Kości

Bones
2005 - 2017
7,6 78 tys. ocen
7,6 10 1 78472
7,0 4 krytyków
Kości
powrót do forum serialu Kości

Uwaga....To już 3 ZAKOŃCZENIE....Yeah...do ilu dojdziemy? Czas pokaże:) Narazie świętujmy:-)

ocenił(a) serial na 7
_LG_

och, och, och...kurczę :)
Fantastyczne!!

Temprance i jej intuicja... ciekawe co jeszcze jej podpowie :)

eSKa

kosmiczna siła ich przyciąga, i mam nadzieję, że podobna kosmiczna siła doda ci ochoty do opublikowania kolejnej części szybciej niż w środę:D Scully i Mulder wymiatają!!! Niech żyją zagadki kryminalne które zbliżają do siebie Bootha i Brennan!!!

ocenił(a) serial na 10
kgadzinka

Lg, wybiła Twoja godzina czekam na kolejną część. Tu coś ode mnie, tak na odchodnym, bo sama się nudzę. Uprzedzam, że to żadna rewelacja i nie skupiałam się na B&B tak, jak w poprzednich, chociaż w sumie to tu się na niczym nie skupiłam. Takie po prostu dla Was, jeśli się Wam nudzi :)

*************************
Leżała w kałuży krwi uciskając szyję. Powieki opadały jej powoli, w uszach brzęczał znajomy dźwięk syreny. Czuła, że ktoś ściska jej dłoń.


Straciła przytomność. Przed oczami przelatywały jej obrazy ostatnich kilkunastu dni.

*************************
Znaleźli ciało małej dziewczynki. Po kilku godzinach wiedzieli już, że mają do czynienia z seryjnym mordercą.
Pierwszą ofiarę Brennan zidentyfikowała jako ośmioletnią Mary Adkins. Miała blond włosy i niebieskie oczy. Wykrwawiła się przez podcięcie gardła. Po śmierci zabójca wydłubał jej oczy, spakował ciało w worek na śmieci i zakopał na urwisku.
Na miejsce zbrodni wypuszczono psy. Odnaleźli kolejne cztery zwłoki. Każde w czarnym worku.

Drugą ofiarą była Jenny Kooper, trzynastolatka. Na zdjęciu w bazie osób zaginionych miała długie ciemne włosy, a spod grzywki błyszczały jej niebieskie oczy. Zmarła w skutek podcięcia gardła. Podobnie, jak u poprzedniej gałki oczne zostały usunięte po śmierci.

Kolejne dwa ciała nie zostały zidentyfikowane. Brennan ustaliła, że to kobiety. Obie miały około dziesięć lat. Zmarły jako ostatnie, prawdopodobnie tego samego dnia, dwa tygodnie wcześniej. Dzięki pozostałym tkankom Cam mogła przypuszczać, że także miały błękitne oczy. Po sprawdzeniu DNA mogła też powiedzieć, że były bliźniaczkami.

Ostatnia ofiara nosiła imię po swojej matce. Claudia Porter, miała jedenaście lat i całe życie przed sobą. Była śliczną rudowłosą dziewczynką, która odziedziczyła błękit oczu po ojcu.

Wszystkie należały do rasy białej i zostały zamordowane w ten sam sposób- poprzez poderżnięcie gardła nieząbkowanym nożem. Przed spakowaniem do worka morderca usuwał im gałki oczne i prawdopodobnie zachowywał je dla siebie jako trofeum. Każda ze zidentyfikowanych dziewczynek chodziła do tej samej szkoły i każda miała niebieskie oczy. Mieściły się w przedziale wiekowym między ósmym a trzynastym rokiem życia. Tak zostało określone modus operati mordercy. Z dotychczasowych ofiar wnioskowali, że zabijał od dwóch lat, coraz bardziej skracając odstępy między jednym a drugim morderstwem. Brennan obawiała się kolejnego ataku w ciągu najbliższych kilku dni.

Na urwisku nie odnaleźli nic należącego do mordercy oprócz worków. Były one jednak zbyt popularne, by być przydatnym śladem.
Sweets podał Brennan i Booth'owi kilka informacji, które wywnioskował na podstawie wstępnych danych. Był pewien, że to ktoś bez stałej pracy, bazując na tym, że ostatnią dziewczynkę zabił na pewno w dniu roboczym. Domyślał się też, że to mężczyzna samotny lub posiadający kryjówkę w której przechowuje trofea.
- Czyli tyle ile sami się domyślaliśmy...- Booth, jak zwykle okazał się bardzo wyrozumiały.
- Przynajmniej teraz macie potwierdzenie od dobrze wykształconego psychologa...

Droga powrotna do instytutu dłużyła im się niemiłosiernie z powodu upału.
- Powinniśmy go dorwać, zanim znajdzie kolejną ofiarę...
- Nie wiemy gdzie zabijał, czym...
- Nożem.- Brennan starała się bronić zespołu.
- Dzięki, Bones, to naprawdę zawęża krąg podejrzanych... Nie wiemy, jak wabił ofiary, czy je porywał, czy kusił, by z nim poszły...
- Chyba nie chcesz kolejnej dziewczynki na stole do autopsji?
- Twoim zdaniem powinniśmy zamknąć gdzieś wszystkie niebieskookie uczennice?
- Sarkazm naprawdę nie pomaga...- przewróciła teatralnie oczami, co później powtórzył także poirytowany agent, jednak nie wyszło mu to tak dobrze. W milczeniu, co chwilę obrzucali się pustymi spojrzeniami, dopóki nie dojechali do Jeffersonian.


- Co mamy Hodgins?- krzyknęła Brennan wbiegając po schodach na platformę.
- Nic użytecznego. Zwyczajny kuchenny nóż, gdybyśmy chociaż znaleźli coś na tym urwisku... Ale...- obrócił krzesło w stronę komputera- W zagłębieniu na kości gnykowej Mary znalazłem... Kawałek drewna wielkości... drzazgi.
- I to ma mi pomóc?- spytała zażenowana.
- Dr Brennan wszystko w porządku?
- Tak, tylko... Co z tym drewnem?
- *Zwyczajny materiał do konstrukcji domów, więc facet albo pracuje na budowie, albo ma niewykończony dom, albo po prostu ciągnie tam swoje ofiary...
- Booth nie będzie zadowolony.
- W końcu możecie przeszukać budowy w obrębie szkół.
- Urwisko było dość daleko stamtąd, więc to nadal w niczym nie pomaga. Jak tylko Booth skończy gadać z rodzinami ofiar, przekaże mu nowiny. Czy Angeli udało się odnaleźć te bliźniaczki w jakiejś bazie danych?
Jack pokiwał przecząco głową.

Brennan wróciła do szkieletów. Pięć błękitnookich dziewczynek na metalowych stołach, obudziło w niej nagły gniew. Poprzysięgła sobie, że nie pozwoli by ten potwór chodził wolno po mieście.
Chwyciła prześwietlenia i pobiegła do gabinetu Angeli.
- Ange, musimy mieć więcej informacji o tym typie. Możesz sprawdzić jaki miał wzrost i siłę?
- To będzie trudne. Każdej zadał tylko jeden cios. Mogę podać tylko w przybliżeniu, biorąc pod uwagę kąt. Przykro mi, kochanie...
Brennan pokiwała głową ze zrozumieniem i wręczyła jej prześwietlenia. Artystka pod okiem przyjaciółki zajęła się pracą i wprowadziła dane.
- **Zabójca na pewno był silny, więc musiał być dorosły i raczej wysoki. Ostrze wbite pod kątem około sześćdziesięciu stopni, więc zachodził je od tyłu.- mówiła wyświetlając kolejne obrazy- Różnice pomiędzy kątami są niewielkie, więc wyjęłam z nich średnią. Najmłodsza miała sto trzydzieści centymetrów, najstarsza sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu.
- Ang, nie musisz mi tego tłumaczyć. Po prostu podaj wynik.
- Zabójca miał...około stu osiemdziesięciu centymetrów. Taki facet musiał wydać im się podejrzany...
- Dzięki Ange. Może w końcu Booth przestanie się wściekać.
- Wściekać?
- Tak, ma jakieś humorki.
Angela uśmiechnęła się, a w oczach błysnęły jej iskierki.
- Zaproś go na drinka. Niech się wyluzuje... i zapytaj o co mu chodzi.

Temperance wskoczyła do samochodu i obsypała go nowymi informacjami.
- Dorosły mężczyzna. W przybliżeniu metr osiemdziesiąt. Zachodził je od tyłu. Hodgins znalazł drewnianą drzazgę, pochodzącą z konstrukcji budowlanych, więc jest albo budowlańcem, co zgadzałoby się z teorią Sweets'a, albo zaciąga swoje ofiary na jakąś budowę
- Możemy przeszukać takie miejsca, ale to nic nie da.
- Wyciągnąłeś coś od rodzin?
- Wszystkie dziewczyny chodziły do klubu tanecznego. Mam adres. Trzeba sprawdzić nauczyciela.
Brennan wyjrzała przez okno.
- Wiesz, Booth, wydaje mi się, że nie poradziłabym sobie mając dziecko...
- Chcesz mieć dziecko?- podchwycił temat w przeciwnym kierunku, niż chciała.
- Obawiam się, że nie dałabym rady obronić jej przed tym wszystkim z czym stykam się na co dzień...
- Więc chcesz dziewczynkę?- zmroziła go spojrzeniem- Ok, Bones, od bezpieczeństwa masz faceta. To znaczy nie masz albo tak ci się wydaje...Wiążesz się z mężczyzną po to by zapewnił tobie i twoim dzieciom ochronę.
- Z takim mężczyzną, jak ty?- pokiwał głową na boki- Ty zapewniasz Parkerowi bezpieczeństwo...
Spojrzał na nią. Uporczywie patrzyła na obraz za szybą. Wydawała się być w innym świecie.
- Dorwiemy tego drania, Bones. Jak zawsze. Dorwiemy go.

Budynkiem klubu okazała się niewielka parterowa budowla. Centralnie umieszczone były szerokie drzwi, jak do sali gimnastycznej i tak też wyglądało wnętrze zza okien.
- Jak myślisz, zastaniemy tam kogoś?- zagadał do nieobecnej myślami partnerki i sięgnął do klamki.
Przez ułamek sekundy wstrzymała oddech i wsłuchiwała się w niepozorną ciszę. Po czym szybko położyła rękę na jego dłoni powstrzymując przed otwarciem drzwi.
- Co jest?
Uciszyła go gestem ręki. Po chwili dał im się słyszeć stłumiony krzyk. Booth wyjął broń i kazał jej sie cofnąć. Powoli otworzył drzwi. Kierując się dźwiękiem ruszyli przez wielką salę w kierunku szatni. Przed wejściem odwrócił się i zatrzymał Brennan ręką. Jak tylko znalazł się w środku napastnik puścił dziewczynkę i pobiegł w kierunku awaryjnych drzwi. Mimo długiego pościgu udało mu się zbiec.
- Miałaś rację...- wysapał agent po powrocie- Jest wysoki... i szybki.- oparł się o futrynę.
Brennan przytulała małą płaczącą brunetkę i głaskała ją po głowie.
- Wszystko w porządku?
- Tylko lekkie skaleczenie. Zdążyliśmy w ostatniej chwili.
- Zostawił nóż.
- Masz swoje narzędzie zbrodni- Brennan wymusiła u siebie uśmiech.
- Nici z odcisków. Miał rękawice.
- Zawsze to jakiś ślad.
- Chodź mała- wyciągnął rękę w kierunku dziewczyny- Pojedziemy na wycieczkę.

Booth zatelefonował do rodziców dziecka i załatwił im ochronę. Niestety żadne informacje od dziewczynki nie okazały się przydatne. Powiedziała, że matka miała przyjechać po nią po lekcjach tańca, a do tego czasu miała czekać w szatni. Mężczyzna zaszedł ją od tyłu i zaczął dusić, a potem groził przykładając nóż do szyi.
- Ten facet musi mieć coś z tymi oczami. Dlaczego niebieskie?
- Czy ja wyglądam, jak seryjny morderca?- pogoda zaczęła drażnić także Tempe- Hodgins szuka czegokolwiek na nożu. Masz dla mnie informacje na temat nowych budowli?
Podał jej kilka kartek.
- To może być wszędzie. Tu masz tylko te z okręgu między szkołą a urwiskiem. Bones...- oderwała wzrok od wydruków- Rebeca chce jutro zabrać Parkera na wakacje. Za tydzień ma urodziny, więc chcę kupić mu dzisiaj jakiś prezent. Chciałabyś pójść ze mną i coś wybrać?
- Ja?- uśmiechnął się do niej w odpowiedzi- Ok...- odpowiedziała niepewnie, bo wahała myśląc o wspólnych zakupach.
- Wrócę po ciebie za godzinę.

Brennan z trudem wepchnęła Bootha do pokoju w którym odbywały się ich terapie ze Sweets'em.
- Morderca grasuje po mieście, a my urządzamy sobie pogawędki z terapeutą?
- Macie coś nowego?- wtrącił Lance nic sobie nie robiąc z gadania agenta.
- Nie.
- Więc gdzie się spieszycie?
- Będziemy kupować prezent dla Parkera.- Brennan nie kryła podekscytowania.
- Bones!
Sweets uśmiechnął się do nich, dzięki czemu Booth od razu wiedział co będzie dalej.

We troje przekroczyli próg sklepu i rozeszli się w inne kierunki.
- Co ty na to, Bones?- przystawił jej pod nos ogromne pudło z niebieskim autem w środku.
- Kupujesz prezent dla Parkera czy dla siebie? Spójrz na te książki.
Seeley już szykował się do jakiegoś złośliwego komentarza, kiedy doktorek zaczął stukać w ich plecy.
- A co powiecie na to?
Lance trzymał w rękach karton podzielony prowizorycznie na dwie części. W jednej znajdował się duży, plastikowy czołg. W drugiej kilka figurek żołnierzyków. Brennan i Booth wymienili spojrzenia z uśmiechem, po czym tatuś powędrował do kasy.

Temperance zastukała do gabinetu Hodgins'a. Nie zaskoczył jej widok Angeli na jego kolanach, więc nie zadawała sobie trudu by ich upominać.
- Co z nożem?
- Mamy bardzo dużo cząsteczek chemicznych. Zbyt dużo, żeby określić skąd się wzięły, ale... Przeglądaliśmy wydruki które przyniósł Booth. Tutaj- wskazał jej palcem odnaleziony na mapie w komputerze punkt- Zgodnie z danymi z tych kartek, dwadzieścia lat temu było tam prywatne laboratorium chemiczne. Zbankrutowali. Budynek zmienił się w ruiny...
- To by wyjaśniało fragment drewna.
Brennan przyjrzała się ponownie mapie i zabrała się do wyjścia.
- Brennan!
Odwróciła się gwałtownie.
- Mówiłaś, że Booth pojechał zobaczyć się z synem. Chyba nie masz zamiaru sama zgarnąć mordercy?!
- Poradzę sobie Ange.
Antropolożka pobiegła do gabinetu, by zabrać z niego torebkę.
- Dzięki Bogu, że nie oddałam broni...- wyszeptała sprawdzając ile ma naboi i wybiegła z Instytutu.

Oprócz pozostałości białej farby na ścianach i zniszczonej tabliczki nic nie sugerowało, że w budynku było kiedyś laboratorium.
Za długo współpracowała z Boothem by nie wiedzieć co powinna zrobić. Przylgnęła do drzwi i chwyciła za klamkę. W tej samej chwili przebiegło jej przez głowę milion myśli. Co zrobi, gdy on tam będzie? Wezwie policję? Obezwładni go? A jeśli będzie miał broń?
Odchyliła powoli drzwi i spokojnym krokiem weszła do środka. Przez nieoszklone okna wpadało wystarczająco dużo światła by mogła rozejrzeć się po pomieszczeniu. Na półkach w rogu spoglądały na nią pary niebieskich oczu zanurzone w słoiku w jakiejś przeźroczystej substancji.
Przysunęła się do ściany i chwyciła kolejną klamkę. Czuła drżenie rąk i szybko bijące serce. Nim zdążyła otworzyć drzwi, wyszedł zza nich wysoki mężczyzna. Instynktownie odskoczyła do tyłu. Zabójca miał na sobie kominiarkę, czarne obcisłe ubranie i rękawice. Kostium sprawiał, że wyglądał na jeszcze wyższego i smuklejszego niż w rzeczywistości. Jedną rękę miał za plecami, choć w podświadomości Brennan myślała, że wcale nie musiał tego ukrywać, bo i tak wiedziała co w niej trzyma.
Zaczęła cofać się do wyjścia. Rozpaczliwymi ruchami szukała za sobą klamki. Zacisnęła dłoń na rewolwerze i wymierzyła w przeciwnika. Spróbowała nacisnąć spust, ale drżące ręce odmawiały jej posłuszeństwa. Otworzyła drzwi próbując wyjść na zewnątrz, kiedy mężczyzna przyśpieszył. Przestraszona próbując uciec potknęła się o próg i runęła w dół turlając się na schodach. Miała wrażenie, że straciła przytomność, kiedy coś szarpnęło ją do góry. W oczach błysną jej nóż, a na szyi poczuła ostry przenikliwy ból. Resztkami sił przyłożyła broń do brzucha mordercy i pociągnęła za spust. Siła wystrzału odepchnęła go w tył przez co wylądował na schodach budynku, a ona sama osunęła się w dół na ziemię.

*************************
Próbowała otworzyć oczy, by zobaczyć kto trzyma jej rękę, ale była zbyt słaba na zrobienie czegokolwiek. Booth kucał obok niej. Jego silna dłoń uciskała jej szyję. Brennan opuszkami palców dotykała własnej krwi. Oczami wyobraźni widziała swoje bezwiedne blade ciało, niedające oznak życia.
- Trzymaj się, Bones. Nie zasypiaj. Musisz być przytomna!- obrzucił nerwowym spojrzeniem drogę- Do diabła, gdzie ta karetka?!
Odwrócił się na piętach i zaczął machać ręką do powoli nadjeżdżającego ambulansu.
- Odezwij się, Bones! Powiedz coś!- głos załamywał mu się przy każdym słowie.
- ***Nadal uważasz, że nie potrzebuje broni?- spytała ledwo poruszając ustami.
- Potrzebujesz faceta- odpowiedział ze śmiechem.
Wykrzywiła tylko usta próbując się uśmiechnąć i straciła przytomność.


Kiedy po raz kolejny otwierała oczy za ręce trzymały ją dwie osoby z równie pięknym uśmiechem. Czuła jakiś ciężar na kolanach, ale nie była w stanie podnieść głowy, by zobaczyć co to.
- Mówiłem, żebyś to zabrał.- Booth upomniał syna widząc jej kwaśną minę.
Brennan próbowała się uśmiechnąć, ale każdy taki ruch sprawiał jej ból.
- Pozrywasz szwy.- mężczyzna troskliwe odgarnął jej włosy z czoła i uśmiechnął się promiennie.
- Skąd wiedziałeś, że tam będę?
- Wpadliśmy po ciebie z Parkerem. Angela powiedziała gdzie pojechałaś.
- Wkurzyłeś się?
- Bardzo- wtrącił podekscytowany Parker.
- Jeszcze raz wywiniesz taki numer a osobiście przypnę cię kajdankami do mojej ręki.
Booth wysłał syna do automatu, by mógł zmienić temat rozmowy.
- Dorwaliście go?
- Nie trzeba było. Nieźle go urządziłaś... Więc... zdecydowałaś się na dzieci?- wzruszyła ramionami i jęknęła z bólu- Mówiłem, żebyś się nie ruszała?- złapał ją za ramiona- Musisz znaleźć sobie faceta, który będzie cię pilnował przed robieniem takich głupot.
- Już mam takiego faceta.


* W Ameryce domy stawiają w większości z gotowych ścian, a potem dziwią się, że domy konstrukcji tekturowego pudełka niszczą się przy każdym huraganie. Zawsze mnie to irytowało.
** Kompletnie się na tym nie znam, więc nie bierzcie sobie tego do siebie.
*** Pierwsza wersja brzmiała:" Masz niezły tyłek...", ale w przeciwieństwie do książkowej Tempe, nasza by tego raczej nie powiedziała ;]

andzia_45

Andziu, na miłość boską - ta kałuża krwi - zawał murowany!!!

1) Niezły jest kawałek "Chcesz mieć dzecko?" - fececi bywają w takich sytuacjach nad wyraz usłużni;)))
2) Wspólne zakupy prezentu dla dziecka - mmm...
3) Powiało makabrą - ja ją związuję, Ty biadaczkę przewracasz i ranisz - Biedna Bones - jeszcze parę takich odcinków i da nam wymówienie za pracę w szkodliwych warunkach lub każe nam opłacić kaskadera;)
4) Tekst "potrzebujesz faceta" + zakończenie są the best from the best.

U mnie jest poślizg, ale wieczorkiem oddam X i Epilog. Przyrzekam (i nie krzyżuję przy tym palców).

_LG_

Nie napisałam,że czekam na C.D., bo to jasne jak słońce, że czekam. Uznałam, że truizmów nie piszę;)))

No dobra - będzie mi niezwykle miło dowiedzieć się:
1) Gdzie Bones bedzie się kurować. Jak nie w domu, to może... sama wiesz.
2) Czy będzie jakieś nawiązanie do tematu dziecka i potrzeby posiadania faceta. Może racjonalna Bones zechce najpierw odwiedzić Bank Spermy... tak sobie głośno myślę.

_LG_

bomba, ale dlaczego zrezygnowałaś z tej wersji z tyłkiem??:D mogłaby się fajnie tłumaczyć z tego przed boothem że była mdlejąca i tak dalej...:D:D:D

ocenił(a) serial na 7
andzia_45

och...
Mój szeroki uśmiech w tym miejscu... cudo. Boskie, Fantastyczne.
I bardzo, bardzo proszę cdn... :)

eSKa

No dziewczyny wracam sobie wieczorkiem zmęczona do domu i co widzę-nowe opowiadanko. Super, super i jeszcze raz super! Te teksty z dzieckiem i potrzebą posiadania faceta-boskie.

Ale jestem zawiedziona bo LG nie dodała kolejnej części, a tak chetnie bym sobie ją przeczytała!!! :-( Ale oczywiście czekam z niecierpliwością!!! A gdzie reszta dziewczyn i chłopców???

Gdzie:
1 Rogata
2 Shann
3 Marlen&Rokitek
4 Minority
i reszta pisarzy, co???
Eska czemu nie piszesz???

Pozdrawiam was gorąco dziewczyny i cczekam z niecierpliwością na następne opowiadanka!!! ;-)

ocenił(a) serial na 8
Kala_24

http://youtube.com/watch?v=AqKfr57w2z4

bardzo fajne stwierdzenie :p

andzia_45

yhm, nie żebym to kierowała do Twojego opowiadania - raczej do ogółu piszących panien (bo chyba pań ani panów piszących tu nie spotkam?)

Właściwie jest mi Was żal tak mocno, że postanowiłam to napisać;przeżyłam wczoraj chwile zdumienia pomieszane ze smutkiem, że społeczeństwo polskie, którego notabene jestem częścią, jest tak niewyobrażalnie głupie. A stało się tak, gdy dostałam fragmenty Waszych super-hiper-mądrych-dojrzałych opowiadań, które tak cudownie oddają klimat i charakter serialu (tak, to jest ironia).

Opowiadania, a właściwie Wasze "scenariusze" (litości, czy któraś z Was kiedykolwiek widzaiała scenariusz, choćby na szkolne przedstawienie?) są niemożliwie idiotyczne i żałosne. Wszystko sprowadza się do dziecka i domku, w którym kochana Temprence i słodki Seeley spędzają miłe chwile ze swoimi pociechami i różowymi kucykami, a sprawy FBI wyjaśniają się po trzech linijkach opowiadania. Hmmmmm no tak,bo w tym serialu chodzi właśnie o ten aspekt! Och, ja głupia - oglądałam to przez ciekawe i wciągające sprawy (jak Epps czy Gorgomon-zapewne nie wiecie nawet kto to, bo oślepiła Was miłość bijąca z ekranów, hm?)

Wydawało mi się, że ten serial jest dla ludzi inteligentnych, a nie dla umysłowego plebsu - ale widocznie- świnia w rzece też znajdzie coś z koryta.

A najbardziej zadziwia mnie niejaka panna pieżga, która podając się za trzydziestoparoletnią polonistkę, opisuje swoje wyimaginowane fantazje erotyczne, co właściwie jest tu adekwatne, bo wszyscy się mogą tym nacieszyć i dobrze skomentować, prawda?
Ciśnie mi się na usta pytanie, czy jesteś dziewicą, ale go nie zadam - taka odrobinka taktu z mojej strony ;-)

Taaaaak, mam nadzieję, że po moim wysiłku w bycie sympatyczną i miłą koleżanką "dobrą radą", zastanowicie się nad tym co piszecie, a może nawet nad swoim życiem. Byłabym z tego niezwykle rada.

I proponuję zamiast pisać dialogi typu "booth daj mi spodnie" "proszę, masz" "dziękuję jesteś świetnym przyjacielem!!", iść przewietrzyć się i pooddychać świeżym powietrzem - w końcu mamy lato!

olv

Moim zdaniem te opowiadania są świetne.
Jesteś taka mądra ciekawe czy ty byś napisała lepsze.
Pochwal się swoją inteligencja i napisz swój scenariusz ciekawe czy będzie lepszy a potem krytykuj.
W końcu one nie są zawodowymi scenarzystami co nie?
Wiec jak chcesz krytykować to najpierw pochwal się swoim dziełem a dopiero potem krytykuj!!Jak ci sie nie podoba to nie czytaj proste.Większości się te opowiadania podobają mnie również!!
Nie przestawajcie pisać!!:):)


Dziewczyny nie przejmujcie się nią jesteście świetne:)

BoneS_91

Hej! Widzę, że zjawia się tu kofeina 2. Może i opisujemy nasze fantazje, może i są one czasem głupawe, ale co to komu szkodzi? Kleo ma rację. Nawet "najgłupszy" pismak wart jest 100 razy więcej od "mądrego" krytyka. Nawet jak pisarz jest marny to jest on ciągle twórcą. Czy aby na pewno nasze szkice nie zawierają elementów sensacyjnych, czy jest tu tylko miałka erotyka? Proszę też o wybaczenie, ale dostrzegam różnicę między scenariuszem, szkicem, esejem czy opowiadaniem. Jeśli nie wszyscy to widzą, to już ich problem.
Jeśli ktoś nie jest zwolennikiem tego forum, to co tu robi? To kolenja prowokacja znudzonego pseudokrytyka.

Za chwilę dodam ostatni kawałek mojego opowiadania.

_LG_

ja do tej osobniczki olv- owszem widziałam niejeden scenariusz szkolny, i nawet czasem pomagałam pisać. Popieram wypowiedź powyższą, i nie zgadzam się ze stwierdzeniem że- jak to określiłaś, olv- jesteśmy "umysłowym plebsem"???
Więcej nie napiszę bo znowu będą kłótnie jak z kofeiną, a to do miłych rzeczy nie należało.
Czekam na dalsze części.
Krytyka krytyką, ale obrażanie kogoś to już inna rzecz.

_LG_

Przepraszam, że nie wywiązałam się z zapewnień, ale wczoraj nic mi się nie kleiło. Zwłaszcza mam nadzieję na przebaczenie Andzi. Rekompensuję Wam oczekiwanie dodatkowym epilogiem. Miłego czytania.

The Man In The River

X.
W sobotni ranek doktor Brennan wolno szykowała się do wyjścia. Obiecała pomóc partnerowi w śledztwie i dlatego musiała dziś iść do pracy. Cam udało się odroczyć jej wyjazd do Wielkiej Brytanii jedynie do jutra, zatem każda chwila była cenna. Temperance przeczytała kartkę, którą Booth zostawił dla niej przypiętą do lodówki i uśmiechnęła się. Partner opowiedział jej wczorajszego wieczoru o swojej rodzinie więcej, niż dowiedziała się od niego na ten temat przez ponad trzy lata. Agent obiecał przyjechać po nią i zabrać do FBI na przesłuchanie Amandy Milton, córki Kelly’ego. „Nowa” intuicja Brennan podpowiadała jej, że sukcesywne podtruwanie ojca kłóci się ze schematem zbrodni w afekcie. Porywczy charakter pani Milton i liczne kłótnie z Dylanem, nie pasują do starannych przygotowań oraz długiego planowania morderstwa. Pozostaje też pytanie o testament zmarłego oraz kwestia opustoszałych magazynów. O tym wszystkim myślała pani doktor podczas śniadania i w czasie drogi do J.E. Hoovers Building na Pennsylvania Avenue.

W pokoju przesłuchań, na czwartym piętrze, czekała na nich blada Amanda wraz ze swoim prawnikiem w osobie Marca Hamiltona. Młoda kobieta przez stres i brak snu wydawała się być jeszcze drobniejszą i bardziej eteryczną istotą, niż była w istocie. Marc tradycyjnie elegancki i pewny siebie siedział obok skołatanej klientki niczym oaza spokoju i chłodnego profesjonalizmu. Po wymianie powitalnych uprzejmości Booth zapytał przesłuchiwaną o to, co robiła piętnastego maja, czyli w dzień zaginięcia Kelly’ego.
- Cały dzień byłam w domu, w Baltimore – odpowiedziała słabo kobieta.
- Ciekawe... zapewne nikt nie może tego potwierdzić – powiedział dobitnie śledczy – Andrew Sims zeznał, że spotkała się pani z ojcem tego dnia – blefował Booth.
Przesłuchiwana nerwowo poprawiła włosy i spoglądała wyczekująco w stronę prawnika. Ten jednak sprawiał wrażenie, jakby ta rozmowa zupełnie go nie obchodziła, zerkał jedynie w stronę Temperance, gdy miał pewność, że jego zainteresowanie będzie odnotowane przez jej towarzysza. Antropolożka z kolei skupiała całą swoją uwagę na przesłuchaniu i starała się ignorować Marca.
- Zechce mi pani pokazać swój terminarz? – Ciągnął pewny siebie Booth. Dziś nawet spojrzenia „braciszka” posyłane ostentacyjnie Bones nie mogły go wyprowadzić z równowagi. Czuł, że pani Milton za chwilę „pęknie” i wyzna swoją winę. Potem aresztuje ją i przeszuka jej warsztat. Wieczorem zaś zaprosi Brennan na kawę. Żyć, nie umierać – myślał sobie agent i miał nawet ochotę zaintonować „Perfect Day” Lou Reeda.
- Nie prowadzę notatek w kalendarzu – powiedziała cichutko Amanda i nerwowo wpatrywała się w swoje paznokcie.
- Powiem pani, co się wydarzyło w tamten majowy wtorek. – Zaczął nieubłaganie swój monolog pracownik FBI – Ojciec przyszedł do pani manufaktury wieczorem. O tym, że tam był świadczą znalezione na jego ubraniu związki chemiczne. Powiedział pani, że zmienił testament pozbawiając swe jedyne dziecko dziedzictwa. Kłócicie się, serce pana Kelly’ego osłabione podawaną przez miesiące trucizną nie wytrzymało obciążenia i przestało bić. Pani w odruchu paniki zaciągnęła jego ciało przez East Potomac Park do rzeki. Nie wiem tylko, kiedy podała mu pani śmiertelną dawkę trucizny – rano przy śniadanku, czy podczas popołudniowej wizyty tuż przed ostatnią w jego życiu awanturą...?
Słuchające tego wywodu Amanda z każdą chwilą zdawała się być coraz bardziej znużona, jakby stawiane jej zarzuty przygniatały ją swym potwornym jarzmem. Gdy Booth wspomniał o truciźnie nerwowo podniosła pytający wzrok na agenta, a następnie na doktor Brennan, jakby szukała w ich oczach potwierdzenia, że to wszystko dzieje się naprawdę, że nie jest tylko makabrycznym snem. Oglądająca to wszystko Temperance uległa swojej heglowskiej chęci poznania i pozostawała biernym obserwatorem. Wiedziała, że jej partner nie potrzebuje pomocy, aby przekonać panią Milton do zeznań. Przesłuchiwana może i darła koty z ojcem, ale przy obcych była łagodna jak owieczka.
- Trucizna!?! – krzyknęła obudzona z marazmu Amanda – Co pan wygaduje? Dbałam o niego, a on sypiał z tą karłowatą wywłoką i ciągle zmieniał testament! Miałam gdzieś jego pieniądze, chciałam się nim zając przez wzgląd na pamięć mamy.
- Mandy, uspokój się – uaktywnił się nagle Marc.
Kobieta nie wytrzymała napięcia i zdawała się wybuchać tłumioną dotąd niechęcią do stylu życia zmarłego. Siedzący obok prawnik wydawał się być bezradny.
- Jego kochanki – sarkała Amanda nie zwracając uwagi na zaniepokojonego Hamiltona – ludzie podający się za jego dzieci, spekulacje brukowców, wiecznie zszargana reputacja i kochanka-wspólniczka niczym tania callgirl. Mama wstydziła się, że ojciec dorobił się na ludzkiej słabości do rozpusty, chciała go nawrócić... a ja i Peter chcieliśmy dokończyć jej dzieła – kontynuowała wzburzona kobieta. W miarę upływu czasu jej złość zamierała i zmieniała się w żal wylewany za pomocą łez.
- Pani go nie nawróciła, tylko zabiła. Ofiara przyjmowała truciznę od czasu, gdy pani i jej mąż zamieszkaliście w Baltimore – podsumowała racjonalnie Brennan.
- Nie otrułam go – chlipała młoda mężatka, której furia wyparowała już zupełnie. – Moja firma jest niezależna finansowo od fabryki ojca. Gdyby się ożenił z Evą wyprowadzilibyśmy się z Peterem do D.C., chciałam tatę jedynie naprostować, nigdy nie życzyłam mu źle...- W tym momencie kobieta rozpłakała się na dobre i powtarzała niczym buddyjską mantrę – nie chciałam go zabić, nie chciałam...
- Co stało się tamtego wieczora? – Zapytał Booth uspokojony wcześniejszym przyznaniem się do winy.
- Zostałam do późna w warsztacie. – Amanda również złagodniała, gdy wyrzuciła z siebie wstydliwe fakty – ojciec przyszedł niespodziewanie, zachowywał się dziwnie... jakby był pijany. Zaczął obrażać mnie i moją pracę. Zaczęliśmy się kłócić i wtedy powiedział mi o testamencie. Rzekłam mu, aby szedł do diabła ze swoimi brudnymi pieniędzmi i dziwkami.... – tu przerwała, lecz tylko na moment, jakby złe wspomnienia z tamtego wieczora domagały się szybkiego zwerbalizowania - ...i wtedy on padł martwy... nic nie mogłam zrobić. Wpadłam w panikę i wrzuciłam go do rzeki... – powiedziała ze smutkiem kobieta. A po chwili dodała uroczyście:
- Nie jestem z siebie dumna... ale wierzcie mi, nie mam pojęcia o truciźnie.
- Wcześniej nie miała pani pojęcia o tym, co robił Dylan feralnego dnia... – Zauważył chłodno Booth. – Zatrute zioła znaleźliśmy w pani domu, przeszukamy też warsztat i przekonamy się, czy istotnie nie ma pani pojęcia o truciźnie... zostanie pani w areszcie.
- Nie uważasz Booth, że to dziwne, iż ona tak wypiera się otrucia... – szepnęła Brannan do agenta. – Te kradzieże mogą nie mieć związku ze sprawą, ale trucizna owszem... – Szeptała nadal pani doktor, ale jej partner zdawał się tego nie zauważać.
- Coś słabo dbasz o interes swojej klientki Marc – skomentował zadowolony z siebie Booth ignorując wątpliwości antropolożki.
Po tych słowach agent przytoczył pani Milton prawa Mirandy* i wyprowadził ją z pokoju przesłuchań. Hamilton najwyraźniej źle przyjął swą porażkę, ale robił dobrą minę do złej gry. Pożegnał się z Brennan i podążył za Boothem i Amandą. W ostateczności był jej obrońcą.

Przesłuchanie pani Milton pozostawiło w Temperance pewien rodzaj niedosytu. Indagowana przyznała, że miała motyw, by czuć do ojca nienawiść, ale na wieść o otruciu wydawała się być zdziwiona. To dziwne i niepokojące – pomyślała pani doktor i udała się do Instytutu. Musi wszystko jeszcze raz przemyśleć. Może coś przeoczyła? W Jeffersonian Temperance przejrzała jeszcze raz wyniki badań, akta z wizji lokalnej, ale jej uwagę przykuło coś innego, a mianowicie szkic Angeli. Wczoraj przyjaciółka obiecała zrobić dla niej studium portretowe ofiary i solidnie wywiązała się ze zobowiązań.
- Mój Boże! – Krzyknęła z emfazą do siebie Brannan zapominając, że nie wierzy w istnienie Istoty Wyższej. Pierwszy raz spoglądała w oczy Dylana i nie wierzyła własnym zmysłom. Wcześniej widziała jedynie czarno-białe wydruki na jego temat, gdzie kontury postaci rozmywały się. Podniecona szybko połączyła się z Internetem i przeszukała bazę danych „The Washington Post”. W dziale grafik wybrała zdjęcie Kally’ego o największej możliwej rozdzielczości i upewniła się, że nie uległa iluzji. Zdeterminowana zabrała szybko torebkę, wrzuciła do niej w biegu swojego wielkiego colta i chwyciła komórkę. Booth tradycyjnie nie odbierał. Zapewne był u sędziego i załatwiał nakaz przeszukania manufaktury Amandy. Pobiegła, więc do gabinetu Angeli, a nie zastawszy jej u siebie pognała do laboratorium Jacka. Hodgins i Ange udawali, że pracują przeglądając próbki autorskich perfum, jakie tworzono na ich zamówienie. Gdy Brennan wpadła do laboratorium schowali szybko flakoniki z minami winowajców.
- Ange! – Krzyknęła antropolożka w drzwiach. – Rozwiązałam zagadkę zabójstwa Kelly’ego i pędzę schwytać sprawcę na gorącym uczynku, jak podkłada dowody obciążające Amandę! – Angla i Hodgins wpatrywali się w nią bez słowa.
- Powiedzcie Boothowi dokąd jadę, bo ja nie mogłam się z nim porozumieć! – I z tymi słowami wybiegła z laboratorium pozostawiając narzeczonych samych.
- Popraw mnie, jeśli się mylę Ange – powiedział wolno Jack - Ona nie powiedziała nam, dokąd jedzie i kazała tam wysłać Bootha...?
- Boże Jack! – Przestraszyła się Angela – Ostatni raz, gdy tak zrobiła, to postrzeliła po pijanemu nieuzbrojonego człowieka i to w domu senatora... – Biadoliła przyjaciółka Brennan przywołując wizję wydarzeń sprzed trzech lat.
- Lepiej znajdźmy szybko Bootha – zaproponował zaaferowany Hodgins. Jack przepadał za pościgami i całym związanym z tym hałasem, dlatego tak chętnie przyłączał się do zamieszania wywołanego przez doktor B.

W drodze do warsztatu Amandy Temperance ciągle próbowała dodzwonić się do partnera. Jak mogli tak dać się zwieść? Nie zauważyli, że manipulowano nimi. Pani doktor była zła na sprytnego zabójcę, ale również na siebie samą. Na miejscu, przed manufakturą stał zaparkowany sportowy samochód. Nie mogła czekać, musiała działać. Powoli i najciszej jak potrafiła weszła do wnętrza budynku. To tutaj dokonał swego życia „łóżkowy potentat”. Wewnątrz panował półmrok. Kobieta metodycznie przesuwała się w stronę pomieszczeń biurowych. Drzwi do gabinetu pani Milton były uchylone. Wyciągnęła broń i wolno podeszła do wejścia. Nie spodziewała się, że podwoje prawdy uchylą się nagle szerzej i nim zdążyła zareagować ktoś wciągnął ją do wnętrza.
- Witaj Temperance – powiedział Mac rzucając ją na kanapę w rogu pokoju. Wcześniej odebrał jej colta, a następnie wycelował broń w jej stronę.
- Co tu robisz? – Zapytała rozbrojona udając zdziwienie.
- Wracam do korzeni... – Zakpił mężczyzna, a gdy zdał sobie sprawę, że nie pojęła aluzji, wyjaśnił – Tak się przecież poznaliśmy. – Zaśmiał się widząc jej konsternację.
- Pozwól, że odświeżę ci pamięć. – Przemawiał do niej tym swoim uwodzicielskim półgłosem. Tym razem jednak nie wydawał się jej czarujący, a jego słowa raniły jej samoocenę jak ostra brzytwa, tnąc też ostatnie złudzenia na temat „braciszka” jej partnera. – Pierwszy raz spotkaliśmy się w podobnych okolicznościach. Puste przyciemnione pomieszczenie, ty, ja i pan chloroform... – Tu zawiesił głos i czekał na jej reakcję. Gdy dostrzegł cień zrozumienia i strachu uśmiechnął się.
- Więc jesteś również rozwiązaniem zagadki pustoszejących magazynów Kelly’ego. – Stwierdziła Brennan próbując odzyskać spokój lub choćby przekonująco udawać spokojną.
- Brawo! Co jeszcze wiesz? – Spytał rozbawiony jej usiłowaniami.
- Wszystko Marc, gra skończona. – Powiedziała z satysfakcją kobieta.
- Marnujesz się z moim braciszkiem, tą chodzącą uczciwością. – Jego twarz wyrażała niesmak.
- Zdradziły cię oczy... to dlatego zabrałeś z mojego gabinetu i biura Bootha zdjęcia ofiary... Takie tęczówki są niezwykle rzadkie i jest niemal wykluczone by osoby posiadające tak niespotykaną kombinację alleli** nie były ze sobą spokrewnione – Brennan postanowiła grać na czas. Mówiąc to rozglądała się po pokoju gorączkowo poszukując czegoś, co mogło stanowić broń. Jednakże zagracone biurko Amandy znajdowało się poza zasięgiem jej rąk. Na jego blacie piętrzyły się kartony z aktami, tam też Marc postawił donicę z oleandrem.
- A więc to jest narzędzie zbrodni? – Zagadnęła kobieta wskazując kwiat skinięciem głowy.
Marc nie dawał się wciągnąć w rozmowę, obserwował tylko ofiarę spod półprzymkniętych powiek. W końcu jednak stał się rozmowniejszy, jak każdy dumny z siebie twórca. Malarze opowiadają o swych obrazach, poeci o własnych frazach, a twórcy zła mówią o dokonanych zbrodniach.
- Tak, to moje kwiaty zła***, lub raczej nasiona zemsty - rzekł w końcu z dumą.
- Jak poznałeś prawdę o swym pochodzeniu, od matki? – Ciągnęła swą grę na czas Brannan i pierwszy raz w życiu modliła się żarliwie. Błagała ducha nauki i wszystkich wyimaginowanych demiurgów tej planety, by telepatia istniała naprawdę. Chciała tą drogą wysłać sygnał swojemu jedynemu, jakiego kiedykolwiek miała, „aniołowi stróżowi”.
- Tak, powiedziała mi przed śmiercią, kim był mój ojciec. Zawdzięczałem mu swoje nietypowe oczy i musiałem mu za nie „podziękować”. – Mówił uśmiechając się sardonicznie. – Chciałem wyznać mu prawdę o naszym pokrewieństwie, wykrzyczeć ją prosto w twarz, ale na szczęście pozostałem incognito. Jako nowy prawnik Kellych byłem świadkiem traktowania przez Dylana człowieka, który twierdził, że jest jego latoroślą i zrozumiałem, że muszę być mądrzejszy niż tamten głupiec. – Powiedział z dumą, ale i goryczą Marc.
- Wtedy uknułeś plan zemsty na ojcu i swojej przyrodniej siostrze. Gdy Amanda wróciła zamężna do Baltimore przestraszyłeś się, że szybko urodzi Dylanowi wnuki i popsuje ci zamysły. – Odtwarzała sytuację antropolożka – Zacząłeś podtruwać Kelly’ego pod pretekstem spraw zawodowych i zaprzyjaźniania się z rodziną pracodawcy. Podczas wspólnych posiłków dolewałeś mu ekstrakt z oleandra do napojów wolno wykańczając jego serce i podsycałeś w nim awersję do córki. Chciałeś z ojcem skończyć w odpowiednim momencie. – Ciągnęła swą opowieść Temperance, a Hamilton zadowolony kiwał głową. Ktoś wreszcie zrozumiał jego geniusz. – Gdy Dylan posłuchał twoich podszeptów i przepisał swój majątek na prawowite wnuki mogłeś dokończyć dzieło, ale i musiałeś się pozbyć Amandy. Nie ma na to lepszego sposobu, poza śmiercią oczywiście, ale ta była zbyt ryzykowna, niż wsadzenie siostry do więzienia za morderstwo. Dlatego podrzucałeś jej oleandrowy susz i dziś przywiozłeś tu roślinę. Szansa, że w takich więziennych okolicznościach kobieta zajdzie w ciążę, jest znikoma. Ty zaś jako prawnik Kellych zarządzałbyś aktywami funduszu powierniczego rodziny, a następnie przekazałbyś te fundusze swoim dzieciom, które byłyby wnukami Dylana. Plan dość skomplikowany – podsumowała Brannan. – Ale coś nie wypaliło... – Zastanawiała się głośno.
- Tak. – Przyznał z niechęcią Marc – Ta idiotka, Amanda wrzuciła ciało ojca do rzeki, która podlega jurysdykcji władz federalnych. Gdyby dajmy na to porzuciła go na terenie jakiejś posesji głupkowaty miejscowy szeryf zająłby się sprawą i dałby sobą łatwo manipulować, ale FBI to już wyższa klasa. – Tu prawnik zamilkł i zaczął się przechadzać po pokoju. Kobieta rozluźniła się i powoli, niby od niechcenia zaczęła przesuwać się w kierunku biurka.
- Tak na marginesie – zaśmiał się Marc - gdy cię zobaczyłem uznałem, że nadawałabyś się na matkę wnucząt Dylana. Inteligentna, wojownicza... piękna i... odebrana sprzed nosa Boothowi. – Wizja ta niezwykle bawiła Hamiltona.
- Muszę cię rozczarować... moje dzieci nie chcą mieć za ojca mordercę – wysyczała Temperance akcentując ostatnie słowo.
- Moje serce krwawi – mówiąc to teatralnym gestem chwycił się za pierś jakby otrzymał wyimaginowany postrzał. - Mój „braciszek” nie lubi resztek po mnie, więc może zamiast odnowienia związku z panem chloroformem zaproponuję ci znajomość z GHB lub Rhohypnolem?**** I się jeszcze zabawimy przed moim odlotem do Rio? – Przestraszona Temperance wstała wolno cofając się jednocześnie w stronę biurka i nadal próbowała wciągnąć Marca w rozmowę by zająć jego uwagę.
- Wypróżniłeś magazyny Kellych, bo czułeś, że ja i Booth nie damy się wyprowadzić w pole. Zostaniesz z niczym, więc kradłeś – zaintonowała kobieta.
- Życie ponad stan kosztuje cherie. – Mówił miękko - Wbrew pozorom, nie było wami trudno manipulować – stwierdził zadowolony z siebie mężczyzna – Booth szalał z zazdrości, ty czułaś się zagubiona. Adorowanie ciebie było niezwykle... satysfakcjonujące. – Mężczyzna zbliżał się do niej nieubłaganie, ale Brannan dotarła w końcu do biurka i chwyciła pierwszy z brzegu karton.
- Potrzymaj - powiedziała i podała go zdziwionemu Marcowi. Gdy kierowany odruchem chwycił pudło pełne dokumentów i upuścił colta, Temperance wymierzyła mu solidny cios.
Zaczęła się zacięta walka. Po stronie Brannan walczyły jej umiejętności z zakresie sztuk walki, po stronie Marca stały jego gabaryty. Siły były zatem wyrównane.
- Wykorzystałeś mnie – wysyczała kobieta z furią
- Tylko troszkę – podsumował mężczyzna. W tym właśnie momencie w biurze pojawił się ktoś jeszcze.
- Puść ją Marc!!! – Krzyknął Booth mierzący w stronę prawnika bronią. Ale Hamilton wcale nie zamierzał się poddać, osłonił tylko siebie ciałem zakładniczki. Oboje ciężko oddychali, ale nie odnieśli większych obrażeń. Do takiego wniosku doszedł również nowoprzybyły.
- Witaj „braciszku” – wysapał Marc.
- Nie jesteśmy rodziną, nigdy nią nie byliśmy. Nie wiarygodne, że mogłem ci czegokolwiek zazdrościć – Booth był najwyraźniej wściekły nie tylko na swego byłego krewnego, denerwowała go też własna naiwność.
- Ta dzika kotka nieźle się bije, jak na dziewczynę – zaśmiał się fałszywie Marc ocierając krew, jaka sączyła mu się z nosa. Najwyraźniej teraz on starał się zyskać na czasie.
- Nie uciekniesz Hamilton, wszystkie drogi ze stolicy są zablokowane, zaraz przyjedzie moje wsparcie – i w tej samej chwili dało się słyszeć na korytarzu ilustrujące wypowiedź śledczego głosy nadchodzących ludzi. Wpatrującą się w twarz partnera Temperance zaalarmowało malujące się na niej zdziwienie. Najwyraźniej opowieść o wsparciu była jego kolejnym dzisiaj blefem. W tejże chwili do gabinetu wpadło czterech uzbrojonych mężczyzn.
- Przyszli moi pretorianie – powitał ich z radością Marc. – Zbieramy się chłopcy. Transport czeka.
- Uciekasz – powiedziała z wyrzutem rozczarowana obrotem sprawy kobieta.
- Ależ kochanie, ja tylko opuszczam kraj w zorganizowanym pośpiechu. – Zaśmiał się prawnik i zwrócił się do swojej gwardii rozbrajającej Bootha – Zajmijcie się nimi chłopcy, tak jak ostatnio.
- Szkoda, że nie mogą spędzić więcej czasu z rodziną. – Mówił ironicznie Marc, podczas gdy jego goryle wyciągnęli z przyniesionej ze sobą torby spory pakiet dziwnie znajomej półcalowej liny żeglarskiej - Było miło, podobała mi się ta nasza szarada z poczciwym, starym Boothem, szkoda tylko, że ona była taka oporna. – Mówił prawnik wskazując na Temperance.
- Jesteście obaj zbyt pewni siebie. – Powiedziała sfrustrowana pani doktor - Kobiety trzeba zdobywać, a nie czekać na powalające skutki waszego uroku osobistego. – Ale nikt już jej nie słuchał.
__________________________________________________________
* Prawa Mirandy – to formuła stosowana w amerykańskim wymiarze sprawiedliwości od połowy lat 60’ XX wieku, gdy Sąd Najwyższy nałożył na policjantów obowiązek odczytywania ich aresztowanym osobom. ‘Miranda rights’ znane doskonale z filmów brzmią mniej więcej tak: „Masz prawo zachować milczenie, wszystko, co powiesz, może być użyte przeciwko tobie w sądzie. Masz prawo do obrońcy...”
** Różne formy, warianty tego samego genu zajmujące to samo miejsce w chromosomach homologicznych np. geny odpowiadające za kolor oczu. Geny oczu brązowych (piwnych) czy ogólnie ciemnych dominują – przejawiają się częściej; zaś geny oczu niebieskich są rzadsze i dlatego są zwane recesywnymi. Na genetyce nie znam się zbytnio, ale zapewne nie mijam się z prawdą twierdząc, że istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, by osoby posiadające chabrowo-niebieskie tęczówki z ciemnymi plamkami nie były ze sobą spokrewnione. To zapewne rzadka kombinacja, rzadsza niż np. dominujące we wszystkich rasach oczy piwne bez cech szczególnych.
*** Nawiązanie do tytułu słynnego skandalizującego tomiku wierszy Charles'a Baudelaire'a z roku 1857.
**** Środki odurzające, które czynią ofiarę bezwładną i uszkadzają jej pamięć krótkotrwałą. Są one znane jako komponenty „pigułek gwałtu”. Po ich zażyciu ofiara nie może się skutecznie obronić przed napaścią czy gwałtem i po ustaniu ich działania nie pamięta tego zajścia.
___________________________________________________________
Epilog.
Trzeci raz w tym tygodniu doktor Brannan dopadło dziwne uczucie déjà vu, ale jak mawia przysłowie - do trzech razy sztuka. Tym razem zjawisko déjà vu dotyczyło obojga partnerów, bo zarówno jemu, jak i jej ciemne pomieszczenie, niewygoda i lina były tak samo, niepokojąco znane. Tym jednak razem nie mieli pod sobą miękkiej sterty materaców, a poza tym cała ta sytuacja była niemal identyczna.
- Może przestaniemy się szarpać z tymi więzami i przyjmiemy je jak coś nieuniknionego? – Powiedział tajemniczo leżący pod kobietą agent.
- Gdyby nie twoje ego, zadzwoniłbyś po wsparcie i nie leżelibyśmy tu teraz! – Syknęła ona żałując, że dała się wciągnąć w męską rozgrywkę mimo, że Ange ją ostrzegała. Booth jęknął jakby próbując odgonić natrętne wizje.
- Dlaczego znowu tak nas związał? – Myślisz, że chciał abyśmy zapadli na syndrom Sztokholmski* i poczuli sympatię dla napastnika? – Spytała Temperance cichutko.
- Cholerny sadysta, wiedział, że to dla mnie najgorsze piekło. – Warknął Booth jakby do siebie.
- Nie rozumiem... – Zagadnęła Brennan, ale Booth zrobił się wyjątkowo milczący.
- Rozumiesz... rozumiesz, a jeśli nie, to jeszcze lepiej – mówił usiłując stłumić złość.
- Wypchaj się z takim wyjaśnieniem! – Sarknęła Brennan, której udzielił się nerwowy nastrój partnera.
- Hm maleńka, wolałbym raczej wypchać ciebie... – tym bezczelnym słowom towarzyszyło gorące spojrzenie mężczyzny na jej usta i dawało pewne wyobrażenie, co między innymi miał na myśli.
- ...ale - ciągnął Booth – wiemy, że są pewne granice... – mówiąc to westchnął z rezygnacją i Temperance zrobiło się nagle smutno, bardzo smutno. A Seeley pomyślał, że może to i dobrze, że jest związany. Bo teraz najchętniej jedną dłonią gładziłby jej kark, a drugą dłonią dotknął jej policzka, aby choć na chwilę zapomnieli, że ona skałą jest, on głazem i jak ich wiele dzieli.

Po dłuższej chwili nienaturalnej ciszy Booth zaklął, co sugerowało, iż jego myśli zaprzątało już coś innego.
- Niech to cholera, zabrał mi scyzoryk McGyvera! – Stwierdził ze złością agent – Tym razem na prawdę musimy czekać, aż nas rozwiążą.
- Mógł ci również odebrać latarkę Booth... – Dodała z przyganą kobieta - Nie wiem, po co znowu ją ze sobą zabrałeś z wozu?!?
- Nie zabrałem Bones!... To nie latarka! I nie mówmy już o tym! – Wysapał sfrustrowany mężczyzna.
- ...wtedy też nie miałeś latarki...? No dobrze, ...ani słowa. – Obiecała wreszcie Brannan.
Po jakimś kwadransie znudzony ciszą Booth zakasłał, a kobieta zaczęła zastanawiać się na głos:
- Jak nie znajdą nas do rana, to znowu się spóźnimy na samolot... – Powiedziała Temperance, nad wyraz pogodnie, bo tak naprawdę, gdy kolejny raz doszli z Boothem do porozumienia, nie czuła już potrzeby uciekać do Londynu.
- Po tej kompromitacji pewnie Cullen nie pozwoli mi tam z tobą jechać, ...służbowo oczywiście. – Do jej głośnych rozmyślań dołączył Booth, ucieszony zmianą tematu. – Jak agent Cherlie znajdzie nas tak związanych, cały gmach Hoowera będzie się ze mnie śmiał. – Dodał z przekąsem - Ten wyjazd do U.K. byłby pewnym... wyjściem awaryjnym...
- Z nas Booth, całe FBI będzie się śmiało z nas. Myślisz, że powinnam trochę postraszyć Charliego? On mnie nie lubi, nie wierzył też, że się nadaję ma matkę zastępczą – powiedziała z wyrzutem Bones.
- Możesz go postraszyć, ale i tak będzie plotkował. – Zaczął apatycznie agent.
- Mam tylko nadzieję, że znajdą nas nim tu umrzemy z wycieńczenia słownymi potyczkami... - Dokończył wyraźnie zrezygnowany.
- Nadamy nowe znaczenie słowom: „I nie opuszczę cię, aż do śmierci...” – Zaśmiała się Tempe.
- Zdecydowanie wolę ich tradycyjne znaczenie Bones... – Powiedział cicho mężczyzna, a w jego oczach zabłysł ciepły blask.

Po chwili

- Może zmienimy pozycję Booth, jest ci wygodnie? – Powiedziała swym racjonalnym tonem antropolożka.
- Nie Bones, nie wierć się po prostu... tak mi... pasuje, jak cholera. – Warknął rozdrażniony mężczyzna.
- Twój sarkazm w niczym nam nie pomoże Booth – kontynuowała spokojnie Teperance.
- Niestety... mmmm... właśnie rozpoznałaś sarkazm. Robisz postępy Bones. – Powiedział ciepło agent.
- Oboje je robimy Booth. – Przyznała przywiązana do niego kobieta.

Następnego dnia około południa

W biurze doktor Brannan w Instytucie Jaffersona wszędzie piętrzyły się nie zapakowane bagaże. Dwie sporych wielkości walizy stały nieopodal biurka, torba podręczna leżała obok kanapy i przez niedomknięcie wciąż eksponowała swą zawartość, kuferek na kosmetyki znajdował się na środku pokoju, a neseser na laptopa leżał na biurku wraz z laptopem i całą stertą papierów. Na kanapie siedział skrzywiony Booth. Od czasu do czasu zerkał na zegarek, a gdy wskazówki nie poruszały się w jego mniemaniu wystarczająco szybko potrząsał zegarkiem, by upewnić się, że nadal działa. Siedząca obok agenta Brannan starała się podzielić swą uwagę pomiędzy słuchanie młodego mężczyzny siedzącego przy jej biurku, upominającym szturchaniem łokciem partnera, by ból żeber zwracał mu uwagę na niestosowność tak jawnego okazywania zniecierpliwienia oraz lustrowanie spłoszonym wzrokiem swego rozrzuconego bagażu. Wszystko wskazywało na to, że doktor Sweets dostał ich wreszcie w swoje ręce. Najwidoczniej jego nowa technika polowania przynosiła rezultaty. Ściganie nie było wystarczająco skuteczne, ale zaczajanie się spełniło swoją rolę. Gdzie dokładnie w Jeffersonian Lance zaczaił się swoich pacjentów pozostawało jego tajemnicą.
Sweets siedział przy biurku Temperance i ignorował zniecierpliwienie badanych. Chciał porozmawiać z nimi od środy, ale dostał ich w swoje ręce dopiero w niedzielę, tuż przed odlotem do Europy.
- Dziś – perorował zadowolony psycholog – wyjątkowo odbywamy naszą sesję nie w gmachu FBI, ale tu, w gabinecie doktor Brannan.
- To spotkanie jest nam wyjątkowo... nie na rękę. Zmiłuj się człowieku i odpuść nam. – Proponował Booth, widząc jednak, że Sweets jest wyjątkowo zdeterminowany śledczy doszedł do wniosku, że te zabiegi należało przetrwać i zagadać dzieciaka. Zniechęcenie go raczej nie wchodziło w grę.
- Ta sesja jest wyjątkowa, bo nie odbywa się w FBI? – spytał nagle ożywiony Booth. Agent najwyraźniej miał jakiś pomysł.
- Tak... – zaczął psycholog, ale zaciekawiony pacjent ciągnął dalej.
- To znaczy Słodko, że regulamin Federalnego Biura Śledczego tu nie działa, czyż nie?
- Jasne. – Potwierdził psycholog kolokwialnie, jak zwykle, gdy był tylko w towarzystwie dobrych znajomych.
- Więc nie może tu zajść nic niezgodnego z regulaminem?
- Oczywiście. – Odparł Sweets nieco poważniej, bo zaczął wyczuwać podstęp. Po chwili dodał prawdopodobnie by uspokoić nerwy - Cieszę się że wreszcie znaleźliście czas na odrobienia zaległego spotkania.
Dobre sobie, myślał Booth, czekał aż przyjdę po bagaże Bones i wziął nas z zaskoczenia.
- Może powiecie mi wreszcie, co wydarzyło się we wtorek wieczorem? – spytał Lance nie tyle dla dobra nauki, co dla zaspokojenia prywatnej ciekawości. Pytani milczeli chwilę, po czym zdali sobie sprawę, że Słodko nie odpuści i muszą z nim porozmawiać na odczepnego. Zaczął więc Booth uruchamiając nie prawą półkulę i zasoby pamięci, ale lewą część mózgu z jej pokładami „kreatywności”.
- Poszedłem na K Street, gdzie Bones spotkała się z jej starymi znajomymi. – mówiąc to śledczy spoglądał na swą partnerkę. Ona zaś w tej chwili starała się unikać wzroku przyglądającego się jej psychologa. – W restauracji było nudno i poważnie, towarzystwo wydawało się drętwe, a ja spieszyłem się na miejsce zbrodni, więc chcąc zaoszczędzić Bones tłumaczenia się kolegom wyniosłem ją z lokalu.
- Tak było? Wcale się nie kłóciliście??? – Spytał niedowierzając psycholog. Brannan najpierw milczała, potem kiwała z przekonaniem głową, a gdy śledczy szturchnął ją lekko dodała.
- Tak, Booth ostatnio mniej chodzi na siłownię, więc częściej rekompensuje sobie te braki dźwiganiem mnie.
- Ale kurczę, pani doktor krzyczała... – Mówił młody człowiek wskazując na byłego żołnierza, który z niewinną miną wyobrażał sobie Temperance w roli ciężarka. – ...i okładała go pani pięściami!
- Czepiasz się Słodko – dementował Booth – naciągnąłem sobie mięsień, a Bones starała się w ramach pierwszej pomocy zrobić mi masaż.
- Chodziło zdaje się o te partie mięśni – powiedziała kobieta i energicznie klepnęła siedzącego obok mężczyznę w plecy, przez co on przesłał jej pełne wyrzutu spojrzenie.
- We środę nie robiliśmy nic ciekawego – prześcignęła pytanie psychologa doktor Brannan, pamiętając, że obiecała swemu towarzyszowi milczenie we wstydliwej kwestii zastosowania pewnej półcalowej liny żeglarskiej.
- A we czwartek trochę się posprzeczaliśmy i w piątek byłeś rano trochę milczący – streściła szybko kobieta. Pacjenci próbowali przyspieszyć zakończenie sesji przez lakoniczne uwagi, co wyprowadzało Sweetsa z równowagi.
- Za to Bones polepszył się humor, jak zrobiła zakupy – rzekł mężczyzna, a kobieta przytaknęła i dodała.
- Łatwo mnie zadowolić, za to twój dobry nastrój kosztował mnie striptiz w garderobie i wyproszenie z domu Marca.
Booth z miną winowajcy omijał temat striptizu i oponował:
- Jabyś nie chciała go wyrzucić, to ja bym to zrobił i nie wiem, o co ci chodzi z tą przymierzalnią – bronił się słabo agent, a psycholog ucichł, bo nie nadążał za ich tokiem myślenia. Docierały do niego jedynie pojedyncze słowa takie jak: „zakupy”, „striptiz” czy „Marc”.
- Poza tym – mówił coraz głośniej pacjent – nie powinnaś była wczoraj sama jechać do manufaktury i drażnić mojego braciszka.
- Tylko raz go uderzyłam Booth, ty byś na tym nie poprzestał! – Oponowała pacjentka mówiąc z prędkością starego dobrego UZI – Poza tym mogłeś przybyć mi na ratunek ze wsparciem, a nie sam! Nie powinieneś też, tym razem dać sobie zabrać nóż, który nosisz zwykle w tylnej kieszeni spodni.... zakończyła swój wywód zdyszana Temperance.
- Skąd pani wie o nożu? I co znaczy tym razem? – Obudził się nagle Lance.
- Zwykle noszę go ze sobą i pewnie kiedyś o tym wspomniałem – mijał się z prawdą agent, ale doktor Sweets dobrnął wreszcie do tematu, który zaraz po wtorkowej awanturze interesował go najbardziej.
- Jak poradziliście sobie gdy was związano, w tej sytuacji bezradności? Opiszcie swoje uczucia. – zaproponował nieubłaganie młody człowiek. – Doktor Brennan? – pytanie zawisło w powietrzu, ale Temperance i Seeley nie mieli już zamiaru na nie odpowiadać. Wystarczająco upokarzające było czekanie na agenta Charlie’go, a następnie słuchanie jego monotematycznych – „sznurkowych dowcipów”. Wtedy Brannan wpadła na pomysł i zapytała Lance’a z prawdziwym zainteresowaniem:
- Doktorze, czy oprócz kwestionariuszy, ankiet oraz obserwacji zwykłej i uczestniczącej korzysta pan również w swych badaniach z eksperymentu? – Booth początkowo nie rozumiał, o co Bones chodzi, ale w mig zrozumiał, że kobieta właśnie zarzuciła przynętę.
- Tak, sporadycznie biorę udział w eksperymentach. – Przyznał Sweets, co niezwykle ucieszyło parę siedzącą naprzeciw niego i wzbudziło w nim pewne podejrzenie... ale nim zdążył zwerbalizować swe wątpliwości, już w następnej chwili pacjenci bez słowa przywiązywali go do fotela Brannan za pomocą szpagatu, jakiego antropolożka używała do związywania akt w sterty.
- Hej, co robicie! – protestował wiązany – Przestańcie!
- Sweets „przywiązany do pracy” – ironizował Booth.
- Dajemy panu niepowtarzalną możliwość przeżycia eksperymentu i doznania bezsilności równej naszej wczorajszej... – tłumaczyła racjonalnie Temperance.
- Hej! – Nie przestawał zgłaszać oporu psycholog.
- Zaknebluję go Bones – zaproponował agent ze śmiechem – zawsze miałem na to ochotę.
- Sweets to dla dobra nauki – dokuczał Lance’owi Booth – bezsilność trudno opisać, może ty tego dokonasz.
- Zadzwonię z lotniska do Angeli i przyjdzie pana uwolnić – obiecała uroczyście Brannan posmutniałemu psychologowi. – Będzie mi ciebie brakowało – dodała, co polepszyło odrobinę nastrój doktorowi.
To mówiąc zebrali bagaże Brennan i ruszyli w stronę drzwi. Temperance uśmiechnęła się jeszcze do Lance’a, a Booth zasalutował mu żartobliwie i krzyknął:
- Bez uraz Sweets!
Idąc na parking Brannan stwierdziła:
- On nie uwierzy, że tego nie zaplanowaliśmy wcześniej, a przecież to było...
- ....spontaniczne? – dokończył za nią Booth.
- Nie musiałeś go kneblować. Kiedyś to się na tobie zemści, a ja powiem: „a nie mówiłam?” – sarkała kobieta.
- Daj spokój Bones, nie mówmy o tym więcej. Odpoczniemy od D.C. i Sweetsa, a jak doktorka znajdą przed interwencją Angeli, to i tak wszyscy pomyślą, że dzieciak bawił się z kolegami w Indian. Jak to trzynastolatki... – Tłumaczył cierpliwie zadowolony z siebie śledczy. - Bones, chciałem ci podziękować za pomoc w ujęciu Marca... – Zaczął niezręcznie mężczyzna.
- Złapali go nim dotarł do heliportu – stwierdziła równie dumna z własnych osiągnięć Temperance.
- Skąd wiedziałaś, że to on jest sprawcą? – Spytał Booth.
- Pomogła mi w tym moja nowa intuicja...
- ...działa dobrze, bo jest jeszcze na gwarancji – odparował szczęśliwy mężczyzna.
Tak rozmawiając wsiedli do samochodu i pojechali na Dulles International Airport, a stamtąd wprost za Atlantyk, do Wielkiej Brytanii.

Czekało na nich jeszcze wiele nowych, ciekawych śledztw, które z pewnością Czytelniczki tego Forum opiszą. Tak oto kończy się moje debiutanckie opowiadanie, które miało być jednoczęściową scenką, a rozrosło się do 10 części + epilog. Cóż. Dzieci żyją swoim życiem;) Wiem, że popełniłam zapewne wiele błędów, ale nie od razu Rzym zbudowano. Mam nadzieję, że choć dla części z Was wynik śledztwa był zaskoczeniem...? Jeśli nie, to szkoda, ale tworzenie suspensa nie jest proste...

* Syndrom Sztokholmski to stan psychiczny spotykany u zakładników, osób porwanych i przetrzymywanych. Ofiary często odczuwają sympatię i solidaryzują się z osobami je przetrzymującymi, a nawet pomagają swoim prześladowcom w osiągnięciu ich zamierzeń lub w ucieczce przed organami ścigania.


K O N I E C

ocenił(a) serial na 10
_LG_

Mmmm... I Ty liczysz na moje przebaczenie? Phi ;] Byłam bardziej zaskoczona faktem, że Marc okazał się rodziną ofiary, a nie mordercą z faktu, że Brennan nigdy, może z wyjątkiem Sully'ego, nie trafiła na żadnego porządnego faceta. Akcja ze Sweets'em... wiesz, naprawdę widzę coś takiego w ich wykonaniu i te maślane oczka doktorka :) Napiszesz jeszcze coś dla nas? Mam nadzieję, że tak :D

andzia_45

Napiszę, jak wpadnę na jakiś pomysł na fabułę. Jak wiesz, nie jest łatwo zabić kogokolwiek, nawet czysto teoretycznie;))) Nie naciskaj mnie jednak. Jak coś wymyślę, to dowiesz się o tym pierwsza.

LG

olv

Naprawdę, nam się tu Kofeina 2 pojawiła, może rzeczywiście nasze scenariusze są beznadziejne, głupie i żałosne. Ale przynajmniej mamy coś do roboty, możemy w naszych scenariuszach wykazać swoje odczucia. Dzięki nim poprawiamy ortografię, uczymy się ładniej budować zdania oraz rozszerzać wyobraźnię. Nie siedzimy przed komputerem oglądając z nudów fora oraz w czepianiu się innych, tak jak Ty. Nie rozumiem was, czy wy naprawdę nie możecie dać nam już spokoju. To nasze forum i możemy wypisywać sobie co chcemy!!!! I proszę nie czepiaj się!!! Już Kofeina była lepsza, gdyż ona tylko poprawiła błędy, a Ty obrażając nas, bezczelnie wyznałaś że nasze opowiadania są idiotyczne i żałosne. Powiem Ci jedno to Ty jesteś żałosna!!!

Azura2007

Aha. Scenariusze to wasz sposób na zabijanie czasu, bo nic innego nie macie do roboty. Wszystko jasne. Nie wiem czy się tutaj czegokolwiek uczycie, bo słów krytyki brak, wszędzie ślepe zachwyty, „ochy i achy”. Ja osobiście nie siedzę na forach z nudy, traktuję to jako rozrywkę, podejrzewam, że olv, która „ośmieliła się” was skrytykować tak samo. Ty sama napisałaś, że przez scenariusze masz cos do roboty. Tak naprawdę kto tu się nudzi?
Nie, to nie wasze forum, to forum publiczne. Możesz wypisywać co chcesz, inni też mają do tego prawo, nie sądzisz? Skąd w ogóle pomysł, że forum, na którym się wypowiadasz, jest twoje? Twój zapewne nie jest nawet komputer z którego posty wysyłasz. Widzę, że wykrzykniki to wciąż twoja domena. W prawdziwym życiu też krzyczysz do ludzi, zamiast normalnie do nich mówić? Ha, olv wyznała, że wasze opowiadania są idiotyczne i żałosne. Spowiedź to była? Wyznała tak, jak się grzechy wyznaje? Ma pełne prawo tak sądzić, ja się z nią zgadzam. To, że ty się rozpływasz w zachwytach nie znaczy, że te teksty są dobre. Dobre … one nie są nawet średnie. Żałosna jest niestety ta reakcja na krytykowanie. Wciąż. Zero autorefleksji, wszystko jest ‘cacy’. Tak?

Nawet "najgłupszy" pismak wart jest 100 razy więcej od "mądrego" krytyka. Nawet jak pisarz jest marny to jest on ciągle twórcą.

Co za totalna bzdura. Przeczytaj to 20 razy. Zastanów się nad tym. A jeśli będziesz się upierała przy swoim, to potraktuj moją wypowiedź jak recenzję, którą oczywiście należy do ‘twórczości’ zaliczyć.

kofeina76

Do kofeiny76 i olv
Ciekawe, że osoby zarzekające się, iż bywają na forum sporadycznie odzywają się w samą porę, gdy znajdą niespodziewanego stronnika. Podtrzymuję to, co napisałam wcześniej - Nawet "najgłupszy" pismak wart jest 100 razy więcej od "mądrego" krytyka. Nawet jak pisarz jest marny to jest on ciągle twórcą. Przeczytałam to więcej niż 20 razy i coraz bardziej podoba mi się to stwierdzenie.

Nigdy nie twierdziłam, że moja pisanina jest czymś niezwykłym. Skoro komuś się spodobała (nawet jeśli jestem żałosną istotą), to jego sprawa. Jeśli Tobie nie, jakoś to przeżyję, choć będzie mi niezwykle ciążko;). Ale coś powstało dzięki mnie, a czego zaś dokonał „twórca” w osobie kofeiny76 czy olv? Stworzył nieprzyjemny nastrój.

Jeśli masz jakiś konstruktywny, a nie destruktywny pomysł w związku z funkcjonowaniem tego forum, to daj znać. Może zechcesz być bezstronnym recenzentem, skoro mienisz się być doskonałym krytykiem.

_LG_

I znowu burza w szklance wody... Ktoś chciał narobić szumu i narobił. Podejrzewam nawet, że to jest jedna i ta sama osoba, albo te dwa "ktosie" się znają. Nie przejmujcie się kobitki. Róbmy swoje- jak mówi piosenka. Im może się to nie podobać, ważne, że nam się podoba i tyle. I pamiętajcie, przytoczę tu słowa mojego kuzyna: Są dni, są chwile, są ludzie i de**le ;)
Pozdrówki i pióra w dłoń! Nie porzucać pisania ;)

Rokitka

Krytyka literacka = recenzowanie. Bezstronny recenzent to znaczy taki, który będzie chwalił i widział same pozytywne rzeczy w tym co piszecie? Nie ma takiej opcji. Każdy przeciętny licealista zauważy tutaj multum błędów. Nie widzę powodu, dla którego mam na to przymykać oko. Wszak Azura napisała, że czegoś sie tutaj chcecie nauczyć.
Widzę, że miano "twórcy" jest tutaj zarezerwowane tylko dla grafomanów, którzy ślepo się ślinią na widok opowiadań. Świetnie, trzymaj się swego zdania, a dziecko, które buduje wieżę z klocków Lego nazywaj inżynierem.
Głupota zdania o krytyku i pismaku najwyrażniej odzwierciedla twój poziom intelektualny.

Rokitka - układ, to na pewno układ i grupa trzymająca władzę, bo przecież niemożliwe, żeby wasza (pożal się boże) "twórczość" nie podobała się dwóm osobom. Po prostu niemożliwe. To na pewno jedna osoba, albo wielki spisek, który ma na celu obalenie was. W końcu te przecudowne teksty muszą się pdoobać każdemu bez wyjątku, a ja mam rozdwojenie jaźni i atakuję was po dwoma nickami. Cała reszta swiata wprost bije przed wami pokłony, a twórcy Bones zabijają się o scenariusze.

kofeina76

Widzę szanowna kofeino 76, że nie masz pomysłów by cokolwiek usprawnić. Mnie zaś za podtrzymywanie swego zdania dostały się inwektywy, choć sama nikogo nie obrażałam. Mnie Twoje chwyty erystyczne nie ranią. Przez swe zachowanie pokazałaś swoje prawdziwe intencje. Nie chodzi o argumentację czy jakiekolwiek porozumienie.

Spędzanie wakacji na pisaniu grafomańskich tekstów jest daleko mniej żałosne niż obrzucanie nieznajomych nadmiarem swojego jadu - przeczytaj to na głos 20 razy, to może dojdziesz do jakichś wniosków.

Mnie też jest Ciebie żal.

A i pozdrowienia dla Rokitki i jej kuzyna;)))

_LG_

Dzięki LG za pozdrowienia (kuzynowi także je przekażę). Pewnie dostanę opierdziel od Marlen za wcinanie się w konfrontacje z tymi dwoma "ktosiami" i zniżanie się do ich poziomu, ale mnie to bawi. Taka mała rozrywka, chwilka relaksu, którego niestety mi brak gdyż siedzę z nosem w protokołach z wynikami z kontroli (czego to ludzie nie wymyślą żeby dostać więcej kasy).
Ślę pozdrowienia od grupy trzymającej władzę Saurona i Sarumana do grupy, która także ją dzierży ;D

Rokitka

Luzik...Nikogo opierdzielać nie będę, a już na pewno nie Ciebie. I taki mały pomysł mam. Dajmy "paniom dobra rada" GPS-a w łapę, niech połażą i posprawdzają trochę za nas i być może po takim codziennym blisko 20km marszu odechce im się tego całego naprawiania świata.
Swoja droga ciekawa jestem jak długo by wytrzymały, no i czy podołałyby zadaniu, choć to chodzące perfekcje i ideały jak mniemam...

ocenił(a) serial na 7
kofeina76

Denerwuj mnie takie ktosie. Wchodzisz na forum, czytasz. Czasem ci się podoba a czasem nie. Jeśli ci podoba, wyrażasz to. A jeśli nie, moim skromnym zdaniem lepiej zostawić w spokoju. Bo skoro innym się to podoba, to z jakiego niby powodu miałabym im przeszkadzać w tym? Nie wszystkie rzeczy które robimy nie zawsze muszą być poprawne. Nie na tym to polega. Jeśli nam samym się to podoba- a jak widać to tak jest- to nie widzę w tym nic złego. A wasze gadanie- to złe, koszmar, gadanina plebsu... raczej nie spowoduje, że przestaniemy pisać.

LG, boskie. Fantastyczne i genialne. I powiem ci, więcej takich!!

eSKa

Wiecie co, powinniście pisać takie dialogi w swoich opowiadainiach, jak Wasze prywatne wypowiedzi. Wtedy przynajmniej byłyby zabawne, bo ja osobiście popłakałam się czytając.

A to już było mistrzostwo "Jeśli masz jakiś konstruktywny, a nie destruktywny pomysł w związku z funkcjonowaniem tego forum, to daj znać. Może zechcesz być bezstronnym recenzentem, skoro mienisz się być doskonałym krytykiem" i do tego właśnie fragmentu się odniosę, ponieważ mam "konstruktywny pomysł w związku z funkcjonowaniem tego forum", a właściwie w związku z Waszymi scenariuszami.

Proponuję Wam przeczytać kilka książek, zaopatrzyć się w książkowe wydanie słownika ortograficznego i poprawnej polszczyzny. Ah i jeśli byłoby to możliwe - jeszcze raz(lub może po raz pierwszy?) oglądnąć Kości. Może wtedy bardziej poczujecie klimat serialu i poszczególnych bohaterów, bo w mojej opinii Wasze opowiadania zupełnie, ale to zupełnie nie oddają ich charakteru, a jeśli piszecie kolejne odcinki Kości, powinniście to uwzględnić.


olv

Minority8D 29 marca 2008 10:37 odpowiedz

Zakończenie:-)
Jak myślicie:jak MÓGŁBY się zakończyć serial? Myślę, że to ciekawy temat:-) Ja widziałabym ślub Bones i Bootha (ostatecznie przekonałaby się do religii). A może dzidziuś? Wyobrażacie sobie: uporządkowana Bones, a tu niespodzianka:-) Widziałam takie propozycje na forach amerykańskich. Piszcie swoje propozycje zakończeń.

kofeina76

Bardzo się cieszę, że cała reszta świata bije przed nami pokłony. Nie wiedziałam o tym, dzięki za informację. No i bardzo Ci współczuję schizofrenii... A! I pytanko mam takie małe, malutkie: kto tu trzyma władzę bo ja jakoś nie widzę takiej grupy?

P.S. Jeżeli zwracasz się do kogoś bezpośrednio to zaimki pisze się z dużej litery (kultura) no i Boże także. (to by się tyczyło błędów, których u siebie niestety nie widzisz, a u kogoś innego multum).

Rokitka

Nie piszę z dużej litery w stosunku do was, bo to oznaczałoby, że was szanuję.

Mino

Kogo moje piękne oczy widzą! Kofeinka! Kopę lat!
Naprawde miło się znowu widziec, tylko nie rób takiej akcji jak ostatnio.
Olv, może i nasze opowiadania są niemożliwie idiotyczne i żałosne, ale takie mają byc!

Ludzie, pisac tu te coś co przez żart nazywamy scenariuszami,
pozdrowionka
wasza Beatka z szarej podtoruńskiej wsi

ocenił(a) serial na 10
Bea_przerwa_Alex

Kofeino, wcielenie zła, krytyku wszystkiego co piszemy, jak tylko zobaczyłam Twój nick musiałam napisać i zapytać, czy jestem godna czytać Twoje przewspaniałe recenzje na temat opowiadań?

PS. Skoro i tak uznajesz wszystkich za żałosnych idiotów to co mi zależy?

ocenił(a) serial na 10
andzia_45

A poza tym. Jesli się komuś nie podobają te opowiadania to po co je czyta? Chyba lepiej pisać scenariusze, opowiadania niż np. niszczyć mienie publiczne lub (co gorsza) siedzieć pod budka z piwem i ślinić sie do kieszeni.

andzia_45

Dopsz, byłam miła i pomocna, ale wszystko ma swoje granice. Mimo, że nie znam panny kofeiny, szanuję ją, jak każdego inteligentnego człowieka.
Jednakowoż, czytając Wasze wypowiedzi można się naprawdę zirytować. Odniosę się do niejakiej rokitki, która napisała

cytuję;
"Bardzo się cieszę, że cała reszta świata bije przed nami pokłony. Nie wiedziałam o tym, dzięki za informację. No i bardzo Ci współczuję schizofrenii... A! I pytanko mam takie małe, malutkie: kto tu trzyma władzę bo ja jakoś nie widzę takiej grupy?"

Dziecko drogie, odzywki typu 'współczuję Ci schizofrenii' są naprawdę nie na miejsu, nawet na Twoje 10lat. I jeśli uważasz, że to było dojrzałe i dorosłe, to się kochanie baaardzo mylisz. Jeśli nie wiesz co to jest sarkazm czy ironia, to wróć i zapytaj mamusi, a potem chwilkę przemyśl. Natomiast schizofrenia jest chorobą, zaburzeniem psychicznym (a nie stanem umysłowym, jak myśli Twój mały móżdżek) i podejrzewam dziecinko, że jeżeli miałabyś schizofrenię (czego, mimo że szczerze Cię nie lubię, Ci nie życzę) nie chciałabyś usłyszeć takiego typu stwierdzeń (pomijam fakt, że schizofrenicy nie czują się wcale chorzy), które są bezpodstawne i wcale nie zabawne.

I na drugi raz proponuję, żebyś nie powoływała się na choroby psychiczne,bo akurat się na tym nieco znam, przynajmniej tak dobrze, jak Ty na pisaniu idiotycznych postów.

Ah, a jeśli już nie masz co wymyślić i musisz kogoś obrażać wyimaginowanymi chorobami psychicznymi, to może lepiej już nic nie pisz.

olv

Ja mam tylko jeszcze małą uwagę natury ogólnej. Nie sądzę by jakikolwiek dialog z pewnymi dogmatycznymi osobami był możliwy.

Skorzystałam też z mojego dorosłego, papierowego (sic!) Słownika Ortograficznego i zrozumiałam, że światłe umysły, które uświadomiły mi moją miałkość i powierzchowność bywają omylne. Przerwałam więc posypywanie głowy popiołem i ściągnęłam wór pokutny by poinformować o tym olv.

Wielce nieszanowana olv według mojego słownika (PWN, opracowany przez Prof.Polańskiego, wydany w Warszawie w 2002)
ach piszemy przez "ch". Dziękuję, że zarekomendowałaś mi ten słownik.

Stosuję ten sam erystyczny dyskurs co ty - czepiam się szczegółów.

_LG_

Może wrócimy, do tego, co nam przerwano? Jeśli ktoś chce sobie obrażać innych, niech robi to w założonym przez siebie temacie.

olv

Ach... Mieć znowu dziesięć lat. Czyż to nie jest wspaniałe? O dzięki wielkie za uświadomienie mi kilku rzeczy o których bądź co bądź nie wiedziałam. Skoro tak dobrze znasz się na chorobach psychicznych jak ja na pisaniu idiotycznych postów to może określisz swoją i ją tu, na forum publicznym wyjawisz? Co do mojego małego móźdżku to... hmmm... muszę Ci powiedzieć, że wcale taki mały nie jest. Ma odpowiednią wielkość i wagę. I na drugi raz nie zwracaj się do mnie dziecko drogie i kochanie bo kochaniem Twoim nie jestem a i dzieckiem też nie od kilkunastu ładnych lat.
Sarkazm i ironia? Skoro ja nie wiem co to jest to Ty na pewno też nie. Dowodem są Twoje powyższe słowa.

Rokitka

O proszę, a na jakiej podstawie sądzisz, że Twój móżdżek jest odpowiedniej wielkości i ma odpowiednią wagę? To bardzo ciekawe jest, zaiste nigdy nie słyszałam podobnych zapewnień. No chyba, że mówił to koroner, ważąc mózg denata.

Cóż, co do mojej psychiki, to dziękuję, nie narzekam. Natomiast, jeśli chodzi o Twoją, można snuć spekulacje, że masz zaburzenia rozwoju osobowości (jesteś jeszcze zbyt mała, żeby mieć ją rozwiniętą ;))i przemawia przez Ciebie patologiczna chęć zaimponowania innym, co jest właściwie bardzo częste w okresie dojrzewania. Zapewne brak akceptacji otoczenia, w którym żyjesz, zmusza Cię do szukania przyjaciół w internecie,a takie forum jest bardzo dobrą metodą na znalezienie przyjaciółek, które podzielają Twój los.

cytując LG
"Wielce nieszanowana olv według mojego słownika (PWN, opracowany przez Prof.Polańskiego, wydany w Warszawie w 2002)
ach piszemy przez "ch". Dziękuję, że zarekomendowałaś mi ten słownik."

Bardzo się z tego cieszę, że moja skromna (notabene, nie wiem czemu w Twoim mniemaniu nieszanowana)osoba zmusiła Cię do tak radykalnych czynów, jak sięgnięcie do słownika, a co więcej zainteresowanie się rokiem wydania.

Poza tym, radzę Ci chwilkę pomyśleć i wskazać, gdzie moja osoba "czepia się"szczegółów dotyczących ortografii? Rozumiem, że osoby piszące tutaj mogą mieć to zabawne, wyssane z palca schorzenie nazywane ładnie dysortografią i biedactwa nie wiedzą jak pisać róża. :) Już będę wiedzieć, że takowego schorzenia nie posiadasz, z czego się niezmiernie cieszę.
Co się natomiast tyczy Twojej wypowiedzi(w takt zasadzie jak Kuba bogu, tak bóg Kubie), to brakuje w niej przecinków.

Nie jestem takim specjalistą jak kofeina, ale czytam książki, dzięki czemu nauczyłam się pisać poprawnie. - Może właśnie dlatego, nie generalizując, Wy wciąż popełniacie tak niewyobrażalne błędy?

olv

Dziękuję na zwrócenie mi uwagi na braki w mojej pisaninie. Cieszę się, że dzięki Tobie nauczę się jeszcze, czym jest przecinek i gdzie należy go wstawiać. Mój krok z użyciem słownika nie był aż tak radykalny, jak to starałaś się zobrazować - przez kurz dostrzegłam jeszcze tytuł.


Proszę w przyszłości pisać dokładnie, do kogo kierowane są uwagi. Generalizowanie może być krzywdzące.

_LG_

LG, moja uwaga jest skierowana bezpośrednio do Ciebie ;)

bardzo podobało mi się Twoje dzieło z następujących powodów:
- bo lubię oleandry ;)
- bo "latarki są gorące"
- bo zgadłam, że to Marc, ale tylko dlatego, że nie było dużego wyboru potencjalnych złoczyńców :)

piegza

Dzięki P. - miałam pomysł na kilka innych postaci, by trochę zamieszać, ale jak na pierwszy raz to i z tymi kilkoma, które powstały miałam problemy;)

_LG_

LG, tym bardziej Cię podziwiam, ze podjęłaś się tego zadania! Kryminał jest trudną sztuką, nie na ptasie skrzydełka ;) Ale z latarką mnie rozwaliłaś ;)))

piegza

Muszę wyznać, że tekst o latarce był częściowo inspirowany na "The X Files" - Hollywood A.D. 7x19. Chodziło tam o znaczenie wielkości latarki i temu podobne...;( Chris Carter i tyle. Niestety. Moje pisanie to niestety grafomania. Trochę się dziś zdołowałam.

_LG_

Luzik, jesteśmy jak Doda: albo się nas kocha, albo nienawidzi :))))

piegza

Ok, choć nawet nie jestem blondynką;) i nie lubię wzbudzać skrajnych emocji...
Wpadnij czasem na tematy Andzi - o ile oczywiście skończy się wreszcie sezon na wiśnie;))

_LG_

Dzisiaj wydrylowałam ostatnie sztuki, już zasypane cukrem, więc będzie nalewka. ale niestety śliwki obrodziły i są tak pyszne, tak pyszne!!! że jejuuu...

piegza

To zrozumiałe - śliwki ważna rzecz. Cieszę się, że zostałaś, jak prawdziwa osoba spod znaku baran;)

_LG_

nie wiem, czy zostałam

dzisiaj wpadłam, żeby hołd Ci złożyć

co przyniesie jutro? kto wieeeee...

piegza

Zawsze możesz zrobić to, co Bones u Chinki w domu...
Sposób nr 2

_LG_

podmianka???
no co Ty, LG !!!???
wiesz, że baran idzie zawsze z podniesioną głową, do końca, jak powstaniec warszawski!!!
zostanę ptaszyskiem ;)

piegza

Szanuję Twoją decyzję... dziękuję za wsparcie dla mojego "Faceta z rzeki".
Przynajmniej w przypadku tego ptaszyska wszystkim się utrwali pisownia i będzie mniej pretekstów do krytyki;))