stwierdził, że wieczór nie był aż tak do końca udany. Widocznie miał jedynie siłę na to, by trafić do łóżka – pomyślał z przekąsem. Walcząc z nudnościami i niechęcią do otworzenia oczu spojrzał z wolna na swoją towarzyszkę. Do jasnej... To była pewna znana mu antropolożka w lawendowej prześwitującej koszulce. Spała spokojnie jak dziecko. Jej włosy były niedbale rozrzucone na poduszce, a lekki uśmiech błąkał się na jej posągowym obliczu. Zapomniał o pulsującej głowie oraz o piekielnym blasku słońca i spoglądał na nią jak pobożny pielgrzym, który miesiącami wędrował do Ziemi Świętej i w końcu tam dotarł. Utrudzony i znużony skwarem oraz walką z Maurami doszedł w końcu do Jerozolimy i zobaczył święte relikwie jej nagich ramion, zarys obojczyków, zagłębienie między półkulami piersi. Czuł się jakby jego podróż przez ruchome piaski dobiegła końca i poczuł nieopisaną ulgę. Pragnął wreszcie zamienić zbędne słowa na milczący język dotyku, gdy nagle jego uwagę przykuł tajemniczy szczegół. Brennan miała na palcu delikatną obrączkę z białego złota. Ostudził swe skołatane emocje i ze spokojem stwierdził, że to jakaś epidemia, bo on też na swym serdecznym palcu miał identyczną biżuterię. Tego było aż nadto. Co innego zbudzić się rano obok kobiety, ale wstać ożenionym i w dodatku nie pamiętać własnego ślubu!!! Tu już gruba przesada. Temperance, jakby wyczuła jego zmianę nastroju opuszczała ramiona Morfeusza przeciągając się rozkosznie. Po jej niewyraźnej minie zrozumiał, że i ona nie czuje się dzisiaj najlepiej.
- Myślisz, że myśmy...? – Zapytał niepewnie zastanawiając się, jak wiele ona pamięta z wczorajszego, feralnego wieczora.
- Nie wiem – odparła kobieta z rozbrajającą szczerością podtrzymując jednocześnie obolałą głowę, jakby wymagała ona solidnej podpory.
___________________________________________________________
UWAGA!
Proszę o opinie na temat tej cząstki, a z okazji braku okazji ogłaszam konkurs, który obłaskawi moją skłonność do przekory. Macie jedyną w swoim rodzaju możliwość zadecydowania o losach B&B&B!!! Gorąco zapraszam do wzięcia udziału w głosowaniu.
Pytanie brzmi: Który Booth obudził się w Vegas zaobrączkowany?
Po zliczeniu głosów autorka przypisze mężusiowi i szwagrowi imiona. Wszystkie głosy wezmę pod uwagę, zastrzegam jednocześnie decydującą rolę wiernych fanek tego tasiemca. Przyznać muszę, że w mojej koncepcji szczęśliwcy zostali już nazwani, ale na Wasze życzenie mogę stworzyć zakończenie alternatywne;)))
_________________________________________________________________
1) Figura retoryczna stanowiąca przeciwieństwo hiperboli. Polega na pomniejszeniu jakiegoś zjawiska, rzeczy przez odpowiedni dobór słów i określeń. Przejawia się też zastąpieniem jakiegoś określenia odpowiadającym mu zaprzeczonym określeniem antonimicznym. Litota służy osłabieniu siły własnych sądów. Przykład „niepiękny” zamiast „brzydki”; „nienajgorszy” w miejsce „dobry”. To nie był najmądrzejszy pomysł – miast „głupi”.
2) Jak dobrze pamiętacie piekło opisane przez Dantego w „Boskiej komedii” było skomplikowanym tworem. Składało się z 9 kręgów, lub 8 i przedpiekla (Limbo). W 5 kręgu w doborowym towarzystwie męczarniom ulegały osoby gniewne, a w 8 m.in. hipokryci.
3) Odwołanie do odcinka 1x08.
4) Metody sokratejskie to najogólniej dialektyka, czyli rodzaj dyskusji służącej poszukiwaniu prawdy. Mistrz nie przekazywał uczniom prawd, ale przez odpowiednie pytania doprowadzał ich do wniosków.
5) Chodzi oczywiście o Tequilę wytwarzaną w Meksyku ze sfermentowanego soku a agawy. Jest to wódka o ok. 40% zawartości alkoholu.
6) Efekt kwaśnych winogron i słodkiej cytryny są mechanizmami, które pomagają psychice w racjonalizacji i radzeniu sobie w trudnych sytuacjach.
7) Mam na myśli urodziwą piosneczkę „Sway”, którą wykonywało wielu wykonawców m.in. Dean Martin, Rosemary Clooney, a ostatnio zdaje się Michael Buble.
____________________________________________________________________
ZA JAKIŚ CZAS POJAWI SIĘ - IX. Słodycz i gorycz serwowane o poranku
Piękne!
Chwilowo nie jestem w stanie napisać nic więcej...
Opis jakoś bardziej pasuje do tego starszego Bootha, ale wrażenie mam że w Twej koncepcji to ten młodszy... ;P
Tak czy siak mój głos wędruje na konto Męża Agenta Specjalnego. :))
Poproszę o adres dobrego chirurga szczękowego, gdyż moja zuchwa właśnie wypadła mi z zawiasów i rozbiła się po podłogę, robiąc przy okazji dziurę w parkiecie. Właściciele mieszkania, będą źli... ;)
Tak na serio to jestem pełna podziwu. Świetny styl, Świetne słownictwo w światnym opowiadaniu. Nic dodać nic ująć :)
Rokitko juz przeczytałam i ledwie żyję po tych rewelacjach.
Hej, a głosowanie? Checie oddać Bones w moje ręce...?;)))
Nie LG, nie chcemy, bo Bóg wie, co by się wtedy z Bones działo.
Tak więc Dla Seeylea punkt, pomimo, że zaślubiny odbyły się nieświadomie (a powinien paść przed nią na kolana z bukietem róż pierścionkiem z brylantem :D)
No to kolejne dwa punkty dla agenta ode mnie i Rokitki...W sumie to ona miała tu tego posta napisać, ale coś się ociąga...
A opowiadanko jak zwykle....kurcze-słów mi zabrakło...
Holender, prywatny biznez przegrywa już czteroma punktami;))) Naczytały się pewnie lachony "Pana Tadzia" i dywagacji Telimeny, że "blondyni nie są zbyt namiętni";)))
Seeley : Jared
4 : 0
Zapewne coś w tym jest...
A poza tym jako przyszły 'budżetowiec' (najprawdopodobniej) nie mogłam zagłosować inaczej...;)