Felieton

Najlepsi wrogowie

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Najlepsi+wrogowie-122092
Najlepsi wrogowie
Jak tu się znalazłem i od czego się to zaczęło? – krążąc po internecie, chyba każdy raz na jakiś czas zadaje sobie to pytanie. Zaczęło się od artykułów o postprawdzie, od Trumpa idącego na wojnę z dziennikarzami, a może od mowy Meryl Streep dzień po tym, jak straciła głos? Wcześniej był dokument "Z pierwszej strony: rok w New York Timesie" Andrew Rossiego, opowieści o tym, jak się robi najsłynniejszy dziennik i o tym, jak ten najsłynniejszy dziennik próbuje odnaleźć się w czasach kryzysu i upadku tradycyjnych mediów. A może jednak najpierw natknąłem się na "The 50 Year Argument – The New York Review of Books" Martina Scorsesego i Davida Tedeschiego, portret nowojorskiego dwutygodnika, którym od  początku, czyli od 1963 roku, nieprzerwanie kieruje Robert Silvers, redaktor idealny, który nic sobie nie robi z kryzysu i upadku – nie dopasowuje swojej formuły do snapchata, publikuje długie, subtelne, świetnie napisane, zasadniczo mądre eseje Barnesa, Asha, Chabona, Atwood, Smith, a wcześniej: Sontag, Bellowa, Judta, Nabokova, Berlina czy Blooma. 


Tak, teraz myślę, że to chyba dzięki "The 50 Year Argument – The New York Review of Books" natknąłem się na "Najlepszych wrogów" Roberta Gordona i Morgana Neville'a, którego bohaterem jest Gore Vidal – jeden z autorów w piśmie Silversa. Drugiem jest William F. Buckely, redaktor naczelny innego słynnego dwutygodnika, tyle że z przeciwnej strony barykady – "National Review". Film koncentruje się na słynnej debacie między tymi dwoma panami, emitowanej w amerykańskiej telewizji w 1968 roku. I jeśli dziś, oglądając jakiś program, w którym dwóch komentatorów bierze się za łby, zastanawiacie się, skąd to się wzięło, to chyba właśnie z tamtego show. Tak, show, inaczej tego nie można nazwać. 

I o to chodziło. Zbliżały się wybory prezydenckie, stacji ABC słupki oglądalności leciały w dół, więc ktoś mądry wpadł na genialny i do tego całkiem tani pomysł, że przecież można je podbić, sadzając naprzeciwko siebie nie dwóch niemających nic do powiedzenia polityków i nie nudnych intelektualistów, którzy uśpią widzów popisami swojej erudycji, tylko prawdziwe pistolety – ludzi inteligentnych i przekonanych o swojej wyjątkowości, którzy wiedzą, jak się zachowywać przed kamerą i jak formułować wyraziste, efektowne opinie. Padło na Buckleya i Vidala. Ci nadawali się do tego jak mało kto, bo różnili się jak mało kto. Inteligentny konserwatysta vs. przenikliwy liberał, mistrz pointy. Jeden z głównych ideologów partii republikańskiej, w przyszłości przyjaciel Reagana, grywający po godzinach kantaty Bacha na klawesynie vs. mieszkający w bajecznej wilii nad Morzem Śródziemnym sybaryta, przyjaciel hollywoodzkich gwiazd i Kennedy'ego, autor wydanej na chwilę przed debatą powieści o Myronie Breckinridge'u, który po operacji zmiany płci staje się Myrą Breckinridge. Ten pierwszy uczęszczał regularnie na msze w obrządku łacińskim. Ten drugi opowiadał z szelmowskim uśmiechem o orgiach i idei panseksualizmu. Oprócz wyraźnych różnic mieli też ze sobą dużo wspólnego: obaj byli kapitalnie wykształconymi humanistami, tytanami pracy, autorami kilkudziesięciu książek; obaj próbowali, bez powodzenia, swoich sił w polityce; obaj dorobili się na swojej działalności prawdziwych fortun. Obaj byli gwiazdorami. To musiało się udać.


Udało się, ale też debata przeszła oczekiwania wszystkich oglądających. I dzisiaj jej temperatura nie wydaje się letnia. Buckley z Vidalem idą naprawdę ostro: wchodzą sobie bez przerwy w zdanie, wbijają coraz większe szpile, cytują fragmenty prywatnej korespondencji. Aż wreszcie Vidal w kolejnej pyskówce nazywa Buckleya "kryptofaszystą" – nazwany traci panowanie nad sobą i z prawdziwym ogniem wypowiada to słynne zdanie, którego chyba nie muszę tłumaczyć: "Now listen, you queer, stop calling me a crypto-Nazi or I'll sock you in your goddamn face, and you'll stay plastered". Kilkadziesiąt lat później w programie "Potyczki Jerry'ego Springera" tego typu cuda stały się normą, ale wtedy, i to jeszcze inscenizowane przez dwóch dobrze ubranych i równie dobrze wychowanych intelektualistów? Zszokowani byli też sami interlokutorzy. Dokument Gordona i Neville'a, który ogląda się jak dobrą sensację, oprócz samej debaty, relacjonuje też późniejsze etapy sporu, który toczyli między sobą na przestrzeni lat Vidal i Buckley, nie mogący zapomnieć widocznie o tamtym starciu. Sporu zakończonego wraz ze śmiercią Buckleya, którą jeden ze scenarzystów "Ben Hura", bo i to na swoim koncie ma Vidal, skwitował: "Mam nadzieję, że dzięki niemu piekło będzie żywszym miejscem i że dołączy on do tych, którym służył przez lata, oklaskując ich uprzedzenia i podsycając ich nienawiść". Chociaż, kto wie, może trwa on nadal?


Błędem byłoby traktowanie "Najlepszych wrogów" jako kolejnej opowieści o zgryźliwych tetrykach, zbioru anegdot z przeszłości, które pokrył już kurz. W starciu Vidala z Buckleyem znajdziemy wszystko, czym żyje dzisiejsza debata publiczna. Gdy Vidal krytykuje rozwarstwienie społeczne, terror policyjny i bigoterię, a Buckley mówi z kolei o profanach, którzy nie potrafią poszanować narodowych symboli, o całkowitym wycofaniu się państwa z gospodarki, co ma być najlepszą receptą na powszechny dobrobyt (he, he), to wszystkie te frazy brzmią znajomo. Ciągle powraca się do tych samych argumentów i wyciąga te same hasła, choć trzeba przyznać, że wyciągają już je inni ludzie.



Ostatnio znajomy relacjonował na fb starcie dwóch nadwiślańskich tytanów debaty publicznej, w którym to jeden z uczestników zarzucił drugiemu, że postępuje nieuczciwie, krytykując podpisy Wałęsy, skoro on sam nie miał w latach 80. odwagi, żeby w jakikolwiek sposób walczyć z ówczesną władzą. Zaatakowany powiedział, że nie mógł być opozycjonistą, bo wtedy był w podstawówce. Atakujący wierzgnął i powiedział, że to nieprawda. Atakowany skorygował swoje stanowisko i przyznał, że może jednak w liceum. Atakujący znowu się obruszył i znowu powiedział: sprawdzam. Ostatecznie wyszło na to, że atakowany w tym czasie jednak studiował. Wczytując się w ten pyszny fragment oczywiście od razu zacząłem szukać w internecie zapisu programu, równocześnie żałując jednak, że nie będzie już kogoś takiego jak Vidal i kogoś takiego jak Buckley. Niby wszystko jest tak samo, ale jednak coraz gorzej.