Jaki to był fajny odcinek.
A był fajny z wielu powodów, a jednym z nich jest nie szczególnie przeze mnie lubiana Weronika Rosati, która właściwie pociągnęła ten epizod.
Jako Delphine - francuska działaczka ruchu oporu i "Famme" of Letter, była bardzo przekonująca. Możemy sobie oczywiście narzekać, czemu nie polski ruch oporu, lecz...
Po pierwsze, czy wyobrażacie sobie, że zwykli Amerykanie kojarzą inne ruchy oporu, niż ten francuski w beretach. Po drugie, szanująca się Polka nie zostałaby kochanką wysoko postawionego hitlerowca, którzy na takie wyskoki pozwalali sobie we Francji. Po trzecie amerykańskie łodzie podwodne raczej nie zapuszczały się na Bałtyk.
Łódź podwodna była zrobiona bardzo dobrze jak na warunki 23 odcinkowego serialu. Malowania na torpedach mnie rozczuliły.
Powrót towarzystwa Thule zawsze mile widziany ;)
Poza tym był Crowley sprowadzony do roli ratlerka.
Cassfier siejący zamęt, który bierze co chce i siedząc wygodnie w ciele Jimmiego Novaka, może sobie pozwolić na wyprucie flaków z Sama.
Sammy, destruktor kawy, który znowu zrobi wiele, żeby starszego braciszka ściągnąć z powrotem.
No i Dean... w mundurze i na łodzi podwodnej. Dean na pomoście tak smutny, jak zaraz po wyjściu z piekła w 4 sezonie, trzymający "rękę Boga do jednorazowego użytku".
Odcinek nie był zły, ale ląduje na liście tych moich najbardziej znienawidzonych. Podróże w czasie (znowu tylko Dean, ale czego innego można było się spodziewać), łodzie podwodne, naziści, Arka Przymierza - wszystko fajnie, Sama było za mało, ale teraz najwyraźniej to norma, więc whatever. Z tym, że jak pomyślę zakończeniu to krew mnie zalewa. Czy Lucyfer naprawdę powiedział, że Sam jest mu niepotrzebny? I chciał go zabić? Bo, cholera jasna, Sam jest jedynym naczyniem zdolnym go pomieścić. JEDYNYM PRAWDZIWYM NACZYNIEM. W tym cały sens Supernatural - anioły knuły przez stulecia żeby doprowadzić do narodzin Sama i Deana, Azazel na zlecenie Lucyfera zawarł umowę z Mary i później ją zabił aby się do niego dobrać, kazał Brady'emu zabić Jess żeby ściągnąć Sama z powrotem do starego życia itd, wszystko co stało się w pierwszych czterech sezonach prowadziło do momentu w którym Sam i Dean mieli powiedzieć "tak". Po co było się tak trudzić, jeśli pieprzony Jimmy Novak jest najwyraźniej naczyniem dość silnym, by utrzymać w sobie nie jednego a DWA anioły. Sorry, nawet lepiej, anioła i archanioła. To dziura w fabule większa od tej, która powstała w 10x23 gdy Śmierć powiedział że Lucyfer nosił kiedyś Znak Kaina - tamta dziura robiła wyrwy w kanonie Kripke'go, ta podważa się w fundamenty serialu. Chyba że Lucyfer tak momentalnie zgłupiał i zapomniał, że z Jimmy'ego zaraz schodzić skóra, albo, idk, to bezsens jest, nie będę szukać im wymówek. imbd mówi mi że odcinek napisał Robert Berens. nie wiem czy laleczki voodoo działają bez materiału dna, ale nie zaszkodzi spróbować.
Oprócz tego: Czułam w tym odcinku sympatię do Deana, gdy tak pałętał się po tej łodzi. Dziwne uczucie. Całkiem zerodowało w ostatniej scenie, na molo. Sam właśnie dowiedział się że Lucyfer, który torturował go przez wieki, jest wolny, lata sobie nosząc ich przyjaciela, że właściwie jego ofiara i stulecia w Klatce poszły na marne, i żeby było jeszcze zabawniej, Lucyfer wepchnął w niego swoją rękę. Iiiiiiii oczywiście to Sam upewnia się czy z Deanem wszystko w porządku, i to na umęczonej twarzy Deana skupia się kamera, i niedobrze mi od tego, i mam tego dość. Jedyny wgląd w POV Sama to taki mały szczegół, sama bym go przegapiła, i właściwie nie ma 100% pewności czy to celowe; Sam rysując sigil rozcina sobie tą samą dłoń którą zranił w s7 i której później używał aby upewnić się że świat dookoła niego jest prawdziwy, że nie jest już w klatce. To samo robi na molo.
Nic się nie martw... I tak Deano-centryści, których na IMDb jest więcej powiedzą, że Sam jest głupi, bo jako specjalista od Lucka powinien się wcześniej połapać, że z Cassem jest coś nie tak...
Albowiem, ponieważ Lucyfer nieudolnie udawał Castiela i na czole miał napisane: TO JA LUCEK...
A przecież jedynym super naczyniem jest ich ulubieniec Dean, na którego słodki tyłek czyha Lucek, a nawet Michał, który sobie o tym tymczasowo zapomniał, bo spokojnie siedzi sobie w klatce i dłubie w nosie ;P
Potem jednak, zacznie się narzekanie, że i tak fabuła zaraz się skupi na młodszym z braci, a straszy będzie tylko zupy gotował, bo jest za słaby na spotkanie z wydekoltowaną Ciemnością...
Kto by pomyślał, że Deana Winchestera pokona damski biust ;)
Jak mi dobrze czytać to, co piszesz, kubekwkubek (tzn. nie tylko teraz, ale zazwyczaj, bo ja się tu udzielam rzadko, ale podczytuję) i to jak evo pisze, również. Jako fanka Sama raczej niż Deana (choć dobre momenty tego drugiego również doceniam; z najświeższych: fajnie, że nie brnął znowu w niekończące się tajemnice i powiedział Samowi o swoich "miłosnych" kłopotach z Ciemnością) czuję się zdecydowanie w mniejszości, niesprawiedliwie hejtowanej. A Wasze analizy przywracają mi trochę proporcje i wiarę w mój zdrowy rozsądek :)
Pozdrawiam!
*tuli* Dzięki! Fanki bardziej Sama są raczej mniejszością, co jeszcze bardziej daje nam w kość po polskiej stronie fandomu (idk, tak przynajmniej wynika z mojego doświadczenia na facebookowych grupach) i to mniejszością dość cichą, bo serio, czasem widząc co mówią hejterzy nie pozostaje nic, tylko załamać ręce i prosić siłę wyższą żeby im wybaczyła, gdyż nie wiedzą co czynią. Albo to trole.
[Zgorzkniała strona mnie chciała dodać, że gdyby to Sam ukrywał podobne kłopoty przez pół sezonu, Dean wypominałby mu to przez następne pięć lat, ale z drugiej strony też doceniam że się przyznał, musiało mu być ciężko. Mam duże nadzieje co do reszty sezonu, zobaczymy co będzie]