Chyba najlepszym odcinkiem całego "Better Call Saul" był ten zatytułowany "Winner", w którym zobaczyliśmy śpiewających karaoke braci McGill i pijanych leżących we wspólnym łóżku, co było jednym z niewielu fajnych momentów w ich trudnej, braterskiej relacji. Niestety, była to tylko retrospekcja, bo Chuck już wtedy nie żył. Nie żył, bo Jimmy chciał, jak zawsze, zostać zwycięzcą i wziąć wszystko. Cenę swoich "zwycięstw" zrozumiał dopiero na sali sądowej w ostatnim odcinku, gdy nieoczekiwanie zmienił swoją mowę (KAPITALNY plot twist, Gould i Gilligan są mistrzami w takich zwrotach w fabule nie polegających na wyskoczeniu królika z kapelusza czy przebijaniu czwartej ściany – tak piszą NAJLEPSI) i pierwszy raz w życiu był szczery wobec innych i chyba wobec siebie.
Napisałem "chyba wobec siebie", ponieważ tak naprawdę do końca nie wiemy, co siedzi w głowie Jimmy'ego. Przez cały serial Odenkirk (rola nie powiem Ocarowa, bo w dupie mam Oscary, więc powiem: genialna) gra główną postać tak sprytnie, tak wygrywa przeróżne emocje na twarzy, tak bardzo jest bohaterem ciągle rozgrywającym konflikt w sobie samym, że nie tylko odbiera to dech, ale też robi w głowie widza taki misz-masz, że do samego końca, do ostatniego kadru nie wiemy, kim w końcu jest Jimmy. Napisałem Jimmy, a przecież w finale mamy Slippin Jimmy'ego (opowieść wyjaśniająca jego bad knee – młody Jimmy wyłudza kasę na kurs barmański), Gene'a (schowanego jak mała, tchórzliwa mysz w koszu na śmieci), Saula (pewnego siebie cwaniaka przekonanego, że ponownie wygra i znów będzie gwiazdą), no i w końcu, przede wszystkim, właśnie Jimmy'ego. Jimmy'ego, czyli człowieka żyjącego w cieniu brata, któremu jak na ironię zależy właśnie tylko na docenieniu przez Chucka. Jimmy'ego, czyli człowieka zdeterminowanego do odniesienia sukcesu za wszelką cenę. Jimmy'ego, czyli człowieka potrafiącego podejść i bezwzględnie sfaulować. Wreszcie Jimmy'ego, czyli człowieka potrafiącego kochać.
Zauważcie jedną rzecz. Do swoich celów potrafił kłamać na temat uczuć do brata, bez mrugnięcia okiem łkał przy wdowie po człowieku zmarłym poniekąd przez niego, wykorzystywał wprost wszystko dla swojej korzyści. Ale inaczej kłamał dla Kim – tak, żeby dać szasnę temu uczuciu, żeby móc pokazać jej też swoją lepszą stronę. Zresztą wracamy do punktu wyjścia, czyli niedopowiedzeń w "Better Call Saul". W finale mocno uderza kwestia wehikułu czasu. Dwie rozmowy, podczas których według mnie Jimmy nie mówi, co naprawdę myśli. Jestem pewien, że Jimmy chciałby coś zmienić, lecz nie potrafi to z siebie wyrzucić – mam wrażenie, że nawet sam siebie oszukuje, próbując okłamać własną podświadomość.
Jestem wielce uradowany, że na końcu Jimmy jest Jimmym, a nie Saulem. Saul, jako się rzekło, gone. Dostaliśmy wreszcie moment szczerości i chyba większość widzów zakłada wersję, że w ostatniej sądowej mowie Jimmy nie kłamał. Ironiczny okazał się "koncert" w konwoju więziennym, pokazujący, że z tyłu gdzieś ten Saul zawsze będzie do niego wracał. Co dalej? Co z Kim? Nie wiem. Chyba nie chcę wiedzieć. Zakończenie jest boskie.
Warto napisać też o innych wątkach serialu, niby mniej ważnych, a przecież nie raz nas grzały nie mniej niż przemiana Jimmy'ego, niejednoznaczność charakteru Kim i pogłębienie postaci Mike'a. Nie wiem jak Wy, ale ja zawsze jarałem się na widok "kartelowych" wątków, już nie będę pisał o Lalo i Nacho, bo chyba wszystko o nich napisano, ale, goddamit, takich kryminałów to mamy jak na lekarstwo. Coś o powrocie protagonistów z "Breaking Bad"? Z pewnością twórcy dotrzymali obietnicy i nie wprowadzili Walta i Jessego tylko dla mrugnięcia okiem w stronę widza. Mówiąc krótko, główne postaci "BB" miały istotny udział w fabule "BCS". Kim przy Jessym powiedziała widzom, co myśli o Saulu (swoją drogą, strasznie w pamięci mi siedzą załzawione oczy Saula, a po nich beznamiętne "Wpuść ją, na co czekasz"...), a Walt pokazał swoją arogancję po tym, jak już stał się "bad" i dał do zrozumienia Saulowi, że prawnik był już Saulem, zanim stał się prawnikiem. Nie przesadzałbym w głoszeniu, że po nowych scenach "BB" w "BCS" obwinię Saula za całe imperium niebieskiej mety i ciągnące się za nim trupy, lecz z pewnością inaczej patrzę na postaci Saula i Mike'a teraz, niż jak patrzyłem znając ich tylko z "BB". To jest kapitalne, bo w "BB" obu zbytnio... nie lubiłem. A w "BCS" ich pokochałem.
Jeszcze kwestie techniczne. Wszyscy rozpływają się nad Rheą Seehorn, a po mojemu ona po prostu zrobiła wszystko co należało, pracując na wybitnym tekście. Bardziej cenię robotę Odenkirka i Banksa, którzy w moim odczuciu dodali coś od siebie do tego tekstu, czyli wyszli poza samą świetną robotę, odwalając robotę wskazującą na ich geniusz.
Uff, chyba tyle... Piszę dzień po finale, więc emocje wciąż siedzą. Będę wracał i zastanawiam się, czy "Better Call Saul" po wielu latach nie namiesza w mojej nienapisanej top3 seriali wszech czasów.
W końcu The Winner Takes It All.
Wybornie podsumowane.
Ze wszystkich wymienionych przez Ciebie punktów mnie chyba najbardziej cieszą retrospekcje i powrót postaci z BB, który znaczył tak wiele więcej niż tylko fan service.
O tle o ile pierwsza scena w RV była średnia pod kilkoma względami, tak "przekazanie pałeczki" Kim Jessiemu i dialog z Waltem o wehikule czasu były fantastyczne. Rozkoszowałem się każdą sekundą i linijką tekstu. Tak jak i powrotem z Mikiem na pustynie.
Lekki niedosyt mam chyba tylko z retrospekcji z Chuckiem. Czytam, że ludzie odebrali ją jako moment kiedy Chuck wyciągał do Jimmiego pomocną dłoń, a ja odebrałem ją jako kolejne aroganckie zachowanie względem młodszego brata. Nie wiem, ale wrócę do analizy tych finałowych odcinków jeszcze wiele razy i wtedy może skumam.
Kurde co za piękne 14 lat. Najwspanialsze uniwersum jakie kiedykolwiek powstało.
Powtórzyłem sobie całość rok później i, co tu dużo mówić, serial podoba mi się jeszcze bardziej niż na świeżo. Tym razem zwróciłem uwagę na wiszący nad postaciami fatalizm, który widać w wielu momentach, kiedy twórcy puszczają nam oko na zasadzie: "wy wiecie, co się z nimi stanie, my wiemy, nawet oni trochę chyba wiedzą".
Poezja. Ja katuje obecnie Sukcesje 5ty raz, masz rację że najwyższa pora wrócić do BCS i postarać się też te wszystkie smaczki wyłapać <3
Tylu ludzi już mi mówiło o zajebistości "Sukcesji", a jednak nie mogę się przekonać. Naprawdę jest tak dobry?