PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=547035}
7,8 177 tys. ocen
7,8 10 1 177049
6,6 33 krytyków
The Walking Dead
powrót do forum serialu The Walking Dead

Opowiadanie 

użytkownik usunięty

Zaznaczam, iż jest to wersja beta mojego opowiadania. Pierwszy rozdział wrzucam na próbę. Jeśli komuś się spodoba i będą propsy, kolejne kontynuuję w odpowiednim wątku. Chcę po prostu zobaczyć czy się przyjęło. Jeśli się nie spodoba, rozszarpcie mnie żywcem, niczym żywe trupy. Miłego czytania szwędacze.

Rozdział pierwszy: Ostatni dzień Ziemi cz. 1

*

Gdy to wszystko się zaczęło byłem zwyczajnym nauczycielem wychowania fizycznego w jednym z liceów, w Sacramento. Kochałem swoją pracę, uwielbiałem ją, ponieważ, nie wiedząc czemu, moje relacje z młodzieżą zawsze układały się niezwykle pozytywnie. Byłem szanowanym pedagogiem w Sacred Heart School, będąc nieskromnym, budowałem swoją opinię przez kilka lat, dopóki dyrektor nie docenił moich starań związanych z realizacją pasji i celów. Prowadziłem żeńską drużynę koszykówki, która po kilku latach zdobyła mistrzostwo stanu. O tak! Nie wierzyłem w to wszystko. Ze względu na moje sukcesy dostałem propozycję kontraktu na wschodnim wybrzeżu, mniejsza o miasto i drużynę, teraz to zupełnie się nie liczy. To byłby najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Byłby, ponieważ okazał się przedsionkiem piekła, w którym później przyszło mi żyć. Pieprzony 14 maja… Tego dnia straciłem wszystko.

**

Miguel Ferro był trzydziestoletnim mężczyzną, atletycznej budowy latynosem. Posiadał 190 cm wzrostu i krótko przystrzyżone, czarne włosy. Posiadał typowo latynoamerykański zarost. Wąsy przechodzące w idealny prostokąt, kończące się tuż na linii brody i niewielka bródka nadawały mu naprawdę południowy wygląd. Kochał swoją pracę, której w stu procentach był oddany. Jako kawaler miał zdecydowanie dużo więcej czasu niż inni w jego wieku, którzy założyli rodziny musząc, siłą rzeczy, dzielić życie rodzinne i zawodowe. Miguel taki nie był. Powiedział sobie kiedyś, że rodzinę założy dopiero wtedy, gdy osiągnie pewien pułap życiowy, pozwalający w przyszłości nadać dobry status materialny jego osobie, a co za tym idzie, najważniejszym dla niego ludziom.
- Sandy! Nie staraj się jej minąć! To strata czasu! Podaj tą piłkę do Sylvii! Podaj! O taaak! To było świetnie! Brawo dziewczyny! Dwa punkty dla was! Pamiętajcie, że każdy punkt jest na wagę złota!- Dziewczyna nazwana przez Miguela Sandy, była niezwykle śliczna i pociągająca. Wysoka, smukła sylwetka oraz długie, jasne włosy splecione w złocisty warkocz nadawały jej niesamowity wygląd. Miguel starał się omijać szerokim łukiem wszystkie swoje podopieczne. Był przystojny, co wśród zawodniczek oprócz respektu, budziło także chęć zawiązania bardziej osobistych relacji z młodym trenerem. Jak każdy mężczyzna starał oszukać swoje dumne ego, zapominając, że to kobieta jest łowcą, że to kobieta określa cel, do którego potem obiera drogę. Sandy zauroczyła młodego trenera koszykówki. Na początku było niewinnie. Kilka spacerów, czasami jakiś lunch, rozmowy telefoniczne. Wszystko wydawać by się mogło zwyczajne, gdyby nie fakt, że pewnego pięknego popołudnia, po skończonym treningu, Miguel kochał się z nią w swoim gabinecie. Był to ich pierwszy i nie ostatni wspólny seks. Ferro nie mógł sobie tego później wybaczyć. Zero spoufalania się z kimkolwiek- to była jego zasada numer jeden, nie wiedząc czemu, złamana. On jednak dobrze wiedział, czemu. Nie mógł się powstrzymać, okazał słabość. Sandy, śliczna nastolatka, owinęła go sobie wokół palca. Miała tak piękne oczy, tak piękne ciało…
- Trenerze?- Miguel wyrwał się letargu, stojąc jak słup soli na parkiecie Sali gimnastycznej.- Trenerze? Czy wszystko w porządku?- Stała naprzeciw niego Sandy. Wpatrywała mu się w oczy, piłując go błękitnym spojrzeniem. Ferro zamrugał, po czym słabo uśmiechnął się i rzekł:
- Tak Sandy, wszystko ok. Wracaj do gry.- Nastolatka puściła mu oko, po czym podniosła piłkę wypinając się niezwykle wymownie i prowokująco. Ferro przełknął ślinę i włożył do ust gwizdek:
- Ostatnia kwarta dziewczyny! No, jazda! Pamiętajcie, że na parkiecie dajemy z siebie wszystko!- w tym momencie do Sali gimnastycznej wszedł podenerwowany dyrektor placówki. Był to czarnoskóry, około pięćdziesięcioletni mężczyzna. Podszedł szybkim krokiem do Miguela i szepnął mu na ucho:
- Do sali konferencyjnej, prędko.- Zdziwiony Ferro skinął i już miał pytać o co chodzi, kiedy nagle dyrektor odwrócił się na pięcie, wyjął z kieszeni telefon, przyłożył go do ucha i zniknął za drzwiami sali gimnastycznej. Mężczyzna spojrzał na dziewczyny. Rzekł:
- Hannah, będziesz sędzią. Skończcie dziewczyny ostatnią kwartę, zapiszcie wynik i idźcie się przebrać. Ja przyjdę nieco później, to przeanalizujemy trening. Teraz muszę załatwić ważną sprawę.- Miguel wyszedł z sali gimnastycznej i skierował się tuż do gabinetu dyrektora. Szkoła była niemalże pusta z racji popołudniowych godzin. Większość uczniów skończyła już zajęcia, a i nauczycieli było w placówce niewielu. Ferro minął sprzątaczkę i dozorcę i stanąwszy naprzeciw drzwi do gabinetu dyrektora taktownie zapukał:
- Proszę!- dało się słyszeć z gabinetu. Miguel odchrząknął, po czym chwycił za klamkę i wszedł do pomieszczenia. Za biurkiem siedział barczysty Benjamin Stevens. Pedagog z kilkunastoletnim doświadczeniem, opanowany, ale i surowy, zdecydowany w swoich decyzjach, co pozwoliło objąć mu posadę szefa placówki:
- Usiądź Miguel.- rzekł Ben, po czym wstał i skierował się do barku znajdującego się na prawo od jego biurka:
- Szkockiej, chłopcze?- spytał i otworzył niewielkie drzwiczki.- Miguel odparł:
- Dziękuję panie dyrektorze. Za chwilę jadę do domu, a muszę prowadzić, także…
- Rozumiem.- przerwał stanowczo Stevens, po czym odparł:
- Ja pozwolę sobie na małą lampkę, jeśli nie masz nic przeciwko.- Oczywiście, proszę się nie krępować.- odparł Ferro patrząc z zainteresowaniem na sylwetkę dyrektora. Mężczyzna wyjął szklaneczkę zza oszklonej półki i nalał do niej niewielką ilość ekskluzywnego alkoholu. Odstawił butelkę na miejsce, usiadł, upił jeden spory łyk po czym odparł:
- Wezwałem cię tu nie bez powodu Miguel. Chodzi o opinię, którą miałem ci wydać.- Ferro wyraźnie się zaniepokoił:
- Coś nie tak?- Dyrektor uśmiechnął się ukazując szereg śnieżnobiałych zębów:
- Nie, nie. Skądże. Wszystko w jak najlepszym porządku kolego. Chodzi mi o jedną rzecz…
- Panie dyrektorze, ja przemyślałem sobie wszystko. Jestem zdecydowany, co do kontraktu. W końcu ktoś docenił moje trudy i dostrzegł we mnie potencjalnego kandydata na poprowadzenie drużyny do młodzieżowego mistrzostwa kraju.- Stevens z zaciekawieniem popatrzył na twarz swojego podopiecznego tak, że ten musiał uciec wzrokiem:
- Sugerujesz, że my tutaj nie doceniamy twojego kunsztu i talentu? Do jasnej cholery, Ferro! Od zera stworzyłeś żeńską drużynę, wykreowałeś dziewczyny do tego stopnia, że zdobyły mistrzostwo Kalifornii. Ja doskonale rozumiem twoje cele, ale ku*rwa! Jesteś jednym z najlepszych, masz ogromny talent trenerski. Uwierz, że nie chciałbym, byś póki co odchodził. To dopiero wierzchołek góry lodowej. Ja nie kwestionuję twojej decyzji, broń Boże. Chciałbym tylko, żebyś przemyślał to jeszcze i został w naszej szkole, tak długo, aż wszystko nie osiągnie dobrego pułapu, żeby ktoś mógł przejąć po tobie pałeczkę i utrzymać solidny poziom w dalszych latach.- Miguel spuścił głowę i westchnął. Rzekł:
- Panie dyrektorze, doceniam to wszystko, co dla mnie zrobiliście, ale niech mnie pan zrozumie. To moja życiowa szansa! Za parę lat może jej już nie być. Byłem niezwykle zdziwiony propozycją tego kontraktu, ale i mile zaskoczony. Jestem młodym pedagogiem i wyczuwam na wschodzie moją życiową szansę, z całym szacunkiem dla pańskich kompetencji. Nie twierdzę, że poziom tutejszej koszykówki, że poziom tutejszej placówki jest zły. Ba, śmiem twierdzić, że stał się naprawdę solidny i przez lata wyrobił renomę. Ja jednak…
- Wiem, wiem. Rozumiem cię chłopcze. Miałem jednak nadzieję, że nie opuścisz nas po tym roku szkolnym. Łudziłem się, że zostaniesz jeszcze na sezon, dwa.- Dyrektor słabo uśmiechnął się i przechylił jednym haustem szklaneczkę szkockiej. Skrzywił się i odparł:
- Jak najbardziej cieszę się z twoich sukcesów, ponieważ jest to także nasz sukces, jako solidarnego grona pedagogicznego i młodzieży reprezentującej naszą szkołę. Nie ukrywam, że żal mi cię puszczać do Nowego Jorku. Będzie nam cię brakowało Miguel. Niemniej jednak, życzę powodzenia, z pewnością Ameryka o tobie usłyszy.- uśmiechnął się szeroko i sięgnął do szuflady. Wyjął z niej aktówkę, w której znajdował się pewien dokument:
- Oto twoja opinia. Oczywiście jak najbardziej pozytywna.- Sięgnął po pieczątkę, po czym odbił ją na kartce, w lewym dolnym rogu opinii. Podpisał, podał Miguelowi i rzekł:
- W takim razie, oto twój bilet. Jest mi niezmiernie szkoda, że nie zostaniesz u nas nieco dłużej. Mam jednak nadzieję, że będziesz nas miło wspominał, tak jak my ciebie.- Ferro wziął opinię, schował ją do teczki i rzekł z uśmiechem:
- Panie dyrektorze, jeszcze nie wyjeżdżam. To jeszcze ponad miesiąc. Niemniej jednak dziękuję za dobre słowo i opinię. To moja życiowa szansa.
- Wiem, wiem.- Odparł Stevens.- Za kilka dni organizujemy małe przyjęcia z okazji twojego kontraktu. Będzie to także małe pożegnanie. Mam nadzieję, że jako osoba kluczowa, pojawisz się na nim.- Ferro szczerze się uśmiechnął, po czym odparł:
- Pewnie. Bardzo mi miło, nie sądziłem, że aż tak wzięliście sobie mój wyjazd do serca.- Dyrektor wstał, to samo uczynił Ferro. Czarnoskóry mężczyzna uścisnął dłoń młodego trenera, po czym odparł:
- Nie bądź skromny Miguel. Jesteśmy jedną, wielką rodziną. Nie puścimy cię bez odpowiedniego pożegnania. Tego możesz być pewien. Szczegóły powiem ci jutro, tymczasem uciekaj już do domu, na zasłużony odpoczynek. Długo dzisiaj trenowałeś nasze dziewczęta.
- Oczywiście panie dyrektorze. Dziękuję za wszystko.- Już miał wychodzić, gdy nagle usłyszał za sobą donośny, ponury głos dyrektora:
- Miguel. Jeszcze jedno. Uważaj na tą małą, Sandy. Doskonale wiem, co jest na rzeczy, jednakże z sympatii do ciebie przymykałem na to oko. Nie zrań jej, skoro wyjeżdżasz, a przynajmniej bądź delikatny. Teoretycznie to nie moja sprawa, praktycznie dotyczy relacji jednego z moich najlepszych pedagogów i najlepszej zawodniczki szkolnej drużyny. Wiesz, co mam na myśli.- Młody trener nie odwrócił głowy, nie chciał spotkać tych świdrujących oczu dyrektora. Rzekł:
- Tak, wiem. Na pewno to załatwię, niech się pan nie martwi.
-Mam taką nadzieję. Do wiedzenia Miguel.
- Do zobaczenia.- odparł Ferro i pospiesznie zamknął za sobą drzwi.



Sandy czekała na niego kilka przecznic od miejsca, gdzie znajdowała się szkoła. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a powietrze było niesamowicie gorące. Drzewa zaczęły rzucać cienie nadając magiczny wygląd sielankowej części dzielnicy. Kalifornia była jednym z najbardziej magicznych stanów amerykańskich. Ocean po jednej, pustynne rubieże po drugiej stronie nadawały jej wygląd najpiękniejszego klejnotu pośród innych klejnotów Ameryki. Miguel kochał to miejsce, nie do końca chciał wyjeżdżać, ale pewne sprawy zmusiły go do podjęcia takiej, a nie innej decyzji. Ferro wyszedł ze szkoły, założył okulary przeciwsłoneczne, po czym wsiadł do swojego porsche i skierował się do miejsca, gdzie czekała na niego Sandy. Dziewczyna wyglądała bajecznie. Spódniczka mini leżała na niej idealnie, długie nogi potęgowały jej urok, a te jasne, długie włosy rodziły najdziksze, seksualne fantazje w głowie młodego trenera koszykówki. Mężczyzna na jej widok uśmiechnął się, podjechała autem na parking i wysiadłszy z auta rzekł:
- Hej skarbie. Mam nadzieję, że nie czekasz zbyt długo.
- Miguuuel!- krzyknęła uradowana dziewczyna i rzuciła mu się na szyję całując go namiętnie w usta, tak że momentalnie skoczyło mu ciśnienie.- Co będziemy robić? Kochaj się ze mną, proszę. Tu i teraz. Jestem taka napalona.- złapała go za krocze całując namiętnie po szyi. Ferro z trudem opanował się, chwycił ją za rękę i delikatnie odsunął:
- Sandy, co ty robisz? Nie tu i nie teraz. Wsiądź proszę do samochodu. Pojedziemy na obiad…- Dziewczyna wyraźnie spochmurniała i spuściła głowę.
- A potem do mnie, księżniczko.- rzekł Miguel z szerokim uśmiechem i uchyliwszy okulary puścił jej oko.- Dziewczyna rzuciła mu się na szyję, po czym obydwoje wsiedli do samochodu.- Miguel westchnął, sięgnął do kieszeni i wyjąwszy paczkę czerwonych Marlboro wyjął jednego papierosa. Odpalił, zaciągnął się niezwykle mocno i włączył radio:
- Uwielbiam połączenie dymu papierosowego i perfum. Twoich perfum Miguel.- rzekła Sandy i pocałowała go w policzek.
- Jak spędzimy wieczór?- spytała poprawiając włosy. Miguel rzekł:
- Pojedziemy na mały lunch do The Fire Restaurant, później do galerii handlowej na małe zakupy, a resztę wieczoru i noc spędzimy u mnie. Co ty na to?- spojrzał w jej stronę uśmiechając się szeroko.- Sandy zamrugała i odpowiedziała czarującym uśmiechem. Miguel wiedział, że będzie musiał jej powiedzieć o wyjeździe. Nie czuł nic szczególnego do dziewczyny, choć bardzo ją lubił. Nie kochał, ale lubił. Stała mu się bliska, choć nie na tyle, by mógł poświęcić karierę trenerską dla jej osoby. Postanowił, że porozmawia z nią dzisiaj. Tak. Dzisiaj był dobry dzień. Zjedzą kolację, będą uprawiać seks, będzie miło. Dopiero przed snem z nią porozmawia. Miał tylko nadzieję, że Sandy się z tym pogodzi. Będzie musiała. Ferro czuł się źle z tym wszystkim.- Chyba nie sądziła, że będę z nią na stałe?- spytał się w myślach, ale to mu nie pomogło. Zaciągnął się papierosem po raz kolejny, wyrzucił niedopałek przez okno i zmienił stację. Radio odezwało się świetnym klasykiem.
- Billie Jean is not my lover…- śpiewał w starym kawałku Michael Jackson. Ferro odprężył się, po czym rzekł do Sandy:
- To jak maleńka? Najpierw zakupy czy lunch?- Dziewczyna uśmiechnęła się słabo i rzekła:
- Jak wolisz Miguel, po czym spuściła głowę.- Latynos zauważył to i wyraźnie spochmurniał:
- Eeeej. Co jest mała? Co się stało?- Sandy odparła smutno:
- Czy ty w ogóle mnie lubisz?- Mężczyzna spuścił na chwilkę wzrok, po czym uśmiechnął się i spokojnie odparł:
- Pewnie skarbie. Chodź no tu do mnie.- Przysunął delikatnie jej głowę do swojej, po czym musnął jej wargi. Nie minęło kilka sekund, a para już pochłonęła się w erotycznym pocałunku, który trwał przez dobrych kilkanaście sekund. Byli tak skupieni na sobie, że nie usłyszeli komunikatu radiowego, który przerwał Michaelowi występ:
- Tu Radio 94.7 Sacramento. Mamy godzinę 18.30 i zapraszamy na fakty. Od godzin porannych przez miasto przetoczyła się fala kanibalistycznych ataków. Mamy kilkanaście przypadków pogryzień, w tym jedno śmiertelne. Kapitan policji w Sacramento nie wie, czym jest to spowodowane. Epidemiolodzy podejrzewają, że chodzi o jakiś nowy narkotyk, który wzmaga u ludzi agresję. Stołeczna policja radzi, aby mieszkańcy miasta nie opuszczali domostw po zmroku. Gwarantujemy państwu, to tylko niewielki incydent. Pogryzieni zostaną przebadani w lokalnych szpitalach, a sytuacja jest już opanowana. Dla bezpieczeństwa prosimy jednak…
- Pieprzone radio.- rzekł Miguel nie odrywając wzroku od Sandy i wyłączył odbiornik. Słońce powoli opuszczało nieboskłon. Powiał lekki wiatr znad oceanu.




Szybko zjedli lunch i zrobili zakupy. Było kilka minut po 20. Miguel otworzył drzwi do samochodu i wpuścił Sandy. Włożył siatki z zakupami do bagażnika i sam zasiadł za kierownicą. Ostatnie promienie słońca padały na Sacramento. Za półtorej godziny amerykański zachód miał pogrążyć się w mroku. Miguel wyjął z pulpitu krążek Cypress Hill i włożył go do napędu. Przy dźwiękach Hits from the bong opuścili parking galerii handlowej kierując się do domu Ferro. Młody Latynos mieszkał na przedmieściach, ale miasto nie było olbrzymie. Posiadało około pół miliona mieszkańców, co przy potężnych metropoliach pokroju Nowy Jork, Chicago czy Los Angeles nie nadawało mu monumentalnego wyglądu. Droga z centrum miasta do domu Miguela zajmowała w tych godzinach około 15-20 minut. Mężczyzna wyprostował się i jadąc w ulicy pokrytej ostatnimi promieniami słońca rzekł:
- Grasz coraz lepiej Sandy. Musisz skupić się na technice. Nie możesz nieustannie grać sama. Koszykówka polega na kooperacji… Zwłaszcza koszykówka…
- Wiem skarbie, wiem, ale tak już mam. Może chcę ci troszeczkę zaimponować…- uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek. Miguel odwzajemnił uśmiech i odparł:
- Wiem, ale kluczem do sukcesu jest pełna kontrola tego, co na boisku. Skupienie i współpraca w drużynie to podstawa. Tym mi zaimponujesz.- Spojrzał na nią robiąc zeza i krzywiąc przy tym usta. Sandy wybuchła śmiechem i rzekła:
- Uwielbiam, jak tak robisz, haha. Uwielbiam.- W tym momencie minęły ich trzy rozpędzone radiowozy policji Sacramento. Miguel spojrzał w lusterko. Oddalały się z dużą prędkością. Dziewczyna odwróciła głowę i patrzyła, jak samochody znikają w półmroku. Chwilę później przejechał ambulans na sygnale i dwa wozy strażackie:
- Co do ku*rwy nędzy… Co jest?- spytał Miguel marszcząc brwi. Sandy zamrugała, spojrzała przed siebie i rzekła:
- Pewnie znowu jakieś wojny gangów czy coś w tym stylu. Nie przejmuj się Miguel. To nic takiego.
- Mam złe przeczucia skarbie. Cholernie złe przeczucia. Coś wisi w powietrzu.
- Eee tam… To nic takiego. Mało razy widziałeś tu policję? Jeżdżą codziennie, jak opętani… Zachód jest opętany. Ludzie zabijają się każdego dnia, jak gdyby to było normalne. Smutny jest ten świat, coraz bardziej zaczęłam się nad tym zastanawiać, wiesz?- Miguela coś ukłuło. Jak on jej mógł to zrobić. Jakim sposobem? Była inteligentna i wrażliwa. Piękna i delikatna. Nienawidził siebie za to, że pozwolił, by sprawy zaszły tak daleko. Nie chciał jej skrzywdzić. Nie chciał, ale już to zrobił. Ich rozmowa miała być tylko uwieńczeniem tego dzieła zniszczenia. Na pewno rozbije ją psychicznie i uczuciowo… Czuł się, jak świnia…
- Miguel, co jest? Coś z tobą nie tak dzisiaj. Za dużo myślisz. Skup się na mnie, proszę. Spędźmy miły wieczór, dobrze?- spytała go osiemnastoletnia kochanka. Latynos westchnął, złapał ją za dłoń i rzekł:
- Dobrze skarbie. Obiecuję, już wracam do normalności.- Podkręcił radio i pokonując ostatnie przecznice kierował się do domu. Osiedle było niezwykle spokojnie. Słońce na dobre zaczęło znikać za horyzontem. Miguel zaparkował samochód i wysiadłszy z niego otworzył drzwi Sandy. Dał jej kluczyki i rzekł:
- Otwórz proszę drzwi i rozgość się skarbie. Ja uporam się z zakupami.- Sandy podbiegła do drzwi, otworzyła je i uradowana weszła do środka. Miguel wyjął z paczki papierosa, odpalił go i oparłszy się o samochód spojrzał w niebo. Mrok coraz szybciej spowijał osiedle. Powiał lekki wiaterek, który wywołał gęsią skórkę na ciele młodego Latynosa. Ferro cały czas myślał o tym, jak powiedzieć Sandy o kontrakcie, o tym, jak będą musieli się rozstać… Przynajmniej na pewien czas, chociaż sam nie wierzył w to, że kiedyś znów się zobaczą. Będzie myślał o tym za chwilę. Po kolacji. Już miał wchodzić do domu, gdy jego uwagę przykuła sylwetka mężczyzny znajdująca się kilkadziesiąt metrów dalej, z wolna przesuwająca się w stronę zaciekawionego Miguela:
- Siemasz Josh! Co słychać?- krzyknął młody trener machając mężczyźnie, którego nazwał Joshem. Ten jednak nic nie odparł, tylko z wolna, niezwykle ślamazarnie zaczął przesuwać się w kierunku Miguela.- Ech, pewnie pijany, jak zwykle…- rzekł pod nosem.- Ten alkohol kiedyś cię wykończy brachu! Idź lepiej spać, zamiast uderzać po kolejną tequilę! Stary, ledwo chodzisz!- Josh nie odparł nic po raz kolejny, przesuwając się konsekwentnie dalej.- Miguel wyrzucił niedopałek, machnął ręką i zamknąwszy kluczykiem samochód, wszedł do swojego domu.




-Mmmm… Kochanie, kolacja była wyborna. Jesteś świetnym kucharzem, wiesz? A seks z tobą… mogłabym się kochać godzinami mój Latynosku- rzekła Sandy gładząc Miguela po klatce piersiowej. Leżeli na łóżku, tuż po kolacji i… stosunku. Miguel palił papierosa i z milczeniem wpatrywał się w sufit pokoju. Sandy nakryła się kołdrą i zaczęła z wolna przesuwać swoją głowę w stronę penisa partnera. Miguel jednak skrzywił się i rzekł:
- Nie teraz skarbie. Musimy porozmawiać.- Sandy momentalnie wstała. Drżącym głosem spytała:
- Ttaak? Co się dzieje? Tylko mi nie mów, że mnie zostawiasz! Nie chcę kur*wa tego słuchać!!!- Miguel podniósł się. Najgorsze było przed nim. Wiedział, że albo teraz albo nigdy:
- Sandy odsunęła się od niego. Miała łzy w oczach. Była bystra. Wiedziała co się święci.
- Posłuchaj skarbie. Dostałem propozycję kontraktu w Nowym Jorku. To moja życiowa szansa.
- Nie, nie, nie, nieeee…- łkała dziewczyna. Zrobiło mu się jej żal. Spuścił głowę i kontynuował:
- Za miesiąc wyjeżdżam. Nie wiedział, jak ci to powiedzieć. Posłuchaj mnie. Został ci jeszcze rok liceum. Później zaczynasz studia. Zaczekam tam na ciebie. Będziesz mogła uczyć się i rozwijać karierę sportową na wschodzie. Daj mi tylko czas, muszę się tam zadomowić i rozeznać w sytuacji…- Poczuł uderzenie jej dłoń na policzku. Nie odwrócił wzroku. Należało mu się:
- Ty cholerny sk*urwie lu! Zaplanowałeś to! Dobrze wiedziałeś, jak to się skończy. Pół roku temu, jak mnie rżnąłeś! Już wtedy to wiedziałeś! Ty cholerny draniu! Ty draniu!- przytulił ją. Uległa:
- Posłuchaj Sandy. Lubię cię. Naprawdę cię lubię, ale… Daj nam czas. To nie jest takie proste.- Dziewczyna momentalnie odskoczyła. Pospiesznie wstała z łóżka. Była piękna. Piękna, ale i przygnębiona. Pod wpływem histerii wypowiedziała ostre słowa:
- Nienawidzę cię, wiesz? Nienawidzę… Leć sobie do tego pieprzonego Nowego Jorku. Leć i zapomnij o mnie. Zmarnowałeś mi życie, wiesz? Zmarnowałeś mi ku*rwa życie!- Pospiesznie się ubrała i skierowała do wyjścia. Miguel leżał na łóżku nagi, z otwartymi ustami, nie mogąc nic zrobić.- przepraszam.- rzekł w myślach.
- Skarbie, zaczekaj!- odparł i podniósł się zacząwszy ubierać. Dziewczyna otworzyła drzwi i już miała wychodzić, gdy nagle spostrzegła przed sobą sylwetkę mężczyzny. Płacząc spytała go z żałością w głosie:
- Kim pan jest? Proszę mnie przepuścić!- Odpowiedź padła szybciej, niż się spodziewała. Mężczyzna wpatrując się w nią rybimi oczami złapał dziewczynę za ramiona i zatopił zęby w jej szyi. Sandy piskliwie krzyknęła. Nieznajomy wyrwał kawałek mięsa i ścięgien z jej szyi i zaczął żuć. Krew trysnęła na wszystkie strony szkarłatnie barwiąc dywan w domu Miguela. Latynos krzyknął:
- Joooosh! Co ty ku*rwa wyprawiasz! Jooosh!- podbiegł do nich, ale było już za późno. Sandy leżała na ziemi, w konwulsjach. Jej poszarpana aorta uwalniała ostatnie litry krwi, a dziewczyna bladła z sekundy na sekundę. Spojrzała jeszcze słabym wzrokiem na Miguela i z otwartymi ustami zastygła w grymasie bólu.
- Sandy!!! Nieeee!!!! Coś ty jej zrobił poje*bańcu! Josh przełknął kęs świeżego mięsa i spojrzał na Ferro. Z wolna zaczął przesuwać się w jego stronę z wyciągniętą prawą dłonią. Wyglądał strasznie, niczym neptek. Rybie, bezbarwne oczy tępo patrzyły na twarz Miguela. Ten dopiero teraz spostrzegł, że jego sąsiad nie był pijany. Z brzucha zwisał pas jelit. Połowa jego wargi była jakby wyrwana z twarzy. Josh od szyi po pas pokryty był krwią, zapewne swoją i Sandy. Miguel rzucił:
- O ku*rwa! Stój tam! Stój tam do cholery, nie ruszaj się! O Boże… Sandy! Zabiję cię śmieciu, słyszysz!? Zabiję!- Miguel wyjął z kieszeni scyzoryk, otworzył go i pod wpływem amoku z krzykiem rzucił się w stronę Josha. Wbił mu ostrze w lewe oko, po czym szarpnął i wyciągnął. Mężczyzna zatoczył się po pokoju i runął na ciało Sandy. Miguel dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Upuścił nóż i panicznie przykrył wargi dłońmi:
- Ku*rwa mać! Co ja zrobiłem! Zabiłem człowieka! Zabiłem go! O Boże! Co ja zrobiłem…- Osunął się na ścianie i zaczął płakać. Musiał się uspokoić i zrobił to. Po chwili wstał i niepewnym krokiem podszedł do Sandy. Zdjął z niej ciało Josha i objął dłońmi jej twarz Był cały we krwi:
- Kocham cię mała. Kocham cię… Dopiero teraz to zrozumiałem… To wszystko przeze mnie… Pocałował ją w czoło i przytulił zwłoki. Po chwili coś zwróciło jego uwagę. Krzyki na ulicy... Podniósł się, sięgnął po scyzoryk, który upuścił i wybiegł na ganek. Potężny wybuch wyrzucił słup dymu kilkadziesiąt metrów dalej. Spojrzał w górę. Policyjny śmigłowiec patrolował osiedle i oświetlał pogrążone w mroku i chaosie ulice. Kilkanaście osób wyszło przed domy. Jakaś kobieta leżała na ziemi… Krzyczała w niebogłosy, podczas gdy dwóch mężczyzn pożerało ją żywcem:
- Co tu się do ku*rwy nędzy dzieje?- spytał sam siebie Miguel. Nagle usłyszał za sobą dźwięk. Odwrócił głowę i nie wierzył własnym oczom:
- Sandy…?

ocenił(a) serial na 10

props >:]

ocenił(a) serial na 6

Jeden z lepszych rozdziałów. Może nawet najlepszy. Bardzo podoba mi się ten wątek.

ocenił(a) serial na 9

hmm a co z kolejnym odcinkiem

"Mike próbował sięgnąć do kabury po pistolet, ale Miguel zaatakował z drugiej strony. Wbił ostrze siekiery w plecy oprawcy tak głęboko, że aż sam się zdziwił. Oscar tymczasem wpakował nóż po samą rękojeść w tchawicę ofiary. Mike otworzył oczy szeroko, niczym karp przed wigilijną egzekucją. Krew trykała obficie na twarz Oscara, który teraz dopiero ochłonął. "

I o to kurde chodzi! Pisz dalej!

bełkot

użytkownik usunięty

Do autora: nie jesteś beztalenciem i masz szansę na karierę, ale póki co, jest to jeszcze takie amatorskie. Masz betaczytelników, którzy by ci poprawili tekst przed publikacją? Bo powtórzenia i błędnie zapisane dialogi kują w oczy. Osoby, którym się to podoba to w większości młodzi ludzie, którzy nie mieli jeszcze do czynienia z dobrymi książkami.

ocenił(a) serial na 10

Yo, nie rozpoczynajmy tutaj kolejnej kłótni - K2 ma zajbisty, surowy jeszcze styl i widać że czyta, dużo czyta. Jego patenty są w tej opowieści są zajebiste i serio to jest materiał, który można po edycji dać na scenariusz do jakiegoś web-serialu czy coś.

Na przyszłość wystrzegałbym się generalizowania odbiorców bo to doprowadzi do niepotrzebnej pyskówki, jakich pełno na tym forum.

Pozdro >:]

Wpis został zablokowany z uwagi na jego niezgodność z regulaminem
ocenił(a) serial na 10
suszyMie

kogo nazywasz szczylem. dzieciaku ogarnij bo brakuje ci pożytecznych rzeczy do roboty.....

Katie94new

tutaj też przyleciałaś płakuniać?
miejże trochę godności.

ocenił(a) serial na 10
suszyMie

HAHAHAHHHHHHHHHHAHAHHAHHAHAHAHHAHHHAHHAHAHAHAHAHAHAH albo masz jakieś problemy albo jesteś po prostu dziwny

użytkownik usunięty
Katie94new

ja tam wole byc mlodym szczylem niz starym prykiem hehe... zawsze wiecej zycia przed nami, mlodymi, niedoswiadczonymi. dziadki gnusnieja z czasem

ocenił(a) serial na 6

Nie przejmuj się i pisz, wiesz jak wygląda społeczność filmwebu

użytkownik usunięty
Katharsisss

ty ziom, najgorsze jest to, ze piszesz sobie dla zajawki, dla ludzi, którym czytanie domorosłych opowiadań sprawia frajdę, a jakiś hejter oczekuje od ciebie prozy na poziomie Stephena Kinga, tudzież Dostojewskiego hehehe.

ocenił(a) serial na 10

wow super

Wpis został zablokowany z uwagi na jego niezgodność z regulaminem
ocenił(a) serial na 10
suszyMie

spadaj swinko.co cię intertesują gusta sam widzisz tylko koryto.nie pisz do mnie bo świń nie lubie.żegnam

ewi184

nie podskakuj maleńka.
a jak masz za dużo czasu to idź do kuchni pozmywać gary, wreszcie przydasz się do czegoś.

ocenił(a) serial na 10
suszyMie

Świnia wyszla znów z chlewa:-)

ewi184

zauważyłem, że wyszłaś, ale dzięki za ostrzeżenie ;-)

ocenił(a) serial na 10
suszyMie

hmm to nie ja wstawiłam swoje prawdziwe zdjęcie ,lecz TY świński ryju...........

ewi184

wiem, że ci się podobam, ale taki gimnazjalny podryw na mnie nie działa.
nie dla psa kiełbasa i musisz się z tym pogodzić maleńka.

ocenił(a) serial na 6
suszyMie

Proszę o zaprzestanie tej pseudo dyskusji gdyż temat był do tej pory enklawą spokoju.

Katharsisss

i jest nadal.

ocenił(a) serial na 10
suszyMie

dokładnie temat dotyczy opowiadania a skoro nie masz nc do powiedzenia na ten temat nie pisz

ewi184

opowiadanie bardzo mi się nie podoba.
tak lepiej, kochanie?

ocenił(a) serial na 10
suszyMie

a przeczytałeś całe?że się wypowiadasz?

ewi184

A muszę czytać całe?
"Modę na sukces" też mam obejrzeć całą, żeby móc się wypowiedzieć?
Pomyśl czasem.

ocenił(a) serial na 10
suszyMie

o moje myślenie się nie martw.W książkach też sa lepsze i gorsze rozdziały. Każdy ma prawo do własnej opinii. Opowiadanie Ci się nie podoba koniec tematu pa

ewi184

wreszcie zrozumiałaś.
cieszę się.

ocenił(a) serial na 10
suszyMie

ja rozumiałam od poczatku.to TY mi pogratulowałeś bezguścia więc Ty masz problem z akceptatcją innych gustów

ewi184

każdy ma prawo do własnej opinii.
to nie znaczy, że każda jest jednakowo wartościowa.
możesz zjeść gówno i zachwalać jakie dobre było, a ja mam prawo skrytykować twoje upodobania kulinarne.
proste.

ocenił(a) serial na 10
suszyMie

tak samo ja mogę skrytykować Twoje...a nie piszę że jesteś bezguściem. ,dyskusja do niczego nas nie doprowadzi,a pyskówkę mnie już nie wciągniesz więc zamykam temat

ewi184

mnie nie interesuje czy się wciągniesz w cokolwiek czy nie.

ocenił(a) serial na 10

nie mogę znależc rozdziału 2 ????

ocenił(a) serial na 10
ewi184

Jest na pierwszej stronie :)

ocenił(a) serial na 10
Einshaew

dziękuję:) za pomoc znalałam:)

użytkownik usunięty

Dziś około północy bądź jutro około południa (zależy czy dam radę) chapter numer funfzehn----> info dla zainteresowanych, nie dla moich oprawców.

ocenił(a) serial na 6

Czekamy niecierpliwie :)

Nie mógłbyś zrobić czegoś w rodzaju 'W poprzednich odcinkach'
Tak skrótowo, żeby nie czytać jeszcze raz poprzednich wpisów.

ocenił(a) serial na 10

przeczytałam dziś wszystkie rozdziały:) świetne nie mogę się doczekać kolejnych......czekam z niecierpliwością:) masz talent

Hello, gdzie dalszy ciąg, miał być 2 tyg temu? Wchodzę prawie codziennie i sprawdzam, nie mogę się doczekać

ocenił(a) serial na 6
sylvinho14

Ja już niemal straciłam nadzieję :o

użytkownik usunięty

Czeka ktoś na kolejny rozdział jeszcze?

ocenił(a) serial na 6

Jasne ja zawsze

użytkownik usunięty
Katharsisss

no bo wlasnie pisze i tak sie zastanawialem hehe. to zajebiscie.

Też czekam ;)

użytkownik usunięty
Assvalon

rozdział za jakieś 30 minut, dzisiaj już będzie bankowo.

użytkownik usunięty

Jezu, znowu korekta, bo niby przekleństwa. Dajcie mi minutę albo dwie.

użytkownik usunięty

Rozdział szesnasty: Miasto, cz.3: Nieznajomy doktor w masce

*

Miguel upadł. Poczuł pod sobą twardą, chropowatą powierzchnię. Łokieć boleśnie otarł się o posadzkę rozcinając skórę subtelną, lecz długą rysą. Latynos wrzasnął; bardziej jednak był to krzyk rozpaczy aniżeli bólu, który jeszcze skutecznie hamowała adrenalina. Przeciwnik okazał się naprawdę ciężkim orzechem do zgryzienia. Potężnie zbudowany, szeroki jak piec mężczyzna- typowy, amerykański przedstawiciel klasy farmerskiej- młócił Miguela pięściami, niczym skrzydła wiatraka wodę. Oscar także stracił przewagę zaskoczenia. Carl był nie tylko szybki, ale i uparty. Zdołał wykaraskać się z tarapatów i nie minęło kilka sekund, a tym razem to on przyciskał do parteru zdezorientowanego ćpuna. Miguel słabł. Z każdą sekundą grad ciosów pozbawiał go jakiejkolwiek koordynacji. Miał w pamięci jeszcze szarżę Estebana. To pobicie pozbawiło go wówczas przytomności i do tej pory nie zdołał się po nim w pełni pozbierać. Z opałów wybawił go jednak cud. Potężny przeciwnik tak mocno zamachnął się pięścią, że dał Miguelowi czas na działanie. Ferro wiedział, gdzie padnie cios. Ostatkiem sił odskoczył kilka centymetrów w bok. Wielgachna pięść przecięła powietrze i zamiast stać się gwoździem do trumny, łupnęła z ogromnym impetem w chropowatą posadzkę sklepu. Dźwięk przypominał zmielenie zębami wielkiego, grubego, dobrze wysmażonego chipsa- był jednak kilkakrotnie głośniejszy. Nawet Miguel skrzywił się w grymasie dyskomfortu. Dryblas zawył przeraźliwie, odruchowo łapiąc się za strzaskane knykcie.
- Teraz albo nigdy- pomyślał Miguel, po czym podparł się o posadzkę rękami, zaczerpnął powietrza co sił w płucach i kopnął czubkiem buta, najmocniej jak potrafił, cierpiącego oprawcę. Odskakująca głowa skojarzyła mu się z odbitą piłką do kosza, to też Miguel zaśmiał się mimowolnie, choć wcale do śmiechu mu nie było. Wielkolud uderzył dodatkowo potylicą o podłogę i zastygł tak, jak padł. Ferro nie wiedział czy zmarł czy też stracił przytomność. Szczerze mówiąc mało go to obchodziło. Kątem oka dostrzegł mocujących się Oscara i Carla. Zebrał się w ostatniej chwili, by pomóc kompanowi. Kiedy interweniował, ten drugi miał już w dłoni nóż, który Oscar uprzednio upuścił; ostrze prawie sięgało już tętnicy punka. Miguel złapał za szyję napastnika i z całej siły szarpnął się z nim do tyłu. Odezwał się ból w kostce, którą skręcił kilka dni temu na stacji benzynowej.
- KUUUR WAAA!!!- zawył w przypływie agonii. Padł plecami na ladę strącając kilka pustych butelek po gorzale. Carl zachwiał się, ale zdołał utrzymać równowagę.
- Miguel! Trzymaj tego śmiecia!- krzyczał podenerwowany Oscar. Ferro odepchnął się od lady nie zważając na ból i skoczył na plecy Carla. Wyglądali jak ojciec i syn bawiący się na niedzielnym, rodzinnym pikniku. Miguel wisiał mu na szyi starając się go sprowadzić do parteru. Byłby nie dał rady, gdyby nie jego przyjaciel. Oscar być może znał podstawy krav magi, być może był to czysty przypadek. Kopnął Carla w kolano, dokładnie w jego rzepkę. To wystarczyło, żeby na zawsze pozbawić przeciwnika równowagi. Z krzykiem rozpaczy runął na ziemię, a razem z nim nieszczęsny Miguel. Oscar pochwycił ostrze i nie dał się zaskoczyć po raz drugi. Nim napastnik zdołał się podnieść, punk zatopił w jego oczodole długie, lśniące ostrze. Mózg wprawił ciało w lekkie konwulsje, a struny głosowe wydały ostatnie tchnienie przypominające zawodzenie tybetańskiego mnicha podczas medytacji. Będąc przezornym, zanim jeszcze obolały Miguel zdołał strząsnąć z siebie świeże zwłoki, Oscar podbiegł do leżącego wielkoluda i potraktował go tak samo; dryblas nawet nie drgnął. Po tym spoczął na podłodze i odetchnął potężnie.
- Ożesz kur wa mać…- wyszeptał, łapczywie zasysając powietrze. Ferro tymczasem leżał na ziemi, a jego klatka regularnie podnosiła się i opadała, jakby za uderzeniami metronomu.
- Mamy… Mamy mało czasu. Pomóż… Mi… Wstać…- wydukał w końcu z zamkniętymi oczami, dysząc ciężko. Oscar popatrzył na zwłoki wielkoluda, potem na nóż, którzy pieczołowicie ucałował, po czym wstał, otrzepał się, jak gdyby nigdy nic, podszedł do Miguela i podał mu dłoń.

**

Zabrali broń; dwa glocki, każdy z jednym magazynkiem uprzednio załadowanym. Nim Miguel mógł dojść do siebie, minęło kilka długich minut. W końcu jednak wykrzesał resztki sił i zmusił organizm do współpracy. Nie było to łatwe. Latynos z każdym krokiem chwiał się, zupełnie niczym szwendacz. W dodatku odezwał się ból naderwanej torebki stawowej. Zdawał sobie sprawę, że kolejna potyczka może zakończyć się zupełnie inaczej niż dotychczasowe. Mógł liczyć tylko na Oscara. Będący na głodzie narkoman był ich ostatnią deską ratunku, dlatego Miguel musiał pomyśleć, jak zaplanują kolejne kroki. Nie wiedział, co zamierza Colette Delacroix i jej ludzie. Był pewien tylko tego, że jeśli nie zareagują szybko, ktoś z jego grupy może zginąć. Miał też nadzieję, choć złudną i słabą, że Richard został opatrzony. Stracił sporo krwi od feralnego postrzału, a dodatkowe godziny mogły pozbawić go życia. Wyszli ze sklepu najszybciej jak tylko mogli i od razu udali się w stronę kościoła. Przystanęli w bezpiecznej odległości, aby zorientować się w sytuacji. Na placu stał tylko jeden wartownik, najwyraźniej zaniepokojony zbyt długą absencją swoich kolegów, ponieważ zaczął nerwowo przechadzać się po dziedzińcu nerwowo zerkając w stronę, w którą kilkanaście minut temu się udali. W końcu Miguel rzekł:
- Mamy tylko jedną szansę Oscar. Jeśli ją spiepr zymy już po nas.
- Wiem o co chodzi, mistrzuniu. Chodźmy skopać im tyłki.
- Zaczekaj.- odparł Ferro.- Najpierw skupmy się na tym tutaj.- Wskazał ręką na strażnika. Wiedział, że czas gra na ich niekorzyść. Albo teraz albo nigdy.
- Postaraj się dojść jakoś do ogrodzenia. Ja odciągnę jego uwagę.- Oscar skinął i ruszył cichaczem w kierunku płotu okalającego plac świątynny. Miguel przygryzł wargi. Wstał i niepewnie zaczął podążać w stronę wartownika. Widział kątem oka, że Oscar klęczy tuż przy żelaznym ogrodzeniu.
- Piepr zyć to.- rzekł w myślach Ferro i wpadł na bardzo prosty, ale niebezpieczny plan.
- GRRRRRR!!!- Udawanie szwendacza przyszło mu z o tle większą łatwością, że jego ranna kostka sama zmusiła go raczej do nieudolnego zamiatania nogą niż normalnego marszu. Miał tylko nadzieję, że wartownik nie użyje pistoletu, tylko podejdzie i będzie starał się uszkodzić mu mózg za pomocą narzędzia. Cała nadzieja w tym i w umiejętnościach Oscara. Strażnik faktycznie spostrzegł zawodzącego Miguela i wziął go za żywego trupa. Fortuna i tym razem była po stronie Ferro. Wartownik począł kierować się w jego stronę. Miguel był coraz bliżej. Członek sekty także skracał dystans, co zwiększyło tylko stopień podenerwowania młodego Latynosa. Miguel spojrzał w lewo. Oscar zniknął.
- Gdzie ty ku rwa jesteś idioto- przeszło mu przez myśl. Nim jednak wartownik znalazł się w niebezpiecznej od Miguela odległości Oscar spisał się na medal. Niczym cień, niezwykle cicho i precyzyjnie nadbiegł od strony ogrodzenia i łupnął kolbą pistoletu w potylicę oprawcy. Mężczyzna zachwiał się i runął prosto na czoło krusząc powierzchnię twarzoczaszki. Oscar ukląkł i błyskawicznym ruchem poderżnął mu gardło. Następnie obrócił ciało i przez oczodół wpakował nóż w głowę zabitego, by ten nie mógł się potem reanimować. Kolejną część planu mieli za sobą. Teraz musieli się przygotować na najgorsze.



- O Boże… Widzisz to? Widzisz to co ja!?- Żaden z nich nie mógł uwierzyć w obraz, który roztaczał się kilka metrów za cienką szybą jednego z okien kościoła. Wnętrze świątyni wypełniał półmrok. W obu nawach i tuż przy ołtarzu tliły się tylko kaganki wysokich świec rzucających słaby blask na twarze obecnych w środku. Kilkudziesięciu członków tajemniczej sekty skupiło się w ławkach. Wszyscy mieli na sobie czarne szaty, przypominające mnisze habity; były one jednak niedbale uszyte. Na środku klęczały postaci. Było ich siedem; wszystkie nagie. Miguel wybałuszył oczy. Rozpoznał w nich swoich kompanów: pierwszy klęczał Richard. Miał zabandażowane przedramię.
- Chwała Najwyższemu.- pomyślał Ferro.
Obok Frosta klęczeli kolejno Keisha, Tyrone, Brian, Esteban, Isabelle i Cindy.
- Jak mogli!? Jak te skur wy syny mogły to zrobić!?- krzyknął oburzony Oscar patrząc na płaczącą Cindy. Wszyscy, oprócz Frosta i Doyle’a mieli spuszczone głowy. Ferro zaczął się pocić. Kompletnie nie wiedział, co ma zrobić. Był zszokowany do granic możliwości. Nie mógł zrozumieć, jak ludzie mogą uwolnić w sobie tak prymitywne i straszne instynkty. Dopiero teraz spostrzegł ostatni element układanki. Tuż przed drewnianym ołtarzem stała Colette Delacroix; kompletnie naga. Obok niej dwóch mężczyzn odzianych w czarne szaty i nic więcej. Widział ich męskie członki będące we wzwodzie. Ku jego zdziwieniu mężczyźni… onanizowali się! Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Nawet Oscar wybałuszył oczy nie wiedząc co ma powiedzieć. Zaciskał tylko pięści w czystym, olbrzymim gniewie. Tuż przed Colette stał około trzymetrowy krucyfiks.
- Jamal… Boże Święty…- wyszeptał Miguel w geście bezradności. Poczuł, że łzy spływają mu po policzkach.
- Jeśli tak ma wyglądać ten świat… Wolę już zdechnąć Miguel… Wiesz?- Oscar wyrwał go z letargu. Ferro nic nie odparł. Przełknął tylko ślinę i zamknął oczy. Jamal spoczywał nagi i przybity do krzyża. Niczym Chrystus dwa tysiące lat temu. Jego dłonie i stopy, przebite przez potężne, zardzewiałe gwoździe, krwawiły niezwykle obficie czarną niemalże krwią. Jamal płakał, ale nie próbował z tym walczyć. W świetle świec Miguel dostrzegł kilka sylwetek przywiązanych do barierek oddzielających „wiernych” od „kapłanów”.
- To będzie ofiara… Napuszczają na nich te cho lerne trupy, które zjadają ich żywcem… Niech smażą się w piekle… To już koniec Oscar. Nie pomożemy im.- rzekł Miguel i odwrócił się w kierunku punka w całkowitym otępieniu.
- Przynajmniej spróbujmy stary…. Przynajmniej…
- Dobry wieczór. Nie przeszkadzam?- Mężczyźni odwrócili się, niczym rażeni piorunem. Głos znów odezwał się z mroków nocy:
- Wiem, co się dzieje. Znam sytuację. Proszę, nie zadajcie żadnych pytań, tylko zaufajcie mi. Zgoda?
Miguel spojrzał na Oscara, a ten na niego.
- Zgoda?- powtórzył z tym samym dziwnym spokojem głos. Jak gdyby do malutkiego dziecka, z którym ktoś chce iść na kompromis.
- Tak!- krzyknął Miguel.- Pomóż nam! Proszę! Kimkolwiek jesteś! I… Proszę, pokaż się! Nie mamy czasu…
- Najpierw schowajcie broń.- rzekł głos stanowczo. Miguelowi ciężko było określić kierunek, z którego się dobywał, ale nie próbował nawet go lokalizować. Posłusznie schował broń, skinął na Oscara i otarł łzy wierzchem dłoni. Na widok postaci, która ukazała im się w mroku Miguel odsunął się gwałtownie, a Oscar niemalże krzyknął. Stał przed nimi niezwykle wysoki mężczyzna, znacznie wyższy od Richarda. Był gigantem! Miguel miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, a obcy przewyższał go o głowę albo i lepiej. Był jednak tak nienaturalnie chudy, że wyglądał jak kościotrup. Był kompletnie łysy, ubrany w biały, lekarski kitel upstrzony zdawałoby się świeżą krwią. Mężczyzna miał na twarzy starą, gumową maskę przeciwgazową, która śmiesznie zniekształcała mu głos. Wyglądał upiornie, karykaturalnie, niczym postać z kiepskiego horroru albo piekielnego cyrku.
- Kim ty KU RWA jesteś!?- spytał Miguel podkreślając przekleństwo. Mężczyzna podszedł kilka kroków do przodu. Jego nienaturalnie długie, smukłe dłonie spoczywały tuż przy spodniach.
- Pomogę wam. Tak jak obiecałem. Jednak pamiętajcie. Będę musiał zabrać jedno życie za ich siedem. Zgoda? Jedno życie za siedem. Decydujcie się.
- Tak! TAK!!!- krzyknął Miguel, nie myśląc w ogóle o tym, co miał na myśli dziwny przybysz.
- Zatem bierzmy się do roboty.- rzekł głosem a la „Lord Vader” tajemniczy doktor i zupełnie zwyczajnie spojrzał w… niebo.