Mam nadzieję, że będzie to stare dobre zakończenie, które kiedyś było tak oblegane i można było przeczytać wspaniałe opka, pozdrawiam i czekamy na nowe:)
Która z Was????
Pomysł na opowiadanie wpadł mi w sobotę, kiedy byłam na cmentarzu z koleżanka i przechodziłyśmy koło grobów małych dzieci. Opko miało mieć dwie części, ale jakoś się rozrosło. Teraz ostatnia smutna część, przepraszam, ale tak jakoś miało być. Oki koniec prywaty, teraz cdk, a wieczorem epilog, juz go kończę
Zajęło wam dużo czasu, by pogodzić pracę z relacją, która się miedzy wami rodziła. Choć od dawna byliście nierozłączni, łączyła was przyjaźń, to teraz tworzyliście związek, choć trwało to strasznie długo zanim się na to zdecydowaliście. A może to Angela wam pomogła jeszcze bardziej? Pamiętasz moment, kiedy poprosiła was na rodziców chrzestnych dla małego Jacka?. To było wyróżnienie dla was, poczuliście dumę, która rozpierała wasze serca. Znów coś, a raczej ktoś was łączył. Zgodziliście się i od tamtego momentu coraz więcej czasu spędzaliście z małym, co wpływało pozytywnie na was. Coraz częściej zastanawialiście się nad własnym potomstwem, szczególnie kiedy każdy powtarzał wam, jak to ślicznie wyglądacie z maleństwem, jak wam pasuje. Ale wy nie byliście na to gotowi. Pewnego dnia spotkaliście na ulicy małego Andy’ego, tego, którym tak dobrze się kiedyś zajęliście, który spacerował z rodzicami. To był miły widok, i dał dam wiele do myślenia. Znów wróciła sprawa posiadania dziecka, ale coś się zmieniło, prawda? Już nie chciałaś iść do banku, miałaś jego tak blisko, jak tylko mogłaś mieć. Tworzyliście związek, była między wami nierozerwalna więź. Nikt nie był przeciwny. Nawet Andrew przymknął oko i dla was zmienił trochę swoje zasady, widząc, że wasza miłość nie ma złego wpływu na pracę. I tak pewni swoich uczuć, mogliście planować wspólną przyszłość. I tak się też stało. Często wspominasz tamtą noc, która była taka wyjątkowa dla obojga z was, kiedy to po raz pierwszy oboje złączyliście swe ciała w namiętnym tańcu miłości, kiedy staliście się jednością. Wtedy poznałaś tą różnicę, o której często wspominał. Na własnej skórze przekonałaś się, że seks to nie tylko spazma rozkoszy, przyjemność, ale ma inny wymiar, jeżeli obok jest ta jedyna wymarzona, kochana osoba. Żadne wcześniejsze zbliżenia z innymi partnerami nie miały takiego znaczenia. Były tylko zwykłym gównianym seksem, zaspokojeniem biologicznych potrzeb. Tym razem było inaczej. Oboje przeżyliście prawdziwy cud, który był niezapomnianym przeżyciem. Każdej kolejnej nocy przeżywaliście go od nowa. Uważaliście, bo nie byłaś jeszcze gotowa na dziecko, choć często o nim wspominałaś. Pewnego dnia, kiedy lekarz potwierdził twoje przypuszczenia byłaś szczęśliwa. Los zdecydował, że jesteś w ciąży. To był ten czas. Twoi przyjaciele wiadomość o dziecku przyjęli z entuzjazmem. Angela piszczała, Booth nie mówił nic. Z oczu spłynęła tylko łza szczęścia. Więcej nie trzeba było. W domu dał upust emocjom, które się w nim zgromadziły. Był wniebowzięty. Usłyszałaś wtedy takie słowa, że zapadły ci w pamięci do dziś. Początki ciąży nie dały ci się we znaki. Nie miałaś mdłości w przeciwieństwie do poprzedniej. Wszystko było w porządku. Lekarz nie widział nic niepokojącego. Do czasu. W 5 miesiącu znów zaczęły się problemy. Kazał ci resztę ciąży przeleżeć w łóżku. Zgodziłaś się, wiedząc, że każdy zły ruch, stres może przyczynić się do śmierci dziecka. Już raz straciłaś maleństwo, nie chciałaś by historia się powtórzyła. Każdego dnia na nowo poznawałaś swoje dziecko. Jego ruch były już wyczuwalne. Po ostatnim USG, dowiedzieliście się, że to będzie dziewczynka. Byłaś szczęśliwa. Booth dumnie przyglądał się tobie. Wreszcie dane mu było patrzeć no to jak rozwija się jego dziecko, odczuwał to, co kiedyś Rebecca mu zabroniła, nie dała w nim uczestniczyć. Pewnego wieczoru, kiedy Booth przeglądał książeczkę z imionami dla dziewczynek, usiadłaś obok i szepnęłaś: Hope znów kopnęła, po czym położyłaś twą dłoń na brzuchu, byś poczuł jej ruchy. Był szczęśliwy. Nasza mała Hope – szepnął. Hope, to nadzieja, jak ta, którą miałaś, że wszystko będzie dobrze, prawda? Wtedy myślałaś, że nic nie zmąći twojego szczęścia. Pamiętasz doskonale jak się wtedy czułaś. Widziałaś w jego oczach obraz własnej siebie. Nikt nie był wam wstanie popsuć tamtej chwili. Reszta ciąży upłynęła w spokoju. Aż pewnego dnia odczułaś ból. Karetka szybko przyjechała i po około 4 godzinach na świecie pojawiła się malutka dziewczynka, o czekoladowych oczach. Była śliczna, jak mama. Płakała chwilę, do momentu, kiedy nie przytuliłaś jej do siebie. To był cudowny moment. Łzy leciały z oczy, spływając po policzku i spadając na jej malutką główkę. Nigdy tego nie zapomnisz, prawda? Czas płynął swoim tempem. Malutka rosła jak na drożdżach. Parker i Jack bawili się z nią, oboje traktując jak własną malutką siostrę. To był miły widok. Mała miała piękny uśmiech, który odziedziczyła po ojcu. I ten uśmiech zapamiętałaś na całe życie. Aż pewnego dnia podczas jakiś badań małej do żłobka, lekarz wydał diagnozę. Białaczka. Wasz świat się wtedy zawalił. Jedyną opcją dla malutkiej był przeszczep szpiku kostnego, który przeszła kilka dni przed swoimi
3 urodzinami. Lekarze byli dobrej myśli, ale zaznaczali, że niebezpieczeństwo minie dopiero wtedy, gdy organizm zaakceptuje przeszczepiony szpik. Miało to potrwać od 10 dni do nawet miesiąca. Wszyscy wierzyli, że się uda. Ale jej organizm był zbyt słaby. Niestety zmarła, pozostawiając po sobie pustkę, smutek i żal…
Hejka wszystkim ;)
Emilio tak Aikido wytłumaczyłaś jasno... Łapie ;) Heh.. :) Cieszysz się, że trenujesz ?
A co do opowiadanka te dwie części są boskie... ;) Bardzo przyjemnie mi się czytało.. :) Heh... :) Coraz bardziej lubię główną bohaterkę.. ;) Z niecierpliwością czekam na cd :)
Ines jesteś genialna... Czytałam od samego początku i jestem pod ogromnym wrażeniem Twojego talentu... :) Super... Brak słów... Tak trzeba napisać czasem smutne opowiadania, bo jak wiadomo właśnie takie są najpiękniejsze... :) Normalnie prawie płakałam na tych smutnych częściach, dlatego jeszcze bardziej nie mogę się doczekać Happy endu... :)
Pozdrawiam :)
Cieszę się że trenuje. Jest super. W Bielsku jest fajny klub i fajni trenerzy. Wrzuce zaraz kolejny part. Co do opka insity świetne choć smutne ale zrównoważyć mój absurd.
no pewnie że tak. ; ) przecież życie to nie tylko dobre rzeczy. ; ) to ja czekam. ; ))
Już kończę, mam nadzieję, że się wam spodoba (: Nie wiem ja lubie smutne, i takie napisałam. Mara znów przesadzasz!! Pozdrawiam (:
I to mój cd. (choć w porównaniu z inesitą penie nuda ale na poprawę humoru)
Rozdział 7 "Noc w chmurach"
Rozejrzałam się po holu ale nie dość że nie znalazłam nikogo kogo możnaby się spytać to jeszcze o trzeźwego było trudno. No cóż studenckie życie. Przez większość antropologii byłam niepełnoletnia, więc tej części studiów zasmakowałyśmy z Mer dopiero na moich 3 latach medycyny. No to chybił-trafił. Podeszłam do pierwszego z brzegu klijenta. Tego najbardziej kontaktowego.
- Wiesz gdzie ma pokój Wendell Bray?-spytałam
- Weeendell?- chwila ciszy- piętro 3 35C, albo A..
- Aaa...- chciałam jeszcze zapytać ale widząc jego minę zrezygnowałam. Wiedziałam że jest tylko 35A i B no ale cóż. Weszłam na 3 piętro i zobaczyłam że żeby podejść do drzwi muszę przejść obok grupki studentów. Ok. Już chciałam ich minąć gdy jeden zastąpił mi drogę. Był dość wysoki ale stał chwiejnie i ilość jego masy mięśniowej pozostawiała wiele do życzenia.
- Cześć malutka!- powiedział -Zabawimy się?
- A w mordę chcesz?- spytałam takim samym zachecajacym tonem, ale zaraz zmieniłam swoje nastawienie gdy zobaczyłam gdzie pcha swoje brudne ręce. - Spadaj, debilu!!!!
- Spokojnie, będzie...
- Zostaw ją!!!- usłyszałam Wendella i wtedy przypomniałam sobie o swojej broni. Powstrzymałam blondyna ruchem ręki
- Ooooo, popatrzcie laleczka rozkazuje trupologowi, a on jej słuch...- tylko tyle zdążył powiedzieć. Następne słowa zastąpił krzyk bólu, bo wykreciłam mu nadgarstek tak że się przewrócił. Jego kumple chcieli się na mnie rzucić ale wyjełam odznakę.
- Agentka Specjalna dr. Briget Poigancy FBI!- poinformowałam a ich miny wywołały uśmiechy na mojej i Wendella twarzy. - No to teraz podacie mi swoje nazwisk, a potem stąd pojdziecie. Nie mam czasu was aresztować.
Zrobili to co kazałam. Wendell wziął torbę i ruszyliśmy w stronę schodów, wtedy on obiął mnie ramieniem.
- Tak nikt nas nie zaczepi. -wytłumaczył ale jak na mnie nie musiał -Co Cię napadło żeby tu po mnie pzychodzić?!! Mogłaś zadzwonić. Po 18 tu na prawdę nie jest bezpiecznie!!!
- Chciałam po Ciebie wyjść. A po drugie nie jestem bezbronna. Jak już sobie przypomnę o ich posiadaniu to mam odznakę i broń. -byłam trochę zła. Nie lubię nadopiekuńczości.- Dlaczego wogóle mieszkasz w takim miejscu?
- Bo na nigdzie indziej mnie nie stać!!!- też już był trochę zły - Niektórzy muszą zapracować na swoje utrzymanie miss Roxy (droga firma podległa pod rissignola, nie tylko sportowa, lubiana przezemnie)!!!!! Takie jak ty to po prostu egoistki!!!
- Taaa, gdyby nie miss rolex już dawno pożegnałbyś się z instytutem!!!!- ojojoj... Doprowadził mnie do tego, że jak nie przychamuje to będzie źle. Jak Brenn się dowie że mu powiedziałam to mnie zabije. Bez słowa wsiedlismy do samochodu i pojechaliśmy w stronę lotniska. Mój mania bycia za wcześnie się odezwał bo byliśmy 10 min. przed obowiązkowymi 2 godz. Nikogo jeszcze nie było. Wzięliśmy rzeczy, zostawiłam samochód na parkingu i poszliśmy do hali odlotów, czyli terminalu A.
- Przepraszam, Brig, że nazwałem się Miss Roxy... Temat mojej sytuacji materialnej jest trochę drażliwy...- odezwał się. Był wyjątkową osobą na którą nie umiałam się długo gniewać.
- A ja przepraszam że go poruszyłam. Proszę tylko, nie mów Brenn że wiesz o jej datku.
- Spoko. -odparł i mnie przytulił,ja wtuliłam się w niego jeszcze mocniej. Mogła bym tak zostać na zawsze, ale wszystko się kiedyś kończy.
- Mowiłeś, że nie zdążyłeś do kina na adaptację książki Brennan...- powiedziałam gdzy mnie puścił.
- No tak, a co? .
- Jak chcesz to możemy obejrzeć.
- Jak to? Żadna z 4 części jeszcze nie wyszła na DVD.
- Ale ja je mam.
- Skąd?
- Jak zaczniemy oglądać to zobaczysz.
- Teraz?
- No co? Mamy ponad 3h i przenośny odtwarzacz.
- Super!
- Wróć na chwilę...- poprosił po chwili
- Co chcesz powtórzyć czołówkę?- postanowiłam udawać głupa
- No albo ty mi powiedź co znaczy dr. Briget Poigancy?
- To znaczy że ja grałam Kathy, a z opowieści Brenn wynikało że masz całkiem wysokie IQ.- odparłam i uśmiechnęłam się promiennie
- Ty?- chciał jeszcze coś powiedzieć ale zjawiła się reszta, czyli Booth i Brenn.
- Bones nie pozwoliła mi prowadzić!- poskarżył się agent- Powiedziała, że nie mogę!
- Bo nie możesz!- powiedziałyśmy równocześnie
- Ale dlaczego?- spytał
- Bo Twoje omamy mogą spowodować zachwianie Twojej oceny rzeczywistości i wpłynąć na Twoją orientację. -odparła w naukowym języku antropolog
- A tak po angielsku?
- Możesz wymijając wyimaginowną sarnę przypierdolić w prawdziwą. -wytłumaczyłam z rozbrajającym uśmiechem.
Potem wysłaliśmy bagaże, odebraliśmy bilety i resztę czasu aż do londiwania B&B dyskutowali a my oglądaliśmy film. W samolocie to po starcie chyba Wendell oglądał bo ja zasnęłam do niego przytulona. Planowo o 24.30 koła samolotu dotknęły płyty lotniska przerywając mój sen.
Sorry za wszystkie orty i literowki których jest pełno. Wybaczycie?
hahaha :D nie no nie mogę. XD "Możesz wymijając wyimaginowną sarnę przypierdolić w prawdziwą"
ten tekst mnie powalił. xdd
Emilio to super... Bo najważniejsze jest chyba lubieć to co się robi... ;)
Ines ja wcale nie przesadzam... Co mam poradzić, że tak mi się podobają Twoje opowiadania ...?? - Nic... heh... ;)
Emilio żadna nuda... Twoje opowiadanko jest z zupełnie innej bajki niż Ines, więc nie ma co tego porównywać...
Ha ha ha... Normalnie ten sam tekst mnie też powalił normalnie... ha ha... xD znakomite...
Heh.. coś czuję, że szykuję nam się kolejne niesamowite duo... ;) Czekam na cd :) heh... nie mogę.. ha ha...
Cieszę się, że wam się spodobało to opko. Teraz obiecany epilog, mam nadzieję, że wybaczycie mi te smutne momenty?
EPILOG
Wtedy zamknęłaś się w sobie. Świat dla ciebie się zawalił, przestał istnieć. Wszystko straciło sens. Nic się już nie liczyło. Kolejny raz straciłaś swoje dziecko, zanim poczułaś się mamą, los znów ci ją zabrał. Nie doczekałaś jej 18 urodzin, nie poznałaś pierwszego chłopaka. To wszystko zostało ci odebrane. Kolejny raz przeżyłaś własne dziecko. Zastanawiałaś się, co takiego zrobiłaś, że życie cie tak doświadcza, jednak nie potrafiłaś wskazać żadnej takiej rzeczy. Nie było ci łatwo, ale jemu też nie. Cierpiał, choć starał się być silny, ale tylko przy tobie. Nie chciał dawać ci kolejnych powodów do zmartwień, miałaś już ich i tak za dużo. Kiedy był sam, płakał jak dziecko. Oboje straciliście cząstkę siebie. Nie było łam łatwo funkcjonować. Ale życie toczyło się dalej, choć wiele czasu minęło zanim doszliście do siebie po tej tragedii, jeżeli po tym można dojść. Chodziliście na cmentarz na jej grób, by tam pobyć z nią choć przez chwilę. Myślałaś, że już nigdy nie dane będzie ci mieć dziecka. Nie było to waszą obsesją. Wiedzieliście, że jeżeli ma się pojawić, to się pojawi. Na to potrzeba czasu.
Kolejne próby kończyły się niepowodzeniem. Chcieliście spróbować jeszcze raz, a może się uda, prawda? Nie chcieliście by kolejne dziecko było lekarstwem na ból, by można było zapomnieć o małej Hope. Bo tego się nie zapomina. Chcieliście mieć dziecko, część ciebie i jego. Pomimo, iż nie udawało się, nie załamywaliście się. Pewnego dnia, prowadząc pewną sprawę, spotkaliście malutkiego Patricka, którego rodzice zginęli w wypadku, który miał na celu zlikwidować niepotrzebnych ludzi. Porachunki gangów zazwyczaj kończą się w ten sposób. Ktoś majstrował przy hamulcach i stało się. Rodzice nie przeżyli, tylko on, bo siedział z tyłu zapięty w fotelik. Dobrze, że spał, nie wiele kojarzył, bo był malutki. Nie zorientował się, że stracił kogoś bliskiego. Pamiętasz jak tamtego dnia, chłopczyk wtulił się w ciebie kiedy tylko cię zobaczył i nie chciał puścić. To był znak. Historia lubi się powtarzać, prawda?. Jak wtedy z Andym, ale on już miał kogoś kto się nim zajmie, zaopiekuje i pokocha nad życie, zapełni mu start w życie, da dom, w którym panuje miłość. Chłopiec ten niestety nie miał tyle szczęścia. Nie miał rodziny i czekał go bidulec, a ty na to nie mogłaś pozwolić. Sama spędziłaś w nim piekło. Jednocześnie podjęliście tą samą decyzję. Wiedzieliście, że będziecie dobrymi rodzicami dla niego. Pokochaliście go z wzajemnością. Adopcja była znacznie przyspieszona dzięki pomocy Caroline, która użyła wszystkich swoich znajomości, by ten malec trafił do was jak najszybciej, by nie przeżył tej sytuacji w odosobnieniu. Po miesiącu malutki był już z Wami. Byłaś szczęśliwa. Ale to nie był koniec szczęścia. Byłaś tak zafrapowana nowym członkiem rodziny, że nie zauważyłaś, że coś się dzieje z twoim ciałem. Tuż przed Wigilią, która spędzaliście w gronie przyjaciół, lekarz poinformował cię, że jesteś w 3 tygodniu ciąży. Nie mogłaś więcej oczekiwać od losu. Musiało się tak wiele wydarzyć w twym życiu, tak wiele musiałaś wycierpieć, by wreszcie zaznać szczęścia. Po 6 miesiącach na świecie pojawiła się mała Joy. Była wcześniakiem, ale bardzo silnym dzieckiem. Walczyła z całych sił. I to zostało jej wynagrodzone. Z każdym dniem nabierała sił, rosła zdrowa. Po dwóch miesiącach opuściła szpital. Zabraliście ją do domu, gdzie było jej miejsce. Tam razem otoczyliście ją opieką. Wszystko układało się dobrze. Dzieci rosły jak na drożdżach. Nic złego się nie wydarzyło. Stworzyliście szczęśliwą i kochającą się rodzinę. Życie dało ci porządnie w kość, ale wynagrodziło te cierpienia. Choć nie zapomniałaś o swoich dwóch córeczkach, o których opowiedzieliście Parkerowi, Patrickowi i Joy, to starałaś się im zapewnić tej trójce miłość, bo na to zasłużyli. I oni odwdzięczali się tym samym. Do dziś jesteście blisko… Jest wami więź, której nikt nie jest w stanie zniszczyć.
Otwierasz oczy i kończysz swą podróż w czasie. Za chwilę zjedzie się cała twoja rodzina na wspólną kolację. Twoje dzieci już są dorosłe, mają swoje rodziny, a wkrótce będą mieć własne pociechy. Zostaniesz babcią i to napawa cie dumą. Teraz będziesz wspierać młode mamy, a agent młodych ojców. Byliście dla nich przykładem, wzorcem do naśladowania za czasów dzieciństwa i nadal jesteście pomimo siwizny i wielu zmarszczek. Z domu rodzinnego wynieśli tyle dobrego, nauczyli się szacunku, doświadczyli miłości, i teraz czas, by we własnych pieleszach kontynuować to, co od was otrzymali. W waszym ogromnym domu nadal będzie się czuć mamę…
A tak nie dawno byłaś sama. Na własne życzenia chciałaś zniszczyć swoje życie. Jednak znaleźli się ludzie, którym na tobie zależało. Spotkałaś mężczyznę życia, dzięki któremu poczułaś, co to znaczy być kochaną, nauczyłaś się kochać. Dzięki niemu zostałaś mamą i dałaś nowe życie. Poczułaś to, co czuła twoja mama, która cie opuściła. Zrozumiałaś, że ona wtedy nie uciekła, bo cie nie kochała, bo zawadzałaś z bratem, ale zrobiła to dla ciebie, dla was, bo groziło wam śmierć. Czemu? Bo kogo się kocha, to stara się uchronić przed niebezpieczeństwem. I ty wiesz o tym też dużo.
Dziękuje za miłe słowa. Oj szykuje się nowe duo, ale na jak długo.... Jak ładnie poprosicie to dam kolejny part...(tak to jest szantaż w razie niejsnosci).
Ej Ty czasem nie przesadzasz z tym szantażem... ??? Nie ładnie to tak grać na ludzkiej psychice... :P:P <grozi paluszkiem>
I ja się pytam... Gdzie byli wtedy rodzice ?? :P:P he he..
Psiepraszam...<mina jak wiadome dwie osoby przylapane na nielegalnym eksperymencie w wyniku którego pól instytutu przestało istnieć> to w formie rekompensaty ina azie tyle.
Rozdział 8 "Ja i mój szpital"
Przed wyjściem z lotniska czekała Mer z samochodem.
- Hej!!!- przywitałam się
- Cześć!!!- odparła i się przytuliłyśmy
- Aaaa, to jest Wendell Bray, dr. Temprence Brennan i agent Seely Booth.- przedstawiłam ich
- To jego mamy operować?- spytała
- Tak. A to moja przyjaciółka jeszcze ze studiów dr. Meredith Grey. Mer, nie musiałaś po nas jechać...
- Właśnie, mógłbym prowadzić. -zaproponował znowu Booth
- NIE!!!!!- teraz byłśmy we trójkę
- Właśnie dlatego musiałam przyjechać. A po 2 nie macie kluczy do domu. -stwierdziła Mer
Musiałam jej przyznać racje. Po 1 w nocy byliśmy na miejscu.
- No to pa. Ja wracam. -oświadczyła Meredith
- Oj, co to to nie. Stąd masz bliżej do szpitala, a do drugie nie puscimy Cię w nocy. - stwierdziłam.
- No dobra. Derek i tak ma dyżur.
Problem był tylko z rozlokowaniem, ponieważ Mer miała tylko trzy 2 osobowe sypialnie i kanapę w salonie dla 1 osoby. Na szczęście znalazłyśmy też miejsce dla dwóch osób na strychu więc ja i Wendell spaliśmy tam, a reszta zajęła po jednej sypialni. Prawie od razu po prysznicu zasneliśmy. O 5 obudziłam się z pomocą Mer i zorientowałam się że znów jestem przytulona do Wendella. On już nie spał i miał lekki uśmiech.
- Hejjjj!!!! ja muszę już iść ma obchód więc stwierdziłam że was też podwiozę.- poinformowała moja przyjaciółka
- Kawy!!!- to było jedyne co z siebie dałam rady wydusić. Wstalismy, wyjęłam rzeczy, ale dopiero po kawie o konsystencji smoły byłam w stanie dopasować rzeczy do tego stopnia żeby dało się na to patrzeć. Tak na prawdę ciemne rurki, koszula (z bluzką z długim rekawem podspodem- w Seetle nie jest ciepło) i buty z kolorową koturną wyglądały bardzo dobrze. O 6.00 już byliśmy pod Seetle Grace Hospital. Zawsze lubiłam to miejsce. Panowała tu specyficzna admisfera wiecznych romansów i wojen o zabiegi. Miałam tu praktyki. Booth poszedł się przebrać w koszulę wypełnić kartę itp razem z Brenn, a ja z Mer i Asystentem Pięknym poszłam w stronę gabinetu Sheparda, który był teraz szefem chirurgii. Powiedzieliśmy mu o wszystki, a on razem z Grey udali się zbadać pacjęta. Po drodze Mer mnie jeszcze zatrzymała.
- Wiesz co to jest?- spytała dając mi klucz do pokoju lekarzy, gdzie wcale głównie się nie śpi- To dla Ciebie i blondyna.
- Ale, co jak?- zdziwilam się
- Coś jest między wami a admosferę szpitala znasz. -odparła i rzuciła jeszcze przez ramię- I uważaj na windy!
Pokazałam jej całą długość języka, ale na chwilę się zasanowiłam. Może ma racje, może coś ma szanse rozwinąć się między nami w tym szpitalu?
- I co Derek?- spytałam przyjaciela po chwili, gdy ten wyszedł z sali Bootha.
- Teraz bierzemy go na CT i przebadamy go ale niestety chyba masz rację. -odparł i dodał jeszcze obracając się przez ramię- Jeśli masz chwilę możesz znaleźć dr. Sloana?
- Spoko.
- Jak dasz radę to powiedz mu że go potrzebują na OR 3.
- Dobra- odparłam i poszłam w stronę miejsca z którego zaczynasz każde poszukiwania w szpitalu- izby przyjęć
- Gdzie zmajdę dr. Sloana?- spytałam lekarza uzupełniającego karty, który wydawał mi się znajomy
- A kto? Kochanka, córka?...- gdy usłyszłam jego głos już wiedziałam kto to jest
- Cholera, Karev, zamknij się i powiedz gdzie on jest!!!!!!
- .....- teraz miał tzw. zonk, ale szybko się otrząsnął- Skąd ty mnie znasz?
- Z wykładów na 1 lub 2 roku z anatomii z tym znanym profesorem, a po 2 Mer mi o tobie pisała. -odparłam i posłałam mu promienny uśmiech. Mam miloardy rodzajów promiennych usmiechów, którymi obdarzam każdego kogo obrażę lub wkurzę. No oprócz Wenna, ponieważ na podryw jest osobny rodzaj. A dla niego to wogóle.
- Sloan jest tam. -powiedział zdenerwowany i pewny że chce jak najszybciej zakończyć tą rozmowę. Popatrzylam w tamtym kierunku i zobaczyłam przystojnego blondyna stojącego nad pacjętem.
- Masz przyjść do OR 3, Shepard kazał. Aaaaa i z tego co widzę ze zdjęć rengenowskich ma zlamany obojczyk. - rzuciłam jeszcze na odchodnym. Jak ja kocham wkurzać ludzi!!! Szybkim krokiem doszłam do sali 3679 gdzie leżał Booth. Weszłam postukując koturnami.
- Hejo wszystkim! I co?- zwrocilam się do Sheparda.
- Mamy szczęście. Były szanse 1/100000000 że to krwiak i agent jest 1/1000000. Operacje przeprowadzę jutro rano. Po operacji, jeśli nie wystąpią komplikacje wystarczy jak agent Booth zostanie na obserwacji jeden dzień. -odparł lekarz- Oczywiscie każda operacja wiąże się z ryzykiem ale już teraz można uznać że miał pan szczęście.
- Ale na noc musi zostać w szpitalu?- spytałam robiąc blagalne oczka.
- Niestety tak. -odparł lekarz
- Ale jesteś tego pewny?- teraz poatrzylam na niego wzrokiem pokazującym że ni przyjmuję do wiadomości sprzeciwu. Nie wiem dlaczego trochę rozbawilam towarzystwo.
- Nikt ci nie odmawia?
- Nie, kiedy mówię "proszę". PROSZĘ!!!!
- Dobra B, ale pamiętaj co robić w razie...
- Spoko. Jesteśmy w domu Mer, może do nas przyjdziecie? Będziesz mógł kontrolować pacjęta.-zaproponowałam
Mer i Derek popatrzyli po sobie.
- Chętnie. -odparł
Ines piękne zakończenie.. :) Całokształt super.. :) I ja Ci wybaczam te smutne momenty :)
Emilio psieprosiny zostały przyjęte... :P:P he he... A wiesz dlaczego... :P:P bo kocham "psy..." heh... A po za tym kto by się oparł minie tych dwóch... :P:P
Heh... "jak ja kocham wkurzać ludzi" he he... Super.... I ciekawe co z Boothem... Czekam na cd :)
Ineees! cudownie jak zwykle. bardzo mi się podobało, i wiesz co? chcę następne opko. xD
Pod wypowiedzią Marysi podpisuje się wszystkimi 6 rękami (2 moje, 2 Briget i 2 mojego wena,który szaleje)
Taki smiechowy parcik.
Rozdził 9 "Na sali"
O 20 zjawiła się para lekarzy. Od dawna ni wiedziałam tak szczęśliwego małżeństwa jak oni. Co tu mówi, trochę zazdroscilam Mer, ale też się z nią cieszyłam.
- Dr. Shepard...- zaczął Booth
- Derek, będę pana jutro operował wiec proszę mi mówić po imieniu.
- Dobrze. Derek?
- Tak, o co chcialaes zapytać?
- Znasz jakaś dobrą pizzerię to zamowimy pizzę...
- Nie, ja ugotuje. Brenn dała mi przepis i spróbuje zrobić makaron z serem. -zaproponowałam i poszłam do kuchni. Udałam że nie słyszę "Oh my God" wydanego przez Mer która jako jedyna znała skutki moich kucharskich wyczynów. Gdy wszyscy byli pogrążeni w rozmowie ja z poswieceniem walczylam z garnkami. Po dość długim czasie skończyłam. Nie było perfekt ale źle chyba tez nie. Było tylko trochę gęste. Nałożyłam i podałam wszystkim.
- Młoda B...- po chwili milczenia odezwał się Booth
- Tak- zadałam z usmiechem pytanie
- Jesteś w pełni świadoma faktu że w tym stoi nóż?- skończyła za niego Mer.
- Skad wiesz przecierz mamy tylko łyżki?- spytała Bones z jej wrodzoną szczeroscią
- Bones to znaczy że jeste bardzooooo gęste. -wytłunaczył agent
- Cicho, nie nażekać, jeść. Bo jak nie....- mój morderczy wzrok działa cuda i wszyscy spróbowali chociaż jeść. Oprócz Wendella
- Brig...- zaczął
- Tak?- spytałam tonem który mógł by zamrozić jądro ziemi
- Wiesz że chcę obronić prace, a do tego trzeba mówić.
- Iiiiii?
- Jak wezmę to do ust to już ich nie otworzę...
To stwierdzenie wywołało śmiech wszystkich i moje spojrzenie z gatunku "Nagrabiłeś sobie, jeszcze mnie popamietasz".
- Ale wiesz co B, ja dla twojego dania widzę inną przyszłość. Mój kolega zajmuje się stolarką i potrzebował kleju do mebli...- teraz pałeczkę przejął Derek za co ja pokazałam mu język.
- Ja też mam uczucia!!!- odparłam udając zranioną i kontynuwalam grę która powodowała coraz większy wyraz zdziwienia na twarzy Brenn- I nie gadam z wami!!!! Zajmę się konsumpcją tego pysznego dania.
Wzięłam, poprawka wydlubalam łyżką porcje i popatrzyłam na nią nie chętnie.
- Jaki jest ten numer do pizzeri?- spytałam wywołując śmiech.
- Bones, dlaczego tak patrzysz w to... danie?- spytał Booth gdy już jedliśmy pizzę
- Zastanawiam się od 15 min co młodej B która IQ dorównuje mnie udało się spieprzyc w tak prostym przepisie i nadal nie wiem.
- Ja też nie, ja tez. -dodałam- I po ilości udoskonalen nie bedzie łatwo zgadnąć.
- No to już wiemy co się stało. -skomentowała Brenn
- Co!!! Krewetki i jogurt nie pasował!!!???
- Wiecie co, nie mam pytań ale cieszę się że tego nie jadłam. - I o dziwo w tej kwesti wszyscy byli zgodni.
Wszyscy nocowaliśmy u Mer więc ona znów mogła nas obudzić. Robiła to z nieskrywaną przyjemnością. Ja zaczynałam funkcjonować dopiero po filizance, co ja gadam kubku kawy. Ubrałam się bardzo lekko, ponieważ w Seetle zagościło choć na chwilę lato. Jeszcze przed wejściem do szpitala skoczyłam do sklepiku po mojego ulubionego loda. Sklep był tuż obok baru Joego więc bardzo blisko. Wyszłam i zaczęłam konsumować loda zmierzając w stronę szpitala.
- Przepraszam, jakie są pani ulubione lody?- spytał jakiś starsz facet. A co szkodzi odpowiedzić?
- Te, Świderki zielone.
- Dziekuje. -i poszedł.
Ja doszłam do szpitala i udałam się do Bootha.
- A czy mogę przebywać na sali w trakcie operacji?- usłyszałam fragment wypowiedzi Bones
- Niestety nie. Będzie problem nawet z wpuszczeniem Cię na galerie. -odparł neurochirurg. Poprzedniego wieczora wszyscy przeszlismy ma Ty.
- A ja bym mogła?- spytałam wchodząc
- Tak B, ty tak. Znam ją na tyle że wiem jak się zachowa w sytuacji zagrożenia i mogę być tego pewny. -wytłumaczył pozostałym - Maredith da ci ubranie, trzeba tylko znaleźć jakieś lepsze buty i za ok. 40 min możesz się myć.
- Thanks, a i proszę postaraj się wepchnąć Bones i Wendella na galerie. Aaaaa i adidasy mam. -odpowiedziałam
- Skąd?
- Wchodzić na chirurgę bez adidasów to jak badać zwłoki bez wentylecji- da się ale mega niewygodnie i głupie.
- Chodź B. Koniec tych mądrości życiowych.- powiedziała Mer- Chodź.
- Kurna, ostatni raz się myłam... Nie pomiętam nawet kiedy...- powiedziałam do przyjaciółki gdy już w mundurku* przed sala przygotowywałyśmy się do zabiegu.
- Spoko, fajnie jest. I nie martw się o Bootha to zwykła kraniotomia.- dodała widząc że jestem ciut zdenerwowana. W końcu na stole bedzie mój przyjaciel... Brig, weź się w garść. Po chwili już spokojna weszłam za nią na sale.
*Mam na myśli strój na operacje- wiecie niebieskie spodne i bluzka.
: ) teraz coś mojego... mam nadzieję że się spodoba:
1.
-Jak coś znajdziecie, to dacie mi znać, prawda?- spytał Booth zerkając na Angelę. Ta westchnęła cicho i poklepała go po ramieniu.
-Wiesz że jesteś pierwszy na liście.-powiedziała siląc się na słaby uśmiech. Powtórzyła mu to po raz dziesiąty w ciągu tygodnia, chciała by miał pewność że to on pierwszy dowie się o postępie w śledztwie. Wiedziała jak się czuje, w końcu byli w tej samej sytuacji. Oboje stracili najlepszą przyjaciółkę. Stracili. W myślach jeszcze raz powtórzyła to słowo, zastanawiając się dlaczego to właśnie tego wyrażenia użyła. Powinna mieć nadzieję. Powinna być optymistką, wierzyć że jeszcze jest szansa na jej uratowanie. Została porwana trzy tygodnie temu, a oboje wiedzieli że większość ofiar ginie kilkanaście godzin po porwaniu. Nikt nie zażądał okupu, a dowodów mieli bardzo mało. Pojedyncze włókna, niepełne odciski których nie było w bazie, ślady gleby która nie naprowadzała ich na żaden trop. Każdy podświadomie czuł że już jej nie odnajdą. Każdy oprócz Bootha. Tylko on nie dopuszczał do siebie takiej wiadomości. Bezustannie kazał sprawdzać im dowody, snuł nowe domysły. Artystce od początku nie podobał je się jego związek z Hannah, ale teraz cieszyła się że ma go kto pocieszyć. Że nie wraca do pustego mieszkania, że ktoś się nim opiekuje.
-Booth.- zaczął Hodgins powoli. Dziennikarka instynktownie chwyciła agenta za rękę, oboje spojrzeli na laboranta.-Oboje wiemy że już za późno na..
-Zamknij się.-warknął Booth.
-Nie uważasz że przesadzasz? –spytała Angela.
-A jak ty byś się zachowywała? Jak ty byś postąpił gdyby to jej się coś stało? -spytał patrząc na Jacka. –Gdyby to ona była uwięziona i przetrzymywana przez trzy tygodnie?- Hodgins zobaczył w oczach agenta nieopisany ból. Poczucie straty ukochanej osoby.
-Kochanie.-szepnęła cicho Hannah.-Nie możesz tego porównywać. Oni są małżeństwem, a Brennan była twoją partnerką..-powiedziała cicho.
-To Brennan.-powiedział i Angela poczuła dławienie w gardle. Czuła że zaraz się rozpłacze.-To Bones .-dodał wzruszając ramionami. Artystka spojrzała na męża, wymienili wymowne spojrzenia. Oboje wiedzieli że ta dwójka zawsze się kochała. Teraz zyskali potwierdzenie swoich domysłów. –I ona żyje. Ja to czuję.-dodał ze łzami w oczach.-Wiedziałbym gdyby było inaczej.
Wyszedł z Instytutu, uśmiechnął się do Hannah. Zwykle doskonale się rozumieli, ale nie w tej kwestii. Nikt nie potrafił zrozumieć jego związku z Brennan, tego co do siebie czuli. Nikt nie miał pojęcia jak się czuje z myślą że nigdy więcej jej nie zobaczy. Zaczerpnął w płuca chłodne, przepełnione wilgocią powietrze. Dziewczyna wtuliła się w jego ramiona, chciała pokazać mu jak bardzo się tym przejmuje. Chciała by wiedział jak bardzo jej na nim zależy, że zawsze będzie przy nim by go wspierać. Chwycił ją za rękę i w milczeniu przeszli na drugą stronę ulicy. Przechadzali się w milczeniu, szli w kierunku Royal Dinner. Mieszkali ze sobą już trzy miesiące, starali się spędzać ze sobą jak najwięcej czasu. Oboje traktowali ten związek poważnie, zaangażowali się całym sobą. Nagle Booth trącił ramieniem starszego mężczyznę w skórzanej kurtce.
-Przepraszam.-bąknął gdy ten omal nie upadł na chodnik. Nieznajomy spojrzał na niego groźnie, rzucił mu wściekłe spojrzenie.
-Uważaj jak chodzisz.-warknął i ruszył dalej. Booth obejrzał się za siebie, zobaczył jak mężczyzna znika za rogiem ulicy. Pół godziny później Booth był już w siedzibie FBI. Usiadł za biurkiem i usłyszał dzwonek telefonu. Zobaczył zastrzeżony numer i odebrał.
-Booth.- rzucił do słuchawki.
-Wiem gdzie jest twoja ukochana.-powiedział nieznany mu głos.
-Słucham?- spytał z niedowierzeniem.
-Masz pięć minut. –powiedział i podał mu adres.
Booth wiedział że droga zajmie mu co najmniej kwadrans. Mimo to wybiegł z budynku i wsiadł do swojego samochodu. Z piskiem opon ruszył w wybranym kierunku. W oczach wyobraźni zobaczył swoją partnerkę. Zacisnął dłonie na kierownicy, przyśpieszył. Mimowolnie wracały wspomnienia. Ich pierwsza sprawa, ostatnie rozwiązane morderstwo. Ich wzloty i upadki. Pocałunki i najgorsze kłótnie. Chwile gdy mieli ochotę się pozabijać, chwile gdy z ledwością powstrzymywał się od wyznania jej miłości. Jej smutne spojrzenie gdy nie chciała zaryzykować, dać ich przyjaźni szansę na przeistoczenie się w coś więcej. Przypomniał sobie jej minę gdy z pewnością w głosie i uśmiechem na ustach mówiła mu że chce by ułożył sobie życie z Hannah. Oddałby za nią życie bez wahania. Niczego nie pragnął bardziej, jak znowu zobaczyć jej piękne oczy i chwycić ją w ramiona. Chciał usłyszeć jej nudne wykłady na temat tego co niemożliwe. Chciał zobaczyć uśmiech na jej twarzy gdy siedzieli razem po zakończonej sprawie i rozkoszowali się smakiem wina. Powrót do normalności, tylko na tym mu zależało. Miał dość życia bez niej, trzy tygodnie wydawały mu się długimi dekadami. Chciał wejść do Instytutu ze świadomością że znów ją zobaczy. Że znów pojadą razem na miejsce zbrodni, brakowało mu nawet sesji u Sweetsa. Zatrzymał się przed starym opuszczonym budynkiem, wbiegł do środka. Znalazł się w pustym pokoju, wiedział że to tu ją przetrzymywał. Rozejrzał się po pomieszczeniu, zerknął na puste łóżko ze zmiętym kocem, sznury na wezgłowiu. Dopiero wtedy dostrzegł wiadomość. Gdy tylko ją ujrzał wiedział że się spóźnił. Czerwone litery układały się w słowa. ‘Spóźniłeś się.’ Podszedł bliżej, wiedział że to krew. Nie mógł uwierzyć w to co się stało. Rozdzwoniła się jego komórka, miał ochotę rozdeptać ją na betonowej posadzce. Spojrzał na wyświetlacz i zauważył ten sam numer co poprzednim razem.
-Gdzie ona jest?- spytał gdy usłyszał wcześniej poznany już głos.
-Jest ze mną.
-Po co to przedstawienie ? Wiedziałeś że nie zdążę.
-Nie chciałem żebyś ją znalazł. Musiałem się dowiedzieć tylko, czy jesteś dla niej gotów zrobić wszystko. Absolutnie każdą rzecz, byle tylko uratować jej życie.
-Dlaczego teraz? Dlaczego więziłeś ją tak długo?
-Nie mogłem dłużej czekać. Twoja księżniczka jest już bardzo słaba…- zaśmiał się cicho.-Więc jak, agencie Booth? Czy zrobisz to co ci rozkażę, by uratować jej życie?
c.d.n. żeby nie było, że obrywa tylko Booth. ; ))
Emilio bardzo śmiechowa część... ;) Heh... super... Jednak makaron z serem potrafi zrobić tylko oryginalna Bones ;) Czekam na cd :)
Martynko pięknie się zaczyna... Doskonale oddajesz uczucia.. wszystko.. :) Super... Tak ja też jestem jak najbardziej za tym aby ją uratował... A jakże by inaczej... Z niecierpliwością czekam na cd :)
haha :D najpiękniejsze jest że on nic nie musi emillia :D :PP zobaczymy.. później dodam następną część.:D także czekajcie cierpliwie. :))
Właśnie a potem Booth zrywa z Hanią i jest happy end z Bones ; ]].... Dobra dobra Bones też czasem musi dostać kopa... W końcu ktoś musi odciąrzyć Bootha xDD Pozdrawiam...
kolejna część. : )
2.
-Tym razem dam ci trochę więcej czasu.-powiedział. Podał mu adres i rozłączył się. Booth wybiegł z budynku, wsiadł do swojego samochodu. Droga dłużyła mu się niemiłosiernie. Gdy dotarł na miejsce, zobaczył podobny budynek do poprzedniego. Stary, zaniedbany. Wyciągnął broń z kabury, odbezpieczył ją. Powolnym krokiem wszedł do środka, rozglądał się na boki. Przemierzał puste pomieszczenia, nagle usłyszał zduszony jęk na pierwszym piętrze. Wbiegł na schody, od razu znalazł właściwy pokój. Wszedł do środka i stanął jak wryty. Zobaczył swoją przyjaciółkę, przywiązaną do łóżka. Jej ubranie było brudne, miejscami dziurawe i rozszarpane na strzępy. Była zakneblowana, taśma izolacyjna tłumiła jej krzyki. Booth wycelował broń w mężczyznę siedzącego na fotelu. Ten przecząco pokręcił głową, zaśmiał się złowieszczo.
-Dlaczego ona? Dlaczego to robisz?
-Chciałem cię dopaść.-powiedział. –Chcę cię skrzywdzić, a to jedyny sposób. Śmierć ukochanej osoby jest bardzo bolesna. Schowaj broń. Nie mam zamiaru cię zabić.-powiedział wskazując na rewolwer który trzymał w dłoni. Booth posłusznie schował pistolet do kabury, zobaczył jak mężczyzna wstaje.-Ona też nie zginie, w końcu powiedziałeś że zrobisz dla niej wszystko.-mówiąc to wyciągnął nóż i przyłożył do szyi kobiety. Lekko naciął naskórek na jej klatce piersiowej, oboje zobaczyli wąski strumyk krwi.
-Jeśli nie chcesz jej zabić, odłóż broń. Powiedz czego chcesz.
-To ty ją zabijesz. Albo siebie. Masz wybór.-powiedział podają mu rewolwer.
-Mogę zabić ciebie.-syknął agent, ale tamten pokręcił głową.
-Zdążę wbić ten nóż w jej tętnice. Nic jej nie pomoże. Dalej, bądź mężczyzną. Strzel.-syknął gdy Booth odbezpieczył broń. Spojrzał na pistolet i na Brennan. Podniósł broń powoli, przycisnął do swojej skroni. Jej życie było dla niego więcej warte niż własne, nie potrafiłby jej zabić. –Zrób to.-krzyknął złoczyńca. Agent spojrzał partnerce w oczy, zobaczył łzy na jej policzkach. Jej oczy błagały, by tego nie robił. Nie chciała by poświęcał dla niej swoje życie. Booth odetchnął głęboko, poczekał aż mężczyzna znowu się odezwie.-Zrób to do cholery! -krzyknął. W tym czasie Booth strzelił w jego dłoń, trzymającą nóż. Rzucił się na niego, powalił go na ziemię. Nagle poczuł jego pięść na swojej szczęce, podniósł się i wystrzelił. Zobaczył powiększającą się plamę krwi na koszuli sprawcy, szok w jego oczach. Jego ciało bezwładnie opadło na drewnianą podłogę, oczy zaszły mgłą. Booth wezwał karetkę, pochylił się nad łóżkiem. Rozwiązał partnerkę, najdelikatniej jak potrafił ściągnął taśmę z jej ust. Przytulił ją mocno. Oboje, łkając w ciszy czekali na przyjazd pogotowia.
Lekarz kazał jej odpoczywać, oszczędzać się. Gdy została przebadana, poprosiła agenta by ten odwiózł ją do domu. Zaprowadził ją na górę, wręcz zaniósł. Pomógł jej usiąść na kanapie, nie protestowała. Oboje wiedzieli że minie kilka dni zanim odzyska siły. Była blada, wychudzona i przemęczona. Poszła wziąć szybki prysznic po czym usiadła na kanapie.
-Zrobię ci kawy.-powiedział.
Brennan nieznacznie pokiwała głową, po czym jej przyjaciel znikł w kuchni. Gdy wrócił z kubkiem parującego naparu, siedziała skulona na kanapie. To że śpi, wcale go nie dziwiło. Wiedział że będą bolały ją plecy, ale nie potrafił jej obudzić. Sam niezbyt dobrze sypiał w ciągu minionego miesiąca. Wiele nocy spędził na przemyśleniach. Zastanawiał się gdzie jest, jak się czuje. Wiedział że żyje. Gdy dowiedział się że została porwana, miał nadzieję że ją odnajdą. Był tego pewien, w końcu wiele razy mieli do czynienia z podobną sytuacją. Ale mijały godziny, dni, tygodnie. Każdy powtarzał mu że z każdym dniem jej szanse są coraz mniejsze. Wiedział o tym, doskonale znał statystyki. Gdy zniknęła czuł że pewna część jego umarła. W jego życiu zniknął śmiech, szczęście, zadowolenie. Wiedział że istnieje spora szansa że nie odnajdą jej żywej. Jednak postanowił że nie spocznie, dopóki jej nie odnajdzie. Teraz siedział na kanapie w jej mieszkaniu, ona była tuż obok niego i smacznie spała. Ułożył ją wygodniej, położył poduszkę na swoich kolanach, a na niej głowę parterki. Nawet nie drgnęła, nadal tkwiła w objęciach morfeusza. Czuł ciepło jej ciała, delikatny zapach perfumowanego mydła. Zdał sobie sprawę że jest szczęściarzem. Kochał najwspanialszą kobietę na świecie, był przy niej. Byli najlepszymi przyjaciółmi i chociaż on pragnął czegoś więcej ona bała się ryzyka. Mimo to czuł że nie jest jej obojętny i to sprawiało że czuł się naprawdę szczęśliwy.
Otworzyła oczy, natychmiast zastygła w bezruchu. Zorientowała się że leży na kanapie, głowę opiera o nogi swojego przyjaciela. Uśmiechnęła się lekko i przymknęła powieki. Nie chciała by wiedział że się obudziła. Nie była gotowa na rozmowę o tym co przeżyła, jak się czuje. Poczuła dłoń partnera wsuwające się w jej wilgotne włosy. Delikatnie przesuwał między palcami brązowe pasmo. Poczuła jak ciepło rozlewa się po jej organizmie, starała się stłamsić w sobie te dziwne uczucia. Miała ogromną ochotę odwrócić się i spojrzeć mu w oczy. Zatonąć w ich ciemnobrązowej głębi. Uśmiechnęła się, obróciła się na plecy. Nie patrząc mu w oczy chwyciła go za rękę, uścisnęła jego dłoń.
-Jak się czujesz?- spytał z troską w głosie.
-Nie chcę o tym rozmawiać.-uśmiech znikł z jej twarzy.
-Pytam o to jak się czujesz. Nie musimy rozmawiać o niczym.
-Zważając na okoliczności czuję się wspaniale.
-Przepraszam, to moja wina. Chciał mnie skrzywdzić, a wiedział że to zaboli mnie najbardziej.
-To nie była niczyja wina. Rozumiesz? Nie mam zamiaru patrzeć jak się o to obwiniasz. Nie chcę też poruszać więcej tego tematu.
-Dobrze. Jednak musisz wiedzieć że zawsze możesz o tym ze mną porozmawiać.
-Wiem o tym. Ale wolę o tym jak najszybciej zapomnieć, a rozmowa mi tego nie ułatwi. Przepraszam, pewnie ci niewygodnie.-powiedziała siadając na kanapie. Podkuliła kolana pod brodę, objęła nogi rękoma. –Coś ciekawego w Instytucie?
-Nie. Nie rozwiązywaliśmy żadnej sprawy, mój szef uznał że nie jestem gotowy na prowadzenie śledztwa. Wszyscy chcieli poczekać aż cię znajdziemy. Większość z nich straciła nadzieję, nie mieliśmy żadnych znaczących śladów. Tylko ja wierzyłem że znajdę cię żywą. Martwiłem się o ciebie. Po raz pierwszy tak bardzo się bałem.-powiedział.
-Wiem Booth. Ja też się bałam. –powiedziała. Jej twarz była bez wyrazu.
-Mówili że nie żyjesz.-powiedział i poczuł że głos mu się łamie.- Wiedziałem że szanse maleją z dnia na dzień, ale nie mogłem uwierzyć że nigdy więcej cię nie zobaczę.-mówiąc to spojrzał jej w oczy.- Że nigdy nie będę mógł spojrzeć ci w oczy, powiedzieć jak bardzo mi na tobie zależy, jak ważna dla mnie jesteś.-dodał z uśmiechem. Nie spodziewała się tego co zaraz powie, spadło to na nią jak grom z jasnego nieba. –Sądziłem że nigdy więcej nie będę miał okazji wyznać ci że jesteś miłością mojego życia....
c.d.n. ; ) a wy się domyślajcie, co na to Bonnes. xDD
Po twoim komentarzu juz myślałam, że nie zdąży ale miałam racje, ale miałam racje!!!!!! Hip, hip hura!!!!!! A co do opka: super, sliczne, świetne, genialne, piękne, niepowtarzalne, itd, itp
ooooh. dziękuję za baaardzo miły komentarz. ; ) tak się nie ciesz że miałaś rację. ! nie miałam sumienia czegokolwiek jej robić. ale poczekaj co będzie dalej.. ; )
Heeeej to nie fair !!! Ja chce cedeczka !!! i to migiem ;p
Bardzo mi sie podoba,juz pokochalam to opko :D Pisz szybciutko cedekaaaa
część 3. na prośbę żanetki ;)
Spojrzała na niego oniemiała. Myślała że ma już to za sobą, że zrozumiał to co chciała mu kiedyś przekazać. Otworzyła usta ze zdziwienia, nie wiedziała co powiedzieć.
-Bones ja..-zaczął ale uciszyła go szybko.
-Przestań.-powiedziała.
-Chciałem tylko..
-Nic nie mów.-powtórzyła.
-Ale..
-Rozmawialiśmy już o tym Booth. Nie zaczynaj znowu tej rozmowy.
-Ale ja właśnie chciałem…
-Przestań!- niemal krzyknęła. –Nie chcę tego słuchać. Nie mam zamiaru znowu przez to przechodzić.
-Właśnie próbuję ci coś wyjaśnić. Kocham cię.-powiedział patrząc jej w oczy. Odwróciła wzrok, zaczęła błądzić spojrzeniem po mieszkaniu. Pamiętała co działo się ostatnim razem, gdy poruszyli ten temat. Między nimi coś pękło, chociaż udawali że wszystko jest tak jak kiedyś.
-Między nami nic nie będzie Booth. Rozumiesz? -powiedziała. Po raz kolejny zobaczyła jego zawiedzioną minę.-Jesteś moim najwspanialszym przyjacielem. Najważniejszą osobą w moim życiu. Ale nie możemy być razem.
-Czy przez ten rok, ani razu o tym nie myślałaś?
-Myślałam. Gdy byłam na Maluku, ta myśl wręcz nie dawała mi spokoju. Ale ty nie masz prawa mnie kochać, nie możesz!
-Czujesz coś do mnie? Powiedz że nie, a dam sobie spokój.
-Booth nie psujmy tego. Zostawmy wszystko tak jak jest.
-Dobrze.-powiedział.- Pójdę już.-dodał.
-Właśnie. Hannah na ciebie czeka.-dodała i wstała z kanapy. Nawet nie spojrzała na znikającego w progu Bootha.
Usiadła na kanapie z kubkiem gorące kawy. Powoli odzyskiwała siły, wracała do siebie. Następnego dnia miała pójść do Instytutu, po raz pierwszy od kilku tygodni. Booth zadzwonił i powiedział że wpadnie zobaczyć jak się czuje, przywiezie lunch. Żadne z nich nie wracało już do tej rozmowy, dla obojga był to zbyt bolesny temat. Nagle z niewiadomych przyczyn wszystko zaczęło wracać. Przypomniała sobie porwanie. To zaskoczenie gdy obudziła się w nieznanym miejscu, z bolącą głową i śladem po igle na ramieniu. Przyszedł kilka minut potem, jak się obudziła. Dał jej coś do jedzenia i picia, ale w niewielkiej ilości. Przez kilka dni miała nadzieję że Booth ją odnajdzie. Po tygodniu straciła rachubę, dni wydłużały jej się w tygodnie, a te w miesiące. Miała wrażenie że tkwi tam wieki. Nie bił jej. Ale w głębi serca wolałaby żeby okładał ją pięściami do nieprzytomności niż to co z nią robił. Traktował ją jakby była nic nie znaczącym pyłkiem, śmieciem. Codziennie powtarzał jej że nikt jej nie szuka, że nikomu nie zależy na niej na tyle by próbować ją znaleźć. Wiedziała że kłamał, ale po kilku dniach gdy ratunek nie nadchodził zaczęła mu wierzyć. Wierzyła we wszystko co jej wmawiał. Mówił że nikt tak naprawdę nigdy jej nie kochał, że nikt nie może jej kochać. Znał doskonale jej przeszłość, wmawiał jej że rodzice porzucili ją i brata bo nie kochali własnych dzieci. Wiedziała że to nieprawda, ale on mówił o tym z takim przekonaniem. Była wykończona psychicznie i fizycznie. Nie pozwalał jej się wyspać, przywiązywał ją do łóżka, sprężyny wpijały jej się w plecy. Przez trzy tygodnie widziała tylko betonowe ściany, taki sam sufit i podłogę. Znała na pamięć każdy detal pustego pokoju, każdą rysę na suficie. Dopiero po chwili zorientowała się że leży na kanapie i szlocha wspominając niewolę. W progu jej mieszkania stał Booth. Oniemiały patrzył jak targają nią kolejne spazmy płaczu. Po chwili zawahania usiadł obok niej na kanapie i wziął ją w ramiona. Opowiedziała mu o wszystkim. Nawet o wspomnieniu które najmocniej utkwiło w jej pamięci.
-Obudziłam się w nocy. Znowu byłam przywiązana do łóżka, nie mogłam się poruszyć. W pokoju paliła się żarówka. Nagle poczułam na sobie czyjś dotyk. Myślałam że to on ale..
-Co ten popapraniec ci zrobił?- spytał Booth zaciskając pięści.
-Nic. Przyniósł mi węża.-powiedziała wzdrygając się na samą myśl.- Nie mogłam się poruszyć, a on był ogromny. Krzyczałam, więc po chwili przyszedł. Błagałam go żeby go zabrał. On pokręcił głową i usiadł na krześle. Patrzył jak ten obślizgły, obrzydliwy gad przybliża się do mojej twarzy. Wiesz jak bardzo boję się węży. W myślach błagałam o śmierć. Byłam tak przestraszona, a jego to bawiło. Śmiał się gdy zaczęłam panikować. Krzyczał że jestem słaba i bezbronna, że potrzebuję kogoś kto mnie obroni. Że bez ciebie nie dałabym rady, że gdyby nie ty dawno leżałabym w grobie. Byłam bezsilna. Nic nie mogłam zrobić. Trzęsłam się ze strachu a im bardziej się bałam , tym głośniej się śmiał. W końcu przestałam walczyć. Wąż owinął się wokół mojej szyi więc go zabrał. I wtedy uświadomiłam sobie że on nie chce mojej śmierci. On chciał żebym cierpiała, żebym tobie opowiedziała o moim cierpieniu. Chciał żebyś nawet po jego śmierci obwiniał się o to co się stało. Wszystko zaplanował i przewidział, nawet własną śmierć.-dodała. Spojrzała mu w oczy, po raz pierwszy tego wieczoru. Oboje mieli łzy w oczach, które po chwili popłynęły potokiem.
-Przepraszam. To wszystko moja wina.. Gdyby nie ja to nic by ci się nie stało.-powiedział a kolejna łza popłynęła po jego policzku.
-Przecież wiesz że to nie twoja wina.-szepnęła pochylając się nad nim. W pokoju panował półmrok. -Mówił o tobie Booth. Że tak naprawdę nic do mnie nie czujesz, że nic dla ciebie nie znaczę. Że nawet jeśli byś mnie kochał, to ja na ciebie nie zasługuję. Że nigdy nie dam ci szczęścia, że nie potrafię ci dać tego czego pragniesz. Potem powiedział że ja nie zasługuję na to że mam takiego przyjaciela jak ty. Że nie zasługuję na czyjąś miłość, na cokolwiek co jest dla mnie dobre.
Booth przytulił ją mocno, nie chciał wypuścić jej ze swoich objęć. Po chwili odsunął się od niej, zobaczyła łzy w jego oczach.
-Przecież wiesz że to nie prawda. Jesteś dla mnie wszystkim, jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Nie potrafiłbym wyobrazić sobie mojego życia bez ciebie. Kocham cię, jestem najszczęśliwszą osobą na świecie wiedząc że jesteś przy mnie. –powiedział.
Prawą dłonią dotknęła jego twarzy, kciukiem starła pojedynczą łzę. Nie zauważyła kiedy znalazła się za blisko. Przymknęła na chwilę oczy, czuła zapach jego perfum. Instynktownie położył jej ręce na biodrach, po chwili siedziała już okrakiem na jego kolanach. Miała wrażenie że wszystko dzieje się tak szybko, chociaż nieśpiesznie celebrowali każdy ruch, każdy oddech i uderzenie serca. W głowach błądziła im tylko jedna myśl: Nie rób tego. Ale było już za późno. Booth spojrzał jej w oczy. Nie potrafiła się wycofać, chociaż każda szara komórka wręcz krzyczała że ma przestać. Booth wysunął szyję, delikatnie ją pocałował. Wydała z siebie ciche westchnienie, co dodało mu pewności siebie. Wiedział że to nie w porządku wobec Hannah, ale to było silniejsze od niego. Po raz pierwszy tak bardzo czegoś pragnął. Pochyliła się nad nim i pocałowała go. Przyciągnął ją jeszcze mocniej do siebie. Pocałunek stawał się coraz bardziej zachłanny, namiętny…
c.d.n.
On ma zerawac z Hanią, on ma zerwać z Hanią!!!!<skanduje a sanitariusze wrzucaja ja z wariatkowa w którym siedzi> ale zaraz moja koleżanka ma na imię Hania, jest blondynka i mieszka w Anglii...(co ztego ze inny kontynent język ten sam) Jesli to ona to Booth pójdzie za kratki bo ma 15 lat...<sanitariusze patrzą jak się śmieje i wywalaja z terenu szpitaja>
A tak na serio <po 2 godz uspokajania się> co co wcześniej tylko razy 1000. Może dasz cd....
haha :D nic z tego, nic z tego! -skanduje autor opka. Nikt nie będzie z nikim zrywał.. ! :d a może? :D cedeczek właśnie się piszę... dodam jeszcze dziś, skoro chcecie. chcecie?
4..
Minęło kilka dni od czasu gdy wróciła do pracy. Tęskniła za tym miejscem, za przyjaciółmi i pracą. Za swoim partnerem. Za usposobieniem tego, co kochała. Był jej ideałem, doskonałym w każdym calu. Inteligentny , nawet jeśli nie miał tylu doktoratów co ona. Przystojny, z idealnie zarysowaną szczęką, wysportowaną sylwetką i pięknym uśmiechem. Dlaczego więc wtedy nie wyznała mu prawdy? Często zastanawiała się czy coś do niego czuje. Czy w ogóle potrafi kogoś kochać. Odpowiedź na to pytanie pojawiła się gdy tylko rozstali się na czas dłuższy niż jej dwutygodniowy urlop. Dużo o nim myślała i doszła do wniosków które ją zaskoczyły. Jeśli miałaby kogoś pokochać, to wybrałaby właśnie jego. Tylko jemu potrafiła zaufać na tyle by oddać swoje serce, jak określiłby to jej partner. Co właściwie czuła? Czy nadal był dla niej tylko przyjacielem? Kochał ją, wiedziała o tym. Gdy zobaczyła go tamtego dnia przed Instytutem, w wojskowym mundurze była szczęśliwa. Przepełniała ją radość na samą myśl że będą razem pracować. Że będzie blisko niej. Ale zaraz po nim , pojawiła się Hannah. Poznali się w Afganistanie, Booth oszalał na jej punkcie. I wtedy to zrozumiała. Był szczęśliwy. Poznał kobietę, która była czuła , wrażliwa i troskliwa. Która da mu szczęście, w przeciwieństwie do niej.
Weszła do ich ulubionego pubu. Angela, Hodgins i Booth siedzieli przy barze. Zamówiła drinka, spojrzała na przyjaciółkę pijącą sok pomarańczowy. Hannah dołączyła do nich po kwadransie. Wieczór mijał im w miłej atmosferze. Wspominali ciekawe sprawy, rozmawiali o życiu codziennym, o ciąży Angeli. Booth i Brennan nie mieli jeszcze okazji porozmawiać o tym co się stało. Na razie nie mieli żadnej sprawy, więc zobaczyli się po raz pierwszy od tamtego wieczoru. Gdy Booth patrzył jej w oczy, od razu przypominała sobie jego czułe spojrzenie gdy szeptał że ją kocha. Przeprosiła przyjaciół i powiedziała że musi się przewietrzyć. Wyszła na chłodne wieczorne powietrze, stanęła na środku pustego chodnika.
-Nic ci nie jest?- spytał Booth wychodząc z pubu.
-Wszystko dobrze.
-Więc wracaj do środka. –powiedział patrząc jej w oczy.
-Jeśli chodzi o tamten wieczór..-zaczęła niepewnie. Wiedziała że kiedyś będą musieli o tym porozmawiać , że będzie musiała go zranić. Musiała mu powiedzieć że nie mogą być razem. Chociaż go kochała, wierzyła że nie potrafi dać mu szczęścia. –Nie mam pojęcia co mnie napadło. Przepraszam. Nie chcę żebyś myślał że zmieniłam zdanie, bo nie zmieniłam. Po prostu…
-Rozumiem.-powiedział z uśmiechem. –I wiem że nie chcesz żeby to się powtórzyło, nie chcesz niczego komplikować.-dodał podchodząc bliżej.
-Dziękuję za wyrozumiało..-powiedziała. A raczej chciała powiedzieć, ale nie pozwolił jej skończyć. Pochylił się nad nią i zaczął ją namiętnie całować. Nie potrafiła się sprzeciwić. Poddała się chwili, ale po pewnym czasie odsunęła się od niego. Spojrzała na niego zdziwiona, zobaczyła jego szeroki uśmiech.
-Doskonale rozumiem. Przecież ty nic do mnie nie czujesz prawda? –spytał z ironią i wszedł do środka.
Kilka miesięcy później.
-Czy proszę o zbyt wiele? -spytała Angela. –Zrozumiem jeśli odmówisz, naprawdę.-powiedziała wpatrując się w przyjaciółkę.
-Chyba dam radę. –powiedziała niepewnie. Wzięła na ręce małego chłopczyka i uśmiechnęła się do partnerki.-Cześć Jack..-przywitała się z synkiem artystki.
-Wrócę jutro z samego rana. Kocham cię, słodziutki.-powiedziała całując chłopca w główkę. Wyszła, oglądając się za siebie. Pokiwała Brennan i uśmiechnęła się do niej z wyrazem wdzięczności.
-Poradzimy sobie prawda?- powiedziała cicho siadając na kanapie.
-Z czym sobie poradzimy?- spytał Booth wchodząc do jej gabinetu. Poczuła dziwne mrowienie w brzuchu, coś co zakochany nazwałby motylami. Jej partner uśmiechał się czarująco, po chwili pochylił się nad dzieckiem. Uścisnął jego maleńką rączkę, spojrzał na Brennan.
-Mówiłam do Jacka Juniora. Angela i Hodgins musieli wyjechać, więc ja się nim zaopiekuję.
-Ty? -spytał z uśmiechem.
-Tak. To tylko jeden wieczór.
-I cała noc.-powiedział. Brennan spojrzała na niego zdziwiona, nie wiedziała co ma na myśli.-To niemowlak, Bones. Będzie pół nocy płakał.
-Możliwe.-odparła.- Weźmiesz go na chwilę?- spytała. Podała dziecko przyjacielowi, sprawdziła coś w aktach. Ubrała płaszcz, po czym spojrzała na Bootha. Jack zaczął marudzić, po chwili usłyszeli płacz. Zapięła wszystkie guziki i wzięła go na ręce. Chłopiec od razu się uspokoił, co wywołało wielki uśmiech na jej twarzy.
-pomogę ci.-powiedział chwytając wielką torbę i fotelik. Brennan ruszyła za nim na parking. Jej samochód był u mechanika, Booth nawet nie chciał słyszeć o tym że pojedzie taksówką. Kwadrans później byli już pod jej mieszkaniem. Pomógł jej wnieść na górę rzeczy Jacka, zaprosiła go na kawę. Zgodził się, w końcu w domu i tak nikt na niego nie czekał. Hannah była właśnie w podróży służbowej, miała wrócić dopiero za kilka dni. Usiedli na kanapie, Booth poszedł zaparzyć kawę. Gdy wrócił z kuchni, uśmiechnął się na widok partnerki z wtulonym w nią chłopcem.
-Chyba sobie z nim nie poradzę. –powiedziała patrząc na niego. Agent uśmiechnął się do przyjaciółki i pokręcił głową.
-Ty? Ty sobie ze wszystkim radzisz. Ale jak chcesz mogę zostać i ci pomóc.-powiedział i nie czekając na odpowiedź wziął chłopca na ręce.
cdn.. mam nadzieję że się spodobało.. ; ))
W sensie że jest super świetna i chcemy takich wiecej (jeśli mogę się wypowiedzieć w imieniu ogółu) to opko w ogóle jest świetne i trzyma poziom. Ooo nawet udało mi się zdobyć przy mojej glarecie zamiast mózgó na w miarę sensowny koment. Nie wierze.
hehehe ; ) cóż.. super że się podoba. ja własnie piszę kolejną część, która sądze że przypadnie wam do gustu. :D
dobra.. teraz się boję. ; P muszę tak to skończyć, żeby nie zepsuć wrażenia.. postaram się! ; ) pozdrawiam.
Martynko zgadzam się z wszystkimi pozytywnymi komentarzami (bo tylko takie tu są :P) Super części.. takie prawdziwe.. ;) Ciekawa jestem jak się dalej rozwinie opieka nad dzieckiem.. I co Ty dalej wykombinujesz... :P Czekam na cd :)
Emilio jeśli chodzi o mnie to możesz się wypowiadać w imieniu ogółu w takich sprawach, bom ja jestem jak najbardziej za ;)
Pozdrawiam serdecznie ;)
A teraz CD mojego dennego czegoś w trochę innym stylu....
Rozdział 10 "Winda wyznań"
- Charging....
- Clear!!!
Pisk.
Wystrzał.
Teraz musi się udać!!!! Zaczęłam się cieszyć że Bones jednak nie ma na galerii. Od prawie minuty lekarze z Derekem na czele prubują przywrócić akcje serca Bootha. A ja mogę tylko na to patrzeć. Oczywiście nic nie robię. Na pozór jestem spokojna, ale w środku... Szkoda słów.
- B!- słyszę głos Dereka
- Tak?
- Idź do OR 1 po dr. Altman.
- Dobra. -owinęli mi ręce i pobieglam do wskazanej sali.
- Dr. Altman?- spytałam wchodząc -Dr. Shepard pilnie potrzebuje pani w OR 2.
- Dobrze. Powiedz mu że będę za chwile Yang, dasz radę skończyć.
- Tak. -odowiada dziewczyna, która z pochodzenia wyglada na koreanke. Odwrociłam się i poszłam w powrotnym kierunku. Weszłam na salę odwinęli mi ręce i zobaczyłam jak wchodzi kardiochirurg. Jak w transie patrzyłam jak go ratują. Muszę zostać. Aż nie będzie pewne, że przeżyje. Nie mogłam nawet kiwnąć palcem, byłam jak sparaliżowana. Tak dawno nie brałam udziału w operacji z zagrożeniem życia, a na dodatek operowali mojego przyjaciel. To był powód dla którego porzuciłam medycynę. Każda taka sytuacja zostawiał ślad na mojej psychice. Po każdej płakałam, a rzadko to robię. Pamietam każdą taka sytuację z praktyk, bez różnicy czy pacjent przeżył czy nie. Nie wyrobiłam gdy dowiedziałam się że będzie to moja codzienność. Postanowiłam ratować ludzi w inny sposób i zostałam agentką.
- Dobrze Meredith będziemy powoli kończyć. -usłyszałam głos Dereka i gdy dowiedziałam się już koniec coś pękło i wybieglam z sali. Przebiegłam obok skołowanych zezulców czekających pod salą. Kątem oka zobaczyłam że Wendell ruszył za mną. Wpadłam do windy i powstrzymujac łzy nacisnęłam przycisk z symbolem ostatniego piętra skąd miałam zamiar wejść na dach. Wendell zdążył wpaść do tej samej windy.
- Brig, co się stało?- spytał probujac zachować spokój bo widział mój stan.
- Nie, nic, z Boothem ok. Wszystko poszło dobrze. -odparłam i się całkiem rozpłakałam. Wen popatrzył na mnie i zatrzymał windę.
- To co się stało?
- Przypomnialam sobie dlaczego rzuciłam medycynę...- odparłam i usiadłam w kącie kabiny. Musiałam komuś o tym opowiedzieć. Zaczęłam spokojnie, lecz potem nie mogłam pochamować łez. Opowiedziałam mu o praktykach o pierwszym zmarłym pacjecie, o wszystkim. Gdy skończyłam Wenn podszedł i podniósł mnie z ziemi. Popatrzyłam mu prosto w oczy. Nasze twarze dzieliły milimetry. Wtedy on zrobił to na co czekałam. Sekundy wydawały się godzinami, gdy jego usta zbliżały się do moich. Po chwili złączyły się w namietnym pocałunku. Na chwilę oderwałam się od chłopaka, uruchomiłam windę i wcisnęłam 3.
- Co robisz?- spytał nie przerywając kontaktu wzrokowego
- Znam pewne miejsce...- odparłam a klucz przyjemnie ciążył w mojej kieszeni. Po chwili winda poinformowała (tak wiem że to niedorzeczne chodziło mi o to pim! Co jest przy każdym zatrzymaniu windy- autorka) nas że jesteśmy na miejscu. Przerywając kolejny pocałunek chwyciłam Wendella za rękę i pociągnęłam w stronę drzwi z napisem on-call room. Drżącymi rękami przekręciłam klucz w zamku, a gdy byliśmy w środku zamknęłam go. Muszę podziękować Mer, ale to późnej. Co miało miejsce potem nie muszę opisywać.
***
Po pewnym czasie leżeliśmy obok siebie na wąskim łóżku. Myślałam o tym co się stało. Wenn może mieć z tego powodu problem... Poparzyłam na jego twarz, a w mojej głowie pełno było wątpliwości. Nie mogę zaprzeczyć, podobało mi się, ale nie byłam pewna, czy go kocham, czy to tylko zauroczenie. Prawdziwa miłość zdarza się tylko raz wiec nie miałam z czym porównać. Musiałam coś zrobić.
- Wenn ja... muszę się przejść... -powiedziałam zmieszana i ubrawszy mundurek i adidasy otworzyłam drzwi i zostawiłam oniemiałego starzyste samego. Popędziłam do szatni w ekspresowym tempie przebrałam się i zostawiłam rzeczy należące do Mer w jej szafce. Wybiegłam na pole i dopiero tam odetchnęłam. W mojej głowie było tyle myśli, że sama nad nimi nie pamowałam. Super mózg mi się lansuje. Szłam w niewiadomym kierunku, byle dalej. Po chwili weszłam w zaułek, a za sobą zobaczyłam cień faceta, który pytał o lody. Nim jednak zdążyłam zareagować poczułam zapach czegoś co podajżanie przypominało chloroform i straciłam przytomność.
i została porwana zgaduję że tak ; DD... Lubie opowiadania gdzie ludzie porywają siebie nawzajem ; ]] A co z Wenndelem ; ] Pewnie będze robił za Bootha 2 ; ]] ... Bardzo mi się podoba ; ] Fajnie na ogół piszesz ; ]] Pozdrowienia ; DD
a tak przy okazji moje ulubione lody to właśnie zielone i czerwone świderki ; pp ;DD
Moje zielone... <rozglada się w koło> musimy uważać. A co do Bootha 2.... Nie bądź taka pewna...
Mała B jest bardzo podobna do "dużej B" :P:P:P Mimo pozorów jest bardzo wrażliwa i uczuciowa. Mnie również podoba się jak piszesz.. :) A co do Bootha to jego się nie da zastąpić zresztą tak samo jak Bones ;) Ich się nie da skopiować... :P Ciekawa jestem co ten facior od lodów chce od Brig... Czekam na cd :)