PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=233995}

Kości

Bones
2005 - 2017
7,6 78 tys. ocen
7,6 10 1 78159
7,2 4 krytyków
Kości
powrót do forum serialu Kości

Uwaga....To już 3 ZAKOŃCZENIE....Yeah...do ilu dojdziemy? Czas pokaże:) Narazie świętujmy:-)

_LG_

Co to za bezrobocie babeczki... Gdzie Wasze scenariusze i opowiadanka? Nikt nic nie pisze, nie chcę tu operować nickami i wskazywać palcem... tylko apeluję do waszych sumień

PISZCIE PROSZĘ

andzia_45

Dołączam się: o twoim opowiadaniu LG można mówić w samych superlatywach:)))

_LG_

jak rozszyfrować skrót "LG"?
L - Lem + G - Gombrowicz
L - Ludlum + G - Gogol

a może: "eldżi"?
E - Eurypides + L - London + D - Dostojewski + Ż - Żeromski + I - Ibsen

pisząca te słowa na kolanach i z czołem bijącym o podłogę

piegża
PS sesnacja - sensacją, krymianał - kryminałem, ale mam nadzieję, że nie zapominasz o moich ulubionych sytuacjach "latarkowych", hę? ;))))

piegza

Miła jesteś ptaszyno (piegża to taki ptak?);))))Sytuacje latarkowe będą, ale śledztwo niestety odbębmić trzeba. Praca jest pracą. Powróci też temat samej latarki. Fabuła rośnie i boję się, że mnie przerośnie...
Daleko mi do wszystkich tych mistrzów razem wziętych i do każdego z osobna, zwłaszcza do Eurypidesa, Ibsena, za to Lema i Gombrowicza uwielbiam.

PS. A co do mojego nicka,to kumple raczej nie tworzyli anagramów, tylko poprzeinaczali pewne rzeczy... Ja też im nie byłam dłużna;)) Nie byłabym sobą i w dodatku baranem, by togo nie zrobić.

_LG_

Uwaga!!!! Wiadomość z ostatniej chwili!!!! Beatka ma depresję!!!!!
Co zrobić, aby depresja opuściła Beatkę?

ocenił(a) serial na 10
Azura2007

Najlepszym lekarstwem było by najpewniej jakies opowiadanko, więc jak ktoś ma jakiś pomysł i wenę to niech pisze

_LG_

Wiem, że Eurypides i Ibsen to dramatopisarze (sprawdziłam w encyklopedii ;), ale jak rozmawiałam z nimi, powiedzieli, że to dla nich zaszczyt być postawionymi w jednym rzędzie z LG ;)))

piegza

Zaimponowałaś mi, że potrafisz wywoływać duchy Piegżencja;))). A kadzenie nie służy mi, bo obrastam w pierze... Na jutro VII powinna być gotowa. Szykuje się kłótnia;))) Beatka niech się 3ma, do jutra powinna wytrzymać;D

Porcja pozytywnej energii dla wszystkich bab z forum od LG

_LG_

jak ja nie lubię, kiedy ONI się kłócą albo są dla siebie niemili, wolę, kiedy się "latarkują" ;)))

piegza

tylko żeby im się baterie nie skończyły!

ocenił(a) serial na 8
kgadzinka

Witam drogie Panie Wróciłam, jestem bardzo zadowolona z pobytu we Włoszech boooze jacy Włosi są fajni . ;))

ocenił(a) serial na 7
kgadzinka

"tylko żeby im się baterie nie skończyły" :D I przyłączam się do tej latarkowej prośby!

LG, boskie. Fantastyczne. Aż się nie mogę doczekać tej kłótni, choć zwykle ich unikam :)

ocenił(a) serial na 10
eSKa

Tak, tak! ja też chcę sceny yyy.... latarkowe! Najlepiej dziś jeszcze przed 13.30! Bo o 14 wyjeżdżam do Włoch :))

Mam na dzieje ze po powrocie będę miała duuużo do nadrabiania w czytaniu :))

P.S. Chce ktoś kartkę z Włoch? :)

kas_3

Latarki we Włoszech są inne, ale warte zachodu;))). Jak się ludzie kłócą, to i godzą się. Jakby się ciągle godzili, to byłoby nudno.

Czekajcie, a bedzie Wam dane - jak mawia Pismo;)))

Mino

Hej Babki. Macie swoją VII Mężczyzny z rzeki - miłego czytania

VII.
Marc Hamilton okazał się elokwentnym i czarującym towarzyszem. Niestety, podobnie jak partner Brennan unikał rozmowy o rodzinie Bootha i ich wzajemnych animozjach, jednak w przeciwieństwie do agenta FBI, robił to niezwykle subtelnie. Siedzieli przy stoliku w niewielkim lokalu przy L Street i kosztowali włoskiego Est! Est!! Est!!! Zamiast na krzesłach usadowili się na wygodnej, obitej aksamitem kanapie.
- Co według ciebie, Temperance, odróżnia tych, którym się udało zdobyć sukces od reszty? – Zapytał mężczyzna patrząc jej w oczy.
- Wyczucie czasu i indywidualne zdolności. – Odparła kobieta pewnie.
- Mówisz jak osoba, która osiągnęła wszystko samodzielnie – skomentował jej twierdzenie prawnik – ale w obecnych czasach mało komu udaje się urzeczywistnić American Dream bez niczyjej pomocy. – Kontynuował zamyślony mężczyzna.
- Spójrz choćby na Amandę. Była i jest przeciętna, ale dzięki pieniądzom Dylana może projektować i zaistnieć na rynku. – W jego głosie słuchaczka wyczuła subtelną nutkę goryczy.
Brennan mimo swego zaangażowania w śledztwo wolała posłuchać raczej wspomnień swego rozmówcy, anegdot z czasów szkoły... czegokolwiek, co rzuciłoby światło na dzisiejsze zachowanie Bootha.
- Tobie się udało Marc. – Brannan spróbowała taktyki „zarzucania przynęty” z pochlebstwa. – Masz apartament w D.C., sportowy wóz, ekskluzywną garderobę. To, że twoje powieści nie odniosły... jeszcze sukcesu nie jest dla ciebie sprawą życia i śmierci.
Przynęta zadziałała. Mężczyzna wyciszył się i rozpogodził. Rozparty na wygodnej obitej aksamitem kanapie bawił się kieliszkiem burgundowego płynu, a przyciemnione światło rzeźbiło jego profil nadając mu tajemniczy i niepokojący wyraz.
- Temperance... – zaczął poważnie, z pewnym oporem – ja wychowywałem się z Boothem i jego bratem... Byliśmy nierozłączni. Nie wszystko, nie zawsze układało się dobrze... czuję, że jestem Seeley’owi coś winien.
Kobieta nie przerywała mu bojąc się zburzyć ten nastrój, by w końcu usłyszeć, jaki jest prawdziwy cel pojawienie się Marca:
- Chcę, by Booth pogodził się z ojcem i odnowił kontakty z rodziną – wyznał prawnik i zamknął na chwilę oczy, a gdy je ponownie otworzył spoglądał na nią już nie jak poszukiwacz marnotrawnego brata, ale jak mężczyzna.
Zadziwiająca fluktuacja poruszyła kobietę i ponownie – drugi już dzisiaj raz – nie zauważyła jak Marc przytrzymał jej dłoń.
- Powiedz mi teraz Temperance, dlaczego twoja powieściowa heroina nie może oderwać się od książkowego śledczego z FBI, a ty przysięgasz, że jesteś ze „swoim agentem” jedynie zaprzyjaźniona? – Zapytał leniwie prawnik gładząc kciukiem wnętrze jej dłoni.
„Touche!” - Znowu zaskoczył ją swoją bezpośredniością i przenikliwością. Przychodząc tu była gotowa na potyczkę słowną prowadzoną rzeczowo, „na zimno”, ale nie spodziewała się, że dotyk Marca, nastrojowa muzyka i sączone wino wprawią ją w słodkie odrętwienie i pozbawią kontredansu.
- Tak jest lepiej – wyznała – romanse w pracy wcześniej czy później źle się kończą. Taka jest prawda... – Kontynuowała nieskładnie, ale jej cichy wywód przerwał nowoprzybyły mężczyzna.
Drugi już raz w tym tygodniu Temperance doznawała fascynującego uczucia déjà vu. Za pierwszym razem był to jedynie sen, teraz nie miała tyle szczęścia. Pozornie spokojny Booth, wieczór w nastrojowym lokalu, ona w towarzystwie – tak, już to przerabiała i zdecydowanie nie chciała do tego wracać. Postanowiła zatem za wszelką cenę zachować spokój, nie dać mu się kolejny raz sprowokować. Trudne zadanie, ale nie niewykonalne. Nie wiedziała też, jak zachowa się drugi mężczyzna. Usiadła więc prosto i wyrwała Marcowi dłoń, która nie wiadomo kiedy zaplątała się w jego ręce.
- Jaką to prawdę znaleźliście w winie*? – zapytał agent niby mimochodem i siadając z drugiej strony Brannan przyjrzał się butelce Est! Est!! Est!!! Zwłaszcza zaś w tak niebezpiecznym trunku**.
Rozparty na kanapie prawnik położył rękę za siedzącą obok kobietą i niedbale bawił się jej włosami, w drugiej zaś dłoni nadal trzymał w połowie opróżniony kieliszek. Wyglądał teraz jak uosobienie pewności siebie i hedonistycznej dekadencji.
- Prawda wyzwala... – zaczął zaczepnie zadowolony z siebie Marc.
- ...mawiali inkwizytorzy oczekujący auto-da-fé – odparował szybko śledczy.
Prawnik nadal był spokojny. Wpatrując się w swój kielich czerwonego płynu uśmiechnął się do Bootha bezczelnie i powiedział:
- Nie ważne jest, czego dowiedziałem się ja i Temperance, ale istotna jest prawda, jaką ty przed chwilą odkryłeś... – Tu zawiesił głos i przesunął po kobiecie leniwie wzrok. Booth patrzył na tę scenę podrażniony, o czym świadczyły m.in. ściągnięte brwi i uniesiony podbródek.
- ...a mianowicie – kontynuował Marc – dowiedziałeś się, że między ustami a brzegiem pucharu wiele się może przydarzyć*** – po ostatnich słowach ostentacyjnie wypił jednym haustem zawartość swego kieliszka.
- Do rzeczy Marc. Mieliśmy tu zjeść razem kolację i porozmawiać. A co ona tu robi!?! – Rzucił agent nawet nie spoglądając na Brannan.
- „Ona” się zasiedziała i może was opuścić – zabrała głos Temperance, co najwyraźniej zdziwiło adwersarzy - może także zostać, jeśli będziecie się zachowywać w sposób cywilizowany i... – tu przerwała, gorączkowo myśląc jak ich uspokoić - ...będziemy rozmawiać wyłącznie o śledztwie.
Ostatni warunek najwyraźniej podziałał na mężczyzn łagodząco. Otwieranie starych ran przy niej mogło być nie do przyjęcia, ale uwagi na temat dochodzenia zdawały się być akceptowalne. Dzięki jej propozycji „bracia” mogli na jakiś czas zakopać wojenny topór. Tak przy pomocy małego zaklęcia Brennan jej towarzysze z agresywnych samców przeistoczyli się w profesjonalistów – prawnika rodzinnego i agenta FBI. Zaś feralna kolacja stała się spotkaniem biznesowym.

Posiłek upłynął im w zadziwiająco spokojnej atmosferze. Prawnik wciąż taksował ją wzrokiem, ale już nie tak ostentacyjnie, ona patrzyła, czy Booth przypadkiem nie jest na skraju wybuchu, a agent spoglądał spod półprzymkniętych powiek na Marca jak kot obserwujący zabawę małej, nieświadomej niebezpieczeństwa myszki.
- Jak długo znałeś Dylana Marc? – Zapytał Booth pijąc kawę.
- Pracuję dla Kellych prawie pięć lat. – Zaczął prawnik – Gdy po studiach wróciłem na aplikację do Philadelphii, moja matka zachorowała. A gdy skończyłem aplikację mama nie żyła i nic mnie już nie trzymało w mieście, jak o nim mawiają „braterskiej miłości”- Uśmiechnął się z przekąsem dostrzegając pewne paralele między swym losem, a mianem nadanym jego rodzinnemu miastu.
- Jaki był Dylan? – Zainteresowała się Brannan łamiąc zasadę nie nazywania ofiar po imieniu. Tym razem nie potrafiła jednak inaczej...
- Dylan miał za sobą burzliwą młodość – kobiety za nim szalały. – Indagowany uśmiechnął się do siebie i ciągnął dalej – Kelly został wdowcem mniej więcej w tym samym czasie, jak ja utraciłem matkę. Wrócił do kawalerskiego życia i uważał się za playboya, jakim był choćby Monty Gold, tyle... że bez Internetu – mówiąc to ostatnie zniżył głos do konspiracyjnego szeptu.
Przekaz kierował do Bootha. Tymczasem Booth nie rozumiał, w czym rzecz, a Brannan pokiwała głową i powiedziała z uśmiechem:
- Monty był niepoprawny!
- Znałaś tego człowieka? – Zdziwił się Booth
- Pewnie, prowadziłam z Sullym śledztwo w sprawie morderstwa i poszarpałam trochę Monty’ego, bo przezywał mnie od feministek – wtrąciła niewinnie antropolożka.
- Kim był Sully? – Tym razem zapytał Marc.
- To jej były... federalny – odpowiedział Booth, a zaraz po tym zreflektował się – Odbiegamy od tematu stary, czy Kally miał kogoś na stałe?
- Przeważnie nie – rzekł po chwili namysłu Marc – ostatnio jednak dość poważnie myślał o Evie Monroe, właścicielce sieci butików w D.C. Dylan by ratować swój biznes przed niekorzystną koniunkturą i stagnacją na rynku planował dzięki Evie dywersyfikować ofertę. – Wyjaśniał prawnik.
Booth najwyraźniej nie zrozumiał tych sprostowań i tradycyjnie spoglądał na Temperance, jak na prywatne koło ratunkowa. Ta zaś, jak zwykle w takich sytuacjach pochyliła się ku niemu konspiracyjnie i szepnęła ukradkiem:
- ...rozszerzyć ofertę... – a następnie jakby nic się nie stało nadal piła kawę.
Marc zaś zauważył to i uśmiechnął się krzywo, ale nie poruszył tego tematu.
- Co na to wszystko Amanda? – Pytał dalej Booth.
- Mandy początkowo szantażowała ojca płaczem, a następnie razem z mężem zaproponowała mu konkurencyjny plan ratowania firmy. – Tu na chwilę zawiesił głos - Zamiast sprzedawać dodatkowo bieliznę mieli się zająć jeszcze innymi meblami, które ona zaprojektuje. Robert zaś sprowadzał dla Dylana rzadkie gatunki drewna. – W tej chwili Marc uśmiechnął się do siebie – Spodobała mi się ta nowa Amanda – mówił to jakby prowadził monolog. – Kiedyś była płaczliwą eteryczną istotką, a po ślubie walczyła o rodzinę jak lwica. Mnie pasjonują kobiety kształtujące swój los chwytające byka za rogi, a nie lamentujące i modlące się o piorun, który go uśmierci – wyjaśniał, a mówiąc to posłał Temperance powłóczyste spojrzenie.
Kobieta zaś zauważyła, że Booth zacisnął dłonie w pięści, aż zbielały mu kostki. Szybko znalazła, więc nowy temat i zapytała prawnika o:
- Dzieci... – rzuciła bez sensu.
- Słucham? – Zdziwił się Marc.
- Amanda mówiła coś o nieślubnych dzieciach Kally’ego. Czy miał takowe?
Błękitnooki brunet zastanawiając się na moment zamknął oczy i potarł dłonią czoło, a następnie odpowiedział.
- Dylan nie miał nieślubnych dzieci, ale wciąż zgłaszali się do niego ci, którzy twierdzili, że są z nim spokrewnieni i wówczas wywiązywała się karczemna awantura. Właściwie, dlatego mnie zatrudnił... bym zajął się tym problemem i nie wtajemniczał w jego szczegóły rodziny. – Po chwili dodał – Przyślę wam rano akta z moimi ustaleniami.
- Czy twój klient otrzymywał listy z pogróżkami? – Pytała Brannan, ale kończyły się jej już pomysły na odwrócenie uwagi mężczyzn od wzajemnej wrogości.
- Nie – uciął lakonicznie Marc, ale po chwili doprecyzował – Żadnego szantażu, gróźb. W biznesie Dylan był niezwykle ostrożny w doborze kontrahentów. Ostatnio miał niewielki spór z dostawcą mahoniu, ale razem z Robertem rozwiązaliśmy go koncyliacyjnie. – Akta przyślę jutro.
Temperance nerwowo szukała tematu do rozmowy i w końcu znalazła niezawodną broń – „pochlebstwo”. Marca ta taktyka uspokoiła, więc może i Booth...?
- Wiesz Marc, Booth jest bardzo skromny, ale w wojsku był strzelcem wyborowym, a w FBI jest jednym z najlepszych śledczych. – Perorowała wprawiając swego partnera w konsternację - Przydzielają mu najbardziej skomplikowane śledztwa. Ma nieskazitelny przebieg służby, jeśli nie liczyć incydentu z clownem. – Dodała ciszej.
Marc milczał, tylko lustrował swego „brata” i jego „partnerkę” uważnie.
- Booth zna senatora Bathlehem’a – kontynuowała kobieta.
- To się nie liczy Bones – przerwał jej śledczy - senator mnie nie lubi po tym jak bez jego zgody pobrałaś mu próbkę DNA. No i postrzeliłaś jego asystenta, a ja go aresztowałem. – Wyjaśnił chwalony.
- Racja, ale go znasz – oponowała jego stronniczka.
- Bones i jej zezowaci bardzo mi pomagają – dodał Booth.
- Mój ojciec go lubi – powiedziała Temperance, jakby poziom sympatii jej ojca był ważnym miernikiem statusu społecznego – nawet, a może właśnie dlatego, że się pobili.
- Pobiłeś jej ojca... dlaczego? – zdziwił się Marc, a na jego twarzy zawitał uśmiech..
- To nie miało związku ze mną – wyjaśniła kobieta nim Booth zareagował.
- Mieliśmy rozbieżne zdania na temat celowości przebywania w zamkniętych pomieszczeniach - powiedział wymijająco agent.
W tym momencie zadzwonił telefon. Brannan przeprosiła swych towarzyszy na chwilę i wyszła do holu by spokojnie porozmawiać z Hodginsem. Gdy skończyła połączenie zdała sobie sprawę, że obok niej stoi wzburzony Booth.
- Jack stwierdził, obecność suszonych liści oleandra w ziołowych mieszankach herbat na żołądek Kellyego – zaczęła kobieta, ale jej partner najwyraźniej nie o tym chciał rozmawiać.
- Co ty właściwie robisz Bones!?! – Wysyczał tuż przy jej twarzy.
- Nie rozumiem. – Broniła się, ale Booth chwycił ją za ramiona i mówił dobitnie.
- To zrozum, Marc bywa bezwzględny wobec kobiet – mówił z naciskiem – zwłaszcza, gdy wie, że są one dla mnie... ważne.
- Nie dawaj mu okazji, by się tobą posłużył Bones. – Mówił coraz ciszej, a po chwili dodał jakby do siebie. – Zawsze ją ostrzegam, a ona i tak zadaje się z nieodpowiednimi facetami, jak na przykład ten strażak morderca.
- Strażak morderca? – Nie ma o czym mówić Booth - Tylko go pocałowałam! – Oponowała kobieta, w jej opinii przekonująco.
- Tylko? – Nie dawał spokoju mężczyzna i kiwał głową, jakby jej nie dowierzał.
Tego Brennan nie mogła już znieść. Dwa dni temu też zarzucał jej romanse. Musi mu wytłumaczyć, że chciała poznać przyczyny jego zerwania kontaktu z rodziną i niechęci do Marca.
- Purytanin i w dodatku hipokryta! Ja robię to dla dobra sprawy, dla ciebie, dla nas! – Próbowała wyłożyć swe racje antropolożka.
- Bardzo się poświęcasz.... Co jeszcze zrobisz dla dobra sprawy? Może pomożesz mi się zrelaksować...? – Ironizował agent i aż prosił się o solidny cios, ale ona wciąż nie dawała się ponieść emocjom.
- Masz do Marca jakieś pretensje, które nie pozwalają ci spokojnie z nim porozmawiać. – Testowała swe zdolności psychoanalityczne Brannan.
- Wszelkie pretensje usunąłem sobie operacyjnie – kpił mężczyzna – pokazać blizny?
- Powiedz Booth, czy uczucia, jakie żywisz dla mnie są dla ciebie ważniejsze niż wrogość do Marca? – Nalegała patrząc mu w oczy – muszę to wiedzieć...
- NIE...! – krzyknął mężczyzna, a Brennan nie czekając na dalsze jego słowa wyrwała mu się i wybiegła z lokalu nie oglądając się za siebie.
- ...nie – powtórzył ciszej osamotniony nagle śledczy - ...nie musisz wiedzieć, nie teraz, jeszcze nie. – Mówił smutno do siebie, gdy dołączył do niego spiritus movens tego zamieszania w osobie prawnika.
- Co jest stary? – Spytał nowoprzybyły – Gdzie Temperance?
- Mojemu ego dała z pysk i poszła****. – Powiedział ze smutkiem Booth, ale zaraz na jego twarzy pojawiło się zacięcie, dłonie zwarł w pięści i chwycił Marca za poły włoskiej marynarki - Słuchaj Marc, nie powtórzę tego więcej – Bones jest nietykalna – to ostatnie niemal wyskandował złowieszczym szeptem.
- A co ona na takie zaszufladkowanie? – Spytał Marc, który wobec ogromu determinacji „brata” tracił pewność siebie.
- Ona nie musi wiedzieć, że ją chronię. Niech myśli jak bardzo jest niezależna. – Po chwili puścił prawnika i machnął niedbale ręką – To nie jest twoja sprawa. Ty musisz tylko wiedzieć, że masz trzymać ręce przy sobie. I ja to wyegzekwuję od ciebie... – Dokończył złowieszczo.


* Starożytni Rzymianie mawiali, że prawdę można znaleźć w winie (opcjonalnie wino rozwiązuje język, pijany zdradza sekrety) – łac. in vino veritas.
** Kolejna starożytna maksyma (łac. inter os atque offam) zapisana m.in. w „Antologii Palatyńskiej”, a przypisywana Katonowi Starszemu; nad Wisłą spopularyzowana dzięki twórczości Marii Rodziewiczówny.
*** Według legendy wino wytwarzane w okolicach Montefiascone (Toskania) było w XII wieku przyczyną śmierci pewnego biskupa podążającego do Rzymu na konklawe czy też pielgrzymkę. Jego służący znalazł dla kapłana gospodę i oznaczył ją napisem Est! Est!! Est!!! Gdy biskup skosztował w zajeździe wybornego miejscowego wina, pił je dopóki nie umarł. Wino to produkowane jest niemal wyłącznie jako białe, ale uznałam, że warto jest zmienić kolor dla dodania sytuacji dramatyzmu;))) Sama nazwa i legenda były zaś warte przypomnienia.
**** To z kolei mała przeróbka mojego ulubionego cytatu z „Fantazego” (1, 15) naszego Wieszcza Juliusza.

- Monty Gold to internetowy porno potentat z 2x15,
- wspominany senator pojawił się w pilocie,
- a strażak morderca to postać epizodyczna z 2x10.

ocenił(a) serial na 10
_LG_

O- ja- Cie! Napisz jutro co dalej, proooszę! O to jest cudowne:
" - Powiedz Booth, czy uczucia, jakie żywisz dla mnie są dla ciebie ważniejsze niż wrogość do Marca? – Nalegała patrząc mu w oczy – muszę to wiedzieć...
- NIE...! – krzyknął mężczyzna, a Brennan nie czekając na dalsze jego słowa wyrwała mu się i wybiegła z lokalu nie oglądając się za siebie.
- ...nie – powtórzył ciszej osamotniony nagle śledczy - ...nie musisz wiedzieć, nie teraz, jeszcze nie. – Mówił smutno do siebie, gdy dołączył do niego spiritus movens tego zamieszania w osobie prawnika."

Jesteś genialna!

andzia_45

Staram się;))) Andziu. Widzę, że Twój Marc przypadł Ci do gustu. Ciacho z niego i w dodatku z charakterkiem;)))
W sobotę powinnam coś dołożyć.

ocenił(a) serial na 10
_LG_

A szybciej się nie da? :) Ja wcale Marca nie lubię, z resztą tak jak i Cam, nie lubię każdego kto im się wpycha w związek choćby nie wiem jak był przystojny.

andzia_45

Muszę mieć czas, by nie obrazić Was byle czym. Za bardzo Was szanuję.

Pierwsze sceny "chodziły za mną" od dawna i tylko starczyło, że je opisałam. Nie spodziewałam się, że będziecie chciały poznać dalszy ciąg, sama go nie znałam. Ty zaproponowałaś pomysł na przyjaciela z dzieciństwa i to do mnie przemówiło. Teraz mam zarys postaci, rozpisałam zdarzenia na poszczególne dni w opowiadaniu, napisałam dużą część "latarkowej" sceny finałowej, widzę postacie i samego/samą mordercę/morderczynię, ale poszczególne dialogi przychodzą do mnie sukcesywnie... By miały pazur trzeba je szlifować, nie umiem inaczej;)

Poza tym nigdy tego nie robiłam i boję się schrzanić.

PS - Ja też nie przepadam za Cam i dlatego wpada do opowiadania sukcesywnie...

_LG_

o rzesz o rzesz o rzesz, oczy jak spodki i uśmiech szeroki jak równik- to chyba oddaje to, co czuję;d;d;d

jak na razie moja wenusia wyniosła się na jakiś arktyczny kontynent, albo została porwana przez kosmitów i jak tylko scully i mulder ją odnajdą, to zaraz tu wróci:D tymczasem chciałabym tu zamieścić coś do czytania. Jest to pierwsze dzieło mojej kochanej sąsiadki (l. 10), którą przez zupełny przypadek zaraziłam miłością do Bonesa. I tyle się dziecko naczytało moich i waszych scenariuszy, że samo coś napisało, wprawiając mnie w totalne zaskoczenie;d Może nie jest to pierwsza klasa, ale czytając to, miałam wrażenie że Brennan powiedziałaby coś takiego do Bootha:D

(chaotyczność zostanie przeze mnie nieco zatuszowana- jej uwagi ogólne będę zamieszczać w nawiasach)

Kości 1
Bonnie spotyka się z Angelą (w domu Brennan) i rozmawiają.
Bonnie- Hej ciociu, nie ma nigdzie taty.
Angela- Bootha nie ma, a gdzie jest, nie ma go w pracy, przecież jest niedziela, a gdzie Tempe?
Bonnie- Mama jest w kuchni, umiera ze strachu.
Angela- Tempe, gdzie jest Booth? Bonnie mówi że go nie ma.
Tempe- Wyszedł o 9.00 i nie wrócił, nawet nie odbiera komórki.
Bonnie- Aaa! Co to jest? To, to kościotrup! To ciało człowieka mamo!
Tempe- Spokojnie, bez paniki zaraz się wszystkiego dowiemy. Bonnie, przynieś moje rękawiczki te białe.
Angela- Chyba będziemy musieli się tym zająć.
Tempe- Nie chyba tylko na pewno, muszę się dodzwonić do Bootha. Jak nie to wykorkuję.
Angela- Nie wykorkujesz, masz dzieci, a w twoim mieszkaniu jest ciało człowieka.
Tempe- Idź do Bonnie, a ja... Booth, gdzieś ty był, jak tu umieram ze starchu a ty się gdzieś wałęsasz!
Booth- Co to jest, kości w moim domu?
Tempe- Brawo! A teraz zabierzmy to do laboratorium.
Booth- A Bonnie? Nie może zostać sama.
Tempe- Angela się nią zajmie. Chodź.
Booth- Mamy sprawę służbową, ktoś odnalazł czaszki 3 osób, leżą tam od tygodnia i...
Tempe- Szczegóły opowiesz mi po drodze.
Booth- Dobra.
Tempe- Hodgins, mamy tu kości, były w moim domu, rozumiesz to?
Hodgins- Za zabójstwo można trafić do pie*dla (zdziwiło mnie skąd dziesięciolatka zna takie słowo) wiesz o tym?
Tempe- To nie ja zabiłam tą kobietę.
Hodgnis- Skąd wiesz, że to kobieta?
Tempe-Sprawdziłam.
Hodgins- Szybka jesteś.
Tempe- O wiem. Pa.
(w domu)
Tempe- Bonnie, jesteś!
Bonnie- O, cześć mamo, no i co było?
Tempe- Czaszka kobiety. Kochanie ja i tata wyjeżdżamy, zaopiekujesz się bratem, mam ważne zadanie w pracy.
Bonnie- Zupełnie jak w kreskówkach.
Tempe- Tak. Po południu przyjdzie ciocia Angela, macie jej się słuchać. Jasne?
Bonnie- No pewnie.
Tempe- to pa!
(Bonnie idzie do pokoju brata)
Bonnie- Zostaniesz tutaj, a jak przyjdzie ciocia powiesz, że poszłam z kolegami do sklepu. Dobra, no to spadam.
(przychodzi Angela)
Angela- O, a gdzie jest Bonnie?
Brat Bonnie (chwilowo bezimienny)- wyszła z kolegami.
Angela- to Tempe mnie zabije.
(w laboratorium)
Tempe- No ciekawe te czaszki są stare.
Booth- Miałem rację.
Tempe- To czaszki dwóch mężczyzn i jednej kobiety młodej nawet bardzo.
Booth- To co zabieramy się do pracy, nie ma innego wyjścia.
(gdzieś zza stołów)
-A psik!
Tempe- Bonnie? Co ty tu robisz, powinnaś być z Angelą.
Bonnie- Tak wiem ale ty i tata ciągle jesteście zajęci chciałam zobaczyć co tak naprawdę robicie (:D).
Tempe- To już wiesz.
Booth- Zajmujemy się...
Bonnie- Czaszkami wiem.
Tempe- Bonnie wracaj do domu to nie miejsce dla ciebie.
Bonnie- Ale mamo, mam już 11 lat.
Tempe- Skończyłam dyskusję.
Booth-A może niech zostanie musi się uczyć takich rzeczy.
Tempe- Nie pomagasz mi, ona jest dzieckiem, nie może tu zostać.
(po długim i wyczerpujących mięśnie mimiczne uśmiechu Bootha)
Tempe- no dobrze, może zostać, ale miej ją na oku.
Booth- Jasne. (do Bonnie) Masz mnie słuchać o nie wychodzić z laboratorium.
Bonnie- No pewnie, ma się rozumieć.
(po jakimś czasie)
Tempe- Hodgins, słuchaj, te czaszki, możesz się nimi zająć, muszę poszukać Bonnie.
Hodgins- Przecież jest z Boothem.
Tempe- Tak wiem ale znając jego na pewno jest kilometr od niej, nie ufam mu.
Booth- O, hejka.
Tempe- Gdzie jest Bonnie?
Booth- No w gabinecie a co?
Tempe- Wiedziałam, miałeś nie odstępować jej na krok, tobie nie można zaufać.
Booth- Ale daj spokój. Nic jej nie będzie, ma 11 lat nie jest małym dzieckiem.
Tempe- Owszem jest i ja to wiem (:D)
Booth- Tempe nie bądź zła ciągle jesteś wściekła na mnie.
Tempe- Przepraszam, ale mam tyle pracy i nie mogę się połapać co i jak.
Booth- Więc musisz odpocząć, weź Bonnie i idź do domu.
Tempe- ale ja...
Booth- Ja się wszystkim zajmę. Nie bój się.
Tempe- Na pewno dasz radę, na pewno wszystkiego dopilnujesz?
Booth- Na pewno.
Tempe- To pa.
Całus (podoba mi się ta kwestia:D)
Booth- No pa pa.
(podchodzi do nich bonnie)
Booth- Słuchaj młoda.
Bonnie- Nie jestem młoda tylko stara mam 11 lat!
Booth- Ciągle powtarzam to twojej mamie. Ok no to słuchaj, masz być grzeczna, to dam ci loda.
Bonnie- Spoko ojcze, ale dwa lody.
Booth- No dobra. Ale się nie odzywaj ani słowem.
Bonnie- Ma się rozumieć.
(w domu)
Bonnie- Mamo, zrób mi kanapki i kakao!
Tempe- Córeczko, za chwilę.
Bonnie- Ok. No to już minęła chwila.
Tempe- Dobra, dobra.
Bonnie- super, dwa lody gratis i kanapki z kakao!
Tempe- Proszę Bonnie, muszę się zdrzemnąć.
Bonnie- Dobra. Już ci dam mamo spokój.
Tempe- śWIETNIE!
Booth- Jestem kochanie.
Tempe- śWIETNIE! Hm, cieszę się bardzo.
Booth- Gdzie jest Bonnie i mój syn?
Tempe- Są na górze u siebie.
Booth- dzięki.
( na gorze)
Booth- Bonnie, to twoje lody! Masz.
Bonnie- Super!
Tempe (z dołu)- Booth zrobisz zakupy, a ja się prześ....
(brat Bonnie)- Aaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!! ( i płacz)
Tempe- Co się stało? O mój Boże, kochanie co ci się stało?
Booth- spadł ze schodów!
Tempe- Jedźmy do szpitala, mogło coś mu się stać!
(szpital)
Tempe- I jak panie doktorze, wszystko z nim dobrze?
Lekarz- Tak, może go pani zabrać.
Tempe- Kochanie nic cię nie boli, wszystko dobrze?
Bonnie- No a jak myślisz, mamo. No pewnie że będzie miał guza na czole. Jak każdy dzieciak.
Tempe- Bonnie! To nie czas na żarty!
Booth- Tempe wszystko będzie dobrze, nic sobie nie zrobił.
(w domu)
Tempe- Kotku! (rozwaliło mnie to, no ale to jej dzieło, piszę jak jest:D) Chcesz coś zjeść? Mam pasztet, szaszłyki, na co masz ochotę? (tylko akurat mielonki jej zabrakło!)
Booth- Nie jestem głodny.
Tempe- Wiesz co, może pojedziemy gdzieś na wakacje z dziećmi?
Booth- Na przykład do Paryża, to piękne miasto... (nie wiem co nas na padło z tym Paryżem)

brak przecinków nie jest celowy, ona nie używa ich tak często jak powinna po prostu. Miłego czytania:D

kgadzinka

Kurcze! To zdolną masz tą sąsiadkę i tylko 10 lat :) Ja jestem pod wrażeniem.

ocenił(a) serial na 8
gocha_kor

Baaardzo fajne. Brakowało tych opowiadań we Włoszech ^^ ;***.

kgadzinka

Scanariusz całkiem całkiem. Podobały mie się zwłaszcza negocjacje w sprawie milczenia dzieci. Rozbawiła mnie też - choć wiem, że nie była zamierzona - chwilowa bezimienność chłopca;)

_LG_

Jak na 10 lat to jestem pod ogromnym wrażeniem. Tekst- powalający. Naprawdę super scenariusz. Dziewczyny rośnie nam konkurencja.
P.S. Czekam na cedeki wszystkich. Jak najprędzej!!!!

Azura2007

Hej Dziewczęta! Przybyłam się pożegnać, gdyż jutro opuszczam moje rodzinne strony (ależ to dramatycznie zabrzmiało). Wracam dopiero w czwartek i liczę na jakieś Wasze dzieła do poczytania:))) Tymczasem pa pa!:)

ocenił(a) serial na 7
kgadzinka

"Po długim i wyczerpującym mięśnie mimiczne uśmiechu Bootha."- świetne!:D

_S_

to akurat moje:d Mino, mam nadzieję że wypoczniesz:D ja również się wynoszę z domu (hura!!!), ale do neta będę miała dostęp, choć nie wiem czy coś napiszę. To mi jednak nie przeszkodzi żeby nie czytać, co nastukacie!!!:D:D:D

Mino

Miłego czytania ósmego odcinka "The Man In The River".

Proszę też o komantarze, bo po VII mam wrażenie, że tylko Andzia czeka na dalszy ciąg...
Eldzi

VIII.


Doktor Brannan kolejny raz w tym tygodniu miała kłopoty z zaśnięciem. Na szczęście był już piątek i feralny tydzień kończył się. Kobieta wciąż zastanawiała się nad tym, co wstąpiło w jej partnera, że stał się nagle tak zaborczy. Zawsze twierdził, że nie wtyka nosa do jej sypialni, a teraz średnio raz na dwa dni urządzał jej scenę z powodu urojonych romansów. Antropolożka nie była też dumna z własnego zachowania. Wcześniej nie miała problemów z utrzymaniem zimnej krwi i nawet jak Booth szalał, ona pozostawała chłodna i racjonalna. A tymczasem we wtorek łatwo dała się partnerowi wyprowadzić z równowagi, wczoraj też była bliska wybuchu. Na domiar złego Temperance miała pechowy ranek. Najpierw okazało się, że znów zapomniała zrobić zakupy i w jej domu zabrakło kawy, potem stwierdziła, że również jej samochód obrócił się przeciwko niej i była zmuszona przespacerować się do pracy. Na szczęście nie mieszkała daleko od Instytutu. W Jaffersonian miała kłopoty z archiwizacją akt z zakończonych śledztw, a nawet i nie mogła znaleźć zdjęcia z obecnego dochodzenia w sprawie Dylana Kelly’ego, choć przysięgłaby, że zagubioną fotkę jeszcze wczoraj gdzieś widziała. Badania Jacka na oleandrach były kolejną przesłanką nie napawającą optymizmem. Po pierwsze susz roślinny z mieszanek ziołowych ofiary nie został zrobiony z oleandrów rosnących w rezydencji Kellych, po drugie ofiarę otruto przy pomocy znalezionego suszu, co z kolei wydawało się niemożliwe. Stężenie trucizny we krwi, nawet kumulatywne przekraczało możliwości działania znalezionych w domu ziół. Wnioski były następujące: zioła w domu denata pochodziły z innych niż domowe roślin i po drugie, osoba, która dosypała truciznę do mieszanki herbat podała ofierze tuż przed śmiercią śmiertelną dawkę skoncentrowanego ekstraktu z Nerium oleander. Zatem dowody nie wskazywały chwilowo bezpośrednio na żadnego podejrzanego. Jednym tropem w sprawie były potencjalne warunki hodowli trującej rośliny. Jeśli sprawca korzystał z własnego krzewu i podlewał go regularnie wodą z dużą zawartością metali ciężkich, co wykazały testy Hodginsa, to istniała możliwość zidentyfikowania go dzięki badaniom instalacji wodnej w jego domu, oczywiście jedynie w drodze eliminacji. Jeżeli zaś rzeczony kwiat nie należał do sprawcy, to zawartość ołowiu nie prowadziła bezpośrednio do mordercy i nie mieli absolutnie nic. Pewne było jedynie to, że oleander truciciel nie był wyhodowany w Baltimore w rezydencji Kellych, o czym świadczyły pobrane przez Jacka próbki wody.
Booth przyjechał po Temperance tuż przed południem. Wysłuchał w skupieniu jej wyjaśnień odnośnie ustaleń testów i rzeczowo streścił jej treść akt Marca na temat osób, które twierdziły, że są potomkami Kellyego. Prawnik zlecił badania DNA, które rozwiały wątpliwości i zatamowały ewentualne żądania. Zarówno niedoszli spadkobiercy, jak i nieuczciwy dostawca mahoniu nie wydawali się być groźni, poza tym nie mieli stałego dostępu do posiłków ofiary. Znowu nic. Kolejna, frustrująca próżnia. Podążyli dalej tropem kochanki Dylana – przedsiębiorczej Evy Monroe. Agent ustalił, w którym z sieci swoich sklepów kobieta przebywa i udał się tam z partnerką.

Słowa, jakie wypowiedzieli wczoraj w holu lokalu na L Street wisiały między nimi złowróżbnie zmieniając zwykły dzień pracy w krępującą i dla nich wręcz nienaturalną, ciszę. Mężczyzna pomyślał z przekąsem, że gdyby byli parą, to dziś mieliby tzw. „cichy dzień”, nie byli jednak ze sobą i wiedząc to trudno było wyjaśnić ich ostatnie zachowanie. Gdy dojechali na miejsce okazało się, że sklep Evy jest sporych rozmiarów butikiem z damską bielizną na każdą okazję. Booth czuł się w salonie jak w laboratorium, czyli nie na swym miejscu. Rozglądał się wokół z mieszaniną zakłopotania i niepewności. Na Temperance spoglądał dziś wyjątkowo rzadko, a po przekroczeniu progu sklepu zachowywał się jakby stojącej obok kobiety nie było. Właścicielka okazała się niską blondynką o rubensowskich kształtach. Panna Monroe była ubrana w turkusowy komplecik składający się z miniaturowych – odsłaniającej stanik bluzeczki i spódniczki, która przez niedopatrzenie właścicielki nie informowała o kolorze majteczek. Całości dopełniał mocny makijaż bardziej pasujący na wieczorną maskaradę lub uzupełniający aparycję drug queen. Słowem, Eva wyglądała tandetnie i wyzywająco. Jej zachowanie jednak było w pełni profesjonalne. Gdy dowiedziała się, w jakiej sprawie przybyli niespodziewani goście, natychmiast zamknęła sklep i wysłała większość personelu na wcześniejszy lunch. Współpraca z władzą jest ważna, ale dobro interesu przede wszystkim. Panna Monroe na pytanie o stosunki łączące ją z ofiarą przyznała, że od dwana byli kochankami i wspólnikami w interesach. Zamierzali się pobrać.
- Poznaliśmy się, tuż przed śmiercią Frances, jego żony. - Rzekła kobieta. Booth wydawał się być zgorszony tą wiadomością. Skrzywił się, lecz starał się nie okazywać dezaprobaty.
- Był wtedy pogrążonym w bólu małżonkiem... – Zaczął, lecz Eva przerwała mu.
- ...ale i mężczyzną – rzekła z uśmiechem najwyraźniej zadowolona z siebie.
- Nasza zażyłość pogłębiała się również na płaszczyźnie zawodowej – kontynuowała właścicielka sklepu – Dylan planował zainwestować w moją firmę i zająć się dystrybucją Monroes Collection w swoich salonach na zachodzie.
- Czy tuż przed śmiercią pan Kelly wspominał o jakiś sporach? – zapytała Brennan.
- Owszem – powiedziała z satysfakcją pytana. – Amanda nie lubiła mnie, bała się, nie bezzasadnie, że zostanę jej kopciuszkową macochą – dodała z sarkazmem. – Córka nie chciała też by Dylan dystrybuował moje cudeńka – to mówiąc wskazała na pełne damskiej bielizny półki. – Wolała, aby tatuś sprzedawał jej „autorskie graty”, na które nie było realnego popytu.
Wypowiedź Evy według Temperance miała sens. Mandy miała powody by nie przepadać za potencjalna macochą, a plany małżeńskie i biznesowe Dylana mogły być motywem zabójstwa ojca. Panna Monroe nie miała powodu by życzyć Kelly’emu śmierci, a już na pewno nie przed ślubem i przed podpisaniem umów handlowych. Ekscentryczna bizneswoman wydała się nagle Brennan, jeśli pominąć wygląd Evy, całkiem sympatyczna. Dalsze pytania padały niejako pro forma.
- A kłopoty zdrowotne zmarłego? – Indagowała antropolożka – Wie pani coś na ten temat?
- Nie, Dylan był ciągle nienasycony i władczy – zachichotała kobieta najwyraźniej nieskrępowana tematem rozmowy, ani tym, że mówiła o zmarłym.
- Lubi pani władczych mężczyzn? – Dopytywała się Brannan na własne potrzeby, a nie w interesie śledztwa. – Władczy mężczyźni bywają zwykle zaborczy i demoniczni – kontynuowała pani doktor nie zwracając uwagi na ostrzegawcze spojrzenia, jakie posyłał jej partner.
- Lubię despotycznych facetów – zwierzyła się Eva – zwłaszcza jak są zaborczy i demoniczni.
- Nie przeszkadzało pani, że Dylan był playboyem... to jest nie był jej wierny – plątała się w wyjaśnieniach antropolożka.
- Dylan był mi wierny złociutka – powiedziała kategorycznie Eva – a jego rzekome podboje to wynik wizerunku starannie kreowanego przeze mnie, moje hostessy w roli domniemanych podbojów Dylana i oczywiście jego samego...
- Panno Monroe, czy przygotowywała pani narzeczonemu posiłki? – spytał Booth przerywając rozmowę na temat wad i zalet macho.
- Nie przypominam sobie..., złociutki rzadko jadaliśmy razem, byliśmy raczej zajęci czym innym... – Eva zaśmiała się widząc speszony wyraz twarzy agenta.
- Zna się pani na botanice... na roślinach? – Spytała z poczucia obowiązku Brannan i ruszyła wgłęb sklepu.
- Kochaniutka, jedyne zielone, na jakich się znam, noszę w portfelu – zaśmiała się pewna siebie właścicielka butiku.
Brannan nie lubiła robić zakupów, nie przepadała za sklepami, zwłaszcza, gdy panował w nich tłok i zaduch. Tutaj było inaczej, spokojnie, nastrój tworzyła cicha, pulsująca muzyka Moby’ego – „The Sky Is Broken”. Eva odprawiła wszystkie sprzedawczynie i hostessy, przez co w salonie panowała atmosfera intymności. Antropolożka zainteresowała się rzędami półek i ogromnych obrotowych wieszaków. Na nich mieniły się we wszystkich kolorach tęczy, rozmiarach i fasonach szlafroczki, koszulki, koszule nocne, narzutki, staniki, majteczki, gorsety, pasy do pończoch, pończochy, fikuśne podwiązki i zapewne jeszcze setki innych rzeczy, o których zastosowaniu nie miała pojęcia. Jedna część pomieszczenia przeznaczona była na wygodną, bezszwową bieliznę sportową, inna zawierała hypoalergiczną, praktyczną bawełnę, było też miejsce dla strojów z futerka, skóry, lateksu i piór w krzykliwych odcieniach różu i czerwieni, ale wzrok Temperance przyciągnął obszerny dział Monroes Collection. Pod wpływem impulsu kobieta podeszła do pierwszej z brzegu półki, na której pyszniły się miłe dla oka, przyjemne w dotyku koronki i jedwabie. Śmiały krój, zalotny fason, ciekawa kolorystyka. Brannan poczuła się jak Alicja w Krainie Czarów. Dotknęła dłonią chłodnego jedwabiu koszuli i zrozumiała, że nie wyjdzie stąd dopóki nie zrobi zakupów. Spodobała jej się zwłaszcza filigranowa niemal przezroczysta lawendowa koszulka na ramiączkach. Ostrożnie wzięła ją w dłonie i przyłożyła do piersi zastanawiając się jakby w niej wyglądała. Uśmiechnęła się do siebie i okręciła wkoło. W tym momencie zdała sobie sprawę ze swojego niestosownego zachowania i spojrzała na stojących przy kontuarze Evę i Bootha. Właścicielka salonu uśmiechała się domyślnie, a agent przestał robić notatki. Mężczyzna wreszcie zauważył jej obecność i spoglądał na nią, jakby wyrosła jej nagle druga głowa.
- Bones, co ty wyprawiasz? – Wysyczał zaalarmowany śledczy.
- Oglądam - powiedziała buntowniczo Temperance.
- Daj spokój, nie mamy czasu, a poza tym – mężczyzna zawiesił głos i gorączkowo szukał wygodnej wymówki by zniechęcić partnerkę do pozostania tu dłużej niż to konieczne – nie będzie ci do twarzy w tym kolorze – wymyślił na poczekaniu,
- Nigdy się o ty mnie przekonasz... jak będziesz się zachowywał jak... ostatnio – Powiedziała Tempe, która nagle odkryła w sobie niezbadane dotąd pokłady mściwości.
- Nie wypuszczę was z mojego królestwa z pustymi rękami. Ścigacie mordercę Dylana i ugoszczę was jak należy. – Roztaczała swoje czary Eva – No kochanieńka, moja dewiza brzmi „nowy facet, nowa bielizna” – mówiąc to wskazywała na Bootha i uśmiechała się.
- My nie jesteśmy... – Zaczął dementować mężczyzna – nie jestem jej nowym... ani nawet starym... – jąkał się śledczy.
- Widocznie nie dla ciebie to kupuje... – nie dawała za wygraną panna Monroe.
- Mój współpracownik może zechce jeszcze panią o coś spytać, a ja tymczasem pójdę do przymierzalni – powiedziała chłodno Temperance kładąc akcent na słowie „współpracownik”.
- Pierwsze drzwi na lewo kochanieńka, jak się przebierzesz przejdź do przylegającej sali luster, będziesz mogła przekonać się, czy dokonałaś trafnego wyboru...
W czasie, gdy Brannan zastanawiała się, co powinna przymierzyć Eva namawiała agenta do kupienia czegoś dla swojej dziewczyny.
- Pańska koleżanka poradzi sobie sama, ale pan może nie znać się na rozmiarach – zawołam z magazynu hostessy. Przyjrzy im się pan i powie, która ma sylwetkę najbardziej zbliżoną... – Ale Booth nie słuchał już Evy. Chciał uciec z tego piekielnego sklepu. Właścicielka zaś popychała go w stronę przymierzalni i dalej mówiła puszczając do niego perskie oko – ...i moje dziewczyny przymierzą dla pana wybraną bieliznę.
Już chciał wyrwać się z tego błędnego koła i powiedzieć Evie, że nie obchodzą go jej hostessy, ani ich wymiary, gdy drzwi przymierzalni uchyliły się i ukazała się w nich kształtna dłoń Brannan trzymająca pasmo lawendowej materii. Zza drzwi padło pytanie:
- Czy mogłabyś Evo podać mi o rozmiar mniejszą? - Booth chwycił podawaną koszulkę i znowu skamieniał. Wpatrywał się w nią bezradnie. Ten ciuszek przed chwilą miała na sobie Temperance, wciąż wyczuwał jej ciepło.
- Mężczyźni! – Obserwująca tę scenę panna Monroe przewróciła oczyma i zabrała z jego rąk ubranie. – Skoro tak się sprawy mają, to mam dla pana niespodziankę – szepnęła tajemniczo i otworzyła drzwi pomieszczenia sąsiadującego z przymierzalnią.
Booth, zadowolony z utrącenia tematu hostess, wszedł bez protestów do pogrążonego w półmroku pokoju. To nietypowe wnętrze nie miało okien, a jedna jego ściana była oszklona. Agent odetchnął z ulgą, zapalił lampę i usiadł na zwróconej w stronę szklanej ściany sofie. Jego opanowanie trwało bardzo krótko. Za szklaną ścianą ujrzał niebywałe zjawisko. Temperance miała na sobie jedynie lawendową koszulkę na cienkich ramiączkach i filigranowe figi w tym samym kolorze. Była bosa. Jej strój więcej odkrywał niż okrywał i nie pozostawiał pola wyobraźni. Kobieta rozejrzała się po pokoju i wówczas agent przestraszył się, że zauważy jego obecność, nazwie podglądaczem i wypróbuje swoje umiejętności walki wręcz. Cóż, siłowanie się z Bones w takim negliżu mogło mieć swoje niezaprzeczalne zalety, ale ceniący sobie samokontrolę Booth wolał nie ryzykować narażania się na takie pokusy. Gdy lawendowe zjawisko spojrzało przez szybę wprost na niego, zacisnął powieki, znieruchomiał i przysiągł sobie, że jak jakimś cudem ona go nie dostrzeże, to zapali w najbliższą niedzielę dziesięć dziękczynnych świec. Gdy otworzył oczy, Bones nie uciekła, ani nie pukała w szklaną taflę wygrażając mu, ale stała nadal na środku. Spoglądając w szybę okręciła się eksponując zgrabne łydki, smukłe uda i kształtny tyłeczek. Idiota! Zganił się w myślach śledczy. Bones jest w pokoju luster i nie ma pojęcia, że największa tafla zwierciadła jest lustrem weneckim*. Uspokoił się, zatem ostatecznie i patrzył jak dzięki ubiorowi, lub raczej jego brakowi, przeobraziła się od dawna znana mu osoba. Kobieta uniosła włosy i wpatrywał się jak urzeczony w zgrabny kark i długą szyję, dłońmi przesunęła przez zewnętrzną stronę ud, położyła je na biodrach i przybrała prowokacyjną pozę. Uśmiechnęła się do lustra drapieżnie i uniosła ręce układając włosy w kok. Boothowi zrobiło się gorąco. W tej pozie widział doskonale zarys jej piersi. Kobieta za szybą zaśmiała się do siebie i niskim zmysłowym szeptem zapytała retorycznie.
- Nie jest mi do twarzy?
Booth znowu przymknął oczy i zastanawiał się nad tym, czy los doświadcza go takimi przejściami za jakichś wyjątkowo paskudny grzech, czy raczej za całokształt dokonań na tej niwie. Nie znalazłszy odpowiedzi i uspokoiwszy odrobinę rozszalały puls agent spojrzał ponownie w lustro i ku swemu zdziwieniu stwierdził, że pokój za ściana jest pusty. Może tam nikogo nie było? Zastanawiał się mężczyzna. Może to wyobraźnia płata mi figla? Jego dywagacje przerwało kolejne wkroczenie Brannan do „pokoju luster”. Tym razem miała na sobie bordowy jedwabny szlafroczek. Nie jest tak źle – pomyślał agent. To przyzwoite okrycie, subordynował swe myśli, starając się odwrócić własną uwagę od rozwianych włosów i bosych stóp kobiety. Jednak i tym razem jego spokój nagle uleciał, gdy Temperance zaczęła nucić pierwsze takty „You Can Leave Your Hat On” Joe’go Cockera. Piosenka ta, jak powszechnie wiadomo, kojarzy się przede wszystkim ze striptizem, i taką rolę przyjęła w tym przypadku. Zjawisko za szybą podrygiwało wdzięcznie w takt nuconej melodii i rozwiązało poły swego okrycia.
W tym momencie zadzwonił telefon i mężczyzna oderwał myśli od niepokojącego spektaklu, a dzięki krótkiej rozmowie dostał niezawodny pretekst do zakończenia striptizu nim zupełnie straci panowanie nad zmysłami. Wybiegł zatem z sekretnego pokoju, jakby go gonił sam Lucyfer, i załomotał niecierpliwie w drzwi przebieralni.
- Bones, kończ... cokolwiek tam robisz... i wychodź natychmiast, jeśli chcesz bym cię odwiózł do Instytutu. Muszę się zaraz stawić w kwaterze FBI.
Nim Brannan upuściła przebieralnię Eva z psotnym uśmieszkiem zapytała Bootha, czy podobała mu się niespodzianka. Na szczęście nie oczekiwała odpowiedzi słownej i starczyła jej mina pytanego. Zadowolona z siebie kobieta interesu szybko zapakowała zakupy Brannan i na obchodne rzekła z uśmiechem spoglądając konspiracyjnie na mężczyznę.
- Złociutka, twoja nowa bielizna mówi, że jesteś otwarta na propozycje.
- Mówi? Raczej krzyczy i sama składa niestosowne oferty! – Powiedział agent opuszczając sklep – niespodziewane siedlisko pokus. Jego wyraz twarzy był nieodgadniony.
- Ona jest... wulgarna, nie wiem co mężczyźni w niej widzą – wzdrygnęła się antropolożka wspominając Evę.
- Jest na tyle mądra, by udawać głupią – rzekł agent – utrzymała się na rynku mimo konkurencji i o mały włos nie podpisała korzystnej umowy z Kellym.
- ...ale bielizna, którą sprzedaje jest... wspaniała – dodała zadowolona z zakupów kobieta.
- Wiem... rewelacyjna... - Szepnął cicho mężczyzna odgradzając się od otoczenia za pomocą przyciemnionych okularów. Mówiąc to uśmiechnął się do siebie pod nosem.

* Lustro weneckie tak naprawdę zostało wynalezione przez Fenicjan i powinno być raczej nazywane fenickim. Niestety nazwa prawdziwa nie jest tak powszechnie znana, jak ta mylna.

ocenił(a) serial na 10
_LG_

Wow ;] Założę się, że David bardzo chętnie zagrałby coś takiego ^^ Kiedy będzie kolejna część? Kiedy znowu Booth stoczy walkę z Marc'iem? I po co będzie Brennan potrzebna taka bielizna? xD

andzia_45

Następna część Andziu najwcześniej w poniedziałek, bo jutro mnie nie ma i nie będę pisać;(. A w IX m.in. Booth odwiedzi Brennan w jej mieszkaniu... A czy Marc tam będzie... zobaczymy;)))

_LG_

Jasna cholera, ale to się rozkręciło! No rzesz ty, LG, padam do nóg, tysiące ukłonów..... aż się samemu chce wybrać na takie zakupy z Boothem!!!!

Sorka że się wtrącę tak pod tym cudnym dziełem, ale wyjeżdżam i nie wiem czy coś tam skrobnę, więc chciałam się jakoś pożegnać.... A co mnie skłoniło do napisania, to można się domyśleć:d

(to nie jest kontynuacja poprzednich części)

Był upalny dzień. Właściwie Tempe nie nazwałaby go upalnym, o nie. Było o wiele goręcej niż na pustyni! Mimo klimatyzacji w laboratorium, posmakowała już cieplnych możliwości słońca, idąc do pracy pieszo (w drodze przegrzała jej się jakaś część silnika, tak twierdził facet z naprawy). Po raz pierwszy od niepamiętnych też czasów miała w samochodzie włączone radio. Spiker mówił coś o pogodzie, nowościach kinowych, agencie Mulder...
Od kiedy tylko znalazła się w laboratorium, wyczekiwała na chwilę wytchnienia. Pamiętała to nazwisko, tylko skąd...
Po pięciu godzinach chwila ta nadeszła. Mogła bez wyrzutów sumienia usiąść przy komputerze i sprawdzić w google (czyt. gógl:D), kim jest ten cały agent Mulder.
Kiedy weszła na stronę wikipedii, omal nie podskoczyła z wrażenia. Przecież to Booth mówił do niej "Jesteśmy Scully i Mulder"!!! A ona odpowiedziała mu słynnym "Nie wiem, co to znaczy..."
I czym ona się przejmuje? Przecież było dużo rzeczy, które wiedziała, i dużo, o których nie miała pojęcia. Ciekawe, że Booth wie wszystko o telewizji, a czy odpowiedziałby jej jak brzmią po łacinie nazwy kości?
Po raz pierwszy jednak denerwowała ją ta niewiedza. Fakt, chwilami jest ona "Błogosławieństwem" (Booth ma na nią zbyt religijny wpływ), ale tym razem postanowiła się dowiedzieć, o co mu chodzi.
Poszperała więc zawzięcie na stronach internetowych kin, i zadowolona jak nigdy wybiegła niemal ze swojego gabinetu.
-Wiesz, co dzisiaj jest?!- krzyknęła do Angeli, wpadając do niej. Angela spojrzała na Tempe jakby ta dostała udaru od słońca i pokręciła głową.
-Nie...- odpowiedziała ostrożnie.
-Dzisiaj do kin wchodzi "Z archiwum X- chcę wierzyć"!!!
Angela upuściła ołówki, które trzymała w ręce i znieruchomiała.
-No co?- zapytała niewinnie Temperance.
-Ty... ty wiesz o czym ty mówisz? Skarbie, ty siebie słyszałaś?- Angela była w szoku.
-Jasne, że tak! Angela, musimy to obejrzeć! Chodź, załatwię dwie godziny wolnego u Cam i spadamy do kina!
Ale Angela nie była w stanie się ruszyć. Oto jej najlepsza przyjaciółka, która chwilami zapomina o tym, że żyje, chcę z nią iść do kina, ba! chce iść w czasie pracy, ba! CHCE Iść NA FILM SIENCE- FICTION!!! I NA DODATEK ZNA JEGO TYTUł!!!
-No dalej, bo seans jest za pół godziny!- Tempe chwyciła ją za rękę i pociągnęła za sobą do drzwi. Angela wolała nie ryzykować, i choć nie wiedziała, o co chodzi Tempe, ruszyła za nią.
Tempe dawno nie była w kinie, bo nim rozpoczął się film, non stop wypytywała o coś Angelę. Ta dziękowała w duchu Bogu, że nie musiały czekać na film.
Kiedy dwie godziny później seans się zakończył, Angela siedziała jeszcze przez chwilę zamyślona, i pewnie zostałaby na swoim miejscu wspominając dziwne miny, jakie Brennan robiła podczas seansu. Tempe jednak ze złością ruszyła do wyjścia i Angela zaczęła ją gonić.
-No co, nie podobało ci się? - zapytała ją, kiedy wsiadały do samochodu Angeli.
-Nawet znośne- odpowiedziała jej wyczerpująco Brennan.
-No to o co chodzi, Sweety?
-Zastrzelę Bootha! Co on miał na myśli, mówiąc "Jesteśmy Scully i Mulder"??
Angela powstrzymała wybuch śmiechu.

ciąg dalszy nastąpi......
i jeszcze jeden ukłon dla LG:D

kgadzinka

Świetne Kgadzinka, dzięki za poprawienie humoru. Chyba przez Twój scenariusz będę musiała iść do kina na ten film.

A teraz coś ode mnie:

Tydzień później w szpitalu:
Angela: Hej, Booth
Booth: Cześć
Angela: Co tam? Słyszałam, że Bones odzyskała przytomność.
Booth: Tak, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę!!!!
Angela: Jak się czuje?
Booth: Lepiej, rozmawiałem z nią przed chwilą.
Angela: A czy ona wie?
Booth: O czym?
Angela: No o tym, że straciła dziecko.
Booth: Nie, jest jeszcze w ciężkim stanie, lepiej jej nie denerwować.
Angela: A ja myślę, że Ty po prostu boisz się jej powiedzieć.
Booth: Ja tylko...
Angela: Najwyższy czas, Booth, lepiej żeby dowiedziała się tego od Ciebie.
Booth: Dobra, powiem jej dzisiaj.
Angela: Powiedz jej teraz, bo później odłożysz to na jutro, a im później tym gorzej.
Booth: Oki, przekonałaś mnie, idę.
Sala szpitalna:
Booth: Hej, Bones
Bones: Cześć, miło Cię znów widzieć, wyszedłeś stąd 15 minut temu.
Booth: Wiem, pytałaś się przedtem co z dzieckiem, prawda?
Bones: Tak, wiesz już coś?
Booth: Ja...nie wiem...jak....Ci to powiedzieć....
Bones: Nie żyje prawda?
Booth: Nie chciałem Cię....martwić.....
Bones: Wiedziałam, gdyby było wszystko dobrze, powiedział byś mi.
Bones szlochając rzuciła szklanką o podłogę.
Booth: Uspokój się, wiem że Ci jest przykro, ale nie zachowuj się tak.
Bones: Straciłam dziecko, jestem zrozpaczona, a Ty zamiast mnie pocieszyć każesz mi się uspokoić!!! Jaka ja głupia jestem!!! Przecież Tobie to jest na rękę, nie chciałeś tego dziecka!!!
Booth: Nie mów tak, Bones. Mi też jest przykro, tak samo jak Tobie. Mówiąc, że nie chce tego dziecka wcale tak nie myślałem!!! Nie płacze, bo już wcześniej wiedziałem i musiałem się z tym pogodzić, ale wcale nie jest mi lepiej. Cierpię tak samo jak Ty.
Bones: Przepraszam, ale ta sytuacja mnie przerasta.
Booth: Nie płacz, Bones. Poradzimy sobie. Choć tu...
Booth przytulił mocno Bones, to było najrozsądniejsze co mógł teraz zrobić.
Bones: Za tydzień mnie wypuszczą, wracam do pracy, przestanę o tym myśleć, zajmę się czymś innym.
Booth: Dobrze, Bones. Ja też wracam do pracy.
Tydzień później w instytucie:
Booth: Hej, Bones. Kiedy Cię wypuścili?
Bones: Wczoraj, musiałam tu dzisiaj przyjechać, bo w domu dostałabym hopla.
Booth: Jest sprawa. Nad brzegiem rzeki Snake, znaleziono kości. Musimy tam jechać.
Bones: Pewnie, już idę.
Brzeg rzeki:
Bones: Ofiara to kobieta, rasy białej na co wskazują kątowe oczodoły, mała szczęka, wąski nos oraz prosty profil twarzy. Wiek ok. 35 lat, zgon nastąpił jakiś rok temu, można to rozpoznać po mchu osadzonym na kościach oraz po widocznych śladach zębów i pazurów zwierząt. Kości nogi złamane, poniżej kolan, biodra zmiażdżone, to mi wygląda na upadek z dużej wysokości. To mogło być z tego bloku.
Booth: Czyli to mogło być samobójstwo?
Bones: Nie, ktoś go zrzucił, a później zakopał, gdyż bał się, że ktoś zauważy.
Booth: Kto znalazł kości?
Policjant: Jakieś dzieci, bawiły się tu i zobaczyły szkielet, rzadko tu ktoś przychodzi, więc nikt wcześniej nie zauważył, gdyż kości były zakopane. Jakieś zwierzęta pewnie je odkopały. Odprowadziliśmy dzieci do domu, trochę się przestraszyły, widząc szkielet.
Bones: Na pewno. Zach, zabierzcie je do Instytutu, oczyść je i powiedz Angeli, aby zrobiła portret. Ja będę tam za jakieś 1,5 godziny.
Booth: Bones, pójdziemy na dach tego bloku, może coś się zachowało.

C.D.N I sorry, jeśli coś nie będzie zgadzać się z prawdą, ale nie znam się bardzo dobrze na kryminalistyce i antropologi. Proszę o zrozumienie i wybaczenie.

kgadzinka

Kgadzinko miałaś ciekawy pomysł. Wszystke znamy te dialogi na pamięć, ale tylko Ty w tak konstruktywny sposób wykorzystałaś cytacik by stworzyć zabawne opowiadanko. Mam nadzieję dowiedzieć się,
1) Jak Booth wytłumaczy się z nawiązań do TXF?
2) Jak i czy aby na pewno Seeley uniknie kary w postaci treściwej kulki sporego kalibru?
Podsumowując - Szacuneszek i pokłony;D To było coś!
Odbiegając odrobinkę od tematu - ja dzięki "Jesteśmy Scully i Mulder" zwróciłam uwagę na Bones. Ciągle jestem jednak fanką Muldera i Scully;))) Z tego się nie wyrasta. Wybieram się też na "I Want To Believe", choć nie ma dobrej prasy. Skoro Bones to widziała, to ja też muszę;)))

Azuro - Twój scenariusz jest ok. Pozdrowienia.

ocenił(a) serial na 8
_LG_

omg.... LG naprawde nie wiem co powiedziec :o powiem tylko tyle ze coraz czesciej zaczynam mysle i mam cicha nadzieje ze tak walsnie bedzie wygladal 4 sezon... :D
sama kiedys chcialam cos tu umiescic ale zwatpilam kiedy tylko przeczytalam Twoj pierwszy scenariusz ! mam nadzieje ze posiadasz jeszcze duzo pomyslow i obdarujesz nas dosyc szybciutko swoja tworczoscia :D

aniusia_13

Sama mam ciągle to samo uczucie jak czytam Piegże, Marlem i Rokitkę;)))
Nie łam się, przełam się;))) Serio mówię

_LG_

hej AP, czekamy czekamy! nie bój się, tylko pisz:D
LG, ja się zawsze bałam oglądać TXF pojęcia nie mam dlaczego:D a od ostatniego poniedziałku oszalałam na ich punkcie... razem z moim Zezulcem planujemy wycieczkę do Bydgoszczy. Módl się proszę, żeby nasi rodzice nam pozwolili:D

kgadzinka

Dołaczam się do modłów, choć nie wiem czy to pomoże... nie zaszkodzi na 100%.

Ja teraz oglądam sobie moje ulubione odcinki TXF i przeżywam coś w rodzaju podróży sentymentalnej. Nie bez powodu humor z Kości nawiązuje do słynnych mulderyzmów...

ocenił(a) serial na 8
kgadzinka

hahaha kqadzinka boskie. Nie Z archiwum x przerąbany serial ;**.

ocenił(a) serial na 8
umc__

jest tylko jeden problem obecnie przebywam poza granicami kraju... i brak polskiego oprogramowania moze zachecic kofeine czy kogo tam nie wiem nie pamietam kto zaczal :p do zaczecia na nowo calej "wojny", ze ktos nie umie pisac czy nie uzywa polskich znakow... :(

ocenił(a) serial na 7
_LG_

.....
Zatkało mnie.
No po prostu brak słów
BOSKIE...FANTASTYCZNE...GENIALNE...MISTRZOWSKIE
Pobiłaś... już nawet sama nie wiem co. Biję pokłony!!

ocenił(a) serial na 7
eSKa

Ten komentarz wyżej- do LG.

A kgadzinka rozbawiłaś mnie. I chcę zobaczyć, jak Booth się tłumaczy!!
Azura- Bones, jak zwykle umie oderwać się od rzeczywistości i skupić się tylko na kościach. Opisałaś ją jak w serialu...

Mino

hello! juz od dluzszego czasu czytam wasze historyjki tylko nie moglam wczesniej napisac bo filmweb nie przyslal mi na poczte kodu :( ale juz jestem :D
Jestem pod pełnym wrażeniem czytając to wszystko .. mówiąc 'to' mam na mysli wasza niesamowita tworczosc ;]
Ja chyba sie nigdy nie odwaze na przelanie moich wizji na papier :P
i oczywiscie czekam na cd !! ;]

nieTeraz_

LG... zatkało mnie... nie wiem co powiedzieć, a raczej napisać... po prostu C U D O!!!!! moje mięśnie mimiczne twarzy już mnie trochę bolą od ciągłego uśmiechania się po przeczytaniu twojej VIII części xD i chyba każdy by chciał zobaczyć coś takiego w czwartym sezonie... i nie mogę się już doczekać sytuacji w mieszkaniu Bones...xD
kgadzinka twoje opowiadanko jest świetne!!! ciekawi mnie czy po spotkaniu z Bones Booth będzie w jednym kawałku;)))
Azi twoje opowiadanko się coraz bardziej rozkręca xD fajne:)

ja mam pytanie: czy ktoś widział Marlen i jej opowiadanko o kamerze??? mam nadzieje, że nie porwał jej Ridż Leśniczy...:)

i przepraszam was dziewczyny, że sama nic nie dodaje, ale nie umiem tak pisać, ani czegoś takiego wymyślić jak wy:)

_Lena_

Lena- na pewno potrafisz, trzeba tylko głęboko popatrzeć w kartkę lub monitor, a cały scenariusz ukaże się jak na dłoni. I oczywiście dziękuję za miłe słowa. A jeśli ktoś chce obejrzeć promo 4 serii to zapraszam na stronkę: http://media.davidboreanazweb.com/play.php?vid=98
Miłego oglądania :D

Mino

Za chwile Kości.
Dziś Wieleba nie prowadził totolotka ;(
Niedługo zacznę pisac nowe opowiadanko....

Zdradzam: zatytułowane "Koszmarne święta?"

Dziewczyny, wszystkie opowiadanka super!!!
Piegża i M&R nie leniwic się!!

Bea_przerwa_Alex

Witam wszystkich miłośników mojego bazgrania, bo oto pojawia się IX część The Man In The River. Pisałam ją całą noc, bo na skutek przedawkowania kofeiny nie mogłam spać - kofeina szkodzi nie tylko piegży;)). Wybaczcie więc błędy i przyjmijcie tę część życzliwie. Proszę o uwagi... tradycyjnie. Nie zrobiłam przypisów, bo już mi się oczy zamykały... ale wierzcie zgadzają się nazwy operacji wojskowych, a nawet samoloty.

Zbliżamy się do końca intrygi... jeszcze 1 lub 2 kawałki.
Wasza śpiąca Eldżi.

IX.
Agent specjalny Seeley Booth zbudził się w sobotę skoro świt z poczuciem osobistego tryumfu. Rzadko kiedy o tej porze dnia towarzyszyła mu kobieta. Zwykle sypiał sam, nawet jeśli miewał romanse. To pewnie domena samców alfa – pomyślał z rozrzewnieniem o autorce tej i podobnych do niej maksym. Jeszcze piętnaście godzin temu nic nie wróżyło, iż obudzi się tego ranka w mieszkaniu frapującej przedstawicielki płci pięknej. Jeszcze piętnaście godzin wcześniej nie miał podejrzanego w sprawie zabójstwa Dylana Kelly’ego, nic też nie zapowiadało przełomu w śledztwie. Zwyczajnie kręcili się z Bones wkoło. No właśnie, Bones – pomyślał zadowolony z siebie mężczyzna. Jeszcze piętnaście godzin temu, gdy odwoził swoją partnerkę do Instytutu z tego piekielnego sklepu Evy Monroe byli na siebie wściekli. Ona nie rozumiała przyczyn jego zachowania, on zaś przeżywał katusze wyobrażając sobie, że nowa lawendowa koszulka Temperance została przez nią zakupiona z powodu wzrastającej sympatii do Marca. Uśmiechnięty do siebie Booth ubierał się w drodze do łazienki. Szybko przemył twarz i zastanawiał się, czy powinien pożegnać się przed wyjściem, czy raczej zostawić wiadomość. Ostatecznie wybrał drugą możliwość i skreślił w kuchni kilka słów na kartce, którą następnie zostawił przypiętą do lodówki. Pozostawiony przekaz nie był może najbardziej romantycznym listem, jaki napisał, ale nie widział potrzeby bawić się w zbędne słowa, zwłaszcza, że rozumiał się z tą kobietą bez ich użycia. Zdecydowanie, porozumienie osiągnięte ze śpiącą spokojnie towarzyszką było wczoraj największym osiągnięciem Bootha. Mężczyzna nalał sobie soku i pijąc go pospiesznie myślał o najbliższej przyszłości. Jutro po południu sprawa Kelly’ego będzie zamknięta, sprawca zbrodni trafi do aresztu, a on sam z poczuciem wykonanego zadania pożegna się z Marcem i ruszy z Bones do Londynu. Życie uśmiecha się do nas czasami, myślał szczęśliwy agent otwierając drzwi sypialni, by ostatni raz spojrzeć na śpiącą spokojnie Temperance. Patrząc tak na nią z daleka zastanawiał się, co założyła na siebie do łóżka, gdy on już smacznie zasnął. Miał nadzieję, że był to jeden z jej najnowszych nabytków. Szkoda, że musi już wyjść i nie może się o tym przekonać – jakby to ujęła śpiąca – empirycznie.

Piętnaście godzin wcześniej

W Instytucie Jeffersona Angela wyraziła zdumienie roztargnieniem przyjaciółki i jej zakupami. Nowa bielizna według panny Montenegro niezawodnie świadczy o tym, że kobieta ma zmartwienie i chce sobie poprawić humor lub o wiszącym w powietrzu romansie. Najwidoczniej na podświadomość Ange zadziałało hasło marketingowe Evy Monroe – „Nowy facet - nowa bielizna”.
- Więc Brannan, nie wyjdę stąd dopóki nie wyjaśnisz mi, co się dzieje. – Zagaiła artystka – Wczoraj z biura porywa cię Marc, dzisiaj Booth ledwie zauważa twoją obecność... to nie może być przypadek.
- Twoja spostrzegawczość nie ma sobie równych Ange. – Powiedziała smutno antropolożka i usiadły razem na kanapie w gabinecie Temperance.
- To nie tylko koincydencja, ale niestety korelacja. – próbowała wyjaśnić Brannan, ale tylko zamieszała przyjaciółce w głowie.
Opowiedziała jej zatem o wczorajszej kłótni z Boothem i o trudnej do zniesienia obojętności, jaką jej dziś rano okazywał.
- Daj sobie czas Sweety – podsumowała sentencjonalnie jej rozważania narzeczona Hodginsa. – Wkrótce sama dojdziesz do wniosku, co myśleć o relacjach twojego partnera z Marcem i odnajdziesz swoje miejsce między nimi.
- Wracam do papierkowej roboty Ange, przyjdę do ciebie przed wyjściem – obiecała Temperance.
Kilka kwadransów później Brennan zadzwoniła do Bootha, by poinformować go o najnowszych ustaleniach Cam i Hodginsa oraz by zapytać, czy w jego komplecie akt Kelly’ego nie ma przypadkiem podwójnego zdjęcia ofiary. Agent nie odbierał telefonu, wobec czego nagrała mu na pocztę głosową zawiadomienie, iż wychodzi dziś wcześniej do domu. Prosiła też Bootha by skontaktował się z nią, bo ma mu do przekazania ważną wiadomość. Antropolożka opuszczała Instytut na polecenie Cam, a po części z własnej inicjatywy. Doktor Saroyan prosiła by Temperance popracowała nad tezami do przyszłych londyńskich wykładów, poza tym ucieczka z miejsca pracy stanowiła niezawodną gwarancję, że nie spotka już dziś „przypadkiem” doktora Sweetsa, który znowu polował na nią i jej partnera w Jeffersonian. Kobieta zamknęła swój gabinet i wstąpiła na moment do Angeli. Brannan poprosiła przyjaciółkę o narysowanie wiernego portretu Kelly’ego. Może w FBI nie będą narzekać na jej roztrzepanie, gdy zamiast zagubionej fotki znajdą w aktach podobiznę autorstwa Angeli? Pewnie to płonne nadzieje, ale tylko to mogła teraz zrobić.

W domu po zjedzeniu lekkiego posiłku antropolożka zasiadła do laptopa i zajęła się dopracowywaniem rozprawy, jaką przedstawi w poniedziałek na Oxfordzie. Zajęta pracą nie zdawała sobie sprawy z upływu czasu, gdy do jej drzwi ktoś nagle zapukał. To zapewne Booth – pomyślała gospodyni. Zainteresował się wynikami najnowszych testów – mówiła do siebie w myślach otwierając drzwi. Za drzwiami stał rosły mężczyzna i trzymał w ramionach ogromny bukiet bordowych róż tak, że zakrywały jego klatkę piersiową i twarz. Wreszcie mój partner zrozumiał, że za męskie fanaberie trzeba kobietę przepraszać przy pomocy kwiatów – myślała antropolożka, gdy wielki bukiet odsłonił twarz dostawcy.
- Marc! – pisnęła zaskoczona Temperance – Co ty tu robisz?
- Witaj piękna pani. – Rzekł skłaniając się z galanterią i podając jej kwiaty. – Pomyślałem, że powinienem cię przeprosić za nasze wczorajsze zachowanie.
- Wasze? – swoje myśli kobieta wyraziła głośno.
- Moje i Seeley’a – wyjaśnił ze skruchą gość – Jak jesteśmy razem zwykle zachowujemy się jak mali chłopcy.
- Wejdź proszę i rozgość się – powiedziała gospodyni i zaczęła szukać wazonu.
Nie często otrzymywała kwiaty, może więc nawet nie ma w domu wazonu? Sama nie była tego pewna, ale krzątając się pragnęła zyskać na czasie. Skąd Marc wiedział, gdzie można ją znaleźć? Jaki był prawdziwy powód odwiedzin prawnika? – Myślała niespokojna kobieta. W końcu umieściła bukiet w naczyniu, które od biedy mogło udawać wazon. Marc w tym czasie rozglądał się ciekawie po mieszkaniu. Brennan zaproponowała prawnikowi coś do picia i wkrótce siedzieli na kanapie sącząc wino.
- Czy Booth opowiadał ci o naszym dzieciństwie, lub o przyczynach swej izolacji z rodziną? – spytał w końcu nieoczekiwany gość.
- Niewiele – zaryzykowała kłamstwo kobieta. Partner wspominał jej tylko o tym, że poza D.C. ma rodzinę, a o istnieniu Marca dowiedziała się dwa, czy trzy dni temu.
- Pewnie w tych opowieściach byłem kimś w stylu piątego jeźdźca apokalipsy lub nieznanego dotąd komponentu osi zła – powiedział z goryczą mężczyzna.
- Niezupełnie – odparła ostrożnie gospodyni.
- Starasz się być taktowna, ale Seeley oczerniając mnie, ma wiele racji. Przyczyniłem się do poróżnienia go z ojcem, ale boleję nad tym i pragnę to naprawić. – Mówił spokojnie i dodał ciszej – Wierzysz mi?
- Wierzę, że można żałować swych czynów, ale nie czuję się kompetentna do pełnienia między wami roli mediatora... – powiedziała niepewnie Temperance – jeszcze wczoraj udała się z Marcem na drinka tylko po to, aby wyciągnąć od niego informacje, które dziś on zdecydował się jej powierzyć bez zachęty z jej strony. Dzisiaj jednak zrozumiała, że przez swoją ingerencję naraża przyszywanych braci na dodatkowy ból. Może gdy usunie się w cień i pozwoli im spokojnie porozmawiać, pogodzą się szybciej niż w jej obecności, a może ich porozumienie z jej wpływem jest zupełnie niewykonalne?
- Widzę, że przemyślałaś to – odrzekł Marc smutno, ale i z ulgą.
Przez jakiś czas rozmawiali na temat procesu powstawania powieści oraz o wygórowanych wymaganiach edytorskich wydawców. Potem prawnik uraczył kobietę kilkoma anegdotami z czasów szkolnych. Gdy je opowiadał gospodyni udawała, że nie wychwytuje najmniejszych choćby informacji na temat swego partnera. Następnie kobieta streściła pokrótce historię swej współpracy z FBI, a prawnik zapytał ją o prowadzone obecnie śledztwo. Gospodyni odpowiedziała zgodnie z prawdą, że nie powinna podawać informacji na ten temat nawet jemu.
- Na tym etapie dochodzenia, jego wynik nie jest jeszcze ostatecznie przesądzony – zaserwowała mężczyźnie okrągłe, nic nieznaczące zdanie. Dlatego zdziwiła ją reakcja gościa, który miast wykazać irytację, spojrzał na nią z podziwem i rzekł niskim elektryzującym głosem.
- Jesteś wspaniała, taka lojalna i oddana. Booth ma szczęście posiadając taką przyjaciółkę. – Mówiąc to pochylił się w jej stronę i wpatrywał się w nią z natężeniem.
Brannan pomyślała najpierw bez związku, że cecha niebieskich oczu jest wynikiem dojścia do głosu kilku genów recesywnych. Zaś jego niesamowite niebiesko-chabrowe oczy z ciemniejszymi plamkami na tęczówkach są zapewne spadkiem po szwedzkich lub szkockich przodkach. Gdy Marc odgarnął jej włosy i ujął w dłonie jej twarz naszła ją myśl, iż zaczyna rozumieć, jak czuje się wąż ujarzmiany przez potężnego zaklinacza i poznała na własnej skórze, co oznacza powiedzenie „być uwięzionym przez spojrzenie”. Gdy zaś prawnik ostrożnie dosiągł wargami jej ust przymknęła oczy i doznała niepokojącej wizji. Zobaczyła uśmiechającego się do niej Marca. Spoglądał ku niej z uwielbieniem i atencją, a po chwili jego twarz wykrzywiła się w obłudnym wyrazie chełpliwej, narcystycznej megalomanii. Ten pierwszy w jej życiu podszept kobiecej intuicji oszołomił ją. W tej chwili Temperance przerwała pocałunek nim zdążył się on poważnie zacząć i w tym też momencie usłyszała pukanie do drzwi.
- Bones, jesteś tam! Ile mam pukać? – tym razem nie było wątpliwości, kto stał po tamtej stronie drzwi. Kobieta zerwała się wraz i pobiegła otworzyć. Na progu stał jej partner trzymając tradycyjny pakiet z chińskiej restauracji zza rogu. Gospodyni uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Widziałem palące się światło i pomyślałem, że wstąpię... - Ten zwyczajowy zwrot był już wcześniej używany przez agenta, ale ona wciąż dziwiła się temu przekazowi; mężczyzna zaś kontynuował - ...zwłaszcza, iż mamy oboje do wymiany wiele nowych informacji.
- Prawdę mówiąc nie zapalałam jeszcze światła... – zaczęła kobieta.
- To była metafora Bones, ile razy mam to jeszcze powtórzyć, byś zauważyła – zagadnął nowoprzybyły z humorem i wszedł do mieszkania przyjaciółki.
Gdy przestąpił jej próg zobaczył leżącego na stoliku włączonego laptopa i siedzącego na kanapie Marca. Komputer działał bez zarzutu mimo nagłej zmiany atmosfery w pomieszczeniu, zaś prawnik, gdy odczuł ochłodzenie nastroju „brata” był wyraźnie skrępowany.
- Marc przyniósł kwiaty – wyjaśniała nad wyraz spokojnie kobieta wskazując bukiet – a teraz musi już iść. – Dokończyła rozsądnie.
- Co racja, to racja – podsumował wypraszany i ruszył w stronę wyjścia.
- Mam nadzieję „bracie” – mówił złowróżbnym szeptem agent – że nie zrobiłeś niczego, co by podkopało nasz wczorajszy rozejm??? – artykułując to ostatnie pracownik FBI wpatrywał się z natężeniem w wycofującego się konkurenta.
- Jestem niewinny – powiedział Marc wychodząc i teatralnie podniósł w górę ręce w geście wyimaginowanego poddania. Wyraz jego twarzy świadczył jednak o tym, że mężczyzna był daleki rozbawienia, a jego gesty maskowały tylko prawdziwe uczucia.
- Czego chciał?!? – zapytał bezceremonialnie śledczy, gdy tylko za jego poprzednikiem zamknęły się drzwi.
- ...sama nie wiem... – Zaczęła Brennan niepewnie, a agent przyglądał się jej dopóki nie zyskał pewności, że mówi prawdę.
- ...poczułam się przy nim jakoś dziwnie... – Wyjaśniała zaaferowana gospodyni, a jej towarzysz z troską dotknął wnętrzem dłoni jej czoła jakby sprawdzał, czy jego współpracowniczka nie ma przypadkiem gorączki.
- ...Booth, to było takie silne przeczucie, jakby... wizja... sądzę, że miałam napad damskiej intuicji! – Mówiła rozradowana Temperance.
- Kobiecej intuicji, Bones – przerwał jej na chwilę mężczyzna, ale ona nie zwróciła na to uwagi, tylko dodała pospiesznie:
- Nie wierzyłam w jej istnienie! Dobrze, że jesteś. To takie ekscytujące! – gospodyni chodziła bezładnie po aneksie kuchennym zadowolona, a jej towarzysz cieszył się, że przyczyną jej ekscytacji jest pierwsze w życiu przeczucie, a nie osoba, która chwilę temu opuściła ten dom. O tej jednak osobie Bones wydawała się już zupełnie nie pamiętać, co zupełnie „nie przeszkadzało” pozostałemu przy niej mężczyźnie.
Podczas jedzenia agent opowiedział, nadal zadowolonej z siebie Tempe, że został wezwany do gmachu J.E. Hoovera z powodu nieoczekiwanej wizyty Andrew Simsa, wieloletniego przyjaciela Kally’ego, a zarazem brygadzisty w jego fabryce. Sims był zdziwiony, że rozmawiamy z prawnikiem, którego zmarły znał kilka lat, a nie wzywamy jego, być może jedynego stronnika Dylana. Sims potwierdza słowa Evy na temat trudnych relacji ojca z Amandą. Ponoć kłócili się często i zażarcie. Kelly miał trudny charakter i nie zgadzał się na jakąkolwiek ingerencję w swe życie uczuciowe i zawodowe. Córka po ślubie zamieszkała w jego domu i próbowała mu matkować, odgradzać od Evy, również ona i jej mąż Peter byli przeciwni współpracy Kelly’ego z firmą panny Monroe. Najciekawszy okazał się fakt, iż Kelly po każdej większej awanturze z córką zmieniał treść testamentu. Wedle wiedzy Simsa Dylan tuż przed śmiercią pokłócił się z córką o zbyt totalitarny wpływ na swe życie. Powiedział jej, by urodziła dzieci i to im matkowała, a w ostatniej wersji testamentu sporządzonej w połowie maja ekscentryczny milioner wydziedzicza Amandę. Fabrykę w zapisie powierzył pracownikom, a cały zgromadzony majątek przepisał swym prawowitym wnuczętom, chcąc w ten sposób wymusić na córce macierzyństwo. Do pełnoletności wnuków pieniędzmi mieli zarządzać prawnicy poprzez fundusz powierniczy. W razie bezpotomnej śmierci Amandy majątek Dylana przejmowała fundacja jego imienia. Sims ufał Evie i słabemu duchem Peterowi, ale niepokoił się tym, że Hamilton zgadza się wciąż na nowo modelować zapisy testamentowe. Stary przyjaciel Dylana był najwyraźniej zazdrosny o nowego zausznika Kelly’ego w osobie Marca i dopatrywał się w ich cotygodniowych lunchach diabelskich praktyk.
- Gdyby to Amanda była trucicielką, to na wieść o wydziedziczeniu mogła się jej, nad szklanką ojca zatrząść ręka z fiolką trucizny. – Dywagowała kobieta. – Dziewczyna podała dawkę większą niż zwykle i przepis na śmierć gotowy – jutro musimy sprawdzić dokładnie terminarz córki zabitego, ale bez porządnego alibi już nam się nie wywinie – cieszyła się antropolożka.
Sama zrelacjonowała partnerowi ustalenia Cam i Hodginsa. W próbkach tkanek, ale przede wszystkim na pozostałościach obrania ofiary znaleziono związki chemiczne używane do fornirowania i intarsjowania mebli wyrabianych przez specjalistów tapicerów czy ebonistów, co również wskazywało na Amandę. Wciąż nie wiedzieli tylko, gdzie trzymała feralne rośliny oraz ekstrakt trucizny i jak go podawała.
- Więc mamy tu Bones klasyczną żyletkę – podsumowywał agent.
- Brzytwę Booth, brzytwę Ockhama; najprostsze wyjście okazało się najlepsze – podzielała radość partnera Temperance.
- Wiesz Bones, powiedział niepewnie agent – naprawdę to przyszedłem do ciebie by opowiedzieć o Marcu i moim ojcu.
- Posłucham tego z uwagą – zapewniła gościa gospodyni.
Mężczyzna siedział chwilę w ciszy, po czym rozpoczął swój monolog przerywając czasem, gdy silne emocje odbierały mu mowę. Oddychał wówczas ciężko, jakby miał za sobą maraton. Po chwili wznawiał swe wyznanie niekoniecznie w momencie, w którym ostatnio przerwał. Słuchająca go kobieta usadowiła się na kanapie, a on siadał obok niej, czasem wstawał wzburzony i spacerował bezładnie po salonie, a następnie znów siadał przy niej. W końcu zmęczony wyrzucaniem z siebie palących słów mężczyzna, położył się na kanapie nieświadomy, że trzyma głowę na kolanach partnerki.
Mój ojciec - mówił Booth – to człowiek podobny do Kelly’ego – uparty, dogmatyczny i dodatkowo fanatycznie religijny. Spłodził mnie i Jaroda, opiekował się Marcem, bo chłopiec nie znał swego biologicznego ojca, a jego matka pracowała na trzy zmiany niejednokrotnie od świtu do zmierzchu. Ojciec był dla nas wzorem, naszym mentorem, ale też surowym nauczycielem. Jarod szybko wyswobodził się spod wpływu ojca, zawsze chodził własnymi drogami i obrał karierę ekonomiczną nie pytając taty o zdanie. Ja i Marc byliśmy nierozłączni, rywalizowaliśmy o każdą pochwałę ojca, o jego akceptację i miłość. Tato mawiał, że mężczyzna musi umieć: „maszerować i dziewczynę pocałować”, dlatego przydział do armii i względy kobiet były dla mnie i dla Marca teatrem wojny. Odbijaliśmy sobie dziewczyny, nie dlatego, że nam na nich zależało, ale dlatego, że prowadziliśmy naszą chorą grę. Największym ciosem był dla mnie epizod sprzed balu maturalnego, gdy Marc zdołał namówić moją dziewczynę, by poszła z nim na bal. Zerwałem z nią po tym... obaj ją zdradziliśmy... Potem próbowałem znaleźć w sporcie remedium na kazuizm ojca. Niestety kontuzja barku wykluczyła mnie z możliwości starania się zawodowstwo. Ojciec chciał by kochani chłopcy poszli w jego ślady. Sam, jak wiesz, był pilotem w Wietnamie. Marc tak naprawdę nie chciał iść do wojska, ja zaś nie mogłem się spełnić w sporcie i jedyne co mogłem zrobić, to zaciągnąć się. Wcześniej zaniedbywałem naukę, zwłaszcza matematykę i fizykę... Byłbym dobrym pilotem w Wietnamie latając starymi Thudami i Fantomami. Moja niewiedza w zakresie termodynamiki, a nawet algebry deprecjonowała mnie we współczesnych myśliwcach, czy samolotach wielozadaniowych jak najnowsze Falcony czy myśliwskie Lockheedy. Mogłem tylko pomarzyć o srebrnych skrzydłach na mundurze... Gdy zaciągnąłem się do Rangers ojciec był zawiedziony... załamany. Nie powiedziałem mu, dlaczego nie zostałem pilotem. Nie miałem serca mu powiedzieć, że nie byłem dość dobry... on zaś rzekł, że jest dumny z Marca. Marc dostał się na studia jako stypendysta... ja się nie liczyłem. Powiedzieliśmy sobie wiele prawdziwych i sporo przykrych słów. Zaraz potem Saddam zaczął straszyć swoimi Scudami i zagarnął Kuwejt. Wyjechałem więc do Zatoki Perskiej... „Pustynna Burza”, potem wiele, wiele innych, aż w końcu „Sojusznicza Siła” w Kosowie. Po Kosowie odszedłem z armii i wstąpiłem w szeregi federalnych. Resztę już znasz. – Booth skończył swą spowiedź zmęczony nadmiarem emocji i koniecznością przeżywania ich na nowo. Było to jednak dobre, oczyszczające zmęczenie, niczym teatralna katharsis lub jak mawiają Francuzi petite mort po nocy miłości. Po dłuższej chwili mężczyzna szepnął sennie:
- Wciąż też nie wiadomo, kto stoi za kradzieżami zapasów magazynowych Kelly’ego, o czym zdążyliśmy się przekonać na własnej skórze – zamyślił się ponownie i ziewnął szeroko.
- W kradzieżach zastanawia mnie – podchwyciła temat Bones – to, że każdorazowo ktoś anonimowy zgłasza włamanie na policji, lecz złodziejom udaje się zbiec. Po drugie, jaki włamywacz nosi ze sobą chloroform? – Pytała najwyraźniej retorycznie, bo jej rozmówca smacznie spał na jej kanapie, trzymając głowę na jej kolanach.
Wysunęła się lekko i poszła po koc i poduszkę dla niespodziewanego gościa. Dała mu poduszkę i okryła kocem, a gdy nie mogąc się powstrzymać odgarnęła śpiącemu z czoła zbuntowany kosmyk, mężczyzna chwycił ją niespodziewanie za rękę i zaintonował przez sen:
- Będziemy dalej Scully i Mulderem?
- Tak Booth – powiedziała spokojnie jak do dziecka i pogładziła go po głowie – Tak, cokolwiek to znaczy. – Dodała już bardziej do siebie kobieta.
Odchodząc do sypialni gasiła światła, stojąc w drzwiach spojrzała jeszcze raz na swoją kanapę. I pomyśleć, że ledwie kilka kwadransów temu o mały włos nie popełniła na niej największego w życiu błędu. Nowoodkryta kobieca intuicja szeptała jej do ucha, że woli jak na tej kanapie śpi Booth, nawet bez niej, niż gdyby miała tam całować Marca. Boothowi zaś śniło się, że po wielu latach rozłąki zobaczył matkę. Kobieta przemawiała doń spokojnie, głaskała go po włosach, jak wtedy, gdy miał kilka lat. Potem zaś matka odeszła i przyszła Temperance w tej swojej nowej lawendowej koszulce... Życie jest pełne niespodzianek – pomyślał mężczyzna z radością i zasnął snem sprawiedliwego, osoby mającej czyste intencje i niemal nieskazitelne (bo sporo używane) sumienie.

Następna część - może we środę.

_LG_

Całość powstałego dotąd opowiadanka I-IX przeniosłam też na blog przy moim profilu.Pozdrowionka. Idę spać.

_LG_

LG... omg.. nie wiem co powiedziec.. takich słow używasz ze czasem moj mozg tak szybko nie lapie ;] ale jakos daje rade ;]

dopiero w środe?? *skandal* :P nie no jestem cierpliwa.. chyba :P poczekam :D xD

ocenił(a) serial na 10
nieTeraz_

No wiesz Ty co... ^^ Cudowny początek :D Jak dobrze, że nie dała się pocałować. Booth- rycerz, jak zawsze wkracza w odpowiednim momencie by ratować swoją damę w opałach :) Czekam na kontynuację...

andzia_45

Ja delektuję się twoimi publikacjami... xD